Rozdział 8 - czyżby znowu romans, zazdrość i herbatniki?
Travis
Grzebałem w podstarzałych szafkach w Wielkim Domu, mamrocząc pod nosem krótkie przekleństwa. W końcu udało mi się znaleźć maślane herbatniki, po które wysłał mnie Chejron.
Uniosłem brew, widząc, że jest to przekąska z gatunku tych, które wciska się niecierpliwym dzieciom na uroczystych przyjęciach rodzinnych.
Odłożyłem je na bok, modląc się do wszystkich znanych mi bogów, żebym nie musiał jeść tego obrzydlistwa. Może ten cały "Thomas, na bogów, Thomas" zje moją porcję i wreszcie przyda się do czegoś więcej niż tylko paplania językiem bez sensu.
Wafelków z kremem nie znalazłem, ale byłem z tego na swój sposób uradowany. Już po herbatnikach można było się pochorować, a co dopiero po tych waflach.
Dotknąłem niepewnie paczuszki z herbatnikami, w obawie przed wybuchem trującego gazu, który mógłby mnie zabić.
Wstałem, trzymając opakowanie w dwóch palcach, chcąc uniknąć większego kontaktu z tym, stanowiącym zagrożenie życia, produktem.
W międzyczasie potknąłem się o podwinięty dywan w salonie, uderzyłem stopą o podskakującą szafkę w korytarzu i dostałem w głowę lampą z przedpokoju.
Zdałem sobie sprawę, że nie tylko te herbatniki stanowią zagrożenie życia.
- Przyniosłem te herbatniki, o które mnie prosiłeś, Chejronie, ale... - wychodząc na werandę, zauważyłem, że odwiedziła nas pewna, zdradziecka, wredna i autentycznie zła córka Demeter. - O, cześć, KitKat. - dodałem, zanim zdążyłem się powstrzymać.
Obdarzyła mnie krótkim spojrzeniem bez głębszego znaczenia, powracając do rozmowy z Chejronem.
Pokazując jej mentalnego faka, rzuciłem mordercze herbatniki na stolik i stanąłem obok, nie chcąc by umknął mi chociaż jeden szczegół z ich rozmowy.
- ...i stwierdziłam, że od dawna nie byłam na żadnej misji. - dokończyła pewna córka Demeter
Chejron pokiwał w zamyśleniu głową.
- Świetnie... Doprawdy świetnie. Czuję, że stanowicie dobrą drużynę.
Parsknąłem, a centaur posłał mi mordercze spojrzenie.
Fajnie.
Mordercze herbatniki, morderczy dom i mordercze spojrzenie.
Całe szczęście, że nie znalazłem tych wafelków.
- Chodźcie do środka, wyjaśnię wam wszystko. - Chejron wkroczył do domu, ignorując radioaktywną paczkę, po którą mnie wysłał.
- Chejronie?! - pokazałem ręką na mordercze zagrożenie życia, leżące sobie spokojnie na stoliku. - A co z tym?!
Centaur uśmiechnął się przebiegle.
- Miło, że je znalazłeś, Travis. - powiedział, jak gdyby nigdy nic. - Myślałem, że gdzieś wsiąkły. Harpie zajmą się nimi wieczorem. Chodź już.
Thomas parsknął, zakładając ręce na piersi.
Miałem ogromną ochotę prasnąć go w tę jego zarozumiałą buźkę, ale wiedziałem, że zostałbym za to wykluczony z misji. I chociaż sam nie do końca byłem pewien, dlaczego się na nią zgłosiłem, nie miałem najmniejszego zamiaru z niej rezygnować. Szczególnie teraz, kiedy do grupy wstąpiła ta zdradziecka córka Demeter.
Oczywiście, nie lubiłem jej.
Chciałem ją po prostu mieć na oku.
Wchodząc do środka za Chejronem, nadepnąłem Thomasowi na but, trącając go, niby przypadkiem, w ramię.
Wypracowanym przez lata sposobem, posłałem go na ziemię, starając się zachować obojętny wyraz twarzy.
W środku, zajęliśmy miejsca w dziwnych fotelach ze skóry, a ja ponownie modliłem się, żeby to nie wybuchło trującym gazem.
- Sądzimy, że ową "potężną córą Tyche" jest Amanda Milley, dziewięciokrotna mistrzyni w krajowych zawodach bokserskich, zamieszkała w Indianapolis. - Chejron rozłożył na stole mapę Stanów, zostawiając nam odszukanie miasta w sieci różnokolorowych kropek, kresek, plamek i liter. - Waszym zadaniem jest odnalezienie jej i przyprowadzenie cało do Obozu.
- Tylko tyle? - Thomas z lekceważącym uśmieszkiem wyłamał sobie kostki palców.
Na Hermesa, jak ja tego gnoja nienawidzę.
- Amanda Milley pożegnała się ze swoją półboską przeszłością, Thomas. - Chejron zmarszczył brwi. - Niełatwo będzie ją przekonać do powrotu. Musicie być gotowi na wszystko.
Już czułem, jak Thomas szykuje się do kolejnego, zarozumiałego komentarza.
Na szczęście uprzedziła go Caroline, blondwłosa córka Iris.
- Musimy opracować jak najszybszą drogę do Indianapolis. - po tych słowach wydała mi się najmądrzejszą osobą w tym pokoju.
Chociaż ta wredna córka Demeter jeszcze się nie wypowiedziała.
- Zgadzam się z Caroline. - powiedziała w końcu, zarzucając tę złą piętę na te złe kolano.
- A ja zgadzam się z tobą, piękna. - Thomas uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd rażących w oczy białych zębów.
O NIE, TY KUPO ŁAJNA TY! PRZEKROCZYŁEŚ JUŻ WSZELKIE GRANICE, PODŁY ŚMIERDZIELU!
Wredna córka Demeter odpowiedziała mu uśmiechem i odniosłem wrażenie, że też do niego mrugnęła.
Bajecznie.
Najpierw odwiedza Jacksona w tym jego domku z niebieskich muszelek, a teraz flirtuje z Thomasem!
Co ona, wstydu nie ma?!
- Miło, że się ze mną zgadzacie. - Caroline nie spuszczała wzroku z mapy, palcem rysując na niej prawdopodobną trasę. - Sadzę, że najlepiej będzie, jak pojedziemy autokarem do Filadelfii, potem koleją do Pittsburgha, następnie znów autokarem do Columbus, a dalej kolejnym autokarem do Indianapolis... Tak będzie najszybciej i najpewniej.
Chejron przyjrzał się mapie uważniej, studiując wytyczoną przez Caroline mapę.
- Brawo, Caroline... - przez jego twarz przemknął niemal niezauważalny cień uśmiechu. - Nie myślałaś kiedyś, żeby zostać organizatorem wycieczek albo geodetą?
Caroline założyła ręce na piersi, uśmiechając się dumnie.
- Sama jeszcze nie wiem... Może tak?
- To co, Chejronie? - autentycznie zła córka Demeter postanowiła wtrącić się do rozmowy. - Skoro trasa już gotowa, możemy się rozejść? Mam zajęcia z pierwszorocznymi.
- Pierwszorocznymi? - zainteresował się Thomas. - Czego ich uczysz?
- Survivalu. - odpowiedziałem szybko.
Kiedy twarze wszystkich zwróciły się w moją stronę, zorientowałem się, jakie głupstwo palnąłem. Wyglądało to tak, jakbym ją stalkował.
A tego nie robiłem.
Prawda?
PRAWDA?
- Tja... - wredna córka Demeter przyglądała mi się badawczo, zsuwając złą stopę ze złego kolana. - Uczę survivalu. Rozbijanie namiotów, rozpalanie ognisk i tym podobne.
Thomas kiwnął głową, już w nią zapatrzony. Wyglądał, jakby świata nie widział poza tą zdradziecką córką Demeter.
- Zatem, miłego dnia, moi mili. - Chejron klasnął krótko w ręce, chcąc zwrócić na siebie uwagę. - Jutro o dziewiątej wyruszacie do Filadelfii.
Wstaliśmy z morderczych foteli i tłumnie ruszyliśmy do wyjścia. Thomas wyraźnie nie mogł się powstrzymać i niezauważalnie podciął mi nogę.
Poleciałem jak długi na twardą podłogę, a wredna córka Demeter zachichotała.
- Widzisz, kochana, co za fajtłapy mamy w naszym składzie? - rzucił mi spojrzenie mówiące "lepiej spadaj, gnoju, bo dostaniesz patelnią" i objął autentycznie złą córkę Demeter w talii. - Ale zawsze możesz polegać na mnie, pamiętaj o tym.
Miałem ochotę wepchnąć mu go gardła te radioaktywne herbatniki, które już nie raz chciały mnie zabić, i wysłać go kopniakiem za ocean. Mimo szczerych chęci, uderzyłem jedynie pięścią w dywan, poprzysięgając mu zemstę.
- Travis? - Caroline kucnęła obok mnie, zjawiając się niczym jakiś anioł. - Pomóc ci?
Wymamrotałem podziękowania i wstałem, opierając się na jej ramieniu.
Wychodząc, zauważyłem jeszcze tę podłą dwójkę, wiecznie flirtującą i chichrającą się z byle czego.
- Widocznie mają się ku sobie, prawda, Travis? - Caroline uśmiechnęła się, wyraźnie mając na myśli znikającą za drzewami parę.
Zazgrzytałem zębami.
- Widocznie. - burknąłem.
Ciekawe, co zżera naszego Travisa, hmm? <coughzazdrośćcough>
Gotowi na mini-maraton Tratie? :D mam dla was aż pięć rozdziałów, napisanych razem z ispirującymi X Ambassadors sączącymi się ze słuchawek. W ostatnim rozdziale poczujecie ten klimat 8) kto też szaleje za nimi tak jak ja? xDD
Za chwilę widzimy się z powrotem! c:
Ps. Posłuchajcie sobie "B.I.G."... Zakochałam się w tej piosence *-*
Pss. Rozdziały będą się pojawiały co równo (przynajmniej tak sądzę xDD) dwadzieścia minut c:
Psss. Mamy nową okładkę, ktoś zgadnie czyjego autorstwa? :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top