♤ Rozdział 3 ♤

Nie zdążył nawet się odezwać, bo miał wrażenie, że im dłużej będzie zwlekał z otworzeniem, tym bardziej jego biedne drzwi będą narażone na wypadnięcie z zawiasów. Niech to cholera weźmie tą dziwną siłę Ameryki! Zdecydowanie nie była ona cechą normalną, a w nieodpowiednich rękach mogła wyrządzić więcej szkód niż korzyści.

Marszcząc brwi, zaczął od nowa otwierać zamki do swojego mieszkania, wcześniej, nie do końca świadomie, odkładając monetę na jedną z drewnianych szafek. Był tak zaaferowany przez narastającą irytację, że nawet nie zwrócił uwagi, jak moneta bardziej rozbłysła, kiedy powoli uchylił drzwi, już szykując się do złożenia Ameryce w prezencie dość dosadnej reprymendy.

- Nic nie mów! - rozpoczął swoją wypowiedź, nie dając mu dojść do głosu. Ten wydawał się być niezwykle rozbawiony wściekłą miną Anglii i wcale nie wyglądał na takiego, co miał przeprosić za robienie niepotrzebnego hałasu i zawracanie głowy - Nie wiem po co tu przyszedłeś, ale jeśli zameirzasz po raz kolejny oglądać horrory na moim telewizorze, na mojej kanapie tylko dlatego, że "w moim domu panuje straszny kilimat i lepiej można się wczuć w akcję", a potem zaczniesz panikować, to bardzo przepraszam, ale mogę jedynie dać ci wizytówkę dobrego hotelu.

Ameryka starał się nie myśleć o tym, jak bardzo śnieżnie brzmiało w jego uszach tego typu przywitanie, nawet jeżeli Anglik widocznie chciał do niego w pewien sposób dotrzeć i zdecydowanie zakomunikować, że nie jest tu specjalnie chcianym gościem. Nie potrafił też przed samym sobą przyznać, że jednak delikatnie go to zabolało, bo przecież chciał po prostu pospędzać sobie z nim czas! A ten zgotował mu tak oziębłe przywitanie...

- Dude, weź zluzuj! - zaśmiał się radośnie, nie dając po sobie poznać cienia emocji sprzed chwili. Na jego ustach zagościł szeroki, jasny uśmiech - Nie przyszedłem tu oglądać horrorów, tylko po prostu pomyślałem, że do ciebie wpadnę, bo szef dał mi trochę wolnego. A że dawno mnie u ciebie nie było, to wylądowałem w Londynie! - kiedy powiał mocniejszy wiatr, Ameryka schował się w swojej skórzanej kurtce. Swoją drogą było to strasznie nieodpowiedzialne z jego strony! To nie był strój adekwatny do mrozu i śniegu.

Spojrzał na niego z lekkim niedowierzaniem i chęcią zarzucenia podstępu, ale Ameryka wcale nie zdawał się go oszukiwać z tym radosnym uśmiechem, błyszczącymi oczami w kolorze nieba i nieco błagalnym wyrazie twarzy, kiedy wraz z mroźnym wiatrem, puszyste płatki śniegu osiadły na zmoczonych złotych włosach jego gościa. Musiał już go wpuścić, bo przecież nie chciał żeby tak marznął...

- Wchodź już - westchnął, marszcząc z grymasem swoje gęste brwi i jeszcze szerzej uchylił wejście do swojego domu. Nareszcie w przedpokoju przestał hulać chłód, a ciepło płynące od kominka, od nowa przepełniło niewielkie pomieszczenie.

Obserwował w milczeniu jak Ameryka ściągnął z siebie skórzaną kurtkę, z którą z reguły nigdy się nie rozstawał, a potem z politowaniem patrzył jak ten nieudolnie próbuje pozbyć się płatków śniegu ze spodni i butów, zanim te całkowicie się stopią i wszystko pomoczą. Podobnie jak kurtka... Ale ją po prostu wstępnie strzepał i zawiesił na wieszaku, tym samym przykrywając brązową skórą ulubiony płaszcz Anglii, który teraz w kilku miejscach został zmoczony przez stopione płatki. Ale racjonalnie patrząc na tą sytuację, Ameryka zdecydowanie czuł się tutaj zbyt swobodnie, a przecież to nie był jego dom! A rządził się tu niczym w swoim własnym mieszkaniu! Co za idiota...

- Zostaw już te buty - mruknął cicho, obserwując jak ten próbuje nie zrobić zbyt wielu mokrych plam na starych panelach - Później to wytrzesz, a teraz już wchodź, jeżeli tak bardzo chesz i się ogrzej - odszedł powoli w stronę salonu, przekładając kilka poduszek i chwytając za miękki, brązowy koc - Swoją drogą... Mogłeś się cieplej ubrać, a nie przychodzić w stroju jak na lekką jesień. Przemarzłeś dość konkretnie...- powiedziała niby od niechcenia, robiąc wszystko żeby za bardzo nie patrzeć na swojego głościa, który nadal nieco trząsł się z zimna. Idiota...

Ameryka parsknął pod nosem, ale zaraz potem bardzo chętnie usadowił się na miejscu przygotowanym mu przez Anglika i już po chwili leżał rozwalony na meblu, wtulając się w miękki materiał poduszek i szczelnie okrywając kocem aż pod samą brodę. Właśnie wtedy poczuł delikatny aromat, wydzielający się z tej prowizorycznej pościeli. Pachniały herbatą z lekką nutą jeszcze innego zapachu. Lekko słodkiego, świeżego, który przywodził mu na myśl jakiś ogród, ale też wywoływało coś w rodzaju... Bólu? Tęsknoty? Dopiero po chwili zdołał się zorientować, że był to zapach róży, ale jakoś tak dziwnie inny, dziwnie znajomy i przywołujący w nim te zupełnie niezrozumiałe uczucia. Oddalił je od siebie z niesmakiem, bo nienawidził, kiedy działo się z nim coś, czego nie potrafił zrozumieć, a te skojarzenia zdecydowanie nie były przejrzystą sprawą.

- Hey Iggy? Masz może kawę? - zapytał z lekką chrypką w głosie, której potem pozbył się z cichym odkaszlnięciem. Już powinien brzmieć całkowicie normalnie i nic nie miało wskazywać na wcześniejsze zmieszanie. Jakieś durne myśli nie mogły mu zepsuć pobytu u Anglii!

W zasadzie nie spodziewał się, że głos gospodarza dotrze do niego ze strony kuchni, bo nawet nie spostrzegł momentu, w którym drugi mężczyzna przeszedł do tamtego pomieszczenia. Chyba zdecydowanie za bardzo skupił się na tamtum zapachu... Może faktycznie trzeba było się cieplej ubrać, to wtedy uniknąłby tych dziwnych zdarzeń? Może to wszystko to tylko głupie skutki przemarznięcia, nie ma się czym przejmować.

- Nie mam. Wypijesz herbaty z imbirem, skoro tak zmarzłeś. I tylko nie wybrzydzaj, you bloody git! - usłyszał donośny głos gdzieś wśród gwizdu gotującej się wody i trzaskania filiżanek.

Burknął niezadowolony, mając ogromną ochotę schować się pod ciepłym kocem, ale ten zapach był nie do zniesienia, kiedy miał go bliżej siebie. I tu nie chodziło o to, że był nieprzyjemny... Bo był naprawdę śliczny, słodki i niezwykle pasował do Anglii, ale nie potrafił sobie poradzić z uczuciem dyskomfortu w myślach. Więc po prostu sztywno leżał, oczekując aż przynieisona zostanie mu herbata. Nie przepadał za nią, ale nie miał na razie ochoty się wykłócać no i w końcu to on przyszedł tu znienacka, a Anglia raczej nie przepadał za niespodziewanymi odwiedzinami. No cóż... Swoją drogą ciekawe co on robi tu całymi dniami sam. Czyta? Leży? Śpi? A może nadal zajmuje się dzierganiem, jak to miał w zwyczaju lata temu? Ameryka właśnie teraz zrozumiał, że tak naprawdę aktualnie bardzo mało o nim wiedział... Nie powinno tak być! Chciał żeby ich kontakty były jak najlepsze, a ostatnio czuł się cały czas unikany, ich rozmowy były sporadyczne, Anglia za każdym razem tak błyskawicznie znikał po każdym spotkaniu, że nawet nie miał okazji zagadać. Jeny, strasznie ciężko było się do niego dobić.

W końcu kubek gorącej, bursztynowej cieczy został postawiony na stoliku tuż przy kanapie, na kilku pootwieranych gazetach, które zapewne miał przeznaczone do czytania. Kiedy Ameryka ostatnio czytał gazetę? Kto w ogóle je jeszcze czyta? Ale w końcu to był dom Anglii, gdzie wszystko było cofnięte jakby o jedno stulecie. Pełno starych książek, których nawet nie pozwalał dotykać, większość mebli pamiętała pewnie też jeszcze czasy co najmniej pierwszej wojny (a może i nawet jeszcze bardziej odległe?), a cały klimat mieszkania przypomniał nieco dom starszej pani, zdaniem Ameryki. Jednak to wszystko bardzo pasowało do starszej personifikacji i przywodziło mu na myśl bardzo dawne czasy, o których chyba każdy z nich starał się zapomnieć. Z nie do końca zadowalającym skutkiem...

- Co tu robisz? - dopiero teraz zauważył, że Anglia siedzi na przeciwko niego i powoli pije swoją herbatę. Cholera, przed chwilą trochę za bardzo odpłynął.

- Mówiłem, przyleciałem w odwiedziny, dude. Nie mam żadnych niecnych zamiarów, więc możesz być spokojny - zaśmiał się donośnie, ale zaraz potem mocniej przyciągnął koc do swojego ciała, nawet jeśli nie był to zbyt dobry pomysł. Ale wymarzł! Nie pomyślał, że u Anglii będzie aż tak zimno w tej porze roku. Sam był przyzwyczajony do znacznie wyższych temperatur.

Anglia ostatecznie się poddał, marszcząc jedynie swoje brwi i obserwując jak Ameryka kuli się z zimna na jego kanapie. Czy naprawdę nie potrafił nawet o siebie zadbać? Czasami przydałaby mu się jakaś niańka, bo takiej nieodpowiedzialności i beztroski już dawno nie widział! Żeby nie umieć się ubrać odpowiednio do temperatury na zewnątrz...

Skrupulatnie omijał fakt, że po części ucieszył się z tych odwiedzin. W końcu już sam parę razy stwierdził, że Ameryka będzie chciał całkowicie się od niego odciąć i najlepiej już nie widzieć na oczy... Rzecz jasna nie była to w najmniejszym stopniu prawda, ale Anglia czasami dręczył się taką teorią, kiedy za nic nie potrafił zasnąć, a po jego głowie chodziły same złe myśli, ale... Po tym wszystkim co ich spotkało na przestrzeni wieków... Wcale jakoś szczególnie by się nie dziwił, ale teraz miał go w swoim domu i z udawaną obojętnością oraz lekkim grymasem, patrzył na swojego niespodziewanego gościa, który aktualnie ogrzewał swoje dłonie o kubek herbaty. Potem zaczął ją powoli pić, krzywiąc się na lekką gorycz napoju. A Anglia i tak postanowił mu ją posłodzić... Tak, jak zawsze to robił podczas tamtych czasów. Dwie, małe łyżeczki bez "czubka". Sam nie dowierzał, że aż tak weszło mu to w nawyk i przeciągnęło się przez tyle lat.

Przez chwilę zapanowała całkowita cisza, która dość nieprzyjemnie dzwoniła im obojgu w uszach. Była jakaś dziwna... Zupełnie inna niż zwykle, dobijająca i jakaś niesamowicie przykra. Ale skąd to się w ogóle wzięło? Żaden z nich nie znał na to odpowiedzi, jedynie wpatrując w parującą, czarną herbatę.

- Więc umm... Co robiłeś zanim tu przyszedłem? - Ameryka niepewnie zadał mu pytanie, zaraz potem mając ochotę wymierzyć sobie za to policzek. Typowe zdanie, którym nie powinno się zaczynać rozmowy... Zwłaszcza z Anglią. Wtedy jedynym skutkiem, jaki udawało mu się osiągnąć, był wybuch kolejnej kłótni.

Więc teraz spiął się cały, zaciskając dłonie mocniej na kubku i spoglądając wyczekująco na Anglika, który lekko zmarszczył brwi, a usta zacisnął w węższą kreskę. Tak... To nie było zbyt fortunne rozpoczęcie rozmowy, którego słowa i tak chodziły mu po głowie, przerywając tą nieswoją ciszę.

- Nic, co mogłoby cię interesować, bo dotyczy tylko i wyłącznie spraw mojego kraju - odparł chłodno, nadal sztywno siedząc na starym fotelu.

Dopiero teraz Ameryka zwrócił uwagę, że jego włosy były bardziej potargane niż zwykle, mniej błyszczące i w niektórych miejscach źle przylegały do jego głowy. Jego cera także wyglądała bardziej biało niż było to zazwyczaj, a zwykle lekko rumiana twarz była tak samo porcelanowa jak reszta ciała. Może oprócz tych sinych kręgów pod oczami i napuchniętych powiek nad nimi. Nawet te żywe, zielone ogniki zdawały się być mniej cudownie jasne, bardziej szare i mało błyszczące. Przepełnione beznadziejnym zmęczeniem i sprawiające wrażenie pozbawionych dobrego snu od co najmniej kilku dni.

A to na mnie mówi, że nie potrafię o siebie zadbać. Sam wygląda jak wrak człowieka, a czepia się o to, że raz nie udało mi się dobrać stroju! Stary, markotny Anglia...- pomyślał z lekką kpiną, chociaż tak naprawdę zmartwił go jego stan. Wyglądał niezdrowo, zdecydowanie brakowało mu tej zwyczajnej świeżości drobnej sylwetki. Wolałby go zobaczyć w lepszej formie...

- Znowu siedzisz godzinami nad robotą? Dude, to bez sensu! Twój szef chyba zaplanował zabójstwo na własnym kraju! Wyglądasz okropnie, zupełnie jakby cię ktoś z grobu wyciągnął - prychnął z udawanym rozbawieniem, obserwując jak jego ciemne, krzaczaste brwi zmarszczyły się, a głowę uniósł do góry, zapewne szykując się do rzucenia jakąś ciętą ripostą.

- Ty za to najwyraźniej masz bardzo dużo czasu. Albo znowu postanowiłeś zrobić sobie wolne całkowicie dobrowolnie. Natomiast jeśli nie, nie zdziwiłbym się gdyby twój szef specjalnie nie powierzał ci zbyt wielu obowiązków. W końcu nie wiadomo jakby się to zakończyło! - Anglia wyrzucił z siebie gorzkie słowa, które aż zapiekły go na języku. Nie powinien był tego mówić, sam doskonale wiedział, że Ameryka potrafi zadbać o sprawy swojej ziemi, którą kochał całym sercem. Popełnił kolejny błąd, którego zapewne będzie zaraz żałował... Zaraz, teraz czekał na dalszy rozwój sytuacji.

- Nie masz pojęcia o tym, co robię! Akurat mam sporo rzeczy na głowie i kiedy w końcu udało mi się całkowicie oderwać od obowiązków, i kogoś odwiedzić z nadzieją na chwilę wytchnienia, to ty zarzucasz mi lenistwo! Niefajnie, dude! - wyprostował się na kanapie, naciągając koc szczelniej, kiedy chłód powierza znowu do niego dotarł - A to, że czasami faktycznie mam dawane mniej do roboty, to nie znaczy, że to jakieś nieodpowiednie. Przynajmniej nie doskwiera mi bezsenność czy cokolwiek innego! Swoją drogą jak dalej zamierzasz postępować w taki sposób, to już niedługo staniesz się pracoholikiem i będziesz zrzędzić jeszcze częściej, niż teraz - zastanawiał się czy ta gadka w ogóle mu coś da. W końcu jak Anglia wyrobi sobie określone zdanie na dany temat, to świat może się walić, a on i tak go nie zmieni.

Cóż... Taki charakter miał od zawsze, chociaż za dawnych lat wszystko wyglądało jakoś inaczej, jego zachowanie w stosunku do Ameryki też było całkowicie inne. Nawet czasami za tym tęsknił... Bardzo często zastanawiał się czy zobaczy jeszcze kiedyś, jak Anglia się do niego uśmiecha. Do niego, a nie do kogoś zupełnie innego, nie wymuszonym grymasem, tylko szczerym, jasnym uśmiechem. Tylko tyle chciał, ale wątpił, że to kiedykolwiek nastąpi... Z tym zdołał już się pogodzić.

- Jeśli teraz będziesz oceniał bez sensu wszystko, co robię, to przepraszam bardzo, ale nie zamierzam tego słuchać - podniósł się z miejsca i nawet nie patrząc na Amerykę, wrócił do kuchni i prawdopodobnie zaczął ponownie przygotowywać herbatę. Poprzedniej nawet nie wypił, ale po prostu chciał na chwilę odejść i ochłonąć, zanim ta kłótnia skończyłaby się jeszcze gorzej z masą niechcianych słów, które zostały wypowiedziane jedynie pod wpływem emocji.

Ameryka cicho warknął ze złości i upadł twarzą w miękką poduszkę, wtulając się do niej mocno. Znowu tak pachniała, znowu ten tajemniczo działający aromat, który czuł też na kocu, wdarł się do jego nosa i jeszcze bardziej drażnił jego myśli. Może to Anglia użył na nich jakichś czarów? Może specjalnie postanowił go tak dręczyć? Jeśli tak, to będzie chyba musiał z nim powyjaśniać parę spraw! Nie życzył sobie przecież używania na nim magii bez nawet wcześniejszego uprzedzenia, jakiegokolwiek słowa. Tak się po prostu nie robi.

Kilkukrotnie zmienił pozycję, w której leżał, ale kanapa widocznie nie chciała żeby znalazł dla siebie komfortowe miejsce. Więc zirytowany po prostu się poddał i zrzucając z siebie koc, stanął z powrotem na chłodnej podłodze. Nadal było mu zimno, ale nie zamierzał już dłużej znosić tego zapachu, a poza tym z kocem bardzo niewygodnie się chodziło. A pozwiedzać mieszkanie Anglii bardzo chciał, korzystając z tej chwili jego nieobecności.

Raczej niewiele się tu zmieniło na przestrzeni lat, no może oprócz tego, że niektóre meble coraz bardziej sprawiały wrażenie wyciągniętych ze skansenu albo w magiczny sposób przeniesionych z poprzedniego stulecia. Ten styl zdecydowanie się różnił od nowoczesnego mieszkania Ameryki, w którym praktycznie wszystko było niedawno kupione lub zrobione na specjalne zamówienie. Nawet Japonia doradzał mu w kwestii niektórych mebli, podsuwając pod nos jakieś nowoczesne technologie, przy okazji zyskując na tym sporo pieniędzy od zachwyconej młodej personifikacji. No cóż... Nowości często były dość kosztowne. Ale to miejsce miało w sobie swój urok, coś bardzo osobistego i prywatnego. Może to właśnie przez umeblowanie? A może przez książki i całkiem sporą liczbę roślin? Albo może jeszcze zapach świeżej herbaty unoszący się w powietrzu, czy stare okna, wpuszczające do środka rozproszone światło? Albo to wszystko razem wzięte tworzyło to, z czym tak naprawdę Anglia mu się kojarzył... Absolutnie tworzyły jego dom.

Ostrożnie stawiał kroki na podłodze salonu, uważając żeby czasem gospodarz nie zwrócił za bardzo uwagi na to, że zaczął włóczyć mu się po pokoju. Wolał na spokojnie wszystko obejrzeć i teraz powolnym krokiem podszedł do jednego z okien o drewnianym parapecie, na którym stało niewielkie drzewko bonsai, które prawdopodobnie także otrzymał od Japonii. W końcu ta dwójka też całkiem nieźle się dogadywała.

Na zewnątrz w dalszym ciągu padał śnieg, a każde miejsce zakryte było białym puchem, nie pozwalając zobaczyć co dokładnie kryło się pod spodem. Jednakże coś przyciągnęło jego uwagę pośród nieprzejednanej bieli otoczenia

Przed sobą miał ogród, który tak naprawdę widział tylko kilka razy w życiu i to w dodatku z odległości. Anglia z reguły nikogo do niego nie wpuszczał, zawsze znajdując jakąś wymówkę żeby zostawić to miejsce tylko dla siebie. Ameryka kilka razy nawet zapytał czy może tam wejść, ale za każdym razem otrzymywał odpowiedź typu "może innym razem, mam tam bałagan, którego nie posprzątałem" albo "przykro mi, aktualnie gniazdo uwiły tam sobie ptaki, którym przeszkadza towarzystwo ludzi". Za każdym więc razem musiał się nacieszyć jedynie widokiem z okna, który ukazywał mu tylko drobny fragment tego tajemniczego miejsca.

Zwykle zwracał uwagę na wyrośnięte drzewa o dorodnych pniach, które pięły się stopniowo do nieba, bo to właśnie one, potężne i majestatyczne, wywierały na nim duże wrażenie. Teraz jednak popatrzył nieco niżej na biało-czarną plątaninę gałązek pokrytych ostrymi cierniami. Krzewy róż... Nie rozumiał czemu do tej pory nigdy nie zauważył, że było ich tu aż tak dużo i zarosły praktycznie każdy fragment wolnej przestrzeni po obu stronach alejki, prowadzącej w głąb tego miejsca. Zastanawiał się w jakich są kolorach, jak wyglądają w swojej porze kwitnienia, czy Anglia często chodzi je tam pielęgnować, czy dużo czasu spędza wśród delikatnych kwiatów o ostrych kolcach...

Nie rozumiał czemu akurat taka drobna i stosunkowo nieistotna rzecz jak te krzewy, zajęła jego myśli na kilka minut, w których po prostu patrzył się na te puste gałązki, a do jego głowy napłynęły wyobrażenia słonecznego dnia z orzeźwiającymi napływami wiatru i Anglii, który stał tam pośród kwitnących kwiatów róż w białym kolorze i ciemnozielonych liściach. Anglii, który się uśmiechał, wąchając każdy kwiat i pochylając się nad jego aksamitnymi płatkami...

Wtedy zdał sobie sprawę jak bardzo dziwne były te wyobrażenia, które zajęły jego głowę i natychmiast odskoczył od okna, zaciskając kurczowo powieki. To było dziwne, bardzo, bardzo dziwne i niezrozumiałe... Znowu jakaś zagadkowa reakcja zagościła w jego wychłodzonym ciele i wyjątkowo go zirytowała swoją nowością, innością tego doświadczenia. Już dłużej nie chciał patrzeć na ciemne, wyniszczone zimą gałązki.

***

Anglia oparł dłonie na blacie i zacisnął je w pięści, dość boleśnie wciskając paznokcie w skórę. Znowu się pokłócili, znowu wypowiedzieli o kilka słów za dużo i znowu poczuł się zraniony. Ale przecież już przechodził przez gorsze rzeczy, już gorsze słowa docierały do jego uszu, a te były naprawdę mało znaczące. W końcu sam dochodził ostatnio do podobnych wniosków, ale usłyszenie tego w tak dosadniej formie od Ameryki... Było bardziej bolesne i wbiło się w jego serce ostrymi kolcami pozornie nic nie znaczących słów.

Krytyka, ocena czy nawet drwina z jego ust zawsze bolała najbardziej. Dlaczego? Na to pytanie nie potrafił znaleźć odpowiedzi.

Z głową przepełnioną myślami, których już dłużej nawet nie potrafił rozróżniać, bez słowa wpatrywał się w parę wydostającą się z metalowego dziubka jego czajnika. Nawet nie musiał jej ponownie gotować, bo przecież gdy tylko przyszedł do kuchni, nadal utrzymywała wysoką temperaturę, w której na spokojnie dałoby się zapatrzyć torebkę. Jednak po prostu chciał wyjść. Wyjść i oczyścić myśli.

Z markotnym westchnięciem zauważył, że na blacie nie ma naczynia, w którym spożywał wcześniejszą porcję herbaty. Widocznie był aż tak bardzo zaabsorbowany szybkim wycofaniem się z salonu, że nawet nie zgarnął ze sobą kubka. Wypadało więc odwrócić się na pięcie i wrócić do pokoju, w którym powietrze aż przepełnione było niewygodną atmosferą.

Ciężkim krokiem powoli wracał do miejsca, w którym był wcześniej, lekko stąpając po starych panelach i chwilę później wmurowując się w miejsce, na którym w ostatniej kolejności oparł swoją stopę.

Ameryka stał przy jednej z szafek w dłoni przewracając tajemniczą monetę, którą znalazł w parku. Tą monetę, która według Rumunii należała do niego, a była jedynie przedmiotem żartu. Właśnie dokładnie ta sama moneta błyszczała teraz nienaturalnym światłem w czystym, niemal białym odcieniu błękitu, przez który już nawet ledwo można było dostrzec jej normalny, srebrny kolor żłobionej powierzchni.

Anglia był równie zaskoczony co jego gość, który wyglądał jakby jego szczęka zaraz miała opaść z zaskoczenia na podłogę. Jego niebieskie oczy były szeroko otwarte ze zdziwienia, kiedy próbował rozstrzygnąć co tu w ogóle zaszło i jakim cudem moneta zaczęła świecić sama z siebie.

***

Oglądał po kolei regały z książkami, których grzbiety były idealnie wyczyszczone. Nie znajdowała się na nich nawet najmniejsza drobinka kurzu, a każda księga nawet pomimo swojego dość konkretnego wieku, była zachowana w niemal idealnym stanie. Z zadbaną okładką i stronami, w których tylko niektóre zostały wyniszczone przez czas. Inne tomy były wręcz wystawowe.

U Anglii pełno było jakichś szafek, regałów i komód. Mnóstwo różnych rzeczy znajdowało się w jego domu i niektórych sposobu użycia czasami ciężko było się domyślić. Albo z drugiej strony... Ciężko było powiedzieć dlaczego Anglik je w ogóle zachował, skoro na pierwszy rzut oka zdawały się być bezużytecznymi śmieciami.

Już miał z powrotem usadawiać się na kanapie, gdy dziwny błysk przyciągnął do siebie jego spojrzenie. Przez moment wydawało mu się, że to po prostu słońce wyłoniło się zza chmur, ale potem dostrzegł, że owy blask nie jest ciepłym promieniem... Był chłodny, niebieskawy i przyciągał do siebie Amerykę w dość nietypowy sposób, prowadząc go do siebie ze ściśniętym sercem i tętnem szumiącym w uszach.

Drżącą dłonią kierował powoli do przedmiotu, teraz dodatkowo zwracając uwagę na szczegóły, których nie mógł dostrzec z większej odległości. Nominał monety nie był mu znany, o ile w ogóle można było go określić nominałem. Nie miała na sobie właściwe niczego oprócz pika, wzorów wyrytych dookoła niego oraz... Sporej litery "Q", która chyba najbardziej przyszpiliła jego wzrok.

Nie wiedział co czuć, kiedy dotknął palcami tej tajemniczej monety, a ona przywitała jego dotyk nienaturalnym chłodem, który za nic nie ustawał. Kolejne dziwne zjawisko, kolejne specyficzne zdarzenie, którego nie potrafił racjonalnie wyjaśnić. Zwłaszcza, że jego myśli uciekły do jakiejś kolejnej dziwnej sfery, prowadzącej go do dotkliwej tęsknoty za czymś, czego na pewno wcześniej nie czuł, do czegoś, czego nawet nie doświadczył. A kiedy zacisnął powieki żeby pozbyć się tych myśli, w tym akurat momencie Anglia zbliżył się do drzwi, a srebrna moneta rozbłysnęła jeszcze jaśniejszym światłem, który po dłuższej chwili całkowicie oślepiał.

I Anglia, i Ameryka spojrzeli na siebie w szoku, nie wiedząc nawet co powiedzieć.

- Jak ty to zrobiłeś? - przez świetlistą ciszę przebił się głos Anglika, który zadrżał w oczywistym szoku. Jeśli Ameryka miał jakkolwiek podejrzewać, że to jego sprawka, teraz był absolutnie pewien, że drugi mężczyzna też nie rozumiał tego zjawiska ani trochę. Bo nie mógł aż tak dobrze udawać zaskoczenia chyba, że potajemnie brał jakieś kursy aktorstwa.

- A bo ja wiem? Zaczęła tak mocno świecić, kiedy tylko się tu zbliżyłeś! Wcześniej była po prostu chłodna - nie śmiał nawet poruszyć dłonią, bojąc się, że coś może się stać. Jednak co by mogło? Nie oparzy go, bo jest zimna, a innych niebezpieczeństw nie dostrzegał

Anglia wpatrywał się w rozświetlony przedmiot, nieświadomie podchodząc do Ameryki coraz bliżej i bliżej, wyciągając dłoń do przodu. Czuł się jak w jakimś transie, a jego oczy skupione były tylko na chłodnym błysku, który rozświetlił nową barwą jego zmęczone, szmaragdowe oczy. Nie widział czemu to robi i dlaczego coraz śmielej kieruje swoje szczupłe palce do otwartej dłoni Ameryki, który wpatrywał się w niego z zupełnym brakiem zrozumienia tego, co druga personifikacja robiła.

Dlaczego się do niego zbliżał? Dlaczego tak dziwnie ciągnął do tej monety, wyglądając zupełnie jakby coś go do niej przymuszało? I dlaczego sam nie potrafił nic powiedzieć, wpatrując się jedynie w Anglię, nie mogąc nawet odwrócić wzroku?

A kiedy tylko poczuł delikatną dłoń Anglika na swojej skórze, gdy ten sięgał po monetę, nagle wszystko stało się oślepiająco jasne, a ich ciała zaczęły być szarpane przez trudne do określenia siły, które odczuwał na sobie niczym gwałtowne podmuchy wiatru. W uszach zaczęło mu piszczeć, miał też wrażenie, że oprócz tego nie może usłyszeć niczego innego, a usta nie chciały się otworzyć pomimo podjętej próby krzyknięcia. Nie widział nic, na oślep wyszukując ciała Anglii, a kiedy tylko wyczuł jego ramię, natychmiast go do siebie przyciągnął, szczelnie otulając swoimi rękami i przyciskając do klatki piersiowej. Nie wiedział co się działo, a jeśli czekało na nich jakieś niebezpieczeństwo, chciał mieć pewność, że Anglii nic się nie stanie.

Więc teraz całkowicie zakrył jego szczupłą sylwetkę swoim własnym ciałem, a w dłoni ściskał tą należąca do niego, z utkwioną pomiędzy nimi monetą. Bał się tego nagłego zdarzenia, które jakby zupełnie odebrało mu część zmysłów.

Co teraz się z nimi stanie? Dlaczego w ogóle coś takiego się wydarzyło? Czym do cholery była ta moneta i dlaczego była u Anglii? A może to faktycznie był tylko jakiś żart, który przygotował Anglik? Och... Coraz więcej pytań mnożyło się w jego głowie, a on nadal nie potrafił na żadne z nich odpowiedzieć.

Pocieszał się jedynie myślą, że nadal trzyma Anglika w swoich ramionach, potrafił czuć ciepło jego ciała, chociaż nie widział nic prócz przeraźliwej jasności i nie słyszał niczego poza coraz głośniejszym piskiem, wdzierającym się do jego uszu, wwiercającym się do głowy i zupełnie odbierając nawet możliwość myślenia.

Miał też wrażenie, że zaraz upadnie, ale trzymał się siłą swojej woli i desperacką próbą utrzymania się przy świadomości. Musiał w razie czego być w stanie pomóc Anglii, jeżeli coś złego się stanie...

Już miał zacząć panikować z powodu tego beznadziejnego położenia, które ciągnęło się niemiłosiernie już przez kilkanaście minut, które w rzeczywistości były jedynie sekundami, ale... Ale wtedy wszystko ustało.

Przestało piszczeć, blade światło już dłużej go nie oślepiało, a porywisty wiatr stał się tylko delikatnym podmuchem, który zaczął bawić się jego złotymi kosmykami włosów. Wkrótce też ciepło słońca dotarło do jego ciała, a pod stopami nie mógł już czuć drewnianych paneli, zamiast tego stał prawdopodobnie na kamiennej ścieżce.

Co tu się właśnie stało i gdzie wylądowali?

***

Dzień dobry kochani!

Wiem, że rozdziału nie było od wieków, ale po prostu nie miałam ani czasu, ani weny. Sam ten rozdział był pisany w przeciągu dwóch miesięcy, więc... Może być trochę mało składny, za co przepraszam ^^"
Za ortografię i interpunkcję też przepraszam :'))

Mam jednak nadzieję, że dało się czytać! No i też już zmieniliśmy lokalizację, hehe. Wszystko wyjaśni się prawdopodobnie w następnym rozdziale!

Liczba słów: 4157

Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top