Rozdział 19

KENDALL

Ze spokojnego snu wyrywa mnie dźwięk klikania oraz krzyków. Ze zdziwieniem podnoszę się zaspany do pozycji siedzącej, chcąc znaleźć źródło hałasu. Przecieram ręką twarz i rozglądam się po pokoju, ale jestem tu sam. Dopiero po chwili orientuję się, że odgłosy dochodzą zza uchylonego okna.
Narzucam na siebie koszulkę oraz dresy, po czym podchodzę do okna i wyglądam przez nie z zaciekawieniem. Szybko jednak odsuwam się z powrotem wgłąb pomieszczenia, kiedy pod domem dostrzegam tłum paparazzich. Co jest?!

Niemal wybiegam z pokoju, szukając pozostałych domowników. Zakładam, że hałas ich też obudził, więc mam nadzieję, że ktoś z nich będzie wiedział, o co chodzi. Podejrzewam, że najszybciej ogarnie to Alexa, ale szczerze mówiąc, nie jestem pewien, czy w tej sytuacji będzie to dobre. Lexi prawdopodobnie zabije tego, kto spowodował to zamieszanie, zwłaszcza że paparazzi pewnie ją obudzili, a jej nie wolno budzić. Nigdy.

Schodzę szybkim krokiem do salonu, gdzie znajduję moich współlokatorów. Logan rozmawia z kimś przez telefon, chodząc w kółko po pomieszczeniu. Carlos i James żywo rozmawiają, co jakiś czas podnosząc głos. Alexa natomiast stoi niedaleko okna, tyłem do nas wszystkich, wpatrując się w panujący na ulicy chaos.

— Ej, wie ktoś, czemu nasz dom jest otoczony? — pytam w końcu niepewnie, siadając na kanapie.

— Może dlatego, że zachciało ci się spotkań na mieście? — Alexa odwraca się twarzą do mnie i piorunuje mnie wzrokiem.

— Chyba nie rozumiem — mówię ze zdziwieniem, w głębi duszy domyślając się jednak, co mogło się wydarzyć. Mam nadzieję, że się mylę.

— W takim razie zobacz sobie, o czym od wczoraj mówi cały świat. — Lexi odkłada na stół kubek kawy, który dotychczas ściskała w rękach, a następnie chwyta za pilota i włącza telewizor.

Z niepokojem przenoszę wzrok na ekran, gdzie pojawia się reporterka programu plotkarskiego, który leci na żywo. Zaciekawiony oglądam materiał i zamieram, kiedy na telewizorze pojawiają się zdjęcia moje oraz Dominiki, idących po parku, śmiejących się w pizzerii, a nawet siedzących w moim aucie.

Zrywam się z kanapy i biegnę do pokoju po telefon. Biorę z szafki nocnej smartfona, czym prędzej wybierając numer do Domi. Wiem, jak bardzo paparazzi potrafią być natarczywi i wiem też, jak bardzo dziewczyna jest wrażliwa, a przynajmniej jak bardzo wrażliwa była kiedyś. Strasznie się o nią boję.

Chodzę w kółko po pokoju, próbując dodzwonić się do Dominiki. Wybieram numer kilka razy pod rząd, ale dziewiętnastolatka nie odbiera. W słuchawce słyszę tylko sygnały połączenia, a po której próbie dodzwonienia się do Domi, automatyczna sekretarka informuje mnie, że telefon mojej przyjaciółki został wyłączony. Co się tam do cholery dzieje?!

Nie zastanawiając się długo, przebieram się w bardziej wyjściowe ciuchy i wychodzę z domu. Nie zważam nawet na Alexę, każąca mi zostać w domu do czasu wyjaśnienia tej sprawy, ani na Logana, który mówi coś o rozmowie z managerem.
Z trudem przepycham się przez tłum paparazzich, ignorując ich pytania, po czym wsiadam do samochodu i jak najszybciej wyjeżdżam sprzed domu.

Pędzę przez zatłoczone ulice Los Angeles, klnąc na nieustające korki. Co kilka minut muszę zatrzymywać się na światłach i, szczerze mówiąc, mam wrażenie, że szybciej dotarłbym do hotelu piechotą. Teraz tracę tylko cenny czas. Gdyby nie te cholerne korki, już dawno mógłbym się dowiedzieć, co dzieje się z Domi.
Naprawdę się o nią martwię. Przecież te dziennikarskie hieny potrafią zadręczyć każdego. Nawet największe gwiazdy czasami nie wytrzymują ich presji, a co dopiero dziewczyna, która z rozpoznawalnością nie ma nic wspólnego. Przecież to chore, żeby tak męczyć ludzi i włazić im z buciorami w życie!

Nie mam pojęcia, jak wiele czasu mija, kiedy wreszcie dojeżdżam do Sheratonu. Wokół budynku stoją kolejne tłumy paparazzich, próbujących dostać się do środka. Wysiadam z samochodu, a następnie zasłaniam twarz ręką i zaczynam przedzierać się przez dziennikarzy. Na wejściu do hotelu stoi jednak ochroniarz, który zatrzymuje mnie. Na szczęście szybko zauważa, kim jestem i że to mnie dotyczy to całe zamieszanie, dzięki czemu wpuszcza mnie do hotelu, ratując mnie przed niewygodnymi pytaniami.
Biorę głęboki oddech, próbując otrząsnąć się z chaosu. Po chwilowym opadnięciu adrenaliny mogę wreszcie zacząć zastanawiać się, na którym właściwie piętrze mieszka Domi. Szczerze mówiąc, przez to wszystko nie jestem już pewien, czy wczoraj się tego dowiedziałem, więc postanawiam skorzystać z hotelowej recepcji.

Po krótkiej rozmowie z bardzo miłą pracownicą, wsiadam do windy i wciskam przycisk z numerem 4. Powoli wjeżdżam na odpowiednie piętro, przeklinając w duchu znikome tempo, w jakim dostaję się na kolejne poziomy budynku. Na zewnątrz staram się jednak zachować kamienną twarz i spokój, pomimo że wewnątrz cały trzęsę się ze złości oraz niepokoju.
Po kilkudziesięciu sekundach, które dla mnie wydają się wiecznością, winda staje wreszcie na odpowiednim piętrze. Nie panując już nad sobą, wybiegam z niej i pędzę do odpowiedniego mieszkania, nie zważając nawet na to, że prawie wywracam się na zakręcie.

Kiedy staję wreszcie przed mieszkaniem 4J, biorę kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić. Wiem, że Domi mieszka tutaj z Moniką i jeszcze jedną przyjaciółką, a nie chcę, żeby wzięły mnie za wariata. Chociaż w sumie, w takiej sytuacji to chyba normalne, że nie jestem do końca spokojny, prawda?
Biorę jeszcze jeden oddech, a następnie pukam dwa razy w drewniane drzwi. Czekam zaledwie kilka sekund, po których mieszkanie otwiera się, a w drzwiach staje zupełnie nieznana mi dziewczyna. Przyjazny uśmiech, który przyjąłem, żeby zrobić dobre pierwsze wrażenie, szybko schodzi z mojej twarzy, kiedy widzę zabójczy wzrok nieznajomej.

— Ummm... cześć. Jest może Domi? — pytam niepewnie, mając dziwne wrażenie, że w każdej chwili mogę dostać od dziewczyny w twarz.

— Nie — mówi krótko nieznajoma nieprzyjaznym tonem.

— A wiesz może, gdzie jest? Nie odbiera ode mnie telefonu i...

— Nie — przerywa mi dziewczyna. Jej wzrok staje się coraz groźniejszy, a jej odpowiedź zaczyna mnie niepokoić.

— Zaraz, ja dobrze trafiłem, tak? — Marszczę brwi, nie będąc już nawet pewnym, czy zapukałem do właściwego mieszkania. — Ty jesteś Kamila, prawda?

— Chuj cię to obchodzi? — nieznajoma oburza się, a ja jestem trochę w szoku, słysząc jakich słów używa. To znaczy, wiem że jest dorosła, ale nie przypuszczałem, że Dominika mogłaby zadawać się z kimś takim.

— Chciałem tylko pogadać, bo martwię się o Domi — wyjaśniam po chwili konsternacji.

— Fascynujące. — Dziewczyna przewraca oczami, po czym zamyka mi drzwi przed nosem. Co jest do cholery?!

Kilka kolejnych minut spędzam na korytarzu. Nie chcę narażać się na kolejne spotkanie z przyjaciółką Dominiki, ale nie zamierzam też się poddać. W mieszkaniu jest też przecież Monika, więc pukam ponownie do drzwi, mając nadzieję, że tym razem otworzy je właśnie ona. Na całe szczęście nie mylę się i tym razem w progu widzę mulatkę.

— Cześć, Monia. Pamiętasz mnie? — zagaduję z uśmiechem, chcąc żeby przynajmniej Monika powiedziała mi coś o Domi.

— Jak mogłabym zapomnieć? — dziewczyna krzyżuje ręce na piersi i opiera się ramieniem o futrynę drzwi, uśmiechając się cwanie. — Jesteś Kendall Francis Schmidt, czyli największy dupek, jakiego znam.

— Ta, zabawne. — Uśmiech schodzi mi z twarzy, ale Monia wydaje się być dumna z tego, co powiedziała. — Słuchaj, mógłbym porozmawiać z Dominiką?

— Nie — odpowiada stanowczo dziewczyna.

— Niby dlaczego? — dopytuję, coraz bardziej zniecierpliwiony.

— Nie ma jej tu — mówi jak gdyby nigdy nic Monika, wzruszając ramionami. — Wyszła na spacer. Jak wróci, to na pewno do ciebie zadzwoni.

— Czekaj! — Zatrzymuję nogą drzwi, które dziewczyna próbuje zamknąć. — Nie wiem, czy wiesz, ale jej telefon jest wyłączony.

— Pewnie jej się rozładował. To się zdarza, wiesz? — Monia patrzy na mnie jak na kompletnego debila.

— Mówię poważnie. — Wzdycham zaniepokojony. — Naprawdę się martwię. Los Angeles jest cholernie duże i nie zawsze bezpieczne, a Domi nie zna tego miasta. Co będzie, jeśli w coś się wpakuje?

— W nic się nie wpakuje, daj spokój, dobra? — Monika patrzy na mnie prosząco, a ja dopiero wtedy dostrzegam wory pod jej oczami.

— Naprawdę nie zamierzasz jej szukać? — pytam z niedowierzaniem.

— Nie, Kendall. Wiem, że nic jej nie jest, okay? Zaufaj mi i odpuść — radzi dziewczyna i zamyka drzwi, znikając w mieszkaniu.

Odchodzę kilka kroków od drzwi, a następnie wracam do windy, którą zjeżdżam na parter budynku. Wychodzę z hotelu, ponownie unikając dziennikarzy, i wsiadam do auta, obmyślając plan odnalezienia Domi.
Niezależnie od tego, co mówiła Monika, nie zamierzam się poddać. Nie tym razem. Już raz odpuściłem moją znajomość z Dominiką, przez co straciłem ją na ponad dekadę. Już nigdy nie popełnię takiego błędu. Nie jestem idiotą.

Kolejne kilka godzin mija mi na szukaniu mojej przyjaciółki. Wzdłuż i wszerz przemierzam całe miasto i wchodzę do każdego budynku, w którym mogłaby być Domi, ale nigdzie jej nie ma. Cały czas próbuję też się do niej dodzwonić, ale jej telefon jest wciąż wyłączony i nie ma z nią żadnego kontaktu. Zupełnie jakby zapadła się pod ziemię.


DOMINIKA

Leżę na wznak, wpatrując się w szary sufit. Przez całą noc nie zmrużyłam oka nawet na chwilę. Mój niepokój wzrastał z każdą minutą przebywania w tej celi, a jakoś godzinę temu sięgnął zenitu, kiedy w agencji wybuchł alarm związany z jedną chronionych gwiazd. Okropnie przestraszyłam się, że chodzi o Kendalla. Dopiero po kilku minutach wycia syreny okazało się, że chodzi o kogoś zupełnie innego, a ja mogłam odetchnąć z ulgą. Cały czas czuję jednak, że niedługo wydarzy się coś złego. Muszę jak najszybciej się stąd wydostać.

Słysząc dźwięk otwieranych drzwi, gwałtownie zrywam się z twardego jak kamień łóżka, ale od razu siadam z powrotem, czując lekkie zawroty głowy. Biorę głębszy oddech i podnoszę wzrok, przenosząc go na drzwi, gdzie dostrzegam Browna. Mężczyzna patrzy na mnie z powagą, nie odzywając się nawet słowem.

— Przywieźli już moje rzeczy? — pytam cicho po dłuższej chwili, mając nadzieję, że będę mogła się przebrać.

— Przywieźli je z samego rana — oznajmia jak gdyby nigdy nic pan Michael.

— W takim razie, dlaczego jeszcze ich nie dostałam? — pytam zdziwiona i wstaję w końcu z łóżka. — Jest jakieś opóźnienie?

— Zaraz je dostaniesz, ale na twoim miejscu bym się z tego nie cieszył. Szef rozkazał ich przeszukanie i chyba nie jest zadowolony z wyników. Chce z tobą porozmawiać — twierdzi mężczyzna, a w jego głosie słyszę nutkę zmartwienia.

— Jak to? Dlaczego? — pytam przestraszona, wychodząc z panem Michaelem z pokoju.

— Nie mam pojęcia, ale jeśli nie miałaś tam nic, co zagrażałoby agencji, to nie przejmowałbym się — mówi Brown, próbując mnie uspokoić. — Smith potrafi czasami z najmniejszej błahostki zrobić sprawę wielkiego kalibru.

— Nie było tam nic złego. Broń oraz bandankę trzymałam w plecaku, który cały czas miałam przy sobie — mówię zgodnie z prawdą, wsiadając do windy.

Droga na najwyższe piętro budynku mija nam w całkowitej ciszy. Nie jest ona jednak męcząca. Mogę przynajmniej w spokoju pomyśleć. Szczerze mówiąc, zastanawiam się, co szef znalazł w moich rzeczach. W hotelu zostawiłam przecież tylko ubrania i kilka rzeczy osobistych. Nie było tam nic związanego z moją pracą. Z każdym piętrem czuję jednak, że moje dłonie zaczynają się coraz bardziej pocić, a umysł zaczyna wymyślać rzeczy, za które mogłabym ponieść konsekwencje, pomimo że wiem, że nic złego nie zrobiłam. Tak bardzo się boję...

Kiedy dojeżdżamy na odpowiednie piętro, moje dłonie zaczynają się trząść, a żołądek zwija się w ciasny supeł, przez co robi mi się niedobrze. Niepewnie wychodzę z windy, po czym dwa razy pukam do gabinetu szefa i wchodzę, słysząc pozwolenie.
Witam się z moim przełożonym lekkim skinieniem głowy, a następnie siadam na krześle naprzeciwko jego biurka. Mężczyzna patrzy na mnie surowym wzrokiem i z impetem kładzie na stół kamerkę, którą dostałam od Kuby. O nie...

— Dominika, czy możesz mi, proszę, wyjaśnić, co to jest i co robiło w twoich rzeczach? — pyta ze złością Smith, z całych sił starając się zachować spokój.

— To jest kamera, którą dostałam od młodszego brata — mówię po cichu. — Dał mi ją, żebym nagrała mu krajobrazy miasta.

— Naprawdę? Jesteś tego pewna? — Szef patrzy na mnie podejrzliwie. — W takim razie, dlaczego jest tutaj nagranie z twojego pierwszego spotkania z Brownem oraz pierwszego przyjazdu do agencji?

— Co tam niby jest? — pytam z niedowierzaniem, otwierając szeroko oczy. Spodziewałabym się wszystkiego, ale nie tego.

— Spójrz sama. — Smith odwraca w moim kierunku monitor, na którym włącza nagranie z mojej kamerki.

Na początku widać niestety, jak pan Michael podjeżdża na lotnisko. Szczęście w nieszczęściu, chwilę później widać już tylko czarne tło, ponieważ włożyłam kamerkę do tylnej kieszeni spodni. Słychać za to, co działo się w aucie, a później okazuje się, że zarejestrowana też została pierwsza rozmowa z szefem, kiedy ustalaliśmy plan działania.
Wzdycham ze zmartwieniem i chowam twarz w dłonie, próbując uspokoić pędzące myśli. Nie wierzę, że tak nawaliłam. Jak mogłam nie wyłączyć tej głupiej kamerki?! Dlaczego po przyjeździe do hotelu nie sprawdziłam tych nagrań?! Wszystko bym przecież usunęła!

— Przysięgam, że nie miałam zamiaru nagrać niczego związanego z pracą. — Wzdycham, zmęczona tym wszystkim. — Byłam pewna, że wyłączyłam kamerę w momencie, kiedy pan Brown podjechał na lotnisko.

— Jakoś nie chce mi się w to wierzyć — twierdzi surowo szef.

— Mówię prawdę! — podnoszę głos, ale szybko się reflektuję i zwieszam głowę. — Naprawdę nie chciałam, żeby tak wyszło. Mogę usunąć to nawet w tym momencie.

— Teraz już na to za późno. Dzisiaj nasi informatycy sprawdzą wszystkie twoje urządzenia, a jutro wrócisz do Polski — oznajmia mężczyzna, a ja przenoszę na niego przerażony wzrok.

— J-jak to? — Blednę, nie wierząc w to, co słyszę.

— Ze względu na podejrzenie zerwania umowy poufności, musimy jak najszybciej cię stąd usunąć. W Polsce natomiast zadecydują, co dalej z tobą zrobić — mówi stanowczo Smith.

— Chwileczkę, a co, jeśli okaże się, że naprawdę nikomu tego nie wysłałam? — pytam, próbując jeszcze protestować. — Przecież to by oznaczało, że nie zerwałam tej umowy.

— W tym momencie i tak nie ma to już znaczenia, ponieważ złamałaś jeszcze jedną zasadę. — Wzdycha mężczyzna. — Dobrze wiesz, że spoufalanie się z obiektem ochrony jest surowo zabronione, a mimo to, obiekt którym miałaś się zająć, dzwonił dzisiaj do ciebie kilkanaście razy.

— Słucham? Kendall do mnie dzwonił? — podnoszę z niedowierzaniem brwi, nie mogąc w to uwierzyć. Szef jednak przytakuje, więc nie mam już jak się obronić. Dukam tylko ciche przeprosiny i wychodzę roztrzęsiona z gabinetu.

Brown czeka na mnie na korytarzu. Widząc, w jakim jestem stanie, patrzy na mnie pytająco, ale ja macham tylko przecząco głową, dając mu znak, że nie chcę o tym rozmawiać. Nie teraz. W tym momencie mam tylko ochotę wymyślić jakąkolwiek wymówkę, żeby móc wybronić się z zarzutów i odzyskać pracę. Wiem jednak, że nie mam już na to szans, bo sama z siebie dałam Kendallowi swój numer telefonu po spędzeniu z nim niemal całego dnia. Z tego nie da się już wybronić. Żałuję tylko, że cena, jaką muszę za to zapłacić, musi być tak duża. Nie wierzę, że zawaliłam to wszystko zaledwie po dwóch dniach...

W ciszy wracam do swojego pokoju, gdzie czekają już na mnie moje walizki. Biorę z nich pierwsze lepsze ciuchy i pędzę do łazienki, znajdując się kilka pomieszczeń dalej, żeby wreszcie się odświeżyć. Ogarniam się najszybciej jak mogę, czując narastający głód. Nie dziwię się jednak, zważając na to, że odkąd wróciłam z pizzerii, nie jadłam zupełnie nic. Cieszę się więc, że zbliża się pora lunchu i mam nadzieję, że agencja udostępni nam jakiś posiłek, chociażby najmniejszy.

Jakiś czas później, wraz z kilkoma innymi pracownikami, kieruję się do stołówki, gdzie przygotowany jest szwedzki stół. Jest tam wiele smakowitych rzeczy, zaczynając na zwykłych kanapkach, poprzez jajecznicę z bekonem, na naleśnikach z syropem klonowym skończywszy. Wybieram ostatnie danie, czując że właśnie na to mam dzisiaj ochotę. Kładę na tacy talerz z posiłkiem, a obok stawiam szklankę soku pomarańczowego.
Przechodzę niepewnie pomiędzy stolikami, próbując znaleźć jakieś wolne miejsce, gdzie mogłabym w spokoju zjeść. Głupio mi się jednak do kogoś przysiąść, a niemal wszystkie stoły zajęte są przez pary lub grupki agentów, których kompletnie nie znam. Po chwili jednak ze zdziwieniem zauważam Browna, siedzącego samotnie w najbardziej oddalonym miejscu stołówki. Jest on jedyną osobą, jaką tutaj znam, więc biorę głęboki oddech i zaczynam zmierzać w jego stronę. No cóż, raz kozie śmierć.

Podchodzę do znajomego mężczyzny, pytając nieśmiało, czy mogę się przysiąść. Pan Michael przez chwilę patrzy na mnie ze zdziwieniem, a mi robi się głupio. Już jestem gotowa się wycofać, kiedy jednak dostaję zgodę na wspólne spędzenie lunchu. Uśmiecham się z wdzięcznością i siadam przy stoliku, zaczynając grzebać w naleśnikach widelcem. Co prawda jestem głodna, ale z każdą chwilą mam coraz mniejszą ochotę na jedzenie i czuję, że ze stresu niczego nie przełknę.

— Nie jesteś przyzwyczajona do jedzenia w stołówkach, co? — Słyszę nagle głos Browna.

— No, jakoś nie — mówię cicho, podnosząc wzrok znad talerza i odkładam widelec. — Poza tym, nie jestem głodna.

— Dominika, nie jadłaś nic od wczoraj. Wszystko w porządku? — pyta mężczyzna, a w jego głosie wyczuwam coś na kształt troski.

— Tak, raczej tak — kłamię, zaskoczona jego zachowaniem.

— Widzę, że nie. — Wzdycha pan Michael. — Posłuchaj, wiem że mnie nie znasz, ale możesz mi zaufać. Nic, co powiesz, nigdy nie zostanie nikomu powtórzone. Naprawdę umiem dochować sekretu. W końcu, nie bez powodu zostałem prawą ręką szefa, prawda?

— No tak, rzeczywiście — przyznaję. — Przepraszam, po prostu bardzo boję się o Kendalla.

— Na twoim miejscu też bym się obawiał — twierdzi mężczyzna, przez co czuję coraz większy niepokój. — Wiesz, Ashley Smith jest początkująca. Szczerze wątpię, że da radę ochronić tego całego Schmidta. Ona nawet sama siebie by nie obroniła.

— W takim razie, dlaczego szef powierzył to zadanie właśnie jej? — pytam zdziwiona.

— To jego córka — oznajmia Brown, szokując mnie.

— Myślałam, że to tylko zbieżność nazwisk — mówię niepewnie, próbując przetrawić tę informację.

— W zasadzie, nie wiadomo jak ta małolata tak naprawdę powinna się nazywać. — Zamyśla się mężczyzna, a ja marszczę brwi, nie mając pojęcia, o co mu chodzi.

— Nie rozumiem — mówię cicho, wytrącając pana Michaela z jego myśli.

— O, wybacz, zapomniałem że ty nic nie wiesz. — Uśmiecha się przepraszająco. — John zaadoptował tą małą jakieś sześć lat temu i od razu wystąpił o zmianę jej nazwiska, ale nigdy nie powiedział nam, jak nazywała się wcześniej.

— Cóż, to bardzo szlachetne z jego strony — stwierdzam, wiedząc że nie każdy chciałby wychowywać nie swoje dziecko. — To znaczy, że ma tylko ją i dlatego pcha ją na moje miejsce?

— A gdzie tam! — Brown śmieje się z kpiną. — On i jego żona są rodziną zastępczą dla wielu dzieciaków. Niektóre z nich są już nawet dorosłe, a większość była przez niego namawiana do wstąpienia w nasze szeregi, ale z biegiem czasu znaleźli sobie inne zajęcia. Na ten moment tylko Ashley tutaj została, więc chce dać jej się wykazać.

— Ceną czyjegoś życia? — patrzę na niego z niedowierzaniem.

— Być może. — Wzdycha, biorąc łyk kawy z firmowego kubka. — Może nie powinienem ci tego mówić, ale chciałbym, żeby ten staruch przeszedł już na emeryturę.

— Nie lubi go pan — bardziej twierdzę niż pytam. — Dlaczego?

— Po pierwsze, nie mów do mnie "pan", dobrze? Jestem Mike. — Mężczyzna podaje mi rękę, którą uprzejmie ściskam. — A po drugie, to długa historia. Nie rozmawiajmy o tym, dobrze?

— W porządku — zgadzam się bez wahania, czując że temat może być bolesny. — A wiesz może, czy jest jakiś sposób, żeby się stąd wydostać?

— Cóż... — Brown chce już odpowiedzieć na moje pytanie, kiedy nagle włącza się alarm, a światła w całym budynku zaczynają migać na czerwono.

Patrzę na mężczyznę, a on na mnie. Mój wzrok jest przerażony, a jego stanowczy. Oboje dobrze wiedząc, co zrobić, w tym samym momencie zrywamy się z krzeseł i biegniemy w stronę schodów, tak jak zresztą reszta agentów. Na chwilę gubię się w tłumie, ale ktoś szybko łapie mnie za ramię i wyciąga stamtąd. Patrzę ze zdezorientowaniem na tę osobę. To Brown. Cały czas biegł gdzieś obok, pomimo że wystartował jako pierwszy i teoretycznie powinien być już na parterze.

— Biegnij do pokoju po rzeczy. Przebierz się i weź broń, ale zostaw plecak. Potem biegnij awaryjnymi schodami. Tam nie ma kamer, nikt cię nie złapie. Przyjdź do recepcji. Jeśli chodzi o Kendalla, wybiegniesz tylnym wyjściem, a ja będę już tam czekał. Jeśli ktoś inny jest napadany, wrócisz tutaj i grzecznie będziesz siedziała w pokoju, dobrze? — Mike objaśnia mi plan. — A teraz udawaj, że się pokłóciliśmy, bo cię zatrzymałem. Po prostu odejdź.

Bez słowa wyrywam ramię z uścisku mężczyzny i odchodzę od niego z zaciętą miną. Pewnym krokiem kieruję się do windy, do której wsiadam zupełnie sama. Wciskam odpowiedni przycisk, po czym wypuszczam głośno powietrze, próbując jednak utrzymać złą minę. Wiem, że tu też są kamery. Nawet teraz jestem monitorowana.
Kiedy wysiadam z windy w piwnicy, mijam ostatnich agentów, biegnących do recepcji. Drepczę, patrząc prosto przed siebie, kiedy nagle ktoś wpada na mnie od tyłu, a ja uderzam ramieniem w ścianę. 

— Przepraszam, nie chciałam! — krzyczy drobna blondynka, biegnąca do jednego z pokoi.

— Nie szkodzi... — odpowiadam cicho, patrząc jak dziewczyna z gracją przeskakuje czyjś leżący na ziemi plecak, trzymając jedynie brzegi swojej spódniczki, aby się nie podniosła.

Odpycham się od ściany i przyspieszam kroku, żeby jak najszybciej znaleźć się w swojej celi. Zanim tam jednak docieram, raz jeszcze mijam nieznajomą, która tym razem pędzi do windy z plecakiem na ramieniu. W biegu dostrzegam jej twarz i mam wrażenie, że już gdzieś ją widziałam, ale nie zastanawiam się nad tym długo, bo prawie zostaję uderzona przez niedomknięte drzwi, które po nieudanym zamknięciu odbiły się od framugi.
Z narastającą złością chcę zatrzasnąć pokój dziewczyny, kiedy na jej łóżku dostrzegam bardzo ładną pościel, a na świeżo pomalowanych ścianach jakieś plakaty i zdjęcia. Podnoszę z niedowierzaniem brwi, czując że coś tu nie gra. Przecież tych cel nie można w żaden sposób modyfikować. Wczoraj w nocy poczytałam trochę regulaminu tej agencji, próbując znaleźć jakiś kruczek prawny, ale informacje o tych pomieszczeniach też znalazłam, więc nie rozumiem, co się tutaj dzieje.

Przez chwilę stoję w drzwiach celi, jednak kiedy alarm przybiera na sile, szybko zatrzaskuję drzwi i biegnę do swojego pokoju, korzystając z okazji, że na korytarzu nikogo już nie ma. Szybko zakładam czapkę, bluzę oraz bandankę, a następnie wkładam za pasek spodni broń i pędzę w stronę awaryjnych schodów.
Wbiegam na parter najszybciej, jak mogę i wychylam się nieznacznie zza ściany. Na monitorach, zawieszonych wokół biurka recepcjonistki pojawia się nazwisko Kendalla, na przemian z jego zdjęciem, które widziałam w aktach. O nie...

Szybko się wycofuję, a następnie ruszam przed siebie, wybiegając tylnymi drzwiami na parking, na który pierwszego dnia Brown przywiózł mnie i dziewczyny. Mężczyzna czeka już na mnie w odpalonym aucie, więc czym prędzej wsiadam do niego, a on rusza z piskiem opon zanim jeszcze zdążam zatrzasnąć za sobą drzwiczki.
Patrzę przelotnie na Mike'a, próbując jednocześnie zapiąć pasy, kiedy nagle wpadamy w ostry zakręt, a ja uderzam o drzwi. Na szczęście są już zamknięte, ale walnięcie i tak boli. Wzdycham sfrustrowana, a następnie zapinam w końcu te głupie pasy oraz narzucam na głowę kaptur.

— Czemu tak późno przyszłaś? Czekałem na ciebie kilka cennych minut. Co się stało? — zaczyna niespodziewanie rozmowę Brown, wyprzedzając z prędkością światła białe Audi, którego kierowca pokazuje nam środkowy palec.

— Przepraszam — mówię w końcu. — Jakaś dziewczyna na mnie wpadła.

— Chyba nawet wiem jaka. — Wzdycha mężczyzna.

— Ashley? — pytam szybko i przytrzymuję czapkę podczas kolejnego zakrętu.

— Jestem tego bardziej niż pewien — twierdzi Mike, przyspieszając.

Przez następne kilka minut nie odzywam się już, całkowicie zdając się na Browna. Nie mam pojęcia, gdzie jedziemy, ale wierzę, że dojedziemy tam na czas. Modlę się tylko, żeby Ashley sobie poradziła i żeby Kendall przeżył. Jeśli ta dziewczyna nawali, to zabiję ją własnymi rękami, o ile nie zrobią tego bandyci.
Stukam ze zniecierpliwieniem o uchwyt, zamontowany w drzwiczkach, coraz bardziej się niepokojąc. Mike jedzie przez rozmaite skróty i dzielnice, a ja nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy, ani jak daleko jest Schmidt. Boję się, że nie zdążymy. Za długo to trwa.

— Jesteśmy już blisko, przygotuj się — mówi nagle mężczyzna, więc biorę głęboki oddech i naciągam na twarz bandankę, która do tej pory wisiała pod moją brodą. — Dzisiaj nie będzie tu twoich przyjaciółek, więc jeśli coś pójdzie nie tak, ja będę cię osłaniał. Bądź ostrożna.

Przytakuję nieprzytomnie, nie do końca słysząc jednak słowa Browna. Jestem już zbyt skupiona na szarpaninie, którą widać z oddali. Gdzieniegdzie widzę też zszokowanych cywili, wyglądających z okien swoich mieszkań. Na ulicy też kilku stoi, jednak oni chwieją się z butelkami w rękach, a to znaczy, że są mocno wstawieni. Poza tym, u jednego z nich dostrzegam też nóż, a u drugiego pistolet, więc zakładam, że nie jest to przyjazna dzielnica. A niech to!

Przenoszę wzrok z powrotem na szarpaninę, która robi się coraz mniej ciekawa. Odpinam szybko pasy, a kiedy Mike zaczyna zwalniać, wybiegam z samochodu, nie czekając nawet, aż całkowicie się zatrzyma. Co sił w nogach biegnę w stronę bójki, zauważając, co się tam dzieje. Kendall stoi przyciśnięty do ściany, próbując się bronić, ale ma pistolet przytknięty do podbródka. Niedaleko leży też dziewczyna, którą mijałam w piwnicy, czyli to rzeczywiście Ashley.
Moja tymczasowa współpracowniczka powoli podnosi się z ziemi. Jej bandanka jest zakrwawiona od spodu, a niczym nieosłonięte kolana są zdarte. Ta dziewucha nawet nie założyła na akcję spodni, tylko nadal ma na sobie tę króciutką spódniczkę. Czy ona jest nienormalna?!

Widząc, że Kend ma coraz mniej szans przyspieszam bieg, a następnie robię gwiazdę i odbijam się na rękach. Tak, jak w kawiarni, wyciągam jedną nogę przed siebie, trafiając prosto w plecy napastnika, od których się odbijam. W powietrzu obracam się, przytrzymując czapkę, po czym ląduję na ziemi. Jedna z moich nóg wyciągnięta jest w prawo, a opiera się tylko na kostce. Drugą nogę mam zgiętą, tak jakbym kucała, a przed upadkiem powstrzymuje mnie tylko piekąca dłoń, którą opieram się o beton.
Powoli podnoszę wzrok, zauważając jak bandyta podnosi się z ziemi. Pomimo, że jego nos krwawi, mężczyzna śmieje się z kpiną i zaczyna celować we mnie pistoletem. Zaciskam zęby i, nie zważając na ból, zrywam się z ziemi, rzucając się na bandytę. Zanim facet zdąża zorientować się, co się dzieje, ja kopię go już w rękę, wytrącając mu broń.

Odchodzę kilka kroków do tyłu i zaciskam dłonie w pięści, podnosząc je na wysokość klatki piersiowej. Mężczyzna patrzy z niedowierzaniem najpierw na swoją broń, a potem na mnie. Bardzo powoli dociera do niego to, co się przed chwilą stało, ale kiedy zaczyna wszystko rozumieć, wstępuje w niego nieopanowana złość.
Rozwścieczony bandyta rusza w moją stronę, a ja szybko rzucam mój pistolet Ashley, mając nadzieję, że będzie mnie osłaniać. Chwilę później zaczynam bronić się przed ciosami faceta, ale z każdą następną chwilą czuję się coraz gorzej, a nieprzespana noc zaczyna dawać mi się we znaki. Wiem, że nie wytrzymam tak zbyt długo, więc daję mojej współpracownicy znać, że może już strzelać. Ona jednak nie reaguje.

Ashley patrzy na mnie z przerażeniem, podnosząc ręce w geście poddania. Posyłam jej błagalne spojrzenie, ale jest już za późno. Bandyta dopada mnie i rzuca mną o ceglaną ścianę, w którą z impetem uderzam. Na moment robi mi się ciemno przed oczami, a ciało osuwa się na ziemię. Jak za mgłą słyszę krzyk Kendalla, dźwięk przeładowania broni oraz maniakalny śmiech nieznanego mężczyzny.
Zbieram w sobie resztki sił, po czym rzucam się na nogi faceta, przewracając go. Strzał, który miał zabić Schmidta, trafia w niebo, a ja podnoszę się i podbiegam do Ashley. Wyrywam jej pistolet z dłoni, a następnie przeładowuję go. Naciskam spust, trafiając prosto w brzuch mężczyzny, który zaczyna się podnosić. Po strzale bandyta ponownie ląduje na betonie, tym razem tracąc przytomność. Opuszczam broń, oddychając ciężko.

— Kim jesteś? — Słyszę nagle znajomy głos. Odwracam się w stronę patrzącego na mnie ze zdziwieniem Kendalla i widzę, że rozpoznał we mnie dziewczynę z kawiarni.

Zdezorientowany Schmidt zerka to na mnie, to na Ashley, oczekując odpowiedzi, której nie mogę mu udzielić. Zabezpieczam pistolet, po czym z powrotem chowam go za pasek moich spodni. Popycham lekko Smith, a następnie odbiegam z nią z miejsca zdarzenia, gdzie zostaje tylko Schmidt oraz wykrwawiający się napastnik. Nie martwię się jednak o to, bo już po chwili słyszę syreny karetki, wezwanej pewnie przez Mike'a.

Co sił w nogach pędzę z Ashley do auta, do którego docieramy kilkanaście sekund później. Opieram się o pojazd, czując że nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Osuwam się po samochodzie i ląduję tyłkiem na zimnym betonie. Dyszę ciężko, bojąc się, że zaraz zemdleję. Słyszę jakieś głosy, ale mam wrażenie, że dochodzą do mnie zza mgły.
Patrzę słabym wzrokiem na Browna i Smith, którzy próbują przywrócić mnie do normalnego funkcjonowania, a ich słowa zaczynają zlewać się w bezsensowny bełkot. Przed oczami robi mi się ciemno i nie kontroluję już niczego, co się dzieje. Czuję tylko uderzenie mojej głowy o chodnik, a głosy cichną. Potem nie ma już nic.

~*~

Hejka!
Jak widzicie, sprawy w życiu bohaterów przybierają coraz większego tempa. Mogę Was zapewnić, że tak będzie już do końca powieści, który zbliża się wielkimi krokami. Z tego powodu niedługo ogłoszę tutaj coś bardzo ważnego, z czego mam nadzieję, że się ucieszycie. Mi sprawia to jak na razie bardzo dużo frajdy, ale nie wszystko jest jeszcze dopracowane, więc musicie jeszcze trochę poczekać.

A jeśli już mowa o czekaniu, to myślicie, że bandyci teraz będą czekali z kolejnym napadem, czy może postarają się pójść za ciosem i zaatakować znowu, wykorzystując słaby stan zdrowia Dominiki? Sądzicie, że główna bohaterka odzyska przytomność i będzie dalej walczyć? Uważacie, że szef agencji pozwoli jej wciąż zajmować się tą sprawą? Piszcie!

Jeśli spodobał Wam się ten rozdział, możecie zostawić gwiazdkę – będę wdzięczna. Jeśli natomiast macie jakieś zastrzeżenia, śmiało napiszcie to w komentarzu. Jestem otwarta na krytykę, ale tylko tę konstruktywną ;-)

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top