Więźniowie gór


Była noc, a może dzień nie dało się tego w żaden sposób określić, wszędzie bowiem było mrocznie bez jakiegokolwiek światła. Jedyne odgłosy jakie można było usłyszeć to krople wody spływające po stalaktytach i uderzające cicho o wilgotne skały; kap, kap, kap... Jedna po drugiej.
Gandalf, Galen i Danley znajdowali się w lochach jeszcze mroczniejszych, jeśli to w ogóle możliwe. Kilka dni spędzone za kratami Królestwa Elrohira sprawiło iż stracili jakąkolwiek nadzieję na wyjście, ujrzenie światła dziennego, wsłuchiwanie się w melodie utworzoną przez szum wody w górskich strumieniach, czy śpiewu ptaków, które wręcz zachęcają człowieka do życia. A tu w ciemnościach wszystko było obrośnięte grzybem, a gdzieniegdzie leżały odchody wcześniejszych mieszkańców co sprawiało, iż zapach był niedozniesienia, a jednak żyli tam ludzie, czarodzieje oraz hobbity. Pewnego dnia, czy nocy przybył do lochów sam Elrochir, zwany niegdyś Elanthirem.
- Jak wam się żyje, drodzy przyjaciele? Myślę, że dość dobrze skoro jeszcze żyjecie. Chciałbym was wypuscić, ale to byłoby niewporządku dla mnie samego, chyba mnie rozumiesz Mithrandirze, czyż nie?
- Kiedyś pożałujesz swej decyzji Elrohiru, iż pomoc się zbliża jak i twój kres - odparł na to Gandalf -
- Chciałbym w to wierzyć, lecz jest to dość trudne, gdy ty jesteś zamnkięty w lochach nie jako czarodziej a jako niewolnik. Pomoc nie przybędzie, jedyne co tu dotrze to śmierć twoja i twych przyjaciół - rzekł starzec podchodząc do krat za którymi siedział czarodziej -
- Duma cię oślepiła, sądziłem, iż wymądrzałeś, jednak oboje się pomyliliśmy -
Po tym Elrochir skrzywił swą pomarszczoną twarz, gdy nagle coś, albo ktoś wbił miecz zwany "Młotem na wroga" prosto w serce Elenthira. A tajemniczym mordercą okazał się Lindir, dobry sługa Lorda Elronda. Po tym martwe ciało czarodzieja padło bezwładnie na ziemie, która chwilę później była wręcz nasiąknięta krwią.
- Witaj Mithrandirze - rzekł elf -
- Witaj przyjacielu, wiedziałem, że się pojawisz - odparł Gandalf, po czym brązowowłosy mężczyzna w pozłacanej zbroji otworzył kraty od lochu -
- Lë manône habello nena e faröhe ni manianö? (Czyżby to są ci dwaj hobbici?) - odrzekł elfickim językiem Lindir -
- Owszem przyjacielu...
W tym momencie do lochów oświetlonych jedną pochodnią wtargnęli strażnicy miasta Elrohira.
- Chwytajcie za miecze - zwrócił się do hobbitów, którzy bezwahania wypełnili rozkaz -
W jednym momencie padło trzech pierwszych z ręki, a raczej miecza elfa, dwaj bracia udając najodważniejszych wyskoczyli znienacka zza sylwetki czarodzieja, przy czym jeden z nich oberwał w głowę tracąc przytomość. Jednak bitwa wciąż trwała, Lindir wziął niziołka na plecy przy tym walcząc. Po czym zaczęli biec ku wyjścia zabijając strażników jeden po drugim. Nagle na ich drodze pojawił się nie byle jaki przeciwnik, gdyż był to olbrzym z czarną jak smoła zbroją, który właśnie zmierzał w ich kierunku.
- Gandalfie! - krzyknął elf podając do ręki czarodzieja jego laskę, po czym wyszedł na przód stanąwszy naprzeciw olbrzyma z grubo ciosanym i jak mniemam pustym łbem, który stworzony jest tylko do wymachiwania toporem. Podczas gdy Gandalf próbował uporać się z "potworem" to dwaj inni, gdyż jeden był nieprzytomny lub oniemiały, walczyli z wciąż przybywającymi żołnierzami.
Wtedy droga stała się nie do przejścia, przybyło więcej olbrzymów, które otoczyły hobbita oraz elfa.
- Rzućcie broń, albo ten topór odetnie wam głowy!- odparł kapitan straży jak się nie mylę - Ogłuchliście?!
Po tym posłusznie, lecz nerwowo wyrzucili wszelaką broń z dłoni z wielkim grymasem na twarzach. Wtem wszyscy zebrani dokoła wraz z nielicznymi goblinami, trollami i innymi stworami zaczęli tupać, klaskać i Bóg wie co jeszcze. Potem zaczęły się przerażające okrzyki, lecz cały harmider przerwał donośny głos czarodzieja.
- Gińcie olbrzymy, trolle i ludzie lub uciekajcie jeśli wam życie miłe! - wtem Mithrandir chwycił obiema dłońmi swą laskę po czym uderzył nią mocno o ziemię tworząc wielki, biały błysk oraz przewracając wrogów z ogromną siłą.
- Szybko! - zawołał Gandalf pośpieszając niziołka oraz Lindira, z Danley'em na plecach, pokazując wyjście z pieczary -
W końcu z oddali był widoczny mały otwór przez które przedzierało się światło dzienne, lecz w korytarzach było tak ciemno iż bez upadków się nie obeszło a goniła ich nie mała zgraja olbrzymów. Do wyjścia było już niedaleko, stwory wręcz deptały im po piętach, gdyż są świetnie rozeznane w swych korytarzach.
- Udało się! - wykrzyknął Galen, wybiegając z poza jaskini - Danley!
W tym momencie Lindir odwrócił się by móc ściągnąć ze swych pleców hobbita. Nikt go jednak tam nie dostrzegł, Danley zaginął.

No po prostu nie wierzę, po tak długim czasie w końcu udało mi się napisać ten rozdział i jestem z siebie dumna. Tak w ogóle to kompletnie nie mam pomysłu do następnego rozdziału, więc trochę sobie poczekacie :/
Nie przedłużając, liczę iż rozdział wam się spodobał, mimo że jest krótki i bez wyrzutów sumienia dacie gwiazdki :D oraz skomentujecie, gdyż oczekuję waszej aktywności! ❤

legolas_myluv

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top