Rozdział 9 - czyli nadzieja umiera ostatnia (tak ambitnie xDD)
Katie
Mój nowy zespół okazał się być bardzo inspirujący i... Przystojny.
Thomas, syn Nemezis, który jako pierwszy zgłosił się dzisiaj rano do przepowiedni, odprowadził mnie na zajęcia z survivalu, opowiadając przy tym kilka historii z jego rodzinnego miasta, Bostonu. Były naprawdę ciekawe i przez cały dzień zajmowały mój umysł.
[przepraszam, że się wtrącam, ale muszę coś napisać. Ekhem Ekhem. KATIE, WŁAŚNIE RUJNUJESZ MOJE OTP, PRZESTAŃ PISAĆ O TYM GÓWNIE, ŻE JEST PRZYSTOJNY I INSPIRUJĄCY, BO TAK NIE JEST!!! TO TRAVIS JEST PRZYSTOJNY I INSPIRUJĄCY!!! Dziękuję za uwagę, możemy już wracać do fabuły]
Następnego dnia obudziłam się punktualnie o ósmej, godzinę przed wyruszeniem do Filadelfii. Sarah jak zwykle zwieszała się z górnej pryczy, zarzucając mnie swoimi konspiracyjnymi teoriami [dramzwiad :')]. Według ostatniej, ja i Travis spotykamy się w Wielkim Domu i przyrzekamy sobie wieczną miłość. Jeszcze trochę i zostanę jego żoną, będziemy mieli syna i niewidzialne obrączki.
Przebrałam się w luźny limonkowy sweter i poszarpane dżinsy z ręcznie naszywanymi łatami, po czym wcisnęłam szczoteczkę do zębów oraz pastę do plecaka w kwiatki.
Rzuciłam mojemu rodzeństwu krótkie "pa", odrzuciłam kolejną konspiracyjną teorię Sarah i wyszłam z domku numer cztery.
Na zewnątrz było ciepło, ale na szczęście nie za gorąco. Nasza unormowana pogoda była wspaniała, wręcz idealna. Mam szczęście, że jestem całoroczna i nie muszę znosić tych obrzydliwych wahań pogody w Nowym Jorku.
Na wzgórzu, przy sośnie Thalii, stała już cała drużyna. Caroline machnęła do mnie wesoło ręką, drugą pozostawiając na ramieniu tęczowego plecaka. Thomas błysnął swoim idealnym uzębieniem. A Travis... Travis nie zrobił nic, żeby oświadczyć mi, że mnie dostrzegł. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, poczułam jego poirytowanie.
- Cześć wszystkim. - uśmiechnęłam się najweselej jak mogłam, ale wyraz twarzy Travisa zostawił po sobie szarą smugę w mojej pamięci. - Gotowi na... przygodę?
Thomas wyciągnął do mnie ręce, jakby chciał mnie uściskać.
Udałam, że tego nie zauważyłam i ruszyłam w stronę miasta.
Nie wiem czemu, ale miałam wrażenie, że Thomas irytuje Travisa do niesamowitego stopnia. Może tym zachowaniem odejmę Thomasowi trochę zadowolenia, dodając je Travisowi?
[Katie, ty pokrętna żmijko ty]
Związani jedynie luźną rozmową przemierzaliśmy ulice Nowego Jorku, aż w końcu dotarliśmy do autokaru. Zapłaciliśmy kierowcy i poszliśmy zająć miejsca na tyle pojazdu.
- Droga zajmie nam cały dzień. - Caroline rozsunęła zamek plecaka, wysuwając z niego kawałek magicznego namiotu podarowanego obozowi przez Artemidę. - Co byście powiedzieli, żebyśmy zatrzymali się u mnie w domu? W namiocie jeszcze zdąrzymy się wyspać.
- Świetny pomysł. - siedzący naprzeciwko mnie i Caroline Thomas zastukał opuszkami palców w blat stolika pomiędzy naszymi fotelami.
Travis mruknął coś niezrozumiałego, wpatrzony w melancholijne ulice Nowego Jorku, na które właśnie w tej chwili zaczął padać deszcz.
Zmarszczyłam brwi, nie chcąc, by ktokolwiek czuł się dzisiaj odrzucony, odtrącony czy smutny.
- Co byście powiedzieli, żebyśmy zagrali w oszukańca? - zaproponowałam, wyciągając z kieszeni plecaka karty. - Tak dla - ugryzłam się w język. - frajdy.
Travis jakby się ożywił. Wiedziałam, że to gra dla niego.
Po kilku partiach Caroline stwierdziła, że nigdy w to nie wygra i położyła się spać, odchylając oparcie swojego fotela do tyłu.
Po mniej niż minucie, Travis znowu pokazał puste ręce, uśmiechając się szelmowsko.
Jego wkurzający, irytujący albo po prostu głupi uśmiech wrócił na tę idiotyczną twarz.
Odniosłam wrażenie, że uśmiechnął się też inaczej. Pierwszy raz był to szczery, intrygujący uśmiech, który można by spokojnie nazwać uwodzicielskim.
Mrr, Katie, i kto tu tworzy konspiracyjne teorie? :D
2/5 mini-maratonu zaliczonego! Jeszcze tylko 3 xDD
» "Unsteady" « na bogów, co za faza *-*
Do zobaczonka w następnym, batmanki c:
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top