♤ Rozdział 2 ♤
Sekundy, minuty, godziny... Czasami aż ciężko było mu uwierzyć, że czas może płynąć aż tak wolno. Ociągając się, sprawiając nawet wrażenie, że staje na chwilę w najbardziej nużących momentach, przytrzymując wskazówki w miejscu i sprawiając, że Anglia coraz częściej z niedowierzaniem spoglądał na zegar. Cały czas to samo... Pół godziny było jak dwie pełne, poranek mijał niczym sen, a pora wypełniania papierów jak nieskończony koszmar, który uciążliwie nie potrafił go opuścić, dręcząc coraz to nowymi wymysłami.
Kartki szurały po drewnianym blacie, stalówka pióra skrobała po gładkiej fakturze papieru z każdym przesunięciem jego ręki, łącząc rytmicznie z powolnymi cyknięciami sekundnika. Biurkowa lampka rzucała ciepłe światło na dokumenty leżące przed nim i wyczekujące swoich chwil uwagi, niecierpliwie wołające o złożenie podpisu i przejrzenie znudzonym wzrokiem drobnych druczków, podstępnie ukrywanych gdzieś w samym rogu kartki, tam, gdzie już każdy sobie odpuszczał i ze znudzeniem bazgrał swoje imię i nazwisko. Anglia musiał zwracać na wszystko szczególną uwagę, na każdy, najmniejszy nawet napis, żeby potem nikt z zarządu nie miał do niego pretensji czy absurdalnych oskarżeń skierowanych właśnie w jego stronę. Niespecjalnie uśmiechało mu się potem składanie szczegółowych wyjaśnień i płaszczenie przed ludźmi, którzy tak naprawdę nie zwracali uwagi na jego słowa. Bo liczyła się tylko polityka, ich dobre imię. Kto by się przejmował jego dobrem? Komu zależało na jego szczęściu? Na pewno nikomu z jego otoczenia...
A może tylko tak sądził, nie potrafiąc zrozumieć najprostszych sygnałów...? Może po prostu niepotrzebnie ignorował idiotyczne pytania o samopoczucie czy też "wyskoczenie" razem na obiad...? Albo chociażby irytujące próby dostania się do mieszkania Anglika i zajęcia mu choć kilku chwil. Pewnie nie potrafił wtedy zrozumieć, że nie były to jedynie próby zdenerwowania go czy narzucenia jakichś dziwnych pomysłów albo też drwiącej krytyki na temat jego zwyczajów, wyglądu i ciętego języka. Ten ktoś chciał jedynie pomóc i pokazać, że na tym świecie nikt nie jest sam i każdy ma osobę, której myśli uciekają właśnie w stronę tego specjalnego człowieka. Więc dlaczego tyle łez wylanych było w gorszych chwilach przez samotność...? Dlaczego właśnie to ona była niczym ostre kolce róży, wcinające się głęboko w jego skórę, skoro tak naprawdę była jedynie jego wymysłem i sekwencją słów, które postanowił sobie wmawiać? Ciężko było to zrozumieć...
Sięgnął odruchowo po herbatę, z niezadowoleniem przypominając sobie, że przecież nawet jeszcze nie zdążył sobie jej zrobić, nawet nie zajrzał dzisiaj do swojej kuchni, rano sięgając jedynie po zapomnianą kanapkę, pozostawioną na porcelanowym talerzyku poprzedniego dnia. Chciał przed wieczorem zdołać wyrobić się ze wszystkim, żeby następnego dnia zaznać względnego spokoju. Względnego, bo miał się potem wybrać na jakieś spotkanie, którego tematu, tak swoją drogą, nie udało mu się nawet zapamiętać. I tak będzie jedynie siedzieć w miejscu, słuchać podniesionych głosów ludzi wokół, ewentualnie co jakiś czas udzielając swojego zdania, kiedy ktoś wywołał jego imię, a nie... Nie imię, tylko tą suchą, bezemocjonalną nazwę kraju. "Anglia". Nienawidził tego, że nikt nigdy nie wysili się użyć jego imienia, a nawet jeśli, to zrobi to tylko dla żartu albo przez przeoczenie. Sam zainteresowany już dawno zdążył się od tego imienia odzwyczaić, nawet we własnych myślach używając jedynie sformułowania "Anglia". Określenia kraju, nazwy jego ukochanego lądu, który reprezentował. Już zdołał się przyzwyczaić, że nie jest tu postrzegany jako istota człowiecza... Raczej jako maszyna albo darmowa pomoc, która przecież nie mogła odmówić, a i nie wymagała od obywateli niczego w zamian. Nie miał prawa wymagać, podobnie jak reszta personifikacji.
Być, walczyć jeśli jest taka konieczność, służyć ludziom oraz godnie reprezentować kraj...
Mozolnie podniósł się z krzesła, kierując się w stronę kuchni i po drodze wyjmując jedną z ulubionych porcelanowych filiżanek, która stała za szybką zabytkowego kredensu, czekając, aż w końcu po nią sięgnie. A wyciągał ją jedynie wtedy, kiedy dodatkowo chciał sprawić sobie przyjemność spijania gorzkiej herbaty z tak wytrawnej i kosztownej porcelany, która ozdobiona była specjalnie dla niego. Delikatny, różany wzór z subtelnym i niezbyt rzucającym się w oczy zdobieniem, oplatającym jej delikatny uchwyt oraz sam obrąbek, do którego za każdym razem przyciskał usta. W jednym miejscu była nawet nieco wytarta, ale Anglia się tym nie przejmował. Bardzo lubił to niewielkie naczynie, bo przywoływało dobre wspomnienia...
Ustawił filiżankę na blacie, automatycznie już wrzucając tam torebkę czarnej herbaty, a następnie postawił czajnik z zimną wodą na kuchence. Słuchał jak zaczyna ona syczeć i bulgotać, a kłęby gorącej pary wzbijały się w górę, tańcząc w powietrzu i podnosząc temperaturę w jego niewielkiej kuchni.
Jeśli tak o tym pomyśleć, to w ostatnim czasie coraz rzadziej tu wchodził na dłużej, a kuchenka i piekarnik stały zapomniane przy jednej z białych, kafelkowych ścian. Już nawet nie miał chęci nic piec ani gotować, ograniczając się do robienia kanapek albo wychodzenia do restauracji znajdującej się w pobliżu. Można było tam naprawdę dobrze zjeść, chociaż czasami uciążliwe były pary oczu, wgapione w niego ciekawsko. Bycie rozpoznawalnym, nawet w taki sposób, było cholernie niekomfortowe. Zwłaszcza, jeśli akurat spożywał swój posiłek; wtedy musiał naprawdę się pilnować, żeby czasem nie ubrudzić swoich ust czy też ubrania. Wolał jednak zachowywać się bardzo dostojnie, a co za tym idzie, zależało mu też, aby jego wygląd był nienaganny. Jak to na personifikację Anglii przystało.
Przekroczył próg kuchni, z powrotem odnajdując się w swoim ciemnym gabinecie i zasiadając na masywnym, zabytkowym krześle. Jeśli pamięć go nie zawodzi, to kupił je dawno temu od jakiejś starszej pani, która przeprowadzała radykalne porządki w swoim domu, pozbywając się "niepotrzebnych gratów, które jedynie zajmowały miejsce i się kurzyły". Niesamowicie cieszył się, że wtedy udało mu się zdobyć ten wygodny, niezawodny mebel, który już od wielu lat zapewniał mu większy komfort pracy. Szkoda tylko, że w ostatnim czasie to krzesło stawało się także jego łóżkiem...
Aż niedobrze robiło mu się na myśl, że po kilku chwilach wytchnienia, ponownie musi zatopić się w litaniach małych liter, burzliwych żądaniach i absurdalnych skargach ludzi, którzy chcieli od niego rzeczy wręcz niemożliwych. Ciekawe, czy kiedykolwiek niektórzy zrozumieją, że cudów nie może dokonać, a użycie jakichkolwiek środków niezgodnych z prawem jest mu surowo zabronione. Więc tego typu "wrzeszczące" pisma odprawiał jedynie zmęczonym wzrokiem i grymasem na bladej twarzy. Nawet szkoda było mu poświęcać jakikolwiek czas na te bzdety i specyficzne wymysły... Chyba należałoby załatwić kogoś, kto wstępnie przefiltrowałby całe masy papierowej korespondencji. Przynajmniej by się tak nie trudził i niepotrzebnie irytował.
Westchnął ze zrezygnowaniem, kiedy tęsknie wyjrzał przez okno, licząc, że przynajmniej będzie mógł się jakoś wyrwać na krótki spacer pod pretekstem oczyszczenia głowy i zaczerpnięcia świeżego powietrza. Ale w rzeczywistości chciał po prostu uciec od obowiązków i zrelaksować się przebywaniem na świeżym powietrzu. To jedyne, co było mu teraz potrzebne.
- Wolałbym już przez cały dzień użerać się z Ameryką, zamiast siedzieć tu jak zaklęty przez kilkanaście godzin dziennie. A końca tej cholernej roboty nie widać...- wymamrotał do siebie. niemal zwożąc się po miękkim oparciu na podłogę. Pomyślał już nawet, że gdy tylko skończy obecny nakład pracy, to załatwi sobie jakiś urlop. Chociażby na trzy, cztery dni. Nawet tak krótki okres wyzwolenia od rygorystycznych nakazów szefa był istnym zbawieniem.
Żeby chociaż znaleźć czas na przeczytanie dobrego kryminału czy chociażby dla czystej radości wrócić do ukochanych baśni, z którymi do czynienia miał w młodszych latach. Zawsze z ogromną przyjemnością wracał do dobrze znanych historii o wróżkach, magii czy też już dość oklepanych opowieściach o księżniczkach. Pieczołowicie dbał też o to, aby nikt nie odkrył jego małych upodobań, bo mogłoby go spotkać znacznie więcej nieprzyjemności i nieprzychylnych opinii niż zwykle. A przecież niepotrzebne mu były kolejne spory, skoro święty spokój był tym, czego pragnął. Gdyby tak jeszcze ktoś chociaż na chwilę zechciałby z nim zostać (oczywiście każdy oprócz Francji, on ma permanentny zakaz wstępu do jego domu)... Ale przecież każdy ma też swoje obowiązki i brak czasu prawdopodobnie nie był jedynie problemem Anglii.
Jego burzliwe rozmyślania zostały gwałtownie przerwane przez głośny dzwonek do drzwi, na którego dźwięk aż się wzdrygnął. Nie spodziewał się żadnego gościa, zwłaszcza, że dzisiaj była naprawdę paskudna pogoda. Śnieg, porywany przez mroźny wiatr, wpadał bez litości na zmarzniętych przechodniów, którzy chcieli jak najszybciej dotrzeć do swoich ciepłych, chronionych od wiatru, domów czy nawet miejsc pracy. Gdyby ci ludzie nie musieli wychodzić, to prawdopodobnie przed sobą miałby całkiem opustoszałe ulice, zajmowane jedynie przez biały, śliski, lepiący się do butów śnieg. Jedynie auta się nie spieszyły, wlokąc żółwim tempem po skrzących się od lodu ulicach, rozrzucając grudy brudnego śniegu. W porównaniu do wczoraj, dzisiejszy dzień był naprawdę paskudny, bo słońce nawet nie wysilało się na wychylenie spod warstwy ciemnych, kłębiastych chmur.
Podszedł do drzwi, po drodze poprawiając nieco pomiętą kamizelkę i prostując podwinięte rękawy koszuli. Stanął na chwilę przed dużym lustrem, z niezadowoleniem stwierdzając, że jego włosy są w znacznie większym bałaganie niż zazwyczaj, a cienka skóra pod zmęczonymi oczami nabrała fioletowej barwy i nieco napuchła. Innymi słowy wyglądał jak wrak człowieka, którego stan ani trochę nie nadawał się do przyjmowania gości. Jednak przecież musi nareszcie otworzyć, bo ktokolwiek by to nie był, właśnie nieziemsko marzł, stojąc na jego wycieraczce do butów. Nieco zgardził się w myślach za to, że tak dużo czasu zajęło mu ocenianie swojej prezentowalności, skoro wgapianie się w lustro nie miało prawa przynieść jakichkolwiek efektów, a jedynie dodatkowo go dobiło. No cóż... Takie właśnie efekty przynosiła niewystarczająca ilość snu.
Powoli otwierał każdy z zamków, będąc niezwykle ciekawym, kogo to przyniosło. Może któryś z sąsiadów miał do niego sprawę? Może szef osobiście do niego podjechał, żeby przekazać te umowy, o których wspomniał mu wczorajszego wieczora? A może to jedynie kurier przywiózł mu nareszcie tę herbatę, którą Chiny wysłał mu już ładny miesiąc temu? Swoją drogą oczekiwanie na te paczki z Azji było niesamowicie uciążliwe i cierpliwość często miał już na wyczerpaniu. Dlatego właśnie rzadko zwracał się do starszej personifikacji o jakąkolwiek paczkę czy też zamówienia odnośnie jakichś herbat. Z dwojga złego wolał już od czasu do czasu się uniżyć i poprosić go osobiście. Przynajmniej oprócz kilku żarcików na jego temat, miał też herbatę, której chciał spróbować.
- Buna dimineata! - usłyszał po drugiej stronie, zanim zdołał jeszcze otworzyć drzwi. Momentalnie powitało go mroźne powietrze, które zaczęło szaleć w małym przedpokoju. - Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do twojego kraju, ty nie zgotujesz mi tak zimnego powitania i nie wywalisz mnie z powrotem na mróz! - został wyminięty w progu, a zaraz potem powitany radosnym uśmiechem i niewielkim przytuleniem - Chyba nie psuję ci jakoś szczególnie planów, co? Poza tym jestem tylko przelotem!
Anglia rozchmurzył się, kiedy Rumunia ściągał z siebie zaśnieżony, długi płaszcz, potem czapkę, a na końcu ciężkie, masywne buty. Zapewne wcześniej wywróżył sobie, jaka ma panować pogoda (według niego prognozy pogody z telewizji to jedynie bzdety), bo był na nią wręcz wspaniale przygotowany.
Jego gość otrzepał swoje długie, jasne włosy z pojedynczych płatków śniegu, odgarniając je ze swoich brązowych oczu, promieniujących jego zwyczajnym optymizmem. Czasami naprawdę zazdrościł mu takiego podejścia do życia... Nigdy zbytnio się niczym nie przejmował, w każdej sytuacji, nawet tej najgorszej, potrafił widzieć tą jasną stronę, a bogactwo nie było dla niego istotne, bo zawsze starał dbać o drugiego człowieka i to właśnie relacje międzyludzkie najbardziej się dla niego liczyły. W końcu był tak opiekuńczym starszym bratem dla Mołdawii, o którego starał się jak najlepiej dbać.
Oczywiście miał też kilka swoich dziwactw, ale były one w granicach akceptacji i ani trochę nie przeszkadzały Anglii w zawarciu z nim przyjaźni. Zazwyczaj bardzo dobrze się dogadywali i rozmawiali na temat wspólnych zainteresowań (często też wspólnie z Norwegią, ale tamten zaszył się w swoim domu), które rzecz jasna dotyczyły wszelkiego rodzaju magii i tajemniczych stworzeń.
- Good afternoon, masz ochotę na herbatę? - zwrócił się uprzejmie w jego stronę, dolewając wody do blaszanego czajnika. Rumunia (może nie jakoś szczególnie entuzjastycznie) pokiwał głową, siadając na kanapie w salonie i przeglądając jakieś przestarzałe gazety, trąbiące o kolejnych tragediach, następnych skandalach i dramatycznej sytuacji na świecie. Nic nowego.. Cały czas te same tematy, które już coraz bardziej dręczyły dosłownie każdą z personifikacji i nie tylko. Rumunia jedynie zmarszczył lekko czoło, rzucając papierowe pismo na drewniany stolik. Po co dodatkowo martwić się takimi sprawami? Już i tak wystarczy mu własnych problemów w kraju.
- Z kim zostawiłeś Mołdawię? - zapytał, stawiając przed nim kubek parującej herbaty, którą Rumun wziął w zmarznięte dłonie. - I czemu akurat teraz postanowiłeś mnie odwiedzić? Pogoda jest co najmniej mało wycieczkowa. - Sam usiadł obok, sięgając po własną filiżankę z nieco przestygniętą cieczą.
- Robisz wywiad jak z jakimś podejrzanym! - zaśmiał się cicho, spijając ostrożnie przyniesiony mu napój. - Mołdawia jest u Bułgarii, więc raczej nie ma powodów do obaw, bo już kilka razy miał okazję się nim zajmować. A ja akurat mam urlop i postanowiłem przyjechać do twojego państwa, żeby poodwiedzać stare budynki! U ciebie jest tego naprawdę sporo! - Jego oczy zabłyszczały z ekscytacją, a przez uniesione do góry kąciki ust, jego wydłużone i ostre kły były wyraźnie widoczne. Sam Rumunia uwielbiał dla żartów postraszyć nimi dzieciaki albo chociażby inne kraje (między innymi Włochy, który za pierwszym razem w przestrachu schował się pospiesznie za Niemcami, była to naprawdę komiczna sytuacja).
Dwie godziny zeszły im na przyjaznej rozmowie, wymianie opinii na kilka tematów i wspólnym przeglądaniu ksiąg o tajemniczej zawartości. Anglia miał tylko nadzieję, że sąsiedzi nie zwrócili zbytnio uwagi na nagłe rozbłyski światła czy też dziwne szurania i wypowiedzi. W końcu chyba było w miarę cicho...
Anglia niezwykle cieszył się, że chociaż na tak krótki okres mógł oderwać się od biurka i porozmawiać z bliską osobą. Już nawet nie pamiętał, kiedy prowadził tak relaksującą i przyjemną konwersację, z której nie wyniknęła żadna kłótnia. Jednak wszystko co dobre, prędzej czy później musi dobiec końca...
- No... Ja muszę się już zbierać, bo pora wyruszyć na zwiedzanie! Nie chcę ci już więcej zawracać głowy, najwyżej zajrzę jeszcze, jak będę wyjeżdżał. - Powoli podniósł się z kanapy i zaczął kierować się w stronę drzwi. Anglia też już zamierzał go odprowadzić i pożegnać, ale wtedy jego uwaga została zwrócona w stronę leciutkiego błysku, który został wychwycony kątem jego oka. Przez chwilę miał ochotę całkowicie to zignorować, ale potem przypomniał sobie, że ten blask pochodził od tajemniczej monety, którą wczoraj odnalazł. No tak! Jak w ogóle mógł o niej zapomnieć?
- Poczekaj chwilę! Mam pytanie. - Pospiesznie zgarnął srebrny przedmiot, ponownie odczuwając dziwną sensację chłodu na swojej skórze i bliżej nieokreślone uczucia, zmieszane gdzieś w jego głowie. - Widziałeś może kiedyś podobną monetę? - zapytał uważnie, rozchylając swoją dłoń przed oczami Rumuna.
Ten zaczął spoglądać na nią z ciekawością, marszcząc brwi za każdym razem, kiedy doszukiwał się nowych aspektów jej niecodziennego wyglądu. W końcu odebrał ją ostrożnie, przesuwając między palcami i nawet podnosząc w stronę światła (cokolwiek miało mu to powiedzieć). Był tak samo zdezorientowany jak Anglia, kiedy po raz pierwszy poczuł monetę w swoich dłoniach i obserwował jej "koronkowe" grawery. Czyli Rumunia także nie pomoże mu w rozwiązaniu sprawy tajemniczego przedmiotu...
Ale zaraz potem chłopak zamknął swoją dłoń, która rozbłysła na chwilę słabym, czerwonym światłem, podczas gdy Rumunia wyraźnie się nad czymś koncentrował. Zacisnął mocno powieki, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie. Anglia nie musiał zbyt długo zastanawiać się, co robił tamten drugi, jedynie był koszmarnie zły na siebie, że wcześniej na to nie wpadł. Przecież wystarczyło określić jej właściciela za pomocą magii! Niech to diabli... Naprawdę papiery wypleniły wszelkie resztki jego kreatywności i wyobraźni.
- To dziwne...- zaczął po dłuższej chwili, wyraźnie czymś zdezorientowany. - Nie miałem pojęcia, że ty...- kontynuował tajemniczo, wzbudzając coraz większą ciekawość u Anglii, który teraz wpatrywał się w niego z niecierpliwością. - Że będziesz chciał sobie ze mnie tak wybornie zażartować! - zaśmiał się, wyraźnie niezwykle rozbawiony rzeczą, której Anglik nie potrafił zrozumieć.
- Zażartować? Z czym miałbym sobie żartować? - zapytał podejrzliwie, zastanawiając się, czy jego przyjaciel czasem nie zwariował. Było to naprawdę bardzo specyficzne zachowanie, zwłaszcza, że na początku wydawał się być całkowicie poważny przy próbie odnalezienia właściciela tajemniczego przedmiotu.
- To twoja moneta! Czuję na niej twoją magię, no może...- zatrzymał się na chwilę, oddając Anglii obiekt jego zainteresowania. - Może ciupkę inną, ale w dalszym ciągu jestem przekonany, że ten przedmiot należy do ciebie! Następnym razem musisz się nieco bardziej postarać, jeśli chcesz mnie wkręcić. - Poklepał go po plecach, zakładając swoje wierzchnie, grube ubrania i zostawiając Anglika całkowicie zdezorientowanego. W tej sytuacji to chyba Rumunia żartuje sobie zdecydowanie bardziej niż on.
- Ona nie jest moja. W tej sytuacji to chyba ty zacząłeś robić sobie ze mnie żarty i to w dodatku wcale nieśmieszne. Posłuchaj, ja...- nie dane mu było nawet dokończyć, kiedy jego gość już otwierał drzwi i niemalże był jedną nogą na zewnątrz. Niezwykle go to zirytowało, ale nie miał najmniejszej ochoty rozpoczynania jakiejś kłótni. - Liczę, że mi to później wyjaśnisz - powiedział w jego stronę obrażony, ale jego wypowiedź spotkała się jedynie ze śmiechem.
- Chyba ty mi! Naprawdę, jest tu jedynie twoja magia, więc jak dla mnie sprawa jest czysta i przejrzysta! - Pomachał w jego stronę, na dobre odnajdując z powrotem w przeraźliwym zimnie dworu. - Ach! Byłbym zapomniał! Zaraz odwiedzi cię ktoś jeszcze! Miłej zabawy i do zobaczenia kiedyś tam! - Ostatecznie Anglia widział już tylko jego plecy, zaraz potem zastawione przez powierzchnię jego drzwi wejściowych.
Nie miał pojęcia, jak to w ogóle możliwe... Nie użył na tej monecie ani odrobinki swojej magii, a jednak Rumunia uparcie twierdził, że należy ona do niego. Chyba naprawdę powinien porozmawiać sobie z przyjacielem o takich durnych żartach! Przecież naprawdę liczył, że tamten mu pomoże, a zamiast tego otrzymał jeszcze bardziej pokręcone wyjaśnienie, niż te wszystkie, które sam wcześniej wymyślił. Już nigdy więcej o nic go nie zapyta, jeśli za każdym razem ma to się tak kończyć.
Zastanawiał się tylko, czy to o kolejnym gościu było prawdą i czy faktycznie powinien się kogoś spodziewać, bo jeśli tak, to wypadałoby się chociaż trochę doprowadzić do porządku, odsunąć myśli od dziwnej sprawy z tą całą monetą i rozplanować sobie jakoś resztę dnia i-
Nagle ponownie zadzwonił dzwonek, a drewniane drzwi musiały znosić niecierpliwe (i niesamowicie głośne) uderzenia w nie. Anglia już powoli zaczął się domyślać, kto może być tą tajemniczą osobistością, ale dalej łudził się, że może jednak nie ma racji, może to wcale nie osoba, o której myśli, bo to może jednak Rumunia, który czegoś zapomniał albo postanowił złożyć wyjaśnienia, ale niestety...
Jego pierwsze podejrzenia okazały się jak najbardziej trafne, kiedy po drugiej stronie usłyszał głośne:
- Hey England, dude! Otwórz mi, bo zamarznę!
I teraz był całkowicie przekonany, że cisza dzisiejszego dnia zdecydowanie nie będzie mu już doskwierać, przepełniona kłótniami i donośnym śmiechem idioty, który tak bez zapowiedzi postanowił się do niego wprosić. Teraz tylko pytanie czy płakać, że to musi być on, czy może cieszyć się, że dzisiaj już raczej nie siądzie do swoich papierów. A może był jeszcze jakiś zupełnie inny powód do radości...?
-------------------------
Cześć kochani!
Dawno czegoś nie było, prawda? W końcu udało mi się napisać ten rozdział i wyszedł nieco dłuższy niż zamierzałam... Ale chyba jest w porządku ^^"
Ponownie dziękuję _Lily-Rose_ za sprawdzenie. Jesteś moim wybawieniem ♡
Mam nadzieję, że się podobało i do zobaczenia w następnym!
Liczba słów: 3043
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top