Jestem Alex

— Wybierasz się gdzieś, kochanie? — Usłyszałam zimny głos, w którym pobrzmiewała jakaś dziwna nuta dobrze skrywanej kpiny i złośliwości.

Przełknęłam głośno ślinę i odsunęłam się o zaledwie pół kroku. Czułam, jak szybko łomotało mi serce, gdy patrzyłam w niewyrażające zbędnych emocji czarne tęczówki. Po iskrzących oczach Rooney'a nie pozostało ani śladu. Jego blada twarz była ściągnięta w dziwnym wyrazie oczekiwania i podejrzliwości.

Trwało to jednak zaledwie sekundę, bo już po chwili jego oblicze rozświetlił lekki, krzywy uśmiech, a jego prawa dłoń zawisnęła między nami w powietrzu.

- Jestem Alex.

Pomrugałam zdekoncentrowana powiekami, patrząc raz na rękę bruneta, raz na jego twarz. Głos w mojej głowie podpowiadał mi, żebym jak najszybciej uciekła, jednak coś mi nie pozwalało. A jeśli Alex Rooney był zwyczajnym chłopcem, tylko moja szalona, wybujała wyobraźnia podpowiadała mi coś innego?

- Wiesz - zaczął po przedłużającym się milczeniu chłopak, kiedy ja ciągle wpatrywałam się z szeroko rozwartymi oczami w jego osobę - zasady kultury mówią, że przy poznawaniu drugiej osoby ściska się jej dłoń i zdradza swoje imię.

Jego ton był normalny. Może nie przyjazny, jakiego był w zwyczaju używać Will, ale normalny. Mógł należeć do każdego, zwykłego chłopca z ulicy.

I wtedy postanowiłam położyć wszystko na jedną kartę.

- A zasady moralności, że nie powinno się zabijać ludzi na środku drogi.

Zanim zdążyłam się powstrzymać, te słowa już opuściły moje usta. Przeklęłam w myślach mnie i mój cholerny, niewypażony język.

W jednym momencie zapadłam się w sobie jeszcze bardziej. Chwilowe pokłady odwagi ulotniły się z mojego ciała, pozostawając tylko wspomnieniem. Bałam się spojrzeć na jego twarz, bałam się zobaczyć jego reakcję. Czułam, jak bardzo drżały mi ręce, ale nie mogłam tego powstrzymać.

Po chwili ciszy, podniosłam powoli głowę. Wiał silny wiatr, który powiewał mi włosy na twarz, jednak ich nie odgarnęłam. Gdy spojrzałam na oblicze Alexa, niewiele z niego wyczytałam. Chłopak zmrużył czarne oczy, spoglądając na mnie podejrzliwie. Przez jedną, jedyną sekundę miałam nadzieję, że Rooney zaśmieje się i zapyta, czy wszystko w porządku. Jednak tak się nie stało. Jego odpowiedź sprawiła, że moje serce na chwilę przestało bić.

- To niemożliwe - mruknął i przybliżył się do mnie. Wydałam z siebie jakiś nieokreślony, stłumiony dźwięk i chciałam się cofnąć, ale silny ucisk oplótł mój nadgarstek. - Persfazja działa na wszystkich, bez wyjątku - mówił jakby do siebie, jednak wzrokiem ciągle mierzył moją twarz.

To był moment, w którym powinnam zacząć krzyczeć. Powinnam zawołać o pomoc, po czym uciekać gdzie pieprz rośnie. Właśnie, powinnam. Co oznaczało, że zrobiłam coś zupełnie odwrotnego.

- Persfazja? - zapytałam cicho, naiwnym tonem. Targało mną tak wiele emocji, iż miałam wrażenie, że zaraz eksploduję.

- Mało wiesz Isabel. - Jeśli wcześniej powiedziałam, że miał zwyczajny głos, byłam w błędzie. Kiedy stał tak blisko mnie, mówił bardzo niskim basem, z charakterystyczną chrypką. - Znalazłaś się w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie. Zobaczyłaś coś, czego nie powinnaś widzieć i pamiętasz coś, czego nie powinnaś pamiętać.

- Jednak pamiętam. - Przełknęłam nerwowo ślinę. Właściwie nie wiedziałam, co mnie przy nim trzymało. Może wrodzona ciekawość? Albo raczej głupota? A może chęć udowodnienia Aurelie swojej racji? A może wszystko jednocześnie? - I ty pamiętasz mnie.

- Zapamiętałem ten twój cudny łańcuszek - rzekł z lekką pogardą, wiodąc dłonią w kierunku mojej szyi. Znowu ogarnęło mnie to lekkie, ale przyjemne uczucie błogości, jednak alarm w mojej głowie zabrzmiał wystarczająco szybko. - Jestem pewien, że gdzieś go już widziałem - mówił, obracając w dłoni zawieszkę.
- Tylko nie mam pojęcia, gdzie.

Automatycznie wciągnęłam powietrze i wypuściłam je ze świstem. Wbrew mojej woli, moja ręką powędrowała w kierunku rodzinnej pamiątki. Odtrąciłam dłoń chłopaka i zaczęłam wodzić opuszkiem palca po trójwymiarowej gwieździe.

- Najwidoczniej się pomyliłeś - odparłam, z dziwnym pokładem odwagi. Miałam pokręcone wrażenie, że to naszyjnik dodał mi siły. - Wiem, co widziałam. I jestem gotowa opowiedzieć to wszystko policji.

Alex tylko prychnął.

- Wciśniesz im bajkę o wampirach? Jak widzę, inteligencją nie grzeszysz, słońce.

Jego słowa mnie dotknęły, jednak nie potrafiłam racjonalnie myśleć. Nie, kiedy mój umysł przenikał strach.

- Uwierz, że nie będziesz bezkarnie chodzić po ulicach - rzuciłam i dopiero wtedy zaczęłam zastanawiać się, czy grożenie stworzeniu wyjętemu prosto ze starożytnych mitów było dobrym pomysłem.

- Wiesz, że mógłbym załatwić cię od zaraz? W ułamku sekundy?

W jednym momencie krew odpłynęła mi z twarzy. Poczułam wielką gulę w gardle, która zdawała się powiększać.

I dopiero wtedy zdecydowałam się na odwrót.

Zaczęłam się cofać, mimowolnie utrzymując kontakt wzrokowy z Rooney'em. Jednak brunet nie zrobił nic. Nie poruszył się nawet o milimetr.

Kiedy odwróciłam się do niego plecami i szybkim marszem skierowałam w stronę tylnego wyjścia, usłyszałam za plecami.

- Spokojnie! Nie zabiję cię. A przynajmniej jeszcze nie teraz...

Po tych słowach jeszcze bardziej przyspieszyłam. W tamtym momencie chciałam tylko znaleźć się w domu.

Biegiem przecięłam drogę do domu. Moje nogi drżały, a płuca ledwie wyrabiały, jednak nie dbałam o to. W głowie mi huczało od nadmiaru myśli. Czułam się jak w potrzasku. Właśnie dowiedziałam się o istnieniu niedorzecznego stworzenia, wyjętego z książki fantasy, jednak nie mogłam zrobić praktycznie nic. No bo kto uwierzyłby mi w taką bajeczkę?

Kiedy w końcu stanęłam przed drzwiami wejściowymi, zaczęłam drżeć na całym ciele. Z moich ust wydobył się krótki, niepohamowany szloch. Ledwie odszukałam klucz, bo cały widok przysłoniła mi zasłona, zrobiona z moich łez. Gdy jednak w końcu przekroczyłam próg, poczułam, że cała energia ze mnie ulatuje. Osunęłam się bezwładnie po drzwiach i ukryłam twarz w dłoniach, nie mogąc powstrzymać płaczu.

xxx

- Czy ty mnie w ogóle słuchasz, Izzy?
- Usłyszałam jak przez mgłę. Potrząsnęłam głową, spoglądając na siedzącego na podłodze Willa. Blondyn, który jak dotąd całą uwagę skupił na notatkach z historii, teraz patrzył na mnie podejrzliwie. - No jasne, że nie słuchasz. Może zamiast ciągle odlatywać, powiedziałabyś, co cię gryzie.

Westchnęłam, opadając na poduszki. Mimo że bardzo chciałam zwierzyć się mojemu najlepszemu przyjacielowi, po prostu nie umiałam. Kiedy tylko otwierałam usta, zaraz je zamykałam, bo brakowało mi słów. Nie byłam jeszcze gotowa.

- Jestem tym wszystkim strasznie zmęczona - odpowiedziałam, wymyślając najprostszą wymówkę. - To mnie wykończy.

Nagle Will zaczął kichać kilka razy pod rząd. Uniosłam się na łokcie, mrużąc oczy.

- Wszystko w porządku?

- Przepraszam - odrzekł, teatralnie przecierając nos. - Mam uczulenie na brednie.

Przewróciłam oczami i rzuciłam w chłopaka poduszką.

- Och, jesteś okropny! - mruknęłam, ale moje kąciki ust drgnęły. Blondyn zaśmiał się perliście, ale nie drążył tematu. Wiedziałam, że mnie przejrzał. Domyślił się, iż gryzło mnie coś więcej niż tylko strach i ogromne wyrzuty sumienia. Ale nie dopytywał i za to bardzo go szanowałam.

— U Aurelie chyba też nienajlepiej
— dodał niespodziewanie, a ja na wspomnienie o przyjaciółce cała się spięłam. — Miałem wrażenie, że mnie cały dzień unikała.

Westchnęłam cicho i zaczęłam bawić się naszyjnikiem.

— Może miała gorszy dzień — podsunęłam, choć wiedziałam, co było głównym powodem złego humoru Aurelie.

Will spojrzał na mnie podejrzliwie, a ja zagryzłam wargi.

Moja przyjaźń z Coolidge trwała od zawsze. Dosłownie, od zawsze. Nasi rodzice byli dobrymi znajomymi, przez co nasze drogi skrzyżowały się już w najmłodszych latach mojego życia. Dziewczyna nie była typem humorzastej divy i każdy o tym wiedział. Jeśli kogoś unikała, musiało stać się coś, co naprawdę ją dotknęło. Tak, jak to było ponad rok temu, kiedy popadłam w złe towarzystwo i uzależniłam się od alkoholu. Mimo że Aurelie robiła co w jej mocy, ja byłam zafascynowana nowymi znajomymi i ciemną stroną londyńskiego życia. Odrzuciłam wtedy Willa i Aurelie, dając im do zrozumienia, że tak było mi lepiej. I dopiero, kiedy trafiłam na oddział intensywnej terapii, ledwo uchodząc z życiem po jednej z imprez na której byłam, zrozumiałam, że popełniłam błąd. Od tamtego momentu Coolidge była moim wsparciem, a żadna kłótnia nie zrobiła nawet rysy na naszej przyjaźni.

Wzdrygnęłam się nieznacznie na wspomnienie tamtych przykrych wydarzeń. Mimo że przeszłość odcisnęła na mnie potworne piętno, robiłam wszystko, aby o niej zapomnieć i z odwagą iść do przodu.

Kątem oka widziałam, że Will ponownie pogrążył się w notatkach, więc machinalnie zaczęłam przyglądać się mojemu naszyjnikowi. Prawie podskoczyłam, gdy ujrzałam, że na połączeniu dwóch półkuli, które tworzyły całą zawieszkę, wykwitła rysa. Zmarszczyłam czoło i mimowolnie rozerwałam brelok na dwie części.

— Co do...

— Stało się coś? — zapytał zaaferowany Will i już chwilę później, siedział na łóżku obok mnie.

Uniosłam się do siadu i z wymalowanym na twarzy zdziwieniem, pokazałam mu części naszyjnika. Chłopak wydawał się równie zdumiony jak ja. Zmarszczył nos i powiódł ręka w stronę zniszczonej pamiątki.

— Patrz, tu coś jest.

Chwilę później w ręce blondyna znajdował się malutki, srebrny kluczyk.

— To są już jakieś jaja — mruknęłam zdekoncentrowana. Ten naszyjnik był stałym elementem mojego życia. Odkąt umarła moja babcia, ciągle  spoczywał na mojej szyi. A teraz leżał na moich rękach w częściach, w dodatku z dziwną zawartością. — Babcia podarowała mi Kinder-niespodziankę?

Will popatrzył na mnie z błyskiem w zielonych oczach.

— Może chciała, żebyś to znalazła?

Wyrzuciłam ręce do góry z bezradności.

— Ale, do cholery, po co?

— Nie wiem tego, Izzy. — Po tych słowach zacisnął kluczyk w dłoni. — Nie wiem.

xxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top