22. Ułaskawienie

Szarość. Nijakość i plastik. Harry Potter siedział przy białawym plastikowym stole na równie plastikowym krześle nieokreślonego koloru. Na wysokości oczu miał lśniącą szarą lamperię, a nad nią ślepą przestrzeń weneckiego lustra. Bezosobowość miejsca napierała na niego. Tu nie było tak, jak w pomieszczeniach, w których rozmaite inkwizycje, święte i nieświęte, prowadziły przesłuchania, dążąc do wymuszenia określonych zeznań.

Odpowiednia sceneria i umiejętnie dobrane przedmioty wywierały psychologiczną presję niejednokrotnie lepiej, niż słowa sędziego czy kata. Narzędzia tortur, sztychy i obrazy, porozkładane na meblach i zawieszone na ścianach, prezentujące ludzkie członki w różnych momentach rozkładu i na różnych poziomach bólu. Zapach. Krwi, moczu i strachu. Dźwięk. Grzechot kajdan, trzask wyłamywanych kości, skrzypienie naciąganego sznura, zwierzęcy skowyt bólu. Tak było kiedyś, gdy starano się osiągnąć wrażenie, jakoby strach w namacalnej postaci niemal dotykał oszalałych ciał.

Teraz było inaczej. Ten sam nacisk wywierano przy pomocy innych środków i metod. Bardziej oszczędnych, jeżeli chodzi o ilość użytych rekwizytów i różnorodność oddziałujących bodźców.

Sala przesłuchań była niemal sterylna. Poza krzesłami i stołem oraz malutką drukarką w rogu pomieszczenia i dotykowym panelem interkomu przy drzwiach wejściowych, nie było tutaj nic. Przestrzeń drażniła zmysły swoją pustką. Zmuszała do patrzenia albo na osoby prowadzące przesłuchanie albo na weneckie lustro, które niczym oko ślepca przewiercało jedną ze ścian.

Harry w żaden sposób nie mógł się dowiedzieć, kto przygląda się z drugiej strony. I to frustrowało. Dodatkowo napierały na niego twarze policjantów zebranych w pomieszczeniu. Nie można było uciec ani od tych twarzy, ani od wychodzących z nich głosów i dźwięków. Mlaśnięcia, chrząknięcia i pokasływania. Lekki lub ciężki oddech, zgrzytanie zębami lub inne tiki nerwowe... Jego napięte nerwy były przesadnie wrażliwe na stresory tego typu. W ciszy tej pustej sali każde przełknięcie śliny było jak wystrzał armatni!

Dlaczego dzisiaj nie mogło być jak, dajmy na to, przedwczoraj, kiedy dźwięki docierały do niego jakby przytłumione, kiedy w uszach miał dziwny szum, pozwalający nie przejmować się ludzkimi słowami. Nawet jeżeli były to słowa Severusa, który zapewniał go o swojej miłości i snuł plany wakacyjnego wyjazdu, aby ukoić zszargane nerwy.

Severus... Gdzie teraz jest i co robi ten czarnooki ukochany? Chyba nie czeka na parterze budynku komendy? A może czeka... Sev byłby do tego zdolny. Harry sam zresztą też by tak zrobił, gdyby to profesora trzymano do wyjaśnienia między tymi pustymi ścianami.

Severus...

Wyobraził go sobie, jak siedzi na ławce w tej swego rodzaju poczekalni w wielkim holu wejściowym na parterze komendy. Ciekawe, czy już puściły mu nerwy i mimo całej kulturowej wiedzy na temat ludzkich zachowań zdradza swój strach i zdenerwowanie postukując obcasem albo krążąc od ściany do ściany. Może wykonuje jakieś telefony? Czytać pewnie nie czyta. Nie ma czego, chyba żeby gdzieś kupił gazetę. Ale i tak na pewno nie jest w stanie skupić myśli.

Więc może po prostu siedzi. Znieruchomiały jak rzeźba. Dłonie splecione na kolanach, zaciśnięte zęby, zaciśnięte serce...

Tak chciałby podejść teraz do niego! Przyklęknąłby przed nim i ujął tamte długie palce pomiędzy swoje. Delikatnie pogładził smukłe kości, popieścił skórę na nadgarstku.

Sev miał tu wytatuowanego węża. Taką pamiątkę po Riddle'u. Podobno zrobili sobie takie tatuaże na znak wiecznej miłości. Odradzający się wąż miał symbolizować nieskończoność ich uczuć. Wzór był wykonany bardzo ładnie i Harry próbował przekonać partnera, aby go nie usuwał. Snape w końcu zachował węża, dodając mu piękne zielone ślepia i pięć liter Potterowego imienia pomiędzy łuskami gada. Zrobił to w końcu kwietnia. Kilka dni po tym, jak Harry wyznał mu miłość.

Wtedy jeszcze profesor nie odważył się sam wypowiedzieć tych krótkich słów, ale korekta w tatuażu miała rangę uczuciowej deklaracji i tak właśnie odebrał ją Harry.

Zmiany we wzorze były nieduże, więc ręka niemal nie wymagała specjalnych zabiegów pielęgnacyjnych. No może poza wycałowaniem, do czego Harry zabrał się z wielkim entuzjazmem

- Nie będzie ci przypominał o tym potworze? - zapytał go Snape.

- A tobie przypomina? - dopytywał kulturoznawca, to skubiąc ustami skórę na grzbiecie tego węża, to oblizując jego ciemne ciało, owinięte dokoła Snape'owej dłoni.

- Teraz już nie, od kiedy ma twoje oczy - zamruczał Severus, gdy usta chłopaka przyssały się do wewnętrznej strony nadgarstka i chłonęły puls bijący w drobnych żyłkach.

- No widzisz! - odpowiedział mu Harry. - Poza tym, to tylko znak. Jak moja blizna na czole. Riddle nas obu naznaczył, ale żadnego z nas nie ma. Za to my mamy siebie...

Wycałowawszy żyły dokoła dłoni kochanka, zaczął wtedy śledzić wargami kolejne. W zagięciu łokcia i na boku szyi. Na brzuchu jakoś nie umiał ich znaleźć, za to wyszukał te, które dumnie prężyły się na członku. Wszystkie naraz tam właśnie się zbiegły, poszukując spełnienia w miękkich, ciepłych wargach Harry'ego, który, zaspokoiwszy Severusa ustami, wypełnił go później swoim własnym ciałem.

Cieszył się, że mężczyzna nie oczekiwał od niego penetracji za każdym razem. Że nie był pod tym względem taki, jak narzeczona. Harry zdecydowanie wolał przyjmować w siebie ciało Severusa, niż być stroną aktywną. Może to jakiś uraz po Ginny? Oczywiście, nie zawsze był bierny, a kiedy już zdecydował się wejść w kochanka, doznawał przyjemności nieporównywalnej z tą z Ginny. I dawał prawdziwą rozkosz partnerowi. Może i robił to w ten właśnie sposób dość rzadko, ale, jak Snape sam żartował - lepiej raz, a dobrze, niż często, a do dupy.

Harry niemal się teraz roześmiał na wspomnienie tego dowcipu, wybijającego go wówczas z rytmu pieprzenia profesorskiego tyłka. Śmiali się wtedy razem tak, aż łzy pociekły mu z oczu wcześniej nawet niż jego sperma wylała się w ciele kochanka.

Ciekawe, czy jeszcze kiedyś będą się tak razem śmiali... Czy puszczą go z tego komisariatu... Tfu! Z komendy. Czy ulica go nie zlinczuje za coś, czego nie zrobił? Być może ten jakiś ekspert potwierdzi oczywistą prawdę jego niewinności. Ale czy ktokolwiek w to uwierzy?

******************

W ciszę pomieszczenia wdarł się dźwięk telefonu, nawołującego Ronalda Weasleya jakąś skoczną melodyjką. Policjant odebrał połączenie, nawet nie przeprosiwszy za nietakt. Chwilę z kimś porozmawiał i, wyraźnie uradowany, obwieścił: - Tatuator zaraz będzie. Proszę zdjąć koszulę. - polecił Harry'emu.

Wygląd przybyłego chlubnie świadczył o jego profesji. Tatuator był pokryty licznymi wzorami, w większości bardzo pięknymi i zdradzającymi wielki kunszt wykonawcy lub wykonawców.

- Przepraszam, nie wziąłem sprzętu. Nie dam rady nic zrobić - próbował zażartować na widok obnażonego torsu Harry'ego.

- Pan nie ma tatuować, tylko wyrazić opinię - uspokoił go Ron.

- Proszę popatrzeć tutaj. - Uniósł rękę Pottera i pokazał palcem wewnętrzną część ramienia pomiędzy łokciem a barkiem. - Interesuje mnie, czy ten człowiek kiedykolwiek miał w tym miejscu tatuaż?

Mężczyzna, wezwany w roli eksperta, uważnie przyjrzał się ręce Harry'ego. Obmacał skórę, porozciągał ją we wszystkie strony.

- Nie wiem, co pan chciałby usłyszeć, panie władzo - zwrócił się do Rona z kpiącym uśmieszkiem - ale w tym miejscu ten pan nigdy nie miał żadnego tatuażu. Przypuszczam, że nawet naklejkowego. Co nie wyklucza możliwości, że jakąś dziarę sobie tutaj zrobi, ale tak jak teraz jej nie ma, tak nigdy nie miał.

- Jest pan pewien? - dopytał Ron.

- Absolutnie! Gdyby miał i go usunął, można by to łatwo poznać, bo na skórze pozostaje mniej lub bardziej widoczny ślad. My mówimy na to widmo.

- Czy każdy tatuaż można usunąć? - zainteresował się Ron.

- Teoretycznie tak - odparł tatuator - ale w praktyce to zależy od rozmiaru wzoru i barwnika, jakiego użyto. No i od kondycji skóry i od samej karnacji.

Zachęcony mimiką Weasleya, artysta opowiadał dalej.

- Im mniejszy i bardziej ciemny wzór, tym łatwiej usunąć. Teraz prawie wszystkie usuwa się laserem, a laser najłatwiej rozbija właśnie czarny pigment. Za to prawie nie łapie się białego. Ciężko też jest z żółtym, zielonym, czerwonym. Choć jak nie można usunąć, zawsze można przykryć jakimś nowym. O jakim wzorze mówimy w tym przypadku? Co miałoby tutaj być?

- Proszę, niech pan zobaczy. - Podkomisarz zrobił tatuatorowi miejsce przed laptopem.

- Oo, cukrowa czaszka. Nieduża, ale ładna. Oryginalna, bo niekompletna. I jeszcze ta krew!

- Co znaczy określenie, którego pan użył? - chciała wiedzieć Hermiona.

- Cukrowa czaszka? - zapytał tatuator. - To taki motyw z kultury Meksyku. Tam jest dość specyficzny stosunek do śmierci. Nie taki poważny, jak u nas. Z okazji Święta Zmarłych robi się tam przeróżne słodycze w kształcie czaszki i zanosi na groby jako pożywienie dla duchów. I jeszcze te czaszki dekoruje się kwiatami, oczywiście z cukru albo galaretki. Bo Santa Muerte, ichniejsza bogini śmierci, ma czaszkę zamiast twarzy, ale na tej czaszce ma kwiaty. I tutaj też są. Widzicie? - pokazywał końcem palca.

Rzeczywiście! Teraz, gdy wiedzieli, na co mają patrzeć, widzieli ciemniejszą czerwień kwiatu na kości policzkowej czaszki.

- Bardzo, bardzo oryginalne - zachwycał się ekspert.

Przyjrzał się kadrowi filmiku jeszcze raz, po czym podszedł do Pottera i ponownie obejrzał jego ciało.

- Przykro mi - pokręcił głową. - Na tej ręce tego nigdy nie było.

- Napisze pan to w formie oświadczenia? - dopytał Ronald Weasley.

Tatuator przytaknął. Podkomisarz skinął głową jednemu z asystujących policjantów i ten wyprowadził zaproszonego gościa z sali przesłuchań. Weasley usiadł przy stole i popatrzył na Harry'ego niemal z uśmiechem.

- No i co, Potter? Wygląda na to, że się pożegnamy i pójdziesz spokojnie do domu... Spiszemy protokół i wio!

- Weasley! - głośny ryk rozdarł salę przesłuchań, a do pomieszczenia wpadł sam komendant Karkarow, trzęsąc ze złości czarną brodą na prawo i lewo. - Puszczasz przestępcę wolno?! Odjebało ci, czy co?

- Nie ma podstaw, panie komendancie - spokojnie wyjaśnił Ronald, nic sobie nie robiąc z wybuchu zwierzchnika. - Facet jest niewinny. Jak noworodek.

- Co ty pierdolisz?! A film?

- Tu się dopiero zaczyna, komendancie! I to warto by zbadać, bo to jakaś grubsza afera jest. - Weasley śledził uważnie minę szefa. - Film jest spreparowany.

- Coo? - szef komendy wydawał się nie dowierzać własnym uszom. - Jak to "spreparowany"?

W rzeczywistości Karkarow bardzo dobrze wiedział, jak doszło do powstania rzeczonego filmu. Był obecny przy jego nagrywaniu. Spod jednej z siedemdziesięciu smukłych kolumn obserwował przebieg morderstwa i gwałtu. A teraz tylko grał przed tymi ludźmi na sali. Musiał udawać. Zwłaszcza przed tą babą, którą widział pierwszy raz w życiu, a która pewnie robiła za obstawę Pottera. I przed Weasleyem grał. Przed tym Ronaldem zasranym, który bawił się w jakiegoś stróża sprawiedliwości i obrońcę uciśnionych.

- Film zostawmy w spokoju, Ronaldo. - Celowo użył portugalskiego odpowiednika imienia Weasley'a, żeby mu dokuczyć. Ronaldo, jak z jakiejś telenoweli albo z pornosa. - Na jakiej podstawie twierdzisz, że mój podejrzany jest niewinny?

- Człowiek na filmie ma na ręce tatuaż trupiej czaszki, a pan Potter takowego nie ma. Uprzedzając pytanie... - Ron powstrzymał Karkarowa, który już otwierał usta, aby wtrącić jakąś uwagę. - Ekspert potwierdził, że Potter nie usuwał żadnego tatuażu z ręki.

- Ekspert? Jaki ekspert? Kogo wezwałeś? - Karkarow zażądał wyjaśnień.

- Tatuatora. Pracuje w salonie tatuażu i piercingu na Starym Mieście. "Magic Skin". Tak się nazywa ten salon. A ten człowiek... - podkomisarz przeglądał stronę lokalu w telefonie, próbując dopasować zapamiętany wygląd mistrza igły do danych personalnych i zdjęcia.

- Wezwałeś na eksperta jakiegoś szeregowca?!

- A kogo miałem poprosić w tej sprawie o pomoc, panie komendancie? Czy w rejestrze biegłych są jacyś tatuatorzy? Nie sądzę. A potrzebowałem fachowej opinii.

- Idiota! - wycedził Karkarow. - Jeżeli na podstawie jakiegoś obrazka na łapie chcesz puścić mordercę, to znajdź mi tego biegłego!

- Panie komendancie, to nielogiczne.

- Nie ty mnie będziesz uczył, Weasley, jak prowadzić przesłuchanie! Podejrzanego na dołek, a ty...

- Panie komendancie - nagle wtrąciła się Hermiona. - Pan Potter potrzebuje...

- Niańki? - Karkarow prychnął pogardliwie.

- Nie. - zaprzeczyła Hermiona dziwnie drżącym głosem. - Chyba potrzebuje lekarza.

Ron momentalnie zareagował na niepewność w głosie radczyni i podszedł do Pottera. Stali teraz oboje przy jego krześle i z niepokojem wpatrywali się w nagle zmienioną twarz przesłuchiwanego mężczyzny.

Potter ciężko oddychał, a czoło miał całe spocone. Serce waliło mu nierówno, a dłonie mu drżały.

- Weźcie i ruszcie te dupy! - Karkarow krzyknął nagle na wszystkich zebranych w pokoju przesłuchań. - Zamówcie mu może jakieś żarcie i na wszelki wypadek zadzwońcie po jakiegoś konowała. Tylko mi tego brakuje, żeby zawału tu dostał!

Ryknąwszy na nich raz jeszcze, komendant wypadł zdenerwowany z pomieszczenia, rzucając w drzwiach przez zaciśnięte zęby:

- Bill! Do mnie!

Nie zaszczyciwszy nikogo po drodze najmniejszym nawet spojrzeniem, gnał do swojego gabinetu, jakby go coś goniło. Kurwica, jakiej jeszcze nie czuł. Wściekłość, która wprost rozsadzała mu pierś.

- Coś ty, kurwa, zrobił?! - Szarpnął Billa za koszulę, gdy tylko zamknął za nimi drzwi swojego gabinetu. - Co żeś tam odpierdolił? Mów, nerdzie jebany!

- Gnój miał tatuaż na ramieniu. O tutaj - Weasley pokazał palcem lokalizację. Nie zauważyłem.

- Jak "nie zauważyłem"?! Jak "nie zauważyłem"?! Przy tej poruchawce całej, co ją kręciłeś w pierwszej kolejności, w kółko powtarzałeś, żeby dupy były bez znamion, dziar, blizn, kolczyków czy innych takich. Żeby nie szło zidentyfikować. A teraz nie zauważyłeś? To na co żeś patrzył, Weasley?!

- Kurwa, weź się człowieku odpierdol! - Bill podniósł głowę i krzyknął na szefa. - To nie ty filmowałeś jak ten cały Barty zarzyna tego dzieciaka!

- Byłem tam, nie pamiętasz?! - zapytał Karkarow. - I widziałem to samo. Choć może nie. Ty jako kamerzysta miałeś lepszy podgląd na ich dziury i fiuty. Jakbyś tam nie zaglądał, to byś widział tę dziarę!

- Może tak, a może nie. Cholera była czerwona! To wyglądało jak plama krwi. Na tym pierwszym filmie, tym z orgią, nie rzuciło mi się w oczy, bo nie wyciągał łap do góry. Dopiero tutaj, jak wziął zamach na tego gówniarza... - Bill wyswobodził się z rąk Karkarowa i nerwowo krążył po pomieszczeniu.

Komendant opadł na krzesło przy biurku.

- Polej! Musimy się napić - nakazał Weasleyowi, który z komody pod oknem wyciągnął w połowie opóźnioną flaszkę czystej i dwie szklaneczki. Nalał prawie do pełna. Karkarow przechylił wszystko na raz. Wzdrygnął się i wykrzywił. Stłumił odruch wymiotny.

- Co z tym zrobisz? - zapytał rudzielec.

- Nic. Gówniarza puszczę wolno, a twojemu braciszkowi zlecę śledztwo nad tym filmem. Kto wie, może cię nawet złapie?! - nadinspektor zarechotał złośliwie, wbijając wzrok w Williama Weasleya.

- Każesz mu szukać...

- Tak, Bill. Nie mogę inaczej. Poczuł trop, a przynajmniej tak mu się wydaje. Jest za bardzo podekscytowany tą sprawą. A więc niech w nią wdepnie, jak w gówno. I niech się w niej babrze, jak gnojarz. Jeśli jest dobry, to może wykryje coś oprócz smrodu. A ja będę miał ubaw, jak ty potrzęsiesz gaciami ze strachu.

- Jesteś potworem, Karkarow! - wycedził Bill odstawiając pustą szklankę i kreując się w stronę drzwi.

- Myślisz się, Bill. - Komendant uzupełnił szkło alkoholem. - Potworem to jest Tom Riddle. Ja jestem tylko znudzony.

***************

Zamknąwszy za sobą drzwi gabinetu szefa, Bill ciężko westchnął. Niedobrze to wyglądało. Nawet gorzej, niż źle! Nie pojmował, jak mógł nie zauważyć czegoś tak charakterystycznego, jak tatuaż! To tak, jakby nie dostrzec brakującego oka, urwanej kończyny albo irokeza na głowie! Pierwszy raz w swojej karierze realizatora nielegalnych filmów popełnił błąd. Pierwszy, ale za to jaki! Dzięki temu błędowi Potter nie pójdzie siedzieć. Za to on... Jego Riddle zajebie.

******************

Snując takie niewesołe myśli, szedł do swojej jaskini, jaką miał na czwartym piętrze budynku komendy. Dwa dobrze klimatyzowane pokoje szczelnie wypełnione sprzętem komputerowym.

Gdyby tak intensywnie nie skupiał się na analizowaniu swojej głupoty, zauważyłby wyświechtany mundur, niknący w zakręcie korytarza. Usłyszałby nierówny krok i coś jakby szuranie. Gdyby połączył w jedną całość tę dźwiękową i wizualną informację, otrzymałby portret Alastora Moody'ego.

Nadkomisarz rzeczywiście ukrył się za załamaniem muru w korytarzu. O mały włos, zostałby nakryty jak podsłuchuje pod drzwiami komendanta! Bill wydarł do wyjścia tak szybko, że Moody ledwo zdążył się schować. Stał teraz dysząc dość ciężko po tym sprincie, a po wargach snuł mu się błogi uśmiech.

Lata poszukiwań, żmudnych analiz, lata tropienia i podglądania, porównywania danych, tworzenia i obalania coraz bardziej niezwykłych teorii i oto nagle uzyskał odpowiedź! Niemalże na tacy dostał trzy nazwiska, z których dwa potwierdzały jego wcześniejsze przypuszczenia.

**********************

W sali przesłuchań robiło się coraz bardziej nerwowo, w miarę jak Harry Potter zdawał się z każdą minutą odpływać gdzieś dalej i dalej w głąb nieświadomości. Próba podania mu energetyka o mało nie zakończyła się zarzyganiem przez niego plastikowego blatu stołu. Przełknął jedynie ze dwa łyki zwykłej wody z cukrem. Niemal leżał na stole, opierając spocone czoło na splecionych dłoniach. Teraz dodatkowo zaczął dygotać i szczękać zębami z zimna.

- Przynieście mu koc termiczny - rzucił Ron do kolegi, który siedział przy stole i zdezorientowany patrzył na trzęsące się ciało młodego mężczyzny.

- Czy on jest na coś chory? - Podkomisarz zwrócił się z pytaniem do Hermiony.

- Nnnie... Nie wiem - odparła zaniepokojona. - Może profesor Snape będzie coś wiedział.

- Gdzie on jest?

- Prawdopodobnie czeka w holu wejściowym albo na Harry'ego albo na jakąś wiadomość.

- Niech pani pójdzie do niego i zapyta. Może potrzebne są jakieś leki...

Skinął głową na kolegę, który, najwidoczniej rozumiejąc bez słów wyższego stopniem funkcjonariusza, ruszył z Hermioną w dół budynku.

Ron usiadł koło Harry'ego. Nagle znaleźli się w tej pustej sali zupełnie sami. Rudzielec odezwał się całkiem przyjaźnie.

- Słuchaj, Harry - zaczął spokojnie. - Chcę, żebyś wiedział, że nigdy nie wierzyłem, że to ty jesteś na tych filmikach. Nawet na tym pierwszym. Nie znam cię za dobrze, ale na tych świętach u moich rodziców wydawałeś się całkiem w porządku. Poza tym, w policji uczymy się oceniać ludzi w przeciągu kilkunastu sekund. Na podstawie mimiki, tonu głosu, postawy ciała. No i moja ocena nijak mi nie pasowała ani dalej mi nie pasuje do tych filmów. Po prostu nie! Nawet ta orgia mi nie pasuje, a tym bardziej ten gwałt. O morderstwie nawet nie wspominam. Nie lubię cię, gościu, bo paskudnie postąpiłeś z Ginny, ale nie mam zamiaru udupiać cię dla rodzinnej zemsty. Już wystarczy tej szopki, którą Ginny odwaliła u Skeeter!

Harry nie odpowiedział. Jedynie pokiwał głową na znak, że rozumie byłego prawie-szwagra, po czym odwrócił głowę w kierunku drzwi. Ktoś zbliżał się bardzo szybko, niemalże biegnąc.

Do pokoju przesłuchań równocześnie wpadli Hermiona oraz wezwany pilnie lekarz.

- Co się stało? - zapytał medyk, od razu zakładając stetoskop i zabierając się do osłuchiwania pacjenta.

- Prawie zasłabł w trakcie przesłuchania - wyjaśnił Ron.

- Ma wyraźną arytmię - ocenił lekarz. - Choruje na coś? Jest jakiś wywiad?

- Jego partner powiedział, że od kwietnia ma podobne objawy, ale robił wszystkie możliwe badania i nic nie wykazały.

- Tak najczęściej jest - lekarz wydął pogardliwie wargi. - Badania w idealnym stanie, a pacjent w piachu.

Poświecił Harry'emu do oczu, zmierzył mu puls i ciśnienie.

- Nie wiemy, co powoduje tę arytmię, ale na pewno wizyta tutaj mogła nasilić objawy. Jest teraz godzina piętnasta z minutami. Jak długo ten pan tutaj jest?

- Od dziesiątej trzydzieści? - zastanowił się Ron, wzruszając ramionami.

Lekarz pokiwał głową, słysząc te słowa.

- Przypuszczam, że komenda nie podjęła go w tym czasie herbatką ani tym bardziej obiadkiem. - zakpił złośliwie. - Pewnie spadł mu potas, na pewno glukoza. Zrobię mu zastrzyk z rytmonormu* - mówił trochę do siebie, a trochę do pozostałych. - Z propafenonu** - wyjaśnił, podając nazwę substancji, wchodzącej w skład wstrzykiwanego płynu. Niestety, kolejny medyczny termin nie rozjaśnił niewiedzy osób zebranych w sali przesłuchań.

- To uspokoi jego serce, bo jeszcze nam tu udaru dostanie. Jak trochę dojdzie do siebie - tłumaczył, dociskając tłok strzykawki - musi coś zjeść, napić się. Daliście mu chociaż wody? - Nie doczekawszy się odpowiedzi, pokręcił głową z dezaprobatą. - Policja...

- Podkomisarzu... - do pomieszczenia wszedł kolejny mundurowy, który nachylił się do ucha Ronalda Weasleya. - Komendant chce pana widzieć.

**********************

Po wyjściu Billa Weasleya Karkarow obalił resztę flaszki, ale poza lekką goryczą w ustach nie czuł zupełnie nic. Wódka nie zadziałała. Nie uspokoiła go ani nie otumaniła. Nawet ten kartoflany wywar był dzisiaj przeciwko niemu!

- Weasley! Kolejny Weasley! - warknął z pogardą na widok wchodzącego Rona. - Co mnie podkusiło, żeby jeszcze ciebie przyjąć do roboty? Jeden rudzielec powinien mi wystarczyć. Ale nie! Musiałem wziąć sobie drugiego...

Ron nie skomentował wynurzeń zwierzchnika.

- Chciał mnie pan widzieć, komendancie?

- Tak, podkomisarzu. - Akcentując z pogardą tytuł przybyłego policjanta, Karkarow pokazywał przybyłemu hierarchiczną przepaść między nimi.

- Podobno masz jakiś problem z przesłuchaniem?

- Podejrzany mi zasłabł.

Karkarow zacmokał i roześmiał się złośliwie.

- Popatrz, popatrz! Na tych filmikach wyglądał na takiego ostrego zawodnika! A w rzeczywistości miękka cipa z niego! Daj go na dołek, to może stwardnieje.

- Komendancie, nie możemy...

- Mam ci przypomnieć prawo, Weasley? - głos Karkarowa wprost ociekał jadem, gdy mężczyzna zadawał to pytanie. - Organ ścigania ma prawo zatrzymać każdego podejrzanego o popełnienie przestępstwa na czterdzieści osiem godzin. I ja zamierzam z tego prawa skorzystać.

- Nie ma podstawy...

- Nie ty będziesz mnie uczyć, Weasley! - przerwał mu komisarz.
- Zrobiłeś to, co poleciłem, czy wycierałeś nosek podejrzanemu?

Ron spojrzał na szefa lekko skonsternowany. O czym ten facet mówił?! Rudzielec nie pamiętał o żadnym poleceniu.

- Biegłego miałeś znaleźć! Od malunków na ciele. Jeżeli nie chcesz, żeby twój niedoszły szwagier... Co, myślałeś, że nie wiem?! - zarechotał, widząc zdziwioną minę podwładnego. - Myślisz, że gazet nie czytam albo nie oglądam telewizji? - zakpił ponownie. - Twoja siostra udzieliła ostatnio bardzo pouczającego wywiadu, prawda, Ronaldo? Tak więc wiem - kontynuował szyderczo - że mieliście stać się wielką szczęśliwą rodziną! Może nawet szkoda, że się w was nie wżenił. Nie musiałby obcych kutasów szukać, bo by miał wasze. I to nawet więcej, niż na tym filmiku. Sześć zamiast pięciu. A nawet siedem, jakby wasz ojciec się dołączył.

- Jak pan śmie?! - warknął Ron.

- Jak? To moja sprawa! A ty, jeśli chcesz uratować niedoszłego szwagra, rusz dupę i szukaj biegłego. Tylko żeby miał wszystkie certyfikaty jak trzeba! - Inspektor wbił palec wskazujący w pierś rudego policjanta. - Bo w przeciwnym razie składam wniosek do prokuratury o areszt i akt oskarżenia dla tego pana!

- Nie może pan, komendancie! - w głosie Rona obok świętego oburzenia rozbrzmiała także niepewność. Karkarow ją dosłyszał. Zatarł ręce w duchu. Najważniejsze, to zgnoić przeciwnika, osłabić go, zasiać ziarno zwątpienia! Reszta pójdzie już gładko.

- Przekonaj się, Ronaldo - poklepał go protekcjonalnie po policzku. - I wsadź go wreszcie na dołek albo ja ciebie tam wsadzę!

********************

Dwie godziny później szklane drzwi komendy miejskiej otworzyły się z cichym sykiem, wypuszczając na zewnątrz Hermionę Granger. Na jej widok Severus Snape poderwał się z ławki, na której spędził prawie cały dzisiejszy dzień.

- Gdzie Harry? Co z nim?!

- Zatrzymają go na czterdzieści osiem godzin.

- Coo? - Severus wytrzeszczył oczy. - Jakim prawem?!

- Kodeks postępowania karnego, rozdział..., paragraf... - zmęczonym głosem wyrecytowała mu przepis, na podstawie którego odmówiono jej zabrania Pottera do domu.

- I co teraz? - ramiona Snape'a opadły w dół w geście ni to poddania się, ni to zwątpienia.

- W zasadzie nic. Czekamy na zawodowego, że tak powiem, eksperta. Biegłego, który potwierdzi, że to nie Harry jest na tym filmie.

- A jeśli nie potwierdzi? - odważył się zapytać Snape.

- Wówczas komendant wystąpi z wnioskiem o tymczasowe aresztowanie i zwróci się przez prokuratora do sądu o sformułowanie aktu oskarżenia. Może nawet nieoficjalnie już to zrobił, żeby od razu rzucić papierkiem...

- Poważnie?! Boże drogi... - Snape osunął się na ławkę.

- Jak on się czuje? - zapytał po chwili. - I co tam się stało, że pani tak tutaj przybiegła?

- Zasłabł trochę.

Powiedziawszy te słowa miała wrażenie, że Snape też zasłabnie na jej oczach, tak gwałtownie zbladł.

- Wezwali mu lekarza, a tamten go zbadał i zrobił mu zastrzyk, i Harry doszedł do siebie. - Miała nadzieję, że jej wyjaśnienia uspokoją profesora. - Jak wychodziłam, to wyglądał już dobrze. Kazał pana pozdrowić.

- Pozdrowić! - zakpił Snape. - Czy ja mogę go zobaczyć?

- W świetle prawa? Nie. Jeżeli komendant będzie chciał go aresztować, wtedy wystosujemy wniosek o widzenie, a na razie czekamy. Czterdzieści osiem godzin to nie tak długo. To liczy się już od chwili, w której policjanci przyszli po Harry'ego, czyli od jakiejś dziesiątej. Najpóźniej pojutrze o dziesiątej rano Harry będzie znów z panem.

I rzeczywiście - był. Choć Karkarow wykorzystał przysługujące mu według prawa godziny zatrzymania do ostatniej sekundy.

Szklane drzwi komisariatu wypluły z siebie Harry'ego Pottera dokładnie dwudziestego drugiego maja o godzinie dziesiątej trzydzieści.

Wpadł prosto w stęsknione ramiona Severusa. I rozpłakał się w nich jak małe dziecko.


*rytmonorm - środek (w postaci roztworu do wstrzykiwań) stosowany w leczeniu trachyarytmii komorowej (czyli nieregularnych lub bardzo szybkich uderzeń serca - od ponad 100, aż do 200 lub nawet 250 na minutę, wywołujących niedokrwienie mięśnia sercowego).

**propafenon - właśc. chlorowodorek propafenonu - skladnik czynny rymonormu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top