Epilog
W jednym momencie świat zawirował. Jej umysłem zawładnęła ciemność, a mrok zdawał się nieprzenikniony. Miejsce do którego trafiła, było straszne. Przypominało dużą, niekończącą się klatkę, z której nie było wyjścia. Wydawało się, iż wysysało wszelkie pozytywne uczucia, było zimne i mroczne. A pośrodku tego apogeum stała ona. Isabel Byers. Przerażona i osamotniona. Zaczęła nerwowo rozglądać się dookoła, jednak widziała jedynie czerń. W pewnym momencie zaczęła biec przed siebie, nawołując imiona swoich przyjaciół. Czuła, że balansowała na bardzo cienkiej linie, na granicy szczęścia i rozpaczy. Na granicy życia i śmierci. Wołała, jednak nikt nie odpowiadał. W rozpaczy upadła na kolana i zaczęła szlochać. Nagle zapragnęła powietrza, choć przypływ tlenu wydawał się ograniczony. Jej organizm toczył prawdziwą wojnę, choć nie mogła sobie przypomnieć, czego ona dotyczyła. Zaczęła nerwowo nabierać powietrza do płuc, jednak nadal nie mogła odetchnąć. Poczuła, że to już koniec. W jednej chwili coś szarpnęło jej ciałem, a później nastała cisza. Nieprzenikniona, potworna cisza.
xxx
— Nadal się nie obudziła? — zapytała Maryse, kiedy Alex cicho zamknął za sobą drzwi. Kobieta dzielnie trwała pod pokojem swojej siostrzenicy, jednak nie odważyła się wejść do środka. Wystarczyło, że Will i Aurelie nie odstępowali jej ani na krok od ponad doby.
Brunet potrząsnął głową, co potwierdziło jej obawy. Zagryzła dolną wargę tak mocno, że aż zbolały ją całe usta. Z kamienną miną odbiła się od ściany i skrzyżowała ręce na piersi, stając naprzeciwko Alexa.
— To trwa zdecydowanie za długo — mruknęła patrząc brunetowi w oczy. Jej włosy były zmierzwione, ale spojrzenie przytomne. — Coś poszło nie tak.
Rooney wydawał się wycieńczony. Głębokie sińce malowały się pod jego czarnymi oczami, a policzki były zapadnięte. Mimo to, postawę miał wyprostowaną, a spojrzenie pewne.
— Dajmy jej jeszcze chwilę — zdecydował. — To sam w sobie długotrwały proces.
Maryse prychnęła z goryczą.
— Nigdy nie powinno do tego dojść. — powiedziała, a wampir ani drgnął. Pani Byers mogła oszukiwać Isabel i cały świat, jednak nie jego. Od początku wiedział, że Maryse nienawidziła jego oraz całego wampirzego gatunku. Jakby miała to już we krwi. Chciała, aby Isabel wykonała zadanie. Czemu jej do tego nie zmusiła? Jeszcze tego nie rozgryzł. Zakładał, że się bała. W tej irytującej dziewczynie musiała drzemać moc, której ich rozumy nie mogły objąć. W końcu Isabel była wybranką. Potomkinią jednych z najsilniejszych czarownic w dziejach.
— Od początku tego nie popierałaś, prawda? — zapytał, jednak było to oczywiste. — Nienawidzisz mnie i nie takiego życia chciałaś dla swojej siostrzenicy.
Maryse skinęła głową. Nie próbowała zaprzeczać. Dostrzegła w jego oczach, że przejrzał ją na wylot.
— Nienawidzę ciebie, jak i wszystkich wampirów. Ta wojna trwa od dekad, jednak wczoraj powinna się skończyć — rzuciła, a jej głos ociekał nienawiścią. — Isabel będę kochać mimo wszystko. Niezależnie, co się wydarzy. Pozwoliłam jej wybrać, jednak wybrała źle. — Uniosła wyżej głowę, demonstrując swoją wyższość. — Ale możesz sprawić, że jej życie będzie lepsze.
Alex zakołysał się na piętach, a jego oczy stanęły w dziwnych ognikach.
— Niby jak?
— Odejść.
Słowo było ostre, jednak wypowiedziane łagodnym tonem. Zawisło między nimi, jak zła aura. Odpowiedź Alexa zamarła na jego ustach. Wydawało się, że toczył w swoim umyśle walkę. Analizował wszystkie za i przeciw, rozkładał na czynniki każdą odpowiedź. W końcu jego kąciki ust lekko drgnęły.
— Czyli to od początku był twój plan. — Bardziej stwierdził, niż zapytał. — Od początku chciałaś się mnie pozbyć, niezależnie od wyboru Isabel.
Maryse uśmiechnęła się triumfalnie, co w obecnej sytuacji wyglądało złowieszczo.
— Ale spójrz prawdziwe w oczy, Alexandrze. — Jej źrenice rozszerzyły się. — Bez ciebie będzie jej lepiej. Ja wiem, co robić. Wiem, jak jej pomóc zaraz po przemianie. Powiedz mi, czy byłeś z nią chociaż szczery? Jakie tajemnice zataiłeś, co?
Alex w pierwszej chwili wydawał się zszokowany. Nie, to nie było możliwe. Kobieta nie mogła odkryć jego sekretów. Dlatego już sekundę później przybrał maskę obojętności.
— Wiesz, że jej na mnie zależy — powiedział. — Więc jeśli ją kochasz, nie powinnaś odbierać jej szczęścia.
Maryse zaśmiała się, kręcąc z niedowierzaniem głową.
— Nie ucz mnie miłości, Aleksandrze — wydawało się, że wypluwała te słowa — bo nic o niej nie wiesz. Jesteś tchórzem. Ukrywałeś swoje uczucia do Isabel, bo bałeś się, że ją zniszczą. A najbardziej zniszczyła ją twoja obojętność i chłód. I tak już będzie zawsze. Nie wniesiesz do jej życia światła. Wręcz przeciwnie, przyniesiesz tylko mrok i będziesz palił wszystkie mosty. A ona wciąż będzie trwać przy tobie, zapatrzona w ciebie jak obrazek. Więc — tu na chwilę urwała, obserwując reakcję Alexa. Jego twarz nie zmieniła się ani odrobinę. Wciąż nie wyrażała nawet najmniejszych emocji. — Choć raz postąp jak należy. Zostaw ją i daj jej szansę na prawdziwą miłość. I tak nie będzie cię pamiętać.
Alex prychnął, jakby uznał to za najgorszą opcję, jednak wiedział, że w słowach Maryse kryła się niezaprzeczalna prawda. Isabel nie wiedziała wszystkiego o jego życiu. Właściwie, nie wiedziała zupełnie nic. Cały czas manipulował prawdą, chcąc ją przy sobie zatrzymać. I to było błędem. Wiedział, że na kłamstwie nie można było nic stworzyć. Mógł jedynie wyznać jej prawdę, jednak prawda by ją zabiła. Izzy by go przez to znienawidziła, a on by sobie nie darował. Nie było słów, które mogłyby go usprawiedliwić. Po prostu zawalił na całej linii. Wolał jednak odejść ze świadomością, że Isabel na nim zależało, niż z myślą, iż go znienawidziła.
Powoli zaczął odpuszczać. Poluzował pięści, uniósł wzrok. Maryse stała niewzruszona, jednak jej oczy błysnęły. Wiedziała już, jaką podjął decyzję. Jeszcze chwilę mierzył ją ledwo przytomnym wzrokiem, jakby nadal się wahał. Stał jednak na przegranej pozycji. Obrócił się na pięcie i odszedł, zaciskając usta. Kiedy sięgnął dłonią do klamki, usłyszał jeszcze pokrzepiający głos.
— Podjąłeś dobrą decyzję, Alexandrze.
xxx
Wydawało się, że minęły wieki, zanim ujrzała słabe światło i powoli uniosła ociężałe powieki. Było dziwne. Miała wrażenie, że nic nie odczuwa. Poruszyła palcami, choć wydawało się jej, że praktycznie nic nie ważą. Próbowała sobie przypomnieć, dlaczego znajdowała się w takiej pozycji. Jednak w jej głowie myśli i wspomnienia jakby zlepiły się w jedną całość i nie mogła wydobyć z nich nic sensownego. Nie czuła chłodu, który panował w pokoju za sprawą uchylonego okna. Nie odczuwała żadnych emocji. Nic. Była pusta.
Zerwała się z krzykiem do siadu. Chciała zaczerpnąć powietrza, ale jej płuca nie przyjmowały tlenu. Zaczęła panikować i miotać się we własnej pościeli. Cisnęła poduszkę na bok i złapała się dramatycznie za głowę.
— Już dobrze, Izzy. — Nagle odezwał się nad nią kojący głos. Jego znajomy ton, zmusił dziewczynę do podniesienia wzroku. — Już wszystko jest dobrze.
Stojący nad nią blondyn uśmiechał się nieśmiało, a na jego policzkach majaczyły ścieżki z łez. Na ten widok ścisnęło ją coś w sercu. Chłopak wyglądał przyjaźnie, jednak wyczuwała dystans z jego strony. Jakby się jej bał. Nawet nie zauważyła, że w tym czasie nie zaczerpnęła powietrza. Znowu zaczęła się wyrywać, krzyczeć, szamotać. Miała w głowie zupełną pustkę, nie pamiętała żadnego imienia. Nie widziała kto kim jest.
— No już, uspokój się. — Głos chłopaka był łagodny. Jakby wybuch Isabel nie robił na nim wrażenia. — Jesteś już bezpieczna.
Dziewczyna zacisnęła zęby, a w jej oczach stanęły łzy. Była przerażona. Pomyślała, że przybyła z jakiegoś innego świata i zupełnie przez przypadek wylądowała w tym domu.
— Co się dzieje? — Jej głos był zachrypnięty i wyraźnie drżał. Poskręcane czarne włosy okalały jej teraz nienaturalnie bladą twarz. — Nic nie rozumiem. Ani nie pamiętam.
— Miałaś straszny wypadek, ale teraz już jest dobrze — ciągnął blondyn i nieśmiało zaczął stawiać kroki w stronę brunetki. Na ten ruch dziewczyna odsunęła się, dając wyraźny znak, że ma się nie zbliżać. — Niedługo wspomnienia wrócą. Opowiemy ci o wszystkim, tylko musisz się uspokoić. Teraz wszystko będzie inne.
My? Na te słowa spięła się jeszcze bardziej. Wystarczyło, że miała na głowie tego nieznajomego chłopaka. Nie chciała widzieć nikogo więcej.
Jak na zawołanie, drzwi do pokoju otworzyły się i stanęła w nich jakaś kobieta. Miała głębokie sińce pod oczami, jednak postawę wyprostowaną. Na widok Isabel, uśmiechnęła się przez łzy i podbiegła do jej łóżka, przytulając niespodziewanie.
— Tak się o ciebie baliśmy — mruknęła w jej włosy. Isabel znieruchomiała pod wpływem jej gestu. Wydała tylko cichy okrzyk zaskoczenia.
Ponad ramieniem kobiety, dostrzegła, że do pokoju weszła niska szatynka, której twarz okalała burza loczków. Trzymała za rękę bruneta, który, w przeciwieństwie do reszty, wydawał się nienaturalnie zadowolony i wyluzowany.
Kobieta w końcu rozluźniła uścisk, siadając na skraju łóżka Isabel. Cała czwórka wpatrywała się w nią wyczekująco, jednak dziewczyna nie pamiętała zupełnie nic.
W głowie miała mętlik. Zastanawiała się tylko, o jaki wypadek chodziło i co się właśnie działo.
—A-aurelie? — wydukała po dłuższej chwili ciszy, patrząc na nowo przybyłą dziewczynę.
Szatynka wyraźnie się rozpromieniła i szybkim ruchem ręki otarła łzy. Skinęła głową, patrząc na Isabel z czułością. Oszołomiona Bayers jeszcze raz spojrzała na wszystkich w pokoju. Stali, patrząc na nią wyczekująco, jednak nie pospieszali. Nagle w jej głowie zaczęło się wszystko układać.
— Ciocia? — Zwróciła się niepewnie do Maryse.
— Cześć, słońce — powiedziała kobieta, układając usta w szerokim uśmiechu. Położyła rękę na jej ramieniu, aby dodać siostrzenicy otuchy.
Isabel powiodła wzrokiem ponad ramieniem Aurelie. Nie mogła jednak sobie przypomnieć imienia stojącego za nią chłopaka. W końcu odnalazła spojrzenie blondyna, który próbował ją uspokoić. Na jego widok coś ścisnęło ją w sercu. Pomyślała, że musiał być jej bardzo bliski.
—Will? — zapytała, a kiedy wypowiedziała to imię, zalała ją lawina urywkowych wspomnień.
Chłopak cicho potwierdził, patrząc na nią z dumą w oczach.
Kiedy wspomnienia do niej powoli wracały, czuła ulgę. Puzzle tej układanki w końcu zaczęły wracać na swoje miejsce. Nadal jednak nie wiedziała, co się stało i dlaczego czuła się, jakby umarła. Wyprostowała się w nadziei, że usłyszy racjonalne wyjaśnienia. Była za bardzo zagubiona, żeby móc podzielać szczęście osób, przebywających pokoju.
Tymczasem Alex ostatni raz popatrzył tęsknie na niewielki domek na przedmieściach Londynu. Zacisnął dłonie w pięści, odwrócił się i odszedł. Po jego bladej twarzy spłynęła samotna łza, której nie fatygował się nawet otrzeć. Pocieszał go tylko fakt, iż Isabel nie będzie go pamiętać. Nie liczyło się, że on miałby cierpieć przez wieczność.
KONIEC
Kochani, jak widać dotarliśmy do końca! Chciałabym Wam baardzo serdecznie podziękować, że byliście ze mną przez te kilka miesięcy i dzielnie mnie wspieraliście. To dzięki Wam nie porzuciłam tego opowiadania w pierwszych tygodniach. Jestem Wam naprawdę ogromnie wdzięczna za wsparcie jakim mnie obdarzyliście, za wskazywanie literówek, komentowanie, oddane gwiazdki. Pamiętam, że każdy taki gest wywoływał na mojej twarzy uśmiech, a czytanie komentarzy było najprzyjemniejszą częścią dnia. Chciałabym Wam za to z całego serca podziękować! <3
Tymczasem żegnam się i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy.
Kocham mocno! xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top