Rozdział XI
Podirytowany chłopak siedział na krzesełku, a ja obok niego. Tak łatwo daliśmy się złapać, przez to, że chciałam mu powiedzieć co do niego czuje. Głęboko westchnęłam.
- Wracamy do tego piekła - warknął. - Przez ciebie.
- Zrozum Tord, że ja nie dzwoniłam na policję! - krzyknęłam, przez co kilku strażników spojrzało na mnie.
- Ciekawe czemu od tak się pojawiła, kiedy chciałaś ze mną wyjść.
Postanowiłam to przemilczeć.
Siedziałam wraz z szarookim w pokoju, którego doszczętnie znienawidziliśmy.
Dokładnie. Zostaliśmy złapani i wylądowaliśmy ponownie w domie dziecka.
Pokój nie jest tu jedyną rzeczą znienawidzą przez Torda. Znowu kosił mnie tym pełnym rozczarowania i złości wzrokiem.
- Zrobiłaś to specjalnie - warknął podirytowany. - Postanowiłaś zrobić mi na złość i przyznam... Udało ci się!
- Mówię ci raz setny - zaczęłam, lecz twarz chłopaka mówiła już, że nie zamierza mnie słuchać. - Nie wiedziałam, że policja nas złapie!
- Wiedziałaś to na pewno! - wysyczał. - Chciałaś to zrobić od samego cholernego początku!
- Tord, ja nie chciałam - próbowałam pokazać szarookiemu, że jednak nie spodziewałam się tam policji, lecz ten westchnął zdenerwowany i zamilkł na wieki.
Mimo tego, że jest na mnie zły dalej go kocham. Miałam zamiar w tamtym momencie powiedzieć co czuję, lecz policja była szybsza. Kurwa, czemu akurat w tamtym momencie?
- Jesteś pierdoloną idiotką - burknął, a moje oczy momentalnie się zaszkliły.
Widział, że po moich policzkach spływały łzy, ale nic nie powiedział. Zostawił mnie ze zranionym sercem.
Wtuliłam się we swoją poduszkę i zakryłam nią twarz.
- Ja wtedy chciałam ci coś powiedzieć - wymamrotałam łykając swoje łzy.
- Ciekawe co! - warknął. - Hej słuchaj Tord! Jesteś beznadziejny i zadzwoniłam na policję by nas znowu odesłali do tego piekła!
Zaczęłam płakać na głos. Czułam się zraniona w największym stopniu, lecz nadal coś do niego czułam.
W czerwono-bluzym coś pękło. Wstał ze swojego łóżka i usiadł obok mnie.
- Przepraszam - szepnął. - To było za ostre.
Nic nie odpowiedziałam, a chłopak cicho westchnął. Lekko mnie objął i przysunął do siebie.
- Ja chciałam tylko powiedzieć - zaczęłam, ale ni było dane mi dokończyć.
Tord podniósł moją głowę w górę i złapał mnie za podbródek. Popatrzył mi głęboko w czerwone od płaczu oczy.
Przysunął swoją twarz do mojej i złożył delikatny pocałunek na moich śniadych ustach.
Spojrzałam w jego oczy.
- Kocham cię - dokończyłam, na co chłopak się uśmiechnął.
- Ja ciebie też.
W tamtej chwili mnie poniosło.
Momentalnie znalazłam się w głębokim i namiętnym pocałunku z szarookim. Nasze usta były złączone przez długi czas, lecz potrzebowaliśmy powietrza. Odklejając się od siebie nabraliśmy powietrza i wróciliśmy do poprzedniej czynności. Oboje potrzebowaliśmy tego samego.
Naszej miłości.
Leżałam na łóżku wtulona w chłopaka. Nie doszło pomiędzy nami do niczego, niż kilka... Może kilkanaście namiętnych pocałunków. O niczym więcej nie było mowa. Nie w tym wieku.
- Przepraszam za tamte słowa - mruknął cicho gładząc moje włosy.
- Rozumiem, że mi nie wierzyłeś - powiedziałam i przybliżyłam się jeszcze bardziej Torda.
Oboje zamilkliśmy na chwilę, lecz miałam jedno pytanie.
- Jesteśmy teraz razem? - zapytałam, a rogacz się uśmiechnął.
- Najwidoczniej.
- I będziemy razem?
- Będziemy.
- Nie opuścisz mnie?
Szarooki na chwilkę się uciszył.
- Nie opuszczę - powiedział szeptem, co zapaliło mi czerwoną lampkę nad głową.
Jeśli mnie kocha to nie opuści. Nikt nie bierze szesnastolatków pod swoją opiekę. Na pewno dorośniemy tutaj razem.
Spojrzałam na zegar, który wskazywał godzinę dwudziestą pierwszą.
- Ja chyba pójdę spać - mruknęłam, a chłopak ucałował moje czoło.
- Dobranoc - wyszeptał, wtedy ja zamknęłam oczy i poszłam w objęcia Morfeusza.
Otworzywszy oczy ujrzałam puste łóżko rogacza. Było one pościelone oraz jego ubrania nie walały się po całym pokoju. Szarookiego przy mnie nie było, a jego walizka wraz z plecakiem także zniknęła. Oznaczało to tylko jedno... Ktoś wziął go do domu.
Momentalnie zerwałam się z łóżka i wybiegłam z pomieszczenia. Ruszyłam w stronę schodów i bardzo szybko po nich zbiegłam prawie się wywalając. Zobaczyłam opiekunki, które właśnie wracają z dworu. Na mój widok złośliwie się uśmiechnęły i otworzyły drzwi bym mogła wybiec ze środka. Zrobiwszy tą czynność ujrzałam samochód. W środku był...
Tord.
W moich oczach pojawiły się łzy. Miałam wielką nadzieję, że jednak zostanie ze mną i dorośniemy tutaj razem. Tylko... Czemu on mi nic nie powiedział?
Chłopak widząc mnie rozpłakaną od razu przykleił się do szyby i wykrzyczał tylko:
- Przepraszam!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top