27. Ocalenie
Żadna inna noc nie była dla Severusa tak ciemna, jak ta z dziewiętnastego na dwudziesty września, kiedy, wciśnięty pomiędzy Alastora Moody'ego, a jakiegoś nieznanego pracownika "Feniksa", jechał do Doliny Godryka. W białej furgonetce panowała przejmująca cisza, przerywana jedynie oddechami siedzących w niej ludzi i pomrukami silnika.
Hogwarcki profesor dygotał, jak w gorączce. W głowie tłukły mu się jakieś bezładne myśli, a serce biło przerażone. Gdzieś tam był jego Harry. Tak okrutnie skrzywdzony na ciele i na duszy. Przypominając sobie oglądane przed chwilą zdjęcia, Snape był wręcz przerażony na myśl o tym, czy będzie umiał mówić do swojego partnera i dotykać go tak, by tamten nie poczuł się skrzywdzony na nowo.
***********
Dolina Godryka nie była wcale doliną, lecz urokliwym, wiekowym miasteczkiem z własnym klubem sportowym, kinem i domem kultury, pływalnią i trzema szkołami średnimi. Mieli tu jeszcze szpital oraz potrzebne urzędy, mnóstwo drobnych sklepików i pięć hipermarketów. Rynek z pomnikiem legendarnego Godryka, katolicki kościół i kilka protestanckich zborów. Dwa wielkie cmentarze, setki krętych uliczek i zabytkową architekturę.
Dom, do którego zmierzała biała furgonetka, stał spokojnie na przedmieściu. Od dwudziestu czterech lat otaczała go na tyle nieprzyjemna aura, iż w pobliżu nic się nie budowało i dom był bardzo samotny. Nikt nie dbał ani o budynek, ani o otoczenie, które z każdym rokiem coraz bardziej dziczało.
Furgonetka zaparkowała w bocznej uliczce. Severus już otworzył usta, by zadać pytanie o przyczynę takiego dziwnego postępowania, gdy Moody uciszył gestem dłoni jego niewypowiedziane słowa.
- Nie chcemy wzbudzać podejrzeń ani nikogo spłoszyć. Nasi chłopcy podejdą pod dom, a my będziemy wszystko obserwować tutaj.
Mówiąc to, "Szalonooki" niezdarnie schylił się pod swoje siedzenie i wyciągnął stamtąd niewielką walizkę. Nieznany Snape'owi człowiek z "Feniksa" otworzył ją i zaczął uruchamiać sprzęt, jaki się w niej znajdował.
Użyte wobec niego słowo "chłopiec" nie bardzo doń pasowało. Wyglądał raczej na rówieśnika Severusa, niż takiego, na przykład, Weasleya. Chyba że z policyjno-wojskowej perspektywy Moody'ego każdy poniżej jakiegoś stopnia w hierarchii był "chłopcem".
Jedna część wydobytej przez Alastora walizki przypominała wyglądem mikser, jakiego używają DJ-e na dyskotekach, podczas gdy druga była małym monitorem. Spod swojego siedzenia nieznany Snape'owi gość w wojskowym moro wyciągnął jeszcze kolejną skrzynkę, a z niej dwie pary okularów noktowizyjnych oraz mikroporty. Część z tych urządzeń podał siedzącemu za kierownicą Ronaldowi Weasleyowi, który bez słowa zaczął je uruchamiać.
Severus przypuszczał, że nieznajomy jest żołnierzem i to pewnie zawodowym. Opinię tę wystawił temu człowiekowi nie tylko na tak błahej podstawie, jak strój. Pewność ruchów, z jaką tamten obsługiwał specjalistyczny sprzęt oraz jakiś błysk w oku i dziwna zaciętość we w sumie przystojnej twarzy, czyniły go podobnym do typowych bohaterów amerykańskich filmów wojennych. Nawet bez charakteryzacji nadawałby się do jakiejś produkcji o wojnie w Wietnamie!
Po chwili "żołnierz", jak go Snape zaczął tytułować w myślach i policjant założyli na głowy okulary, przypięli mikroporty, a do uszu wsadzili małe słuchawki, kołyszące się na sprężynowych przewodach. Z kabur, opinających klatki piersiowe, wyciągnęli pistolety i załadowali magazynki. Odbezpieczyli broń. Dopiero teraz, gdy zauważył tę ostrą amunicję, Severus uświadomił sobie, jak poważna jest akcja, w której uczestniczy.
Policjant i człowiek w moro skinęli porozumiewawczo głowami pozostającym w samochodzie i sobie nawzajem, i wyszli w mrok nocy. Już na stopniach pojazdu "żołnierz" obejrzał się na Albusa, na co Dumbledore odpowiedział mu skinieniem głowy i zmrużeniem oczu. O czym mówili do siebie tak bezgłośnie?
W miarę jak Weasley z towarzyszem zbliżali się do opuszczonego domu Potterów, serca całej piątki biły coraz bardziej niecierpliwie.
Z każdym pokonanym metrem Ron i drugi mundurowy zyskiwali pewność, że pustostan tętni życiem. Zarośla z boku posesji były zryte kołami jakiegoś pojazdu. Na żwirze i piasku dostrzegli ślady butów. Ostatnio najwyraźniej kręciło się tu kilka osób! Kumpel Weasleya przykucnął przy tych śladach i, wzorem indiańskich myśliwych, próbował czytać z odbitych wzorów podeszew. Naliczywszy trzy różne, pokazał Ronowi trzy palce, na co rudzielec skinął głową. Trzej ludzie i samochód. Ciekawe, co tu robili...
W furgonetce panowała nerwowa cisza. Severus, Albus i Moody wpatrywali się w zielonkawy obraz na ekranie tabletu z taką intensywnością, jakby siła ich wzroku mogła kierować krokami dwóch funkcjonariuszy.
Ci zaś niemożliwie powoli, ale niestrudzenie, zbliżali się do bocznego wejścia domu. Szli dokładnie po śladach pozostawionych przez swoich poprzedników. Nie chcieli pozostawiać własnych, by ktoś przypadkiem nie odkrył ich obecności tutaj.
Ślady prowadziły pod drzwi kuchenne. Ron wziął głęboki oddech i dłonią w czarnej rękawiczce nacisnął klamkę. Ani drgnęła. Z piersi mężczyzn w furgonetce wypłynął jęk rozczarowania. Spodziewali się, iż drzwi jednak się otworzą...
Kolega Rona wyciągnął z kieszeni kurtki zestaw policyjnych czy wojskowych wytrychów. Po którejś z kolei próbie drzwi ustąpiły i weszli do środka.
Severus podążał za nimi wzrokiem, śledząc każdy ich ruch. Gdyby to było możliwe, przeprowadziłby ich swoim spojrzeniem przez ten ciemny dom, by jak najszybciej odnaleźli Harry'ego. Niestety! Skradali się jak dwaj złodzieje albo myśliwi na polowaniu. Co oznacza, że wszystko robili zbyt wolno!
Przemieszczali się ostrożnie, nie chcąc uszkodzić ani siebie, ani tych butwiejących mebli i wypaczonych desek w podłodze. Każda nowa dziura czy rysa byłaby dowodem ich obecności, a nie chcieli zdradzać, że tutaj weszli. Nie psychopacie, na którego polowali.
Zachowywali ostrożność tym bardziej, że w panującym tu mroku musieli włączyć w swoich noktowizorach lasery emitujące podczerwień, by sztucznie wytworzyć światło szczątkowe, które by odbijało się od obiektów w przestrzeni i pozwoliło je dostrzec ich urządzeniom.
O ile dzięki temu zabiegowi mogli cokolwiek zobaczyć, o tyle nie słyszeli nic. Do ich bacznie nastawionych uszu nie dochodził najcichszy nawet dźwięk! Nagle Ron dostrzegł jakiś nikły błysk światła kilka kroków przed sobą. Ruszyli w tamtą stronę. To, co zobaczyli przez swój wojskowy sprzęt, zaskoczyło ich całkowicie.
Pod ścianą pomieszczenia dostrzegli cienki materac, a na nim nagie ciało, przyrzucone kocem. Na podłodze obok ciała z jednej strony stał jakiś aerozol. Z drugiej - mały stolik, a na nim urządzenie podpięte do stelaża z kroplówką, której gumowe przewody niknęły w dłoni leżącego. "Żołnierz" podszedł bliżej, by noktowizor mógł zarejestrować jak najdokładniejszy obraz.
Severus wzdrygnął się, widząc Harry'ego w odcieniach zieleni, jak jakiegoś topielca. Koc okrywający jego ciało skojarzył się Snape'owi ze śmiertelnym całunem, a to wrażenie było potęgowane przez brak jakiejkolwiek mimiki na twarzy Pottera. Pewnie była blada, choć noktowizor przekazywał zielony obraz. Blada i nieruchoma, jak maska pośmiertna...
Ron i jego towarzysz przybliżali się do przedmiotów umiejscowionych obok Harry'ego. Niczego jednak nie dotykali. Nawet Harry'ego, by upewnić się, czy oddycha! A Severus nie był tego wcale pewien! Nie widział, by koc okrywający mężczyznę unosił się na jego piersi. Podobnie nie zaobserwował żadnych grymasów na twarzy. A tamci nawet nie raczyli sprawdzić!
Nie wiedział, że celowo niczego nie dotykali, nie chcąc zaburzać kruchej równowagi tego ciała i otaczających go rzeczy. Kto wie, czy minimalne przesunięcie głowy leżącego albo poruszenie koca nie wzbudziłoby podejrzeń oprawcy? Woleli więc dmuchać na zimne i za żadne skarby nie zdradzić swojej bytności tutaj.
Stali nad leżącym przez kilka minut i pozwalali, by noszone przez nich urządzenia optyczne zapisywały obraz na karcie pamięci i równocześnie przesyłały go do furgonetki, po czym zaczęli się wycofywać. Bacznie oglądali przy tym ściany i wszystkie sprzęty, jakby czegoś szukając. Wreszcie wypatrzyli to, na czym im zależało. Mężczyzna w moro umieścił jakiś mały przedmiot, prawdopodobnie szpiegowską kamerkę, w rozdarciu materiału w spłowiałej kanapie. Po wykonaniu tego zadania opuścił pomieszczenie, idąc tuż za Ronem. Wytrychem zamknął drzwi wejściowe.
Severus nie dowierzał własnym oczom. Ci dwaj właśnie wychodzili, zostawiając Harry'ego w tym domu!
Gdy na ekranie tabletu zobaczył, jak coraz bardziej oddalają się od domu - nie wytrzymał! Wyskoczył z furgonetki i zanim Albus czy Moody zdążyli zareagować, pognał w stronę dwójki pracowników "Feniksa".
- Co to, kurwa, ma być?! - krzyknął na całe gardło. - Dlaczego go zostawiliście?!
Towarzysz Rona w mgnieniu oka doskoczył do Snape'a i zatkał mu usta dłonią. Severus próbował się uwolnić, ale "żołnierz" jednym ruchem obrócił go dokoła własnej osi i powalił na ziemię, wciskając jego twarz w szorstką trawę.
- Zamknij się, debilu, jeśli nie chcesz wszystkiego spierdolić!
Severusem zatrzęsła teraz wściekłość z powodu obelgi, jaką ten szczyl rzucił mu w twarz.
- Daj spokój, Gellert! - cicho powiedział Ron, który spóźnił się o kilka sekund na całą tę akcję.
- Jakie "daj spokój"?! Jakie "daj spokój"?! - gorączkował się funkcjonariusz, który obezwładnił Snape'a. - To my się, kurwa, narażamy, a ten chuj chce wszystko zjebać?!
- Matko! Aleś ty elokwentny... - zakpił Ron. - Puść go już! - nakazał, patrząc na Severusa.
- Nie puszczę, bo znowu się wydrze - odparował Gellert i jeszcze mocniej docisnął głowę Snape'a do podłoża.
- Panie profesorze... - Ron przykucnął przy Snapie - Nie może pan krzyczeć, bo jeszcze ktoś usłyszy, a wtedy coś może się stać Harry'emu. Rozumie pan?
Nie doczekał się odpowiedzi, bo twarz wciśnięta w ziemię nie była w stanie wypowiedzieć słowa. Gdy Gellert wreszcie puścił swoją ofiarę, Severus dobrą chwilę wypluwał piasek z ust.
- Czubek! - skomentował postępek funkcjonariusza.
- Histeryk! - odciął się Gellert.
- Przestańcie! - Ron zarządził szeptem. - Spadajmy stąd!
- Spadajmy?! - Severus znów krzyknął, nie zważając na dłoń Gellerta, wyciągniętą w stronę swoich ust. - Chcecie Harry'ego tam zostawić?! I spadać?! Tak po prostu?
- Na chwilę obecną nic nie możemy zrobić... - powiedział Ron, ściągając sprzęt optyczny z głowy.
- Nic? Jak to nic?! Trzeba go stamtąd zabrać! - Snape wyciągnął drżącą dłoń w stronę cichego, ciemnego domu.
- Profesorze - Ron próbował łagodnie tłumaczyć. - Nie możemy go tak po prostu stamtąd wynieść! Ani ja, ani Gell nie znamy się na sprzęcie, który tam stoi. Wygląda jak kroplówka, ale kto wie, co tam płynie... A jak to jakiś podstęp i coś zrobi Harry'emu przy próbie odłączenia? Na przyklad wstrzyknie truciznę? Potrzebujemy lekarza i to nie wiadomo jakiego...
- Przecież w Hogsmeade są dwa wielkie szpitale, a nawet tutaj coś mają! - warknął Snape.
- Profesorze, przecież pan wie, że musimy złapać Thomasa Riddle'a. Chyba pan nie chce, żeby poświęcenie Harry'ego poszło na marne?
- Poświęcenie... - Snape zbladł, wyraźnie przerażony tym słowem.
- Przecież pan chyba wie o wszystkim?! - zapytał Ron. - "Szalonooki" i Trzmiel podobno panu wyjaśnili...
Widząc, że profesor wygląda na oszołomionego, Ron na wszelki wypadek zaczął odtwarzać przebieg wydarzeń.
- Pamieta pan, że jakoś pod koniec sierpnia z Harrym skontaktował się Tom Riddle i zaczął go szantażować? Groził, że roześle gdzie się da spreparowane dowody, że to pan przez lata mordował tych wszystkich ludzi, którzy zaginęli w Hogsmeade. Chyba że Harry zgodzi się z nim spotkać. Harry oczywiście się zgodził. Założyliśmy mu lokalizator, ale Riddle go wykrył. Albo sam, albo jego ludzie. Dość, że go usunęli i zabrali Harry'ego stamtąd, gdzie się spotkał z Riddle'em. Do momentu, gdy pan nie dostał tych zdjęć, nie wiedzieliśmy, gdzie on jest.
Ron był tak skoncentrowany na przypomnieniu albo wyjaśnieniu Snape'owi całej sytuacji, że nie zauważył, jak mężczyzna coraz bardziej blednie. W mroku nocy trudno było zresztą cokolwiek dostrzec. Nie sposób za to było nie usłyszeć płaczu, który przeszedł w jakiś niemal zwierzęcy skowyt. Severus ukrył twarz w dłoniach i jęczał z rozpaczy.
Oczywiście, że pamiętał o wszystkim! Ale właśnie ta wiedza i pamięć go dobijały.
Bolał nad sobą i nad Harrym, i znowu nad swoją głupotą. Jak mógł dopuścić do tego, że jego ukochany poszedł na spotkanie z potworem?! Jak sam mógł dopomagać owemu potworowi w stawaniu się tym, kim był?!
Czemu przez tyle lat bał się i nie chciał drążyć, czym tak naprawdę zajmuje się Riddle; gdzie oraz z kim znika... Jak mógł nie wyczuć odoru śmierci na jego ciele, nie zauważyć drobinek krwi na skórze... Nie rozpoznać smaku cudzych łez.
Czemu, patrząc w oczy potwora, szukał tam miłości do siebie, a nie widział cudzych przerażonych twarzy, nie rozpoznawał szczegółów kaźni, jaką Riddle gotował swoim ofiarom? Przecież nawet w oczach Madonny z Guadalupe odkryto cienie Indian, którzy na nią patrzyli! Dlaczego ten mechanizm nie mógł zadziałać w innej sytuacji i w oczach oprawcy uwięzić sylwetek jego ofiar?!
A może tam były... Tylko on, Severus Snape, bał się patrzeć dość głęboko albo nie chciał rozumieć tego, co widzi...
Tymczasem Ron zauważył wreszcie reakcję Snape'a na swoje słowa i przeraził się nią. Niezdarnie objął starszego mężczyznę i uspokajająco klepał go po ramieniu.
- Nie bój się - mówił wprost, bez formy grzecznościowej. - Wyrwiemy go stamtąd, ale jeszcze nie teraz. Nie dziś. Musimy dopaść Riddle'a, bo inaczej to, co Harry przeżywa, nie będzie miało najmniejszego sensu!
- Dlaczego on mi nic nie powiedział?! Dlaczego? - wołał Snape, a Gellert wyjątkowo go nie uciszał, był bowiem zajęty instalowaniem kolejnego urządzenia szpiegującego, tym razem na gałęzi drzewa przed domem Potterów.
Na to pytanie Snape'a nie było odpowiedzi. A przynajmniej jednej i prostej.
- Nigdy bym mu nie pozwolił tego zrobić... - Severus odpowiedział sam sobie.
- Ale wtedy Riddle zrzuciłby winę na pana - tłumaczył Ron. - I miałby pan proces i poszedłby pan siedzieć, a Harry...
- Jego mogłoby to złamać. - Snape nagle zrozumiał skalę problemu stworzonego przez Riddle'a. Harry nie mógł postąpić inaczej! Raz, z powodu miłości do Severusa. Dwa, ze względu na samego siebie. To, co zrobił, było równocześnie miłosnym wyznaniem i formą samoobrony. I dlatego nie było możliwości postąpienia inaczej.
Profesor westchnął głęboko, poddając się losowi. Wiedział, że musi teraz odejść wraz z innymi i zostawić tutaj Harry'ego. I pozwolić mu po prostu tak trwać w oczekiwaniu na pojawienie się oprawcy.
Tom mógł zjawić się za godzinę albo za dzień czy dwa. Maksymalnie dwie doby mogły upłynąć do jego przybycia. Jeżeli przypuszczenia Severusa były trafne, a był więcej niż pewien, że są, Thomas musiał tu przyjść za dnia, choć prędzej wieczorem lub w nocy 22 września.
Ciekawe... - zastanowił się Snape - czy Riddle zechce odprawić te swoje "dożynki" tutaj, czy dokądś przewiezie to ciało.
Struchlał, uświadomiwszy sobie, jakiego określenia użył. "Ciało"... Jakby w jego podświadomości Harry był już martwy... Jakby istotnie był niczym więcej, jak ciałem i krwią, składaną w ofierze jakimś pradawnym bóstwom.
Nie chciał pozwolić, by ta myśl rozrosła się w jego glowie! By opanowała serce. Harry'emu przecież nie mogło się nic stać! Owszem, teraz cierpiał ponad miarę. Ale to wkrótce się skończy i wszystko znów będzie dobrze. I Harry znów będzie..., jak dawniej. Po prostu będzie, prawda?!
Nie przestawał zadawać tych pytań każdemu ze swoich towarzyszy, gdy znów usiedli wszyscy razem w białej furgonetce. Miał w dupie to, że tamci widzą jego łzy, że zdradza się przed nimi ze swoim strachem i miłością do tego młodego mężczyzny, który w tym momencie w ogóle nie wyglądał pociągająco, lecz budził tylko odrazę. Nie obchodziło go, czy będą się z niego śmiali albo dziwili, że tak się zaangażował, a swoje uczucia aż tak bardzo odsłonił.
Nie dbał o to, co o nim pomyślą! On myślał tylko o Harrym. Ile to jeszcze potrwa i co trzeba będzie zrobić potem. Jak pomóc chłopakowi.
Nikt jednak nie śmiał się z niego. Ani teraz, ani w kolejnych dniach. Nawet starali się jakoś podnieść go na duchu. Ku zdumieniu Snape'a największym, choć zgoła niespodziewanym wsparciem stali się Ron i Moody.
Albus z Gellertem, który istotnie okazał się zawodowym wojskowym, organizowali grupę, gotową w każdej chwili do uwolnienia Harry'ego i aresztowania Toma. Gorliwego zwolennika tej sprawy znaleźli z hogsmeadzkim burmistrzu, który też już miał dość tajemniczych zaginięć mieszkańców miasta. Tak więc Trzmiel ze swoją gwardią rekrutował ochotników, a Ron z Moodym na zmianę pilnowali Snape'a.
- Ty go naprawdę kochasz! - młody policjant zdumiał się pod wieczór następnego dnia, kiedy Severus trochę do niego, a trochę do samego siebie opowiadał o Harrym.
Na ekranie laptopa śledzili sytuację w domu Potterów, ale od ubiegłej nocy nic tam się nie działo. Nikt nie odwiedził młodego więźnia i profesora zaczynał już szlag trafiać z lęku o chłopaka.
Zobaczenie go w zielonym świetle noktowizora było straszne. Jeszcze gorsze - przyglądanie się zdjęciom przesłanym przez Riddle'a. Ale niekończące się godziny obserwowania, jak leży nieruchomy w tej ciemności, niemalże jak w jakimś grobie... To odbierało rozum!
Poczucie własnej bezsilności wgniatało Snape'a w podłogę. Wyduszało zeń oddech i oszałamiało mózg.
- Naprawdę go kochasz... - powtórzył Ron.
- A co ty myślałeś? - Snape uśmiechnął się gorzko.
- Nie sądziłem, że geje też tak się kochają - przyznał policjant, rumieniąc się przy okazji pod swoją rudą brodą.
- Och! To co w takim razie myślałeś? Że geje tylko się pieprzą?
- Coś w ten deseń - odpowiedział Ron.
- A teraz zmieniłeś zdanie? - dopytał profesor. - I cóż cię do tego skłoniło?! - Zmarszczył brwi i zagryzł wargę, jakby broniąc się przed wypowiedzeniem jakichś słów.
- Porównuję ciebie i Ginny - stwierdził funkcjonariusz. - Wydawali się tacy szczęśliwi, tak zakochani. Ona i Harry. Chociaż bardzo szybko Gin zaczęła nim rządzić - westchnął. - Jest dość samolubna i bardzo, bardzo zaborcza.
- To tak, jak ja - prychnął Snape. - Matki opowiadają dzieciom bajki na dobranoc o złym, wrednym profesorze z Hogwartu.
- Może do innych jesteś zły i wredny, ale nie do Harry'ego! - zaprzeczył Weasley. - Wystarczy posłuchać twojego głosu, kiedy o nim mówisz. Zobaczyć, jak wygląda wtedy twoja twarz. Normalnie zazdroszczę Potterowi, że ktoś go aż tak kocha...
- To może też znajdziesz sobie partnera? - zaproponował Snape, odrobinę żartując z Weasleya.
- Nieee - roześmiał się Ron. - Jestem hetero na milion procent!
- Gratuluję pewności! - profesor rzucił złośliwą uwagą. - W takim razie zostaje ci tylko dziewczyna.
Nie doczekał się słownej reakcji, ale w zamian Ron spuścił wzrok i zaczął uważnie sprawdzać, czy kabelki do laptopa są dobrze poprzypinane.
- Kto to taki? - zapytał starszy mężczyzna, bezbłędnie odgadując przyczynę zmieszania Ronalda.
- Prawniczka. Była z Harrym na przesłuchaniu na komendzie - rudzielec wyznał nieśmiało.
- Noo... - widać było, że ta deklaracja zrobiła na profesorze wrażenie. - Nie za ostra przypadkiem?
- To prawda! - Ron się uśmiechnął. - Ostra, jak nowa brzytwa! Ale właśnie to mi się spodobało. Wtedy, na tym przesłuchaniu. Nie dała się zastraszyć ani zbić z tropu.
- Bo ona jest chyba z tych, co biją. Na szczęście czy nieszczęście, tylko słowem - podsumował Snape. - Więc nie masz się czego bać - uśmiechnął się lekko. - Tylko nie daj się jej zagadać na śmierć!
- O tak, gadać to ona lubi! - policjant parsknął śmiechem.
- Więc musisz jej zająć czymś buzię... - zakpił Snape.
******************
Tę oraz inne rozmowy o zielonookim Potterze prowadzili mówiąc sobie po imieniu. Tak było szybciej i łatwiej, zwłaszcza gdy wymieniali się uwagami na temat przeróżnych zachowań Harry'ego i porównywali swoje wrażenia z dialogów z nim oraz sytuacji, w których się razem znaleźli.
Ron zdawał sobie sprawę, iż Snape za wszelką cenę usiłuje zachować przytomność umysłu i nie wpaść w skrajną rozpacz, zwłaszcza, że mijała już druga doba, a w tamtym domu nadal nic się nie działo. Choć nie do końca. Pod wieczór pojawił się samochód, z którego wysiadł nijako wyglądający człowiek. Spokojnym i pewnym krokiem wszedł do domu. Chwilę majstrował coś przy kroplówce Harry'ego, po czym równie spokojnie zamknął na klucz otwarte przez siebie drzwi i odjechał.
- Katering - zakpił Moody, na którego akurat wtedy wypadła kolej monitorowania sytuacji w Dolinie Godryka. - Ciekawe, co młody zamówił.
W odpowiedzi na groźne spojrzenie Severusa, któremu nie spodobał się ten ironiczny ton, "Szalonooki" zanotował numery rejestracyjne tamtego samochodu i powlókł się szukać ich w policyjnych bazach danych.
Swego rodzaju opiekę nad Snapem przejął znowu Ron. Severus zdecydowanie wolał jego obecność od towarzystwa "Szalonookiego". Moody był zbyt szczery i starał się przygotować profesora na najgorsze, czyli na możliwą śmierć chłopaka. Ron z kolei wspominał Pottera, wybierając ze swoich znikomych informacji o nim te, które mogły sprawić Snape'owi największą przyjemność.
Sam niemal z rozrzewnieniem wspominał bitwy na śnieżki, jakie urządzali rok temu z jego własnymi braćmi-bliźniakami oraz z Harrym. Chłopak naprawdę potrafił cieszyć się życiem i zdawał się wnosić promień radości wszędzie tam, gdzie się znalazł. I tylko Ginny usilnie próbowała go zgasić. Stłamsić, urobić według własnego uznania.
Ron uświadomił sobie, jak bardzo sztuczny był związek jego siostry i Pottera dopiero wtedy, gdy słuchał Severusa, mówiącego z czułością o tych samych rzeczach, które tak denerwowały Ginny. Gubienie rękawiczek i czytanie w łóżku; dziecięca radość i beztroska. Noszenie przedziwnych rzeczy, jak haftowane buty albo skórzane krawaty w wężowy print. Zbieranie kasztanów i jesiennych liści; uwielbienie dla drobnych nadziewanych czekoladek...
- Jakim cudem tobie podoba się w nim wszystko to, co tak wnerwiało Ginny? - zawołał Ron po wysłuchaniu kolejnej refleksji Severusa na temat jego młodego partnera.
- Bo go po prostu kocham - odpowiedział mu Snape. - Kocham naprawdę, a nie udaję. Przed nim albo przed sobą... Ale nie jestem ślepy, Weasley! - uśmiechnął się smutno. - To Harry ma wadę wzroku, a nie ja i widzę też jego mankamenty.
- Niemożliwe! - wykrzyknął rudy policjant. - Prawdziwe pieśni pochwalne tutaj piejesz, a teraz będziesz mówił o jakichś wadach?!
- Każdy ma jakieś. - Snape wzruszył ramionami. - Harry na przykład strasznie się wydziera i rąbie drzwiami, gdy się o coś wkurwi... Choć częściej ucieka. Zamyka się u siebie i w sobie. Ma bardzo wielki uraz po swoich wujkach i po tej komórce, w której go trzymali. I to z niego cały czas wychodzi, kiedy jest bardzo zły albo bardzo smutny.
- A teraz znowu jest w podobnym miejscu... - podsumował Ron.
********************
Około dziewiątej wieczorem 22 września przed domem Potterów zaparkował policyjny radiowóz. Wysiedli z niego dwaj ludzie w ciemnych strojach. Szef komendy miejskiej policji w Hogsmeade Igor Karkarow oraz człowiek, którego widziano w tym miejscu dzień wcześniej. Weszli do budynku i pozostali w środku około pół godziny. Wychodząc, nieśli między sobą czarny worek, w jakim przewozi się zwłoki.
Zobaczywszy ten worek, Severus zbladł niemal śmiertelnie. Czyżby Harry... Bał się nawet pomyśleć to straszne słowo!
- Nie bój się! - Moody klepnął go w ramię. - Jeśli masz rację co do tego obrzędu, to chłopak na pewno żyje, a oni tylko go wiozą na miejsce akcji.
- Ale w worku na zwłoki?! - Snape nie dawał wiary zapewnieniom zezowatego policjanta.
- A czego się spodziewałeś?! Lektyki i służby z wachlarzami? Muszą to zrobić dyskretnie, a worek na zwłoki w towarzystwie komendanta policji na nikim nie zrobi wrażenia.
- Jedziemy za nimi! - krzyknął Snape, podrywajac się z krzesła.
- Spokojnie, spokojnie! - Moody studził jego zapał. - Strasznie jesteś wyrywny, profesorze. Teraz pojadą inni i pewnie już to robią. A my wkroczymy na miejsce tutaj, żeby złapać skurwiela na gorącym uczynku.
*******************
Kolejna godzina wlokła się niemiłosiernie. W pełnym napięcia milczeniu czekali na sygnał od ochotników śledzących samochód inspektora policji. I nagle czas ruszył z kopyta! Moody odebrał telefon, po którym zerwał się z miejsca i, rzuciwszy Snape'owi: "idziemy", pokuśtykał do wyjścia z mieszkania tak szybko, jak tylko mógł ze swoją sztuczną nogą. Po chwili już szli ulicami miasta, kierując się nieco na północ. "Szalonooki" nie przestawał dzwonić i wydawać poleceń kolejnym osobom. Nagle z jakiegoś zaułka wyjechał pojazd z oznakowaniem żandarmerii wojskowej, a z innej strony jeden za drugim trzy radiowozy z herbem sąsiedniej gminy.
Wszystkie te samochody jechały w stronę Starego Miasta, a właściwie jego rogatek. Tam, gdzie kościół Siedemdziesięciu Apostołów wznosił w ciemne niebo swoje kamienne ciało. Radiowozy i wojskowe auto zaparkowały w bocznych uliczkach. Kilka minut później dołączyła do nich karetka, z której wyskoczyli dwaj ratownicy medyczni. Wszyscy, jeden po drugim, znikali w bocznym wejściu do świątyni. Kamienny portal wciągał ich ciała na podobieństwo paszczy jakiegoś potwora, a Severus zadrżał z nagłego lęku, że nigdy nie wrócą na powierzchnię.
Gdy chciał pobiec za nimi, Moody zatrzymał go zdecydowanie.
- Pozwól im robić to, co do nich należy!
Gdy czas znów zaczął się dłużyć czarnookiemu mężczyźnie oczekującemu na cud ocalenia swojego partnera, nagle pod kamiennym portalem zaczęli pojawiać się ludzie. Policjanci przybyli z sąsiedniej gminy wyprowadzili najpierw skutego komendanta Hogsmeade, a po nim nieznanego Snape'owi człowieka, który ubiegłego dnia sprawdzał kroplówkę Harry'ego. Za nim głośno awanturował się nie kto inny, jak Lucjusz Malfoy. Ta trójka została zapakowana do dwóch radiowozów i powieziona gdzieś w noc.
Chwilę później w otworze portalu ukazali się dwaj ratownicy medyczni w czerwonych kombinezonach. Na noszach nieśli ludzkie ciało, okryte złotą folią termiczną. Severus w ułamku sekundy doskoczył do tego ciała. Ujął bezwładną dłoń. Była taka zimna i szorstka. W ogóle nie przypominała dłoni Harry'ego z ich miękką skórą i twardymi kośćmi. Ta przelewała się przez ręce, jakby zrobiono ją ze sztucznego tworzywa.
Nosze z Potterem wsunięto do karetki, która na sygnale ruszyła do świętego Munga. Zanim Severus wpatrzył się w zmienioną twarz ukochanego, rzucił spojrzenie na ostatnią osobę, jaka w eskorcie wojskowych wychodziła z podziemi kościoła.
Nie widział go cały rok i niemal go nie rozpoznał. Wygolona czaszka zmieniła go nie do poznania. Swym białym kolorem upodabniała do tych zamaskowanych gwałcicieli z pierwszego spreparowanego filmiku. W bladej twarzy żarzyły się oczy. A może to było złudzenie... Może światło ulicznych latarni, odbite od tęczówek i źrenic stwarzało wrażenie ognia i zabarwiało oczy szkarłatem. Severus wzdrygnął się, widząc ten blask. Mimowolnie wsunął się w głąb karetki, chcąc uciec przed spojrzeniem potwora. Thomasa Marvolo Riddle'a.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top