Jesteś ciągłą zagadką, Isabel
Stukot odbijanej piłki roznosił się po korytarzu. Było już dawno po lekcjach, dlatego dookoła nikt się nie kręcił. Otworzyłam drzwi do sali gimnastycznej, starając się nie narobić zbędnego hałasu.
- Nie musisz się tak skradać - powiedział Alex, celując do kosza. Piłka na chwilę stanęła na obręczy, a chwilę później przeleciała przez nią, wprawiając w ruch białą siateczkę. - Słyszę twoje kroki.
Westchnęłam, zamykając za sobą drzwi. Podeszłam bliżej bruneta, splatając ręce na klatce. Rooney kozłował piłkę, nie zwracając na mnie zbytniej uwagi.
- Chciałaś o czymś rozmawiać, Isabel? - zapytał po dłuższej chwili, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem.
- Izzy - poprawiłam go cicho, przerwacając oczami.
Alex tylko prychnął, a jego usta wykrzywiły się w udawanym uśmiechu.
- Nie powinnaś być teraz przy swoim chłopaku? - kontynuował. - Zakładam, że ciężko mu po tym, co zobaczył.
Zagryzłam dolną wargę tak mocno, że nie zdziwiłabym się, gdyby moje usta zakwitły w krwi. Ogromnie współczułam Willowi i wiedziałam, iż było mu ciężko. Dlatego Aurelie spędziła wiele godzin na rozmowie z nim, tłumacząc całą sytuację. Ja wolałam się do tego nie wtrącać i dać mu choć odrobinę czasu na ochłonięcie.
- O czym ty bredzisz, Will nie jest moim chłopakiem - wyparowałam, nieświadomie zaczynając grać w jego grę.
- Tak? - spytał wyzywająco i w końcu spojrzał w moje oczy. - Od kiedy przyjaciele całują się w taki sposób?
- Nie twoja sprawa - odparłam od razu. - Przyszłam zapytać o tamtego... wampira. Co z nim się stało?
- Zabiłaś go - powiedział bez ogródek, wzruszając ramionami. Z powrotem zaczął kozłować piłkę, a ja poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.
Nic z tego nie rozumiałam. Jak niby mogło do tego dojść? Nagle zbyt wiele emocji we mnie uderzyło. Poczułam, że kręci mi się w głowie, dlatego przyłożyłam dłoń do skroni, starając się uspokoić.
- Nie rozumiem - przyznałam cicho.
- Ja też nie - odparł od razu i w końcu przestał kozłować. Przycisnął piłkę do swojego prawego biodra i spojrzał na mnie. Mogłam przysiąc, że w jego czarnych oczach kłębiły się jakieś dziwne ogniki. - Jesteś ciągałą zagadką, Isabel. A ja bardzo nie lubię zagadek. Nie będę się już w to mieszał.
- Czyli zostawiasz mnie teraz, tak?! - zapytałam z niedowierzaniem, kręcąc głową. On to wszystko zapoczątkował. To od jego pojawienia zaczęły się kłopoty. Nie mógł tak po prostu odpuścić.
- Nigdy nie byłem przy tobie, kochanie.
Prychnęłam głośno. Był po prostu zwykłym tchórzem. Kiedy zrobiło się gorąco, on odpuszczał.
- Tchórzysz - rzuciłam lekceważąco. - Wiesz, że coś się dzieje i umywasz ręce.
Brunet tylko pokręcił głową i zaczął zbliżać się w moją stronę. Wciągnęłam głośno powietrze, kiedy stanął niebezpiecznie blisko. Miałam idealny widok na jego doskonałą twarz. Na te zarysowane kości policzkowe, symetryczne usta, czarne oczy.
Ale w tamtym momencie nie czułam nic, oprócz obrzydzenia.
- Nie powiedziałem ci wszystkiego - powiedział, utrzymując ze mną kontakt wzrokowy. W jednie chwili na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. - Jeśli prawdą jest, że czarownice istniały, to nie zginęły tylko od jakiegoś zaklęcia. Zostały zamordowane. Zamordowane przez wampiry.
Wstrzymałam oddech. Czułam, jak krew nagle odpływa mi z twarzy. Tego było za dużo.
- Słucham?
- Legendy mówią, że toczyły się pomiędzy nimi walki - kontynuuował poważnym głosem, wciąż znajdując się niebezpiecznie blisko mnie. Kiedy utrzymywałam z nim kontakt wzrokowy, czułam, jakby mnie hipnotyzował. - Jeśli to prawda, to wampiry wymordowały twoją rodzinę, Isabel.
Nie mogłam już tego słuchać. Prychnęłam pod nosem, choć w moich oczach zebrały się już łzy. Popatrzyłam na niego z nienawiścią, po czym odwróciłam się na pięcie. Zacisnęłam mocno palce w piąstki i ruszyłam przed siebie. Pustą salę gimnastyczną wypełniły moje kroki, a ja z każdym kolejnym czułam napełniająca mnie złość.
Musiałam dokończyć tę sprawę. Z Alexem, czy bez niego, musiało się udać.
xxx
Opierałam się o blat w kuchni, popijając czarną herbatę. Z salonu dobiegały dźwięki z włączonego telewizora, gdyż ciocia oglądała jakiś program. Za oknem było szaro i wietrznie, jednak w końcu nie padało.
Wydawało się, że było zupełnie zwyczajnie. Właśnie. Wydawało.
Od paru dni byłam zupełnie przybita. Mój kontakt z Willem ograniczył się do zera. Aurelie biegała od chłopaka do mnie, próbując jakoś zaradzić na panującą sytuację. Jednak ani ja, ani Lewis nie wiedzieliśmy, jak się zachować. Potrzebowaliśmy czasu. Do tego dochodziła sprawa z Alexem. W szkole unikałam go jak ognia, a brunet nie podjął nawet próby kontaktu ze mną. Wyszło na to, że w całej tej popapranej sytuacji zostałam sama.
Nie wiedziałam, co się wokół dzieje, dlaczego w mieście kręciły się kolejne wampiry, ani o co chodziło z moją rodziną. Byłam samotna i zagubiona.
Naciągnęłam na dłonie rękawy golfu, który nosiłam, aby zakryć znikające już dwa ślady po kłach nieznajomego wampira i pociągnęłam łyka herbaty. Przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele, przez co na chwilę przymknęłam oczy. Trwało to dosłownie sekundę, bo zaraz usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi.
- Ja otworzę - poinformowałam ciocię i ruszyłam do wejścia. Międzyczasie wsunęłam za uszy kosmyki włosów, które wymknęły się z niedbałego koka.
Pociągnęłam za klamkę, czując, jak otula mnie zimne powietrze. Uniosłam w zdziwieniu prawą brew, kiedy dostrzegłam osobę stojącą na werandzie.
- Zgubiłeś się? - zapytałam niezbyt miło. Oparłam się o framugę, mierząc wzrokiem postać chłopaka.
Jego czarne włosy jak zwykle były lekko uniesione, ostre rysy twarzy układały się w beznamiętny wyraz, a ciemny płaszcz wydawał się uszyty specjalnie dla niego. Jego czarne oczy wpatrywały się we mnie, nie zdradzając nic.
Cholerny Alex Rooney stał na mojej werandzie, prezentując się ponadprzeciętnie dobrze.
Nie chciałam tego przyznać, jednak ucieszyłam się na jego widok. Wampir w mojej grze był jak królówka. Mógł więcej niż inni, miał większa wiedzę i zdolności. Tylko z nim mogłam wygrać.
- Możemy to zakończyć? - powiedział tylko z westchnięciem.
Alex był sporo ode mnie wyższy, jednak w tamtym momencie stał na niższym schodku, przez co to ja górowałam. Ta pozycja dawała mi dziwne poczucie pewności siebie.
- Co dokładnie? - odparłam, mrużąc oczy.
Kiedy mierzyliśmy się spojrzeniami, poczułam, że jest tak, jak było. Jakby sytuacja sprzed kilku dni wcale nie miała miejsca, a my typowo wciąż prowadziliśmy ze sobą kolejne wojny.
- Wiesz co - odpowiedział, akceptując zasady mojej gry. - Nie dasz rady beze mnie.
- I tu się możesz mocno zdziwić.
Alex prychnął. Jego usta rozciągnęły się w krzywym uśmiechu, co chyba było zaraźliwe, bo moje kąciki też drgnęły.
- No, pokaż na co cię stać. Bo na razie idzie ci kiepsko.
Miałam ochotę zaśmiać się mu w twarz, a następnie go spoliczkować, ale nagle zadzwonił mój telefon. Wyjęłam urządzenie z kieszeni jeansów, przerywając kontakt wzrokowy z brunetem.
Na wyświetlaczu widniało imię Aurelie. Zmarszczyłam brwi, wybierając zieloną słuchawkę.
- Halo? - zaczęłam z pewną nutą podejrzliwości. Popatrzyłam na Rooneya, który wpatrywał się we mnie z wyczekiwaniem.
Chyba oboje mieliśmy złe przeczucia.
- Izzy, musisz natychmiast do mnie przyjść! - rozległ się rozemocjonowany głos Coolidge. W jednej chwili cała się spięłam. Szatynka rzadko się denerwowała, co tylko potęgowało moje podejrzenia.
- Co się stało?
- Sean McKenzi siedzi u mnie na kanapie i twierdzi, że widział, jak atakuje cię wampir!
xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top