Rozdział 14 - czyli najgorsza nazwa dla szkoły bokserskiej 2016

Travis

Kiedy zobaczyłem jak marszczy brwi w ten charakterystyczny, uroczy sposób, pożałowałem, że tak długo zwlekałem z przekazaniem jej tej wiadomości.

- Jak to zniknął?! - uniosła głos.

Jej ręce zacisnęły się w pięści, aż pobielały jej kostki palców. Odsunąłem się pół metra, tak na wszelki wypadek.

- No wiesz... - podrapałem się po szyi. - Zniknął. Puff!

Katie zamrugała.

- Puff?!

Przełknąłem ślinę, w mig pojmując, że to określenie było niezbyt na miejscu.

- Tak...

- Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej? - jej głos powoli się uspokajał, brzmiał teraz jakby tłumaczyła coś mało pojętnemu dziecku. - Jakbyś nie wiedział, też należę do tej drużyny i chciałabym wiedzieć, co się dzieje z jej uczestnikami.

Westchnąłem.

- Przepraszam.

- Te swoje przepraszam to możesz sobie wsadzić. - prychnęła. - Wracajmy już lepiej do namiotu. Ale Caroline? Dlaczego nikt mi nic nie mówi?

Szczerze mówiąc, był to pomysł Caroline. Najwyraźniej coś ważnego stało się wczoraj wieczorem, może Thomas odszedł z własnej woli lub coś w tym stylu. Czułem, że mi też nie mówi całej prawdy. Może to ja byłem tym, który wie najmniej. Bądź co bądź, Caroline zapewniła mnie, że Thomas wróci, kiedy będzie potrzebny. Nie mam bladego pojęcia, co to znaczy, ale Caroline jest pełna niespodzianek.

- Ja też wiem niewiele. - odparłem. - Spytaj Caroline.

KitKat przewróciła oczami.

- Nie mamy czasu na takie odpały. Gdzie on jest?

Wróciliśmy szybciej niż zajęła nam podróż w stronę centrum. Caroline była już na miejscu, z plecakiem na ramionach, a po namiocie nie było już ani śladu.

- Caroline! - zawołała Katie, kiedy tylko znaleźliśmy się w zasięgu głosu. - Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?

Do niej zwracała się znacznie mniej krytycznie, mimo że jej wina była większa. Nie wiem dlaczego, może to jakieś babskie porozumienie czy coś w tym stylu. Coś mi mówi, że musiałbym zamienić się w dziewczynę, żeby ogarnąć o co cho, a nie miałem na to najmniejszego zamiaru.

Caroline uśmiechnęła się słabo.

- Zobaczysz, że wróci, Katie.

Córka Demeter westchnęła głośno.

- Zwariuję tutaj.

Nachyliłem się nad jej uchem.

- Miejmy nadzieję, że z miłości do mnie. - szepnąłem.

KitKat parsknęła śmiechem, ale szybko się ogarnęła.

- Zapomnij.

Udało mi się ją rozbawić. Ten dzień można zaliczyć do udanych.

Dotarcie do autokaru zajęło nam niecałych piętnaście minut. Zapłaciliśmy za trzy miejsca na tyłach i rozsiedliśmy się.

- Cześć, kochani!

Wszyscy, jak na komendę, odwróciliśmy się w stronę głosu.

A tam stał Thomas, ze swoim plecakiem na ramieniu, uśmiechając się od ucha do ucha.

- Gdzie ty, kurwa, byłeś? - syknęła Katie.

Czułem, że miała ochotę przywalić mu kolanem w krocze, ale nie zrobiła tego z wiadomych przyczyn.

- Tu i tam. - odpowiedział syn Nemezis wymijająco. - Ale mam coś dla ciebie.

Sięgnął do plecaka i wyciągnął stamtąd małą sadzonkę jakiegoś drzewa zawiniętą w zielonkawy materiał. Katie rzuciła się na nią jak jakiś potwór, po czym delikatnie położyła ją na stoliku przed sobą.

- Eee... Dzięki? - odpowiedziała po chwili.

Thomas uśmiechnął się do niej.

Czekaj czekaj... Coś mi tu nie pasowało. Przecież jeszcze wczoraj obściskiwał się z Caroline... Dlaczego jej nic nie przyniósł? Zerknąłem na córkę Iris. Spuściła wzrok, kiedy Thomas zajął miejsce naprzeciwko niej. Wyglądała na przybitą, lecz nie tyle jego zachowaniem w tej chwili, a czymś co wydarzyło się wcześniej. Teraz to już naprawdę chciałem się dowiedzieć, co się stało.

Oparłem się wygodnie na fotelu, wpatrując w sadzonkę KitKat. Dziewczyna dotknęła liścia drzewka, a ten oplótł się wokół jej palca.

Wyglądała jak jakiś naukowiec skupiający się na pobraniu próbki rośliny, jednocześnie nie chcąc jej zranić. Ciekawe kim zostanie, kiedy dorośnie? W sensie Katie, nie drzewo. Kiedy się na tym skupiłem, zorientowałem się, że sam nie jestem pewien, co chciałbym robić w przyszłości. A ta zbliżała się wielkimi krokami.

»»»«««

Do Indianapolis dotarliśmy pod wieczór. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że nie ma co marnować tych paru godzin, i ruszyliśmy pod adres, który zdobyła Caroline. Rozmowa, którą prowadziliśmy była spięta i niepewna. Tak jakby chwilowe zniknięcie Thomasa zmieniło nasze nastawienie do siebie.

Budynek, do którego zmierzaliśmy, okazał się betonowym klocem z neonowym logo wiszącym nad drzwiami. Napis głosił: "Szkoła bokserska »Przypadek«".

- Niezła nazwa jak na szkołę boksu... - mruknęła Caroline, zadzierając głowę do góry. - Wchodzimy?

Nikt się nie odezwał, ale odpowiedź wisiała w powietrzu.

Odwróciliśmy się i uciekliśmy.

Żartuję.

Weszliśmy do środka.

[badummm tss]

W budynku pachniało (a raczej śmierdziało) potem i krwią. Było duszno i parno, jakby okien nie otwierano od ubiegłego stulecia.

Minęliśmy korytarz główny, zamkniętą recepcję oraz toalety, by znaleźć się w ogromnym pomieszczeniu z ringiem bokserskim i różnorakimi urządzeniami rodem z siłowni. Na jednej z ławek siedziała kobieta, na oko dwudziestopięcioletnia, z czarnymi włosami przepasanymi bandamą. Zarzuciła stopę na kolano, opierając na nodze gazetę.

Wymieniliśmy się poddenerwowanymi spojrzeniami, po czym ruszyliśmy kupą w jej kierunku. [w kupie raźniej - nauczycielka polskiego, 2015]

- Zamknięte. - mruknęła kobieta, zanim zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć. - Przyjdźcie jutro.

Jej głos był szorstki i przepełniony twardą pewnością siebie. To wystarczyło, żebym stwierdził, że jest to półbogini, której szukamy.

- Obóz Herosów cię potrzebuje. - odpowiedziała Caroline.

Czarnowłosa uniosła głowę, ukazując jedno podbite oko i drugie w kolorze świeżo ściętej trawy.

- Przestałam mu pomagać już dawno temu. - odburknęła. - A teraz idźcie stąd.

- Wymieniono cię w przepowiedni. - dodała Katie. - Amando Milley.

Kobieta parsknęła śmiechem.

- Jeśli chcecie, żebym pomogła temu waszemu obozikowi, musicie się bardziej postarać.

- W takim razie wyznacz nam zadanie. - odparł hardo Thomas.

Nie spodobało mi się to. Wyznaczanie i wykonywanie zadań zazwyczaj nie kończyło się dobrze.

Amanda uśmiechnęła się, co nadało jej trochę przerażającego wyglądu.

- Niech jedno z was pokona mnie w walce.

Bez wahania wystąpiłem z szeregu.

Niestety, zrobił to też Thomas.



Kto podejmie się wyzwania?

Wróciłam, lmao

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top