Braterska miłość
Tymczasem załamany Galen oblewał się łzami siedząc na pobliskiej skale, gdyż brakło mu nadzieji na to, że kiedykolwiek jeszcze ujrzy swego brata. I wtedy jakby z nikąd (choć jednak z wnętrza pieczary) wyszedł Danley co prawda kulejąc, z podbitym okiem i nie małym rozcięciem na ramieniu, ale nieważne są szczegóły, ważne jest, że wyszedł! Ten widok zdawał się być najpiękniejszym w całym życiu dla obojga z nich.
- Danley! - wykrzyknął rzucając się w objęcia rannego brata który tylko syknął z bólu -
- Jak zdołałeś ucieć z miasta Elrochira, niziołku? - spytał po chwili Lindir niszcząc cudowny moment pełen łez tym razem ze szczęścia.
- Obudziłem się w ciemnościach, leżąc na gołych i mokrych skałach z obolałą głową i zranionym ramieniem. Po czym wstałem i zacząłem iść po omacku, nie wiedząc dokąd moja droga prowadzi, lecz napotkałem na niej olbrzyma, który także raczej trafił tam przypadkiem. Chwiał się tak mocno, że ledwo cu utrzymywał się na nogach przez co łatwo mi było go ominąć i szedłem dalej, aż w końcu ujrzałem światło. Zacząłem za nim podążać i wtedy wyskoczył przede mnie goblin z procą celując w moje oko. Zacząłem uciekać, przy tym się potknąłem i dlatego kuleję. A potem byłem już tutaj - wyjaśnił Danley patrząc swym jednym okiem raz na brata, raz na Gandalfa, gdyż drugie było posiniaczone, spuchnięte i praktycznie zamknięte -
- Wyglądasz okropnie - rzekł wesoło Galen, po czym oboje zaczęli się śmiać jakby nigdy nic -
- Musimy wyruszać, słońce już zachodzi -
- Danley nie da rady iść - zauważył hobbit -
- Znajdziemy miejsce na nocleg, gdzie zaopatrzymy jego rany. No już, za mną - po tym czarodziej ruszył przed siebie, a chwilę potem zniknął on już pośród zarośli -
Zapadła noc, hobbity, Gandalf oraz Lindir spali przy powoli gaszącym się ogniu, wokół panowała kompletna cisza. Nie było nic co mogłoby przeszkodzić im w śnie.
Do Rivendell już niedaleko. Z rana wszyscy wypoczęci ponownie wyruszyli w drogę z uśmiechem na twarzach.
- Skąd wiedziałeś o tym, że jesteśmy więzieni w mieście tego szaleńca, Lindirze? - spytał czarodziej przerywając ciszę -
- Otóż Lord Elrond spodziewał się was w najbliższych dniach, jednak codziennie, czy to z rana, czy przy blasku księżyca wypatrywał was bez skutku, po czym zdecydował posłać mnie by zlokalizować wasze położenie, jednak nie mogłem was odnaleźć i wtedy pomyślałem o mieście Elrochira - odrzekł -
- Ależ oczywiście - powiedział z uśmiechem po czym zbliżył się do elfa i zaczął mówić szeptem - wiadomo coś zza bram Mordoru? -
- Z przykrością muszę stwierdzić, że nie, nawet myśli i wizje samej Lady Galadrieli tam nie sięgają. Zło jest zbyt silne, obawiam się co może się stać jeżeli ci dwaj hobbici go nie powstrzymają - rzekł z obawą w głosie -
- Nie obawiaj się mój przyjacielu, dadzą sobie radę są w końcu Bagginsami, lecz kto wie może nadejdzie chwila, że i ja w nich zwątpie. Dowiemy się tego w swoim czasie, a teraz nie traćmy na nadzieji, skoro i ona nas nie opuściła - odparł dumnie ze swych jakże mądrych słów i oczekiwał odpowiedzi elfa -
- Mądre słowa Mithrandirze, wierzę, iż mówisz to z doświadczenia, czyż nie? - zwrócił się do starca, a ten skrzwił się zarazem nie tracąc swego poczucia humoru i zaraz potem znów sięgnął po swą fajkę, by okazałe, wielkie, dymne pierścienie mogły wznieść się ponad pagórki, lasy, czy rzeki. Piękne widoki zrekompensowały im dni spędzone w ciemnych lochach i mogli z nadzieją i wszelakimi innymi, pozytywnymi uczuciami wpatrywać się w różnokolorowe odcienie widniejące na niebie oraz czerwony okrąg bijący także czerwone światło, powoli skrywając się za horyzontem.
Więc, wybaczcie mi, że te rozdziały są tak rzadko no ale pięć sprawdzianów w tygodniu + lektura Niemcy po prostu rozpierdoliło mi mózg. PS. Zapraszam wszystkich fanów Gry o tron i nie tylko do czytania mojej nowej już rozpoczętej książki "Queen of Kings" :)
Wracając... na prawdę brak mi jakiejkolwiek motywacji chociażby do pisania, tylko uczyć się i czytać, uczyć się i czytać i tak w kółko! Gdyby to jeszcze chodziło o czytanie waszych cudownych i CIEKAWYCH książek, ale tu chodzi o Niemców! Nie mam na nic siły, tym bardziej w takim dniu jak środa gdy kończe lekcje o 17, a moje dwie ostatnie godziny to mega wyczerpująca koszykówka... Przepraszam, że się wam tak wyżalam, ale komuś muszę :/
Żegnam i pozdrawiam, mam nadzieję, że chociaż wy macie lepiej ode mnie :)
legolas_myluv
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top