6. Zapowiedź

Ostatni tydzień września w tym roku rozpieszczał przyjemnymi, niemalże sierpniowymi temperaturami. Mimo iż lato oficjalnie przegrało z jesienią, jeszcze nie odczuwano skutków niedawnego przesilenia. Noce co prawda stawały się coraz dłuższe i dłuższe, jednak ludzki organizm jakby jeszcze nie przyjmował tych zmian. Tym bardziej, że dnie wciąż były nienaturalnie wręcz ciepłe.

Harry uwielbiał takie letnie jesienie. Kochał to ciepło, prawdziwy upał w godzinach okołopołudniowych, złamany lekkim chłodem porannych mgieł. I te wieczory, w czasie których można było spacerować ulicami czy parkami Hogsmeade nie oblewając się przy tym siódmym potem, jak to było latem; ale też nie drżąc jeszcze z zimna i nie opatulając się ciepłymi szalami ani połami płaszcza, jak to będzie trzeba robić już za jakiś miesiąc.

Wystawiając twarz na pieszczotę słońca, doktor nauk humanistycznych szedł uliczkami starego miasta. Nawet jeżeli nie wiedziano, kim jest ani czym się zajmuje, i tak zwracał na siebie uwagę. Przyciągał wzrok zarówno urokliwą twarzą, jak i swoim strojem: idealnie dopasowanym ciemnym garniturem i brązowymi butami, haftowanymi w niebiesko-zielone kwiaty i liście.

Dziś czekał go dość intensywny dzień na uczelni. Ostatnie egzaminy, w tym dwie poprawki. Z trudem pchnął niezwykle ciężką, ozdobną kutą bramę, prowadzącą do wydziału kulturoznawstwa. Pochłonął go cień i chłód grubych na dwa i pół metra wiekowych murów. Wchodząc w szeroki korytarz, przez który spokojnie można było przejechać samochodem, poczuł na plecach ostatnie muśnięcie słońca.

Za kontuarem portierni siedział pan Filch - portier, woźny i wydziałowy cerber w jednym. Niby miał lekką kataraktę, ale widział dosłownie wszystko, a to, czego nie dostrzegł okiem własnym, śledził na trzech wielkich monitorach, wyświetlających podgląd z kamer zainstalowanych w przeróżnych miejscach. Formalnie był już emerytem, a przy tym inwalidą - z racji swojego wzroku i dożywał spokojnej starości na wydziale. Uczelnia zaś dzięki niemu miała zwiększone dofinansowanie, wykorzystując kruczek prawny o przeciwdziałaniu zawodowemu wykluczeniu seniorów oraz niepełnosprawnych.

Różnie o tym Filchu gadano. Że był policyjnym czy wojskowym szpiclem, a nawet płatnym mordercą. Nikt się tym plotkom zbytnio nie dziwił. Patrząc na pobrużdżoną bliznami twarz starego portiera i słuchając jego ochrypłego głosu, brzmiącego jakby należał do kogoś permanentnie podduszanego, ludzie nie wyobrażali sobie nic przyjemniejszego od zakapiora w moro biegającego z maczetą po ciemnych uliczkach Hogsmeade czy innego miasta.

- Dzień dobry. - Harry przywitał się uprzejmie, wyciągając identyfikator z kieszeni marynarki i zbliżając go do czytnika.

Portier nie zaszczycił go odpowiedzią. Jedynie skinął głową.

- Poproszę klucze do piętnastki i ósemki.

Woźny stęknął niechętnie i podniósł kościste ciało, sięgając po wiszące na tablicy klucze z odpowiednimi numerkami. Położył je na kontuarze, niemalże pod nosem długowłosego burego kota, zwiniętego w kłębek.

Filch może i obrzucał morderczym spojrzeniem każdego studenta i pracownika uniwersytetu, ale z czułością, w istocie przez nikogo nieoczekiwaną, odnosił się do chmary bezpańskich kotów, oblegających okolice wydziału. Jeden z nich oswoił się nawet na tyle, by wylegiwać się całymi dniami na portierni i chodzić za Filchem krok w krok, niczym pies. Harry nie lubił tego burego kociska, na które Filch wołał "Norris".

- Rektor jest u siebie? - zapytał Potter, otrzymując w odpowiedzi nieme skinięcie głową.

Postronni mogliby pomyśleć, iż Filch jest niemową. Nic nie mogło mylić bardziej, niż to przypuszczenie. Woźny po prostu bardzo niewiele istot zaszczycał możliwością usłyszenia swojego głosu, ale Harry Potter, czyli młody asystent ze stopniem doktora, nie należał do grona jego wybrańców.

Może to i dobrze? - pomyślał Harry, decydując się, na przekór dezaprobacie, aż nadto widocznej na twarzy woźnego, na skorzystanie z windy tuż obok portierni.

Kiedyś, przed modernizacją budynku wydziału kulturoznawstwa był w tym miejscu oszałamiająco wielki, rzeźbiony kominek, w którym na stojąco naraz swobodnie mieściło się pięć osób. Charyzmatyczny projektant wyznaczył tu miejsce dla szklanego tunelu, prowadzącego wprost na piąte piętro, a wejście ulokował w samym sercu dawnego paleniska.

Harry zanurzył się w kamienną czeluść z dziwnym uczuciem oddawania się całopaleniu. Na szczęście nie stanął w płomieniach, czego, korzystając z tej akurat windy, nazywanej popularnie "kominkiem", podświadomie zawsze się obawiał. Fotokomórka wyczuła ruch jego ciała i otworzyła szklane drzwi, niewidoczne na tle kamienia z racji materiału, z którego je wykonano. Szkło zamknęło się za nim i uniosło w górę, uwięzionego w przezroczystym tunelu niczym długopłetwy bojownik w szklanej kuli.

Na piątym piętrze obcasy jego haftowanych butów uwięzły w miękkości kremowej wykładziny i nie pozostawiły po sobie żadnego dźwiękowego śladu. Bezgłośnie, jak duch, doszedł do gabinetu rektora. Zapukał.

- Chodź, chodź, Harry - zawołał nań głos Albusa Dumbledore'a.

Po raz kolejny doktor Potter przeszukał wzrokiem ściany i sufit w korytarzu oraz drzwi do gabinetu, wypatrując ukrytej kamery i po raz kolejny nic nie znalazł. Ale kamera gdzieś musiała tu być, bo przecież niepodobnym było, by Albus widział poprzez drzwi i ściany, i wiedział, kto stoi na progu.

- Dzień dobry, panie rektorze - Harry skłonił się lekko, wchodząc do pomieszczenia. Bywając tu dość częstym gościem za każdym razem na nowo przypominał sobie sentencję "pokaż mi jak mieszkasz, a powiem ci, kim jesteś". Dumbledore co prawda nie mieszkał w swoim uczelnianym gabinecie, a jednak, patrząc na jego wystrój, nie przychodziło do głowy żadne inne stwierdzenie jak tylko to, że właściciel tej przestrzeni jest dziwakiem i to porządnie jebniętym. No bo kto przy zdrowych zmysłach obstawia półki i podłogę dziwnymi artefaktami wykonanymi z metalu i szkła, wyglądającymi jak skrzyżowanie średniowiecznych narzędzi tortur z rzeźbiarskimi instalacjami nowoczesnych artystów? Kto tworzy pułapki na gości układając prawdziwe wieże z książek, kołyszące się lekko pod naporem oddechów ludzi, przebywających w gabinecie?

To pomieszczenie miało status gabinetu prywatnego. Dumbledore zajmował je jeszcze w czasach, gdy był "zaledwie" dziekanem na wydziale kulturoznawstwa, a uczelni rektorował Armand Dippet. Po odejściu poprzednika na emeryturę i po tym, jak sam został wybrany na szefa uniwersytetu, zachował dla siebie ten pokój, w którym mógł dawać upust swej kolekcjonerskiej pasji.

Tak jak oficjalny rektorski gabinet w głównym budynku uczelni był sztywny i bezosobowy, tak ten prywatny odsłaniał wnętrze właściciela. W przypadku Dumbledore'a - bardzo dziwne wnętrze.

Wrażenie pewnego odrealnienia pogłębiało się jeszcze z każdym spojrzeniem rzuconym na właściciela tego przybytku. Siwowłosy starzec, który mógł mieć równie dobrze sześćdziesiąt, jak i sześćset lat, przykrywał srebrno-białe włosy rastafariańską mycką. Gustował w aksamitnych marynarkach o kroju smokingu, w kolorach zupełnie niepasujących ani do jego wieku, ani stanowiska, a więc bordowych, śliwkowych i, o zgrozo, różowych. Na długi haczykowaty nos zakładał łódeczki połówkowych okularów.

Jego uzależnienie od słodyczy było wręcz legendarne. Złośliwi twierdzili, iż zamiast cukierków rektor ciamka extasy albo inne dragi w kształcie cytrynowych dropsów. Nikomu jednak nigdy nie udało się poznać prawdy, choć byli śmiałkowie, którzy za punkt honoru postawili sobie dobranie się do wewnętrznej kieszeni Albusowej marynarki, z której owe dropsy wyciągał. W historii uczelni takich śmiałków było trzech i wszyscy marnie skończyli na bruku przed bramą z anulowanym indeksem.

- Cóż cię sprowadza do mnie w ten piękny wtorkowy poranek, Harry? - rektor wręcz rozpromienił się na widok młodego doktora.

- Powiem wprost, panie rektorze... - zaczął Harry.

- Prostota... - rozmarzył się Albus - tak czysta, szlachetna, tak rzadko osiągalna...

Harry nauczył się puszczać mimo uszu zadziwiające nieraz wypowiedzi starca, obliczone chyba na zdezorientowanie rozmówcy.

- Potrzebuję zmienić mieszkanie i chciałem zapytać, czy jest jeszcze wolna ta kawalerka przy Wodnej?

Uniwersytet dysponował w różnych punktach Hogsmeade mieszkaniami, które wynajmował niemalże za bezcen swoim pracownikom. Z racji śmiesznie niskiego czynszu i lokalizacji w urokliwych zakątkach, a nawet wprost na starym mieście, o mieszkania te mogli starać się tylko najbardziej zasłużeni pracownicy albo tacy, którzy mieli odpowiednie układy. Harry zamierzał wykorzystać w tym momencie całą sympatię, jaką rektor go darzył, by móc zaoszczędzić na czynszu.

- Przykro mi, chłopcze, ale nie możesz wynająć tego mieszkania - odpowiedział mu rektor.

- Dlaczego, panie rektorze?

- Po pierwsze, nie jest do wynajęcia. A po drugie - Albus uśmiechnął się tajemniczo i, nacisnąwszy dłonią na ramię młodego doktora, powiedział niemal szeptem: - mam wobec ciebie... nieco inne plany.

Zarówno ton głosu, jak i dłoń Dumbledore'a na własnym ramieniu, zaniepokoiły Harry'ego. Czy ten starzec właśnie zaczął go molestować, czy nie?

Z trudem zachował pokerową twarz, odpowiadając zwierzchnikowi: - Rozstałem się z narzeczoną, proszę pana. Ona wyprowadziła się z naszego mieszkania, a ja sam nie potrzebuję takiego dużego i chyba najzwyczajniej mnie na nie nie stać.

- Czyżby w ten zawoalowany sposób domagał się pan podwyżki, panie Potter? - Zapytał Albus nadal uprzejmie i z uśmiechem.

- Wie pan, panie rektorze, że podwyżki zawsze są mile widziane - odparł Harry. - Ale w tym momencie najbardziej zależy mi na mieszkaniu. Cóż, chyba poszukam we własnym zakresie.

- Och, nie wątpię, panie Potter! Kto szuka, ten znajduje - radośnie obwieścił Dumbledore, po czym pozwolił, by na jakąś minutę w gabinecie rozgościła się cisza. Po upływie tej minuty kulturalnie wyprosił Harry'ego ze słowami:

- Zajrzyj jeszcze do mnie po egzaminach, chłopcze. Przypuszczam, że wtedy będę mógł opowiedzieć ci coś więcej o tych moich planach.

Harry podniósł się z krzesła. Lekko skłonił głowę.

- Oczywiście, panie rektorze. Dziękuję. Przyjdę po egzaminach.

W odpowiedzi Dumbledore pomachał mu ręką w geście, którego nie powstydziłby się sam papież. Nasłuchiwał odgłosu kroków młodego asystenta, które, początkowo tłumione wykładziną korytarza, rozbrzmiały wreszcie na kamiennych schodach prowadzących na niższe piętra. Wtedy wyłowił z aksamitnej czeluści kieszeni marynarki komórkę i wybrał na klawiaturze jakiś numer.

- Severusie? - zapytał, gdy sygnał dźwiękowy połączenia wychodzącego zmienił się w czyjś głos. - Przyjdź jak najszybciej na uczelnię! Mam do ciebie bardzo ważną sprawę! - zakończył rozmowę, uśmiechając się pod wąsem.

*********************

Telefon Dumbledore'a niemal wytrącił Severusowi Snape'owi sztućce z rąk. Trzmiel dzwonił z takim zapamiętaniem, jakby co najmniej pół Hogwartu stało w płomieniach, a nie kto inny, jak właśnie Snape był niezbędny do ratowania ludzi albo ważnych dokumentów. Nawet nie dokończył obiadu, tylko zgarnął leżący na komodzie w holu portfel wraz z telefonem i poszedł na uczelnię. Gdy po jakichś dwudziestu minutach znalazł się w gabinecie szefa, usłyszał zatroskane słowa:

- Martwię się o ciebie, przyjacielu.

Tak wtedy odezwał się do niego Albus i położył mu dłoń na ramieniu, kierując go w stronę krzesła.

- I ciągnąłeś mnie przez pół miasta po to, żeby mi to powiedzieć?! - odparł na to Snape wyraźnie oburzony.

- Ależ nie! - zaśmiał się Albus. - Albo może nie tylko.

- Więc gadaj, o co ci chodzi, bo nie mam czasu na pierdoły! - warknął Severus jeszcze mniej uprzejmym tonem.

- Och! Byłeś zajęty, Severusie? Czym, jeżeli wolno wiedzieć? Może kolejną butelką? - zapytał rektor złośliwie. - Bo chyba nie artykułem...

- Obiad jadłem - warknął Snape. - A tobie, Albus, gówno do tego, co robię!

- A wiesz, że jednak nie gówno?! - rektor się lekko zaperzył. - Nie podoba mi się to, co robisz - zakomunikował twardo.

- To się nie interesuj! - odciął się Snape. - Od razu będzie ci lepiej. Po co pchasz ten długi nochal w całkiem nie swoje sprawy. A w ogóle, to skąd wiesz, co robię? Pluskwę mi założyłeś czy może śmietnik mi sprawdzasz i liczysz butelki?

- Mam swoje sposoby, powinieneś to wiedzieć. W końcu znamy się nie od dziś - odpowiedział mu starzec. - A teraz posłuchaj i to bardzo uważnie! - Albus przyciągnął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko młodszego kolegi. - Tak się składa, że uważam cię za swojego przyjaciela, dlatego nie mogę spokojnie patrzeć na to, co sam sobie robisz.

- A niby co robię?

- Niszczysz się, Severusie. I to w dość szybkim tempie. Niszczysz się, a nie warto.

- Co ty możesz wiedzieć! - smutno zawołał Snape.

- Przecież mi powiedziałeś, co stało się między tobą, a Tomem - rektor zdziwił się niedomyślnością swojego pracownika. - Nie zapominaj też, że obydwu was znałem przez te wszystkie lata, więc jakąś opinię mogłem sobie wyrobić. I wiesz dobrze, że nigdy nie była ona zbyt przychylna dla Thomasa Riddle'a.

Dumbledore skrzywił się nieco, słysząc własne słowa. Naprawdę, bardzo się starał być życzliwym partnerowi Snape'a, ale coś w Tomie niezmiennie go odpychało, niepokoiło, momentami prawie przerażało. Podejrzewał go o wszystko, co najgorsze. A teraz, gdy jego obawy wreszcie się potwierdziły..., teraz snuł plan, jak skurwiela udupić. I włos mu się jeżył na głowie, gdy uświadamiał sobie, w jak permanentnym zagrożeniu był Severus przez lata! Dlatego bardzo się cieszył, że wreszcie pogonił Thomasa. Może nie przejrzał jeszcze całkiem na oczy, może jeszcze głupio cierpiał, tęsknił, może nawet wciąż kochał, ale nie miał już fizycznie obok siebie Riddle'a, a Dumbledore postanowił zrobić wszystko, by pomóc przyjacielowi w zapomnieniu o nim.

Dzisiejszego poranka, w trakcie rozmowy z innym bardzo dla niego ważnym człowiekiem, młodym doktorem Harrym Potterem, wylągł mu się w głowie pewien pomysł, który, jeśliby został zrealizowany zgodnie z jego wizją, uszczęśliwiłby dwie osoby tak bliskie jego sercu, a i jego samego przy okazji również.

To dlatego nakazał Harry'emu przyjść do siebie po egzaminach, a teraz klarował Snape'owi szczegóły swojego planu.

- Mam dla ciebie, Severusie, pewną propozycję - powiedział - i chcę, żebyś rozważył ją pozytywnie. Otóż, mam tu takiego chłopaka...

- Albusie, tak nisko upadłeś, że bawisz się teraz w rajfura*?! - wykrzyknął Snape z oburzeniem.

- Ja ci nie bronię skorzystać, ale nie o to mi chodzi - zachichotał Albus, rozbawiony podejrzeniami o stręczycielstwo. - Teraz, kiedy nie masz już Toma, przydałby ci się ktoś, z kim mógłbyś razem pracować w podobny sposób jak z Riddle'em. Nie uważasz?

- A ty myślisz, że akurat ten dzieciak się nada? - zapytał Snape.

- Nadaje się i to bardzo - przytaknął rektor. - Kierował twoją gazetą, kiedy tu ciebie nie było.

- A więc to ten? Harry...

- Potter. Dokładnie ten, Severusie - przytaknął rektor, mocno akcentując zaimek "ten".

Severus zbladł.

- Właśnie TEN Potter?! Ty chyba nie mówisz poważnie! - Snape teraz podniósł głos, zaszokowany rewelacją kolegi.

- Jak najbardziej poważnie - Albus był niezrażony brakiem entuzjazmu Severusa. - Powiem ci jeszcze więcej! Chłopak szuka mieszkania. Rozstał się z narzeczoną, podobnie jak ty z Tomem Riddle'em. Weź go do siebie, Sev!

- Cooo? Pogięło cię już do reszty?! - Severus aż wstał z krzesła, tak wstrząsnął nim pomysł Dumbledore'a. - Chodziłem z jego matką! - wrzasnął.

- Ale nie ty go zrobiłeś, więc z czym masz problem?

- Al! To wprost... nieprzyzwoite! Nie widzisz tego?!

- Nie. - Odpowiedź Albusa była całkowicie spokojna. - Co w tym dziwnego albo nieprzyzwoitego?

- Każesz mi zamieszkać z synem mojej byłej i z niedoszłą ofiarą mojego byłego?! Kurwa, Albus! Dropsy mózg ci już tak przeżarły, że pieprzysz aż takie głupoty?! Jak ja mam mu to powiedzieć?

- A kto każe ci mówić? - zaciekawił się rektor.

- No nie! Mam go okłamywać?!

- Zaraz tam okłamywać! Po prostu nie wtajemniczać od razu we wszystkie szczegóły - wyjaśnił Trzmiel. - Ciąży ci na sumieniu to, co Riddle mu zrobił, co zrobił twojej Lily. A gdybyś tak spłacił tę winę? Riddle zabrał mu dom i rodziców, ty możesz to oddać...

- W tatusia mam się zabawiać, czy może w mamę?- zapytał Severus możliwie najzłośliwszym tonem.

- A baw się ty z nim w co chcesz! - Albus krzyknął na swojego rozmówcę. - Choć kiedy tak patrzę na niego, to wydaje mi się, że ani mamusi, ani tatusia to on już za bardzo nie potrzebuje. Prędzej dobrego kochanka - łypnął porozumiewawczo lewym okiem.

- Ach tak?! - zadziwił się Snape odrobinę zbyt teatralnie. - Bo przypadkowo jest gejem?

- No właśnie... nie jestem pewien. Chyba będziesz musiał to sprawdzić sam - wyjaśnił Albus cokolwiek zażenowany. To był właśnie ten mały szkopuł, który mógł rozwalić jego tak piękny plan. Tak zwana orientacja. Ale cóż! Kiedy się powiedziało "a", trzeba po prostu iść dalej. Z nadzieją, że cały alfabet uda się jakoś poskładać.

- Och, doprawdy! No to żeś mnie uspokoił! - zakpił Snape.

- Nieważne, kto z kim śpi, Severusie - rektor kontynuował swą myśl. - Obydwaj potrzebujecie domu, bo on z tą swoją panną to miał jakiś teatrzyk, a to, co ty miałeś z Tomem, to był jedynie cyrk. Chłopak jest trochę rozbity i może łatwo źle skończyć, jak trafi na kogoś nieodpowiedniego.

- I to niby ja jestem ten "odpowiedni"?! - szydził Snape. Pomysł zamieszkania z Harrym Potterem wydawał się tak absurdalny, że mózg przyswajał go z wielkim trudem.

- Tak, bo nie pozwolisz mu się nad sobą rozczulać. A on nie pozwoli tobie pić - odparł Albus, tym razem zupełnie poważnie.

- A to on jest jakiś... abstynent? Śluby trzeźwości złożył? - Severus zakpił raz jeszcze.

- Nie, ale jak będziesz go miał pod bokiem, to najpierw będziesz trzymał fason, bo będzie cię wstyd zataczać się przed nim, a potem, jak się trochę odtrujesz, zobaczysz, jaki byłeś głupi. Nie jesteś alkoholikiem, Snape - Albus położył dłoń na ramieniu czarnookiego profesora - i nigdy nie byłeś. A ja nie pozwolę, żebyś nim został z takiego powodu jak Thomas Riddle. Przemyśl to - dodał jeszcze. - Możecie pomóc sobie nawzajem, a jeśli przy okazji wybijesz klin klinem, to będziesz miał dodatkowy profit z tej całej sytuacji.

Wygłosiwszy tę tyradę rektor zaplótł palce na brzuchu opiętym lawendową marynarką i uśmiechnął się do Severusa serdecznie, wyraźnie z siebie zadowolony.

- Ty się minąłeś Dumble, z powołaniem. Agencję towarzyską powinieneś prowadzić, a nie uniwersytet! - Severus dogryzł koledze.

- Nawet nie wiesz, Sev, jaka to dobra przykrywka, taka uczelnia - rektor w odpowiedzi tylko zarechotał.





*rajfur - alfons, stręczyciel.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top