Rozdział 2 - czyli małe ogarnięcie w sytuacji
Is it true that Travis is crushing on Katie Gardner?
Connor: I highly suspect that she's the reason Travis takes so long in the shower.
Miranda: He spends a lot of time in the strawberry fields WITHOUT eating anything.
Percy: He gave her chocolates. Granted they were month-old Easter Bunnies melting on the roof of her cabin, but it was a nice gesture.
Annabeth: He's like a 1st grader. When he likes somebody, he's mean to them.
Katie: Can somebody kill me? Please?
Travis
Od imprezy (hah, była taka ważna, że teraz jest punktem orientacyjnym, co?) minęły niecałe dwa tygodnie. Reynico wyruszyło na misję (jeśli nie trawicie Reynico, to pomińcie ten fragment), a wszystko zaczęło się od pewnego strzału z armaty. Shipuję ich, cały Obóz zresztą też. Ale co z Obozem Jupiter? Ten, jak mu tam, Frank Zhang, nie wygląda na takiego, który zarządza Obozem twardą ręką. Bez Reyny będzie raczej kiepsko.
Ale, rozpisałem się, i to w dodatku nie na temat.
Więc od imprezy minęły niecałe dwa tygodnie, a życie w Obozie wróciło do normy. Dyżury na polu truskawek, zajęcia z szermierki, obiady.
Ale coś się zmieniło. No, przynajmniej we mnie.
Kiedy przechodziła obok mnie, tylko i wyłącznie Ona, robiłem się strasznie nerwowy i rozkojarzony.
"Travis, opanuj się!" Mówiłem do siebie w myślach. "To były tylko dwa całusy! Nic więcej! Nie ma NIC pomiędzy wami!"
Connor to zauważył.
Na szczęście, nie zauważył do kogo.
Dręczył mnie całymi dniami, ale ja nie ustępowałem.
Ona mnie nawet nie lubiła.
Zresztą, jak można mnie lubić? (Od autorki: ja cię lubię, Trav :3)
Nie odzywałem się do Niej, nawet wtedy, kiedy mieliśmy razem dyżur na polu truskawek.
Przepuściłem szansę, co?
Ugh, nawet nie wiecie jak BARDZO chciałbym powtórzyć to, co wydarzyło się tamtego dnia...
[A teraz taki mały TimeSkip do teraźniejszości...]
Obudziłem się rano, była sobota. Przetarłem oczy, zerkając przelotnie na zegarek.
No ekstra. Godzina 7:30 w sobotę, a mi nie chce się spać.
Usiadłem na łóżku.
"Dzień dobry, Travis." Powiedziałem do siebie w myślach. "Gotowy na kolejny dzień zadręczania się myślami o Niej? Gotowy!"
Wstałem i podreptałem do łazienki. Myjąc zęby, wyjrzałem przez małe okienko przy samym suficie. Jęknąłem. Było jeszcze ciemno...
Ubrałem się w obozową koszulkę i dżinsy, i wyszedłem z domku numer 11.
Ciekawe, czy uda mi się zdobyć jakieś jedzenie o tak wczesnej porze?
Prawie się zabiłem o jakiś wystający kamień, którego nie było widać w mroku, ale w końcu dotarłem do pawilonu jadalnego.
Zaczepiłem jakąś nimfę i po chwili już zajadałem się płatkami z mlekiem. (A tak na marginesie: sypiecie najpierw płatki, a potem mleko, czy najpierw mleko a potem płatki?)
Usłyszałem głosy po drugiej stronie pawilonu i chlupot towarzyszący nalewaniu mleka do miski.
Podniosłem wzrok i o mało co się nie zakrztusiłem.
To Ona.
Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, poczułem gorąco na twarzy. Skąd ja wytrzasnąłem wtedy tyle odwagi, żeby poprosić Ją o całusa?
Spuściła wzrok, zakotwiczając go w misce z płatkami.
Obserwowałem ją kątem oka. Było łatwo, ponieważ siedziała naprzeciwko mnie, jakieś trzy stoliki dalej.
Nasypała jednych płatków. Potem drugich. Zamieszała i dosypała trzecich.
Rzuciła mi krótkie spojrzenie, a mi, jakimś cudem, udało się nie spiec raka.
Skończyłem jeść płatki i podziękowałem nimfie, oddając miskę.
Odchodząc, rzuciłem Jej krótkie "cześć".
Odpowiedziała mi, jeszcze krótszym, "hej".
No bo przecież się znaliśmy.
Cały czas się zastanawiacie, kim jest Ona?
Ponieważ Connor nigdy tego nie dowie, mogę wam powiedzieć.
Katie Gardner.
Sialalala La La La drugi rozdział zakończony sukcesem! Tak przynajmniej myślę xDD jakby się nie trzymał kupy, to nie miejcie mi tego za złe, bo piszę go o godzinie *zerka ma zegarek* 00:35. No xDD żeby było jasne. Liczę na komentarze, a co do ff, to akcja powinna rozwinąć się już w trzecim rozdziale ^^ bajjjj i miłego dnia życzę :*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top