Życie albo śmierć

Tymczasem Radagast wiózł już od jakiegoś czasu nieprzytomnego Galena do uzdrowicieli znajdujących się w Leśnym Królestwie. Z jego twarzy ani na chwilę nie zszedł wyraźny obraz przerażenia, niepokoju i obawy. Mimo to czarodziej o "postradanych zmysłach" jak go niektórzy zwą, musiał kierować swymi saniami i jednocześnie mocno trzymać hobbita na swych ramionach. W końcu zza drzew była już widoczna wielka brama, a przed nią dwóch odzianych w zbroję strażników na drugiej stronie kamiennego mostu.
- Stać! - krzyknął jeden - kim jesteście?
- Ja... ja jestem Radagast Bury i wiozę do uzdrowicieli hobbita zranionego przez pająki - odparł -
Strażnicy popatrzyli na siebie, chwilę potem na nieprzytomnego niziołka i jeszcze raz na czarodzieja, po czym ze zmieszanymi uczuciami zdecydowali się otworzyć wrota.
Ten nie wiedział gdzie się dalej kierować, więc jeszcze raz zwrócił się do elfów.
- Gdzie jest komnata uzdrowicieli?
- Ja to zrobię - rzekł mężczyzna o wyrazistych, błękitnych oczach, tęgiej budowie ciała i długich brązowych włosach, wyciągając ręce w stronę czarodzieja -
Starzec spojrzał na niego z niepewnością, lecz zdał sobie sprawę, że dla Galena liczy się każda minuta i szybko przekazał go w ręce strażnika, który od razu ruszył w stronę marmurowych schodów i wielu, długich korytarzy, które znał jak własną kieszeń.
Twarz niziołka była blada jak ściana, oczy błękitne niczym falę oceanu, jego czoło oblewały zimne poty, a ciało stawało się sztywne jak drewno. Wszystkie te objawy były wyjątkowo niebezpieczne jak dla tak niewielkiej istoty jaką był hobbit.
Po chwili stanęli przed drzwiami do komnaty uzdrowicieli, które niedługo potem zostały otwarte.
- Feonorze, co się stało? - spytał jeden -
- To niziołek zraniony przez pająki w Mrocznej Puszczy przyniesiony przez Radagasta. Jak mniemam jest w nim pajęczy jad -
- Połóż go tutaj - wskazał palcem na łóżko -
Strażnik posłusznie wykonał polecenia elfa po czym wyszedł z komnaty, nie wiadomo czemu równie przejęty tą sprawą.

****************
W tym także czasie Gandalf i Danley zdenerwowani stanem zdrowia brata jak i przyjaciela szli śladami sań prowadzących do Leśnego Królestwa, dzięki czemu mimo zgubionej ścieżki mogli dotrzeć do dotychczasowego celu. Byli już niedaleko, lecz zdawało się jakby droga jaką podążali nie miała końca. Danley czuł jakby coś w nim pękało, czuł obawę o to czy jego najukochańszy brat w ogóle żyje. Mimo prób optymistycznego myślenia, złe przeczucia nie dawały mu spokoju. Rozmyślał także nad tym co mogło by się wydarzyć, gdyby Radagst nie przyjechał tak szybko, albo w ogóle by się nie pojawił i nie wystraszył wszystkich zgromadzonych tam olbrzymich, włochatych pająków.

**************
Trzej uzdrowiciele rozbiegli się w pośpiechu po całej komnacie w poszukiwaniu prawidłowych ziół. Zaraz potem na jednej z półek odnaleziono ziele zwane Alrácharis, znajdujące się w małej szkatułce. Na szczęście lekarstwo to, nie jest tu rzadkością, więc w każdej chwili można uzupełnić jego zapasy.
Stan Galena wciąż się pogarszał, uzdrowiciele musieli jak najszybciej podać dane ziele by uratować życie hobbita, które w tym momencie było zagrożone. Elfka o długich blond włosach i szarych, lśniących oczach szybko wtarła lekarstwo w miejsce gdzie znajdowała się rana zakażona przez pajęczy jad, po czym zaczęła wypowiadać słowa, które dla nas byłyby nie zrozumiałe.
- Manö le na abollé hanne ô lësu nañe.
Jej delikatny ton zaczął powoli docierać do Galena, mimo to nie odzyskiwał przytomności, słyszał słowa wypowiadane obok niego, lecz nie umiał zrozumieć ich znaczenia. Można powiedzieć, że był w pół przytomny. W jego głowie jakby każda litera rozpływała się nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu.
Uzdrowiciele posmarowali jeszcze ranę specjalnym olejkiem z wyciągów "magicznych" roślin, po czym opuścili komnatę by hobbit mógł odpocząć w ciszy. Zdawało się, że jego życie jest tymczasowo uratowane, lecz w każdej chwili jego stan może się drastycznie pogorszyć.

**************
Przed Leśnym Królestwem ukazali się właśnie Gandalf i Danley. Podeszli szybkim krokiem do strażników, po czym czarodziej zwrócił się do jednego z nich.
- Dzień dobry, ładna dziś pogoda nieprawdaż? - po nie uzyskaniu odpowiedzi i chwilowej ciszy, starzec kontynuował swą wypowiedź z niemałym już grymasem na twarzy - przychodzę tu do króla Thranduila oraz rannego przyjaciela przyniesionego tu jakiś czas temu -
- W jakiej sprawie? - spytał twardo -
- Odwiedzin i ważnej, uprzedzonej wcześniej rozmowy -
Po tym mężczyźni otworzyli wrota przez które wszedł czarodziej wraz z niziołkiem. Mithrandir skierował się najpierw ku głównej siedziby króla, gdzie miał znajdować się Thranduil na swym dorodnym i majestatycznym tronie przypominającym rogi łosia. Jednak przed salą tronową również stali strażnicy odpowiedzialni za otwieranie bramy, która jakby się można było spodziewać prowadziła wąską dróżką aż do podnóży samego tronu króla.

Thranduil wyróżniał się swym wyglądem. Na głowie miał koronę przypominającą gałęzie drzew, srebrzysto-białe włosy podkreślające jego mocno zarysowane brwi i brązowe oczy.

Po otwarciu bramy o srebrzystych zdobieniach oraz wysadzonyh wieloma wartościowymi kamieniami, przed oczami Danleya ukazało się rozległe pomieszczenie, wokół otoczone wszelakimi kolumnami o zadziwiających kształtach. Czuł się trochę jak w lesie, ale z dzrewami dającymi brylanty i szafiry zamiast owoców, a ich korzenie byłyby z grubych, złotych włókien. Jednak jest to jedynie komnata króla Leśnych Elfów. Mimo to odnosił dziwne wrażenie, iż znajduje się w jakimś śnie.
- Witaj Mithrandirze - odezwał się głośno Thranduil od razu po tym jak ukazali się za bramą - co cię do mnie sprowadza z tym oto niziołkiem?
- Interesy oraz przyjaciel, który leży obecnie u twych uzdrowicieli - odparł zbliżając się co raz to bliżej do króla -
- Interesy? Jakie to interesy mogę sprawować z czarodziejem?
- Och, bardzo duże! - powiedział z uśmiechem - przychodzę tu w imieniu całego Śródziemia -
- Czyżby? W takim razie słucham co masz mi ważnego do powiedzenia, że zdecydowałeś się do mnie zwrócić -
- Od czego by tu zacząć? - burknął pod nosem czarodziej, po czym z zachwytem i z wielkim entuzjazmem rozpoczął - byłem świadkiem wypełnionej przepowiedni, za murami Mordoru tworzą się potężne armie plugawych orków. Ich władcą jest ktoś pochodzący ze świata umarłych, dlatego walka z nim będzie wyjątkowo trudna. Mimo to jestem godzien, aby spytać cię czy wspomógłbyś mnie jak i całe Śródziemie w walce ze złem? Czy zgodziłbyś się na udział w wojnie z siłami Mordoru?
- To dość duża prośba, nie jest to jednak czas bym mógł udzielić jednoznacznej odpowiedzi...
- I wcale tego od ciebie nie oczekuję - przerwał czarodziej -
- Na ile macie zamiar zostać?
- Na ile byś tylko pozwolił, Thranduilu.
- Zostawmy na razie tę rozmowę, kontynuujmy ją za kilka dni. Teraz pozwól, że zaprowadzą cię moje straże do komnat -
- Dziękuję, ale czy najpierw moglibyśmy odwiedzić rannego przyjaciela? - zapytał Gandalf, a król zastygł w milczeniu -
Chwilę ciszy przerwało otwarcie się bramy.
- Ojcze - odparł znajomy głos należący do księcia Mrocznej Puszczy - Legolasa - przepraszam, że przeszkadzam, ale kilkunastu orków przekroczyło naszą granicę, strażnicy proszą o rozkazy -
Thranduil z nienawiścią spojrzał na czarodzieja i hobbita, po czym rzekł.
- Potem się z wami rozliczę, teraz wybaczcie -
Po tym król wraz z synem o długich, blond włosach i niebieskich, przejrzystych oczach wyszli z komnaty pozostawiając ich samym sobie.

Mam dobrą wiadomość! Chyba małymi kroczkami wraca do mnie wena, która od wakacji, jak to powiedziała @WIKTORIA12304 poszła się upić i wylądowała w rowie wraz z jej weną XD No i jeszcze co do tego konkursu, dziękuję za wasze podpowiedzi, niestety wciąż nie mogę się zdecydować, pożyjemy zobaczymy :D
A jeszcze coś, dziękuję bardzo za 100 gwiazdek, czekam na więcej! Jesteście kochani ;**

legolas_myluv

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top