Nie sądziłam, że kiedyś dojdzie do tej rozmowy

Myślę, że ta przepowiadnia dotyczy ciebie.

Znaczenie tych słów odbiło się w mojej głowie niczym fala morska. Poczułam, jak całe moje ciało spięło się w zdezorientowaniu. Mózg pracował na najwyższych obrotach, a myśli szalały, przypominając nawałnicę. Chciałam coś powiedzieć, ale głos zamarł mi na ustach.

Myślę, że ta przepowiednia dotyczy ciebie.

Miałam ochotę zwymiotwać. Czyli te wszystkie zapiski o przepowiedni były prawdziwe? Miała się narodzić potomkini czarownic? Potomkini, która miała je pomścić?

I miałam być nią ja?!

Odnosiłam wrażenie, że brakuje mi oddechu. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy, jednak nic z tym nie robiłam. Po prostu stałam w progu, dusząc się z szoku i zdenerwowania. Wydawało mi się, że odkąd weszłam do tego przeklętego pokoju minęły wieki, jednak tak naprawdę trwało to najwyżej piętnaście sekund.

Ale w tamtym momencie każda sekunda trwała wieczność. I sprawiała niewyobrażalny ból.

Jak przez mgłę słyszałam czyjś głos. Dopiero po chwili zorientowałam się, że ktoś wypowiadał moje imię.

— Isabel — powiedziała ciocia i to w pewnym sensie podziałało jak kubeł zimnej wody. Zdobyłam się na zaczerpnięcie oddechu, pozyskując tak potrzebny tlen. W głowie nadal mi szumiało, a wzrok powoli się rozmazywał.

— Nie rozumiem — mruknęłam cicho, stawiając krok do przodu. Umieściłam ręce na skroniach i zacisnęłam je, tak jakbym próbowała uchronić głowę przed eksplozją. — O czym ty mówisz?

— Ja naprawdę nie chciałam przeszukiwać twojego pokoju
— zaczęła Maryse. Wydawało się, że w ciągu tych kilkunastu sekund od kiedy weszłam do pokoju, kobieta zdążyła się otrząsnąć. Po jej łamiącym się głosie nie pozostało ani śladu, został zastąpiony zimnym i poważnym tonem. Jej ładna twarz ściągnięta była w wyrazie obojętność i chłodu, choć ślady po tuszu nadal znaczyły się na jej policzkach. Wpatrywała się przed siebie, a pamiętnik, który jeszcze niedawno trzymała w ręku, leżał obok jej stóp.
— Musiałam to zrobić. Ostatnio się zmieniłaś. Chodziłaś nieobecna, wracałaś później do domu, a teraz ten wampir na naszej werandzie... Wiedziałam, że coś jest nie tak.

Zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu. Serce waliło mi jak młotem, a nadmiar wrażeń uniemożliwiał racjonalne myślenie, jednak z całych sił starałam się zebrać w sobie.

— Skąd ty wiedziałaś... Skąd wiedziałaś, że Alex jest wampirem?

Ciocia przez chwilę nie odpowiedziała, a czas jakby stanął w miejscu. Nieświadomie ponownie zaprzestałam czerpać powietrza, wyczekując odpowiedzi. W końcu Maryse poruszyła się na swoim miejscu i spojrzała mi w oczy. Kiedy nawiązałyśmy kontakt wzrokowy, czułam, jakby zderzyły się dwa światy. Ten silny, zdeterminowany i opanowany, który reprezentowała moja ciocia. I ten słaby, zdezorientowany i chwiejący się, który reprezentowałam ja. Byłam tylko zwykłą, zagubioną dziewczynką, pośrodku jakiegoś bagna.

My wiemy takie rzeczy, Isabel. Po prostu je wiemy.

Te słowa uderzyły we mnie z podwójną siłą. Chciałam podejść do kobiety i usiąść obok niej na łóżku, jednak nie mogłam zmusić moich nóg do tak śmiałego ruchu. Zamiast tego, osunęłam się powoli po ścianie, czując, jakby ulatywało ze mnie życie. Podwinęłam nogi pod brodę, obejmując je ciasno rękami. Zascinęłam przy tym mocno dłonie w piąstki, zadając sobie samej ból.

— To zaczęło się ponad sto lat temu. — Maryse odwróciła wzrok i na powrót zatopiła spojrzenie gdzieś przed siebie. — Armia kobiet z całych sił starała się odeprzeć ataki... demonów. Walki były nierówne. Przeważała nad nimi przewaga liczebna. Krew spływała po ulicach, ludzie nie wiedzili co się działo, bali się wychodzić z domów. To była rzeź. I nieważne, jak kobiety byłyby silne, nie miały szans. Starały się, jednak nie zdało się to na wiele. W tej bajce nie wygrało dobro. Prawie wszystkie z nich zostały zamordowane, a te, które przeżyły poprzysięgły zemstę. Te kobiety były czarownicami. A my, jesteśmy ich potomkiniami.

Czułam, jakby temperatura w pokoju spadła o kilka stopni. Trzęsłam się, jednak byłam pewna, że nie za sprawą zimna. Teraz, kiedy miałam niezbite dowody na to, że łączyło mnie coś z nadnaturalnym światem, oprócz przerażenie czułam... smutek. Przez wszystkie lata mojego życia byłam oszukiwana. Wszyscy ukrywali przede mną tak straszną i irracjonalną prawdę. Wszyscy. Babcia, rodzice, Maryse. Czy był ktoś w tej rodzinie, kto był wobec mnie szczery?

— A te demony to wampiry? — odezwałam się. Starałam się być silna, jak ciocia. Starałam się wpleść w mój głos nutę obojętność czy nawet odwagi. Jednak zdało się to na nic, bo ze mnie zawsze można było czytać jak z otwartej księgi. Byłam przerażona, zmęczona, oszukana. Chciałam wstać i krzyczeć, walić głową o ścianę. Zamiast tego siedziałam, będąc na skraju wytrzymałości i czekałam na dalsze wyjaśnienia.

— Dokładnie tak — przytaknęła Maryse. — Czarownice były świadome swojej porażki, która nieuchronnie miała nadejść. Postanowiły stworzyć piekielny krąg, sięgając po najczarniejszą magię. Zapisały słowa przepowiedni...

— Ida zapisała — wtrąciłam. Nawet nie wiedziałam, w którym momencie po moich policzkach zaczęły cieknąć łzy. Nie zareagowałam jednak na to, uparcie wpatrując się w swoje kolana.
— Wiem z pamiętnika.

— Ida... Och, Adelaida! — rzuciła tęsknię ciocia i dopiero w tamtym momencie jej głos nabrał jakiś emocji.
— Była taka silna. Zanim umarła, urodziła córeczkę. Wiedziała, jak to wszystko się skończy, dlatego była w stanie przerwać niekonwencjonalną więź, jaką związana jest czarownica i jej dziecko. Podrzuciła córkę jednej z rodzin, prosząc tylko o to, aby zachowała rodowe nazwisko. W taki sposób jeden z najstarszych i najznakomitszych rodów, ród Byers, został ocalony.

— Czy to nie znaczy, że powinnam mieć jakieś magiczne zdolności? — spytałam, a mój głos lekko drżał. Nie wiem, jak zdołałam zachować choć odrobinę trzeźwości umysłu, ale w tamtym momencie mogłam przyznać sobie order.

— Teoretycznie powinnaś — zgodziła się Maryse i przełknęła głośno ślinę. — Urodziłaś się jednak niemagiczna. Twoja matka uznała to za dar, ale ja czułam, że było coś nie tak. Jednak Annie była taka szczęśliwa, że jej córka jest wolna od czarów, że przez lata uśpiła moją czujność. Oczywiście, zdarzały się przypadki, że czarownice rodziły się bez swoich zdolności, ale ja miałam przeczucie. I się nie myliłam. — Zatrzymała się na chwilę. Widziałam po jej twarzy, że toczyła wewnętrzną walkę. — Twoja niemagiczna natura może świadczyć, że jesteś stworzona do czegoś innego. Czegoś poważniejszego. Możesz być kluczem.

— Kluczem... Do czego?

— Do pozbycia się wszystkich wampirów z ziemi.

I to podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody. Uniosłam gwałtownie głowę. Moje oczy zaszły mgłą, dlatego pomrugałam kilkakrotnie, aby odzyskać ostrość widzenia. Miałam pozbyć się wszystkich wampirów?! Miałam pozbyć się... Alexa? Rooney irytował mnie jak nikt inny, ale i przyciągał jak nikt inny. Był ze mną od początku, choć robił to tylko i wyłącznie dla siebie i swojej ciekawości. Mimo wszystko był i starał się pomóc poznać moją tożsamość. Zdążyłam go w tym czasie na jakiś niekonwencjonalny sposób polubić. A nawet bardzo polubić.

— Przeznaczenia nie da się oszukać. Każdy twój czyn, każde wydarzenie było zaplanowane z góry. To, że los postawił na twojej drodze tego wampira — miałam wrażenie, że ciocia wypluła to słowo — nie było przypadkowe. Przepowiedni trzeba dopełnić do osiemnastego roku życia. Jeśli ty jesteś kluczem, masz niecałe dwa miesiące. Musisz się spieszyć, Isabel. Jedynym sposobem, żeby dowiedzieć się, czy to ty naprawdę jesteś kluczem, będzie wizyta u jednej z niewielu czarownic, które pozostały. I która pamięta te czasy.

Jak w letargu wpatrywałam się w profil cioci. Miałam wrażenie, że ktoś przyczepił do mnie kotwice, które uniemożliwiały mi poruszanie się. Czułam, że byłam całkowicie pokonana. Nie widziałam w mojej sytuacji żadnego światełka, żadnego rozwiązania. Byłam pod ścianą. I nic nie mogłam z tym zrobić.

W końcu jakimś cudem zmusiłam moje odrętwiałe ciało do ruchu. Uniosłam się powoli ku górze. Moje nogi były jak z waty, miałam wrażenie, iż zaraz się wywrócę. Wydawało mi się, że straciłam kontrolę nad moim ciałem i przejął ją ktoś inny. Ja tylko patrzyłam z boku, jak słaba i zmęczona Isabelle próbuje dźwignąć się na nogi. Pod powiekami czułam piętrzące się łzy, które jednak starałam się przełknąć.

Nie miałam żadnego planu. Skierowałam się chwiejnym krokiem do wyjścia, a kiedy stanęłam tyłem do cioci, z moich oczu wypłynęły niechciane łzy. Zacisnęłam mocno pieści, aby poczuć coś innego niż rozdzierającą pustkę i strach.

Zanim zupełnie opuściłam pomieszczenie, ostatni raz odwróciłam się w stronę kobiety.

— A co jeśli nie dopełni się przepowiedni?

Maryse spojrzała na mnie z takim bólem w oczach, że aż się wzdrygnęłam.

— Umiera się.

xxx

Mam nadzieję, że wybaczycie mi tę przerwę.

Do następnego x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top