Dlaczego miałbym z tobą rozmawiać?
Całą trójką wpatrywaliśmy się w pamiętnik, jakby był przedmiotem wyjętym z piekieł. Moje serce biło jak oszalałe, a głowa pulsowała od nadmiaru myśli. Aurelie patrzyła na mnie z przerażeniem w oczach. Wiedziałam, co chciała mi przekazać.
Czarownie.
To jedno słowo odbijało się echem w moim umyśle. Jakie tajemnice jeszcze skrywał ten świat?
— Na tej podstawie — zaczął oszołomiony Will. Spojrzenie jego zielonych oczu powędrowało na moją osobę. — Możemy stwierdzić, że albo oszalała, albo miała bardzo wybujałą wyobraźnię. Czarownice? To stek bzdur! Powinniśmy o tym zapomnieć.
Aurelie patrzyła na mnie z jawnym błaganiem. To był moment, w którym powinnam powiedzieć blondynowi o Alexie i o skrywanej przed nim od kilku tygodni prawdzie.
Otworzyłam usta, kiedy nagle usłyszeliśmy:
— Byers, Lewis i Coolidge!
Całą trójką podskoczyliśmy w miejscu na dźwięk naszych nazwisk. Za barem stał wysoki brunet, Sean McKenzi. Był dwudziestoletnim synem właściciela tego miejsca i mieszkał na tej smym ulicy co ja. Wycierał właśnie kieliszek białą ściereczką, patrząc na nas z rozbawieniem.
— Bawicie się w Sherlocka Holmesa, huh? — zapytał, nie kryjąc uśmiechu. Kątem oka widziałam, jak Aurelie spuściła głowę, a Will zacisnął usta i przekręcił się niewygodnie na krześle.
— Właściwie to — podjęłam, widząc, że żadno z moich przyjaciół nie zamierza zabrać głosu. Oparłam się o barek, zakrywając pamiętnik swoim ciałem. — Obmawiamy szczegóły urodzin naszej znajomej. Wiesz, chcemy jej zrobić imprezę-niespodziankę.
Sean skończył wycierać kieliszek i odłożył go na blat. Jego zielone oczy zmierzyły nasze twarze. Chłopak nachylił się w naszą stronę, wciąż mając na twarzy swój typowy uśmiech.
— Rozumiem — odrzekł konspiracyjnym szeptem. — Podać wam coś?
— To nie będzie konieczne — rzuciła nagle Aurelie. Uniosła gwałtownie głowę, patrząc prosto w oczy bruneta. Przełknęłam ślinę, z niepokojem obserwując szatynkę. — Bo już wychodzimy.
I nie mówiąc ani słowa więcej, wstała ze swojego miejsca i ruszyła do wyjścia. Will zerwał się zaraz za nią, a ja wzniosłam oczy ku niebu.
— Nadal mnie nienawidzi? — zapytał McKenzi. W jego głosie wciąż pobrzmiewało rozbawienie, choć mogłam przysiąc, że lekko spoważniał.
— Porozmawiam z nią — odparłam ze zrezygnowaniem. Kiedy brunet oddalił się, dyskretnie wzięłam pamiętnik i pognałam do wyjścia.
Zimne powietrze otuliło moje ramiona, gdy opuściłam pomieszczenie. Ruszyłam do przodu, napotykając Willa i Aurelie. Stali zaledwie kilkanaście metrów od baru, a ich twarze oświetlała pobliska latarnia. Blondyn mówił coś do dziewczyny, która przykładała obie ręce do głowy, zaciskając przy tym mocno powieki. Westchnęłam i szybko podbiegłam w ich stronę.
— Przepraszam — rzuciła od razu Aurelie. Słyszałam w jej głosie cień zdenerwowania, co u szatynki rzadko można było spotkać. Dziewczyna była tym typem osób, które potrafiły panować nad swoimi emocjami. — Po prostu nie mogę na niego patrzeć.
Pokiwałam ze zrozumieniem głową. Wszystko zdarzyło się niespełna dwa lata temu, kiedy Sean chodził z nami do szkoły. Rozpowiedział wtedy straszną plotkę o Aurelie tylko dlatego, że Coolidge wygrała z nim w konkursie matematycznym. Mimo że później wiele razy przepraszał szatynkę i zapewniał, że się zmienił, a nawet sam ośmieszył się przed całą szkołą podczas apelu, dziewczyna nigdy mu nie wybaczyła. Bardzo ceniła swój honor, a Sean go splamił.
— Nie wiedziałam, że tu pracuje — odparłam cicho. Byłam na siebie zła, ponieważ w naszej przyjaźni to ja byłam tą, która znała wszystkie plotki. To nie była moja wina, jednak wyrzuty sumienia dały o sobie znać.
— Zapomnijmy o tym — zarządziła Aurelie, biorąc głęboki oddech. — Mamy teraz ważniejsze rzeczy na głowie.
Nie musiała nic więcej mówić. Wiedziałam, co miała na myśli. Wyciągnęłam pamiętnik spod płaszcza, kiedy nagle coś z niego wypadło.
Było to stare zdjęcie, które powoli opadło na ziemię, brudząc się w błotnistej brei.
— Szlag — mruknęłam pod nosem, schylając się po fotografię.
Brązowa maź ubrudziła lekko zdjęcie, jednak na szczęście nie narobiła więcej szkód.
— Co to? — spytał Will, stając po mojej prawej stronie.
W tamtym momencie, oboje wpatrywaliśmy się w twarz dziewczyny. Dziewczyny, która była łudząco podobna do mnie. Moje serce na chwilę zamrało. Nastolatka ze zdjęcia miała długie, pofalowane włosy, lekko zadarty nosek i tak samo duże oczy, jak ja. Uśmiechała się promiennie, a na jej policzkach wykwitły dołeczki. Fotografia była stara i czarno biała, lecz podobieństwo między mną a nieznajomą nie ulegało wątpliwości.
W prawym rogu, na samym dole, widniał pochyły podpis.
Addyson Byers, 1842 rok.
— Co tam jest? — odezwała się po chwili Aurelie. Na jej twarzy malował się niepokój.
— Sama zobacz — odparłam, drżącą ręką unosząc zdjęcie na wysokość jej oczu.
xxx
Podparłam się o ławkę, bazgrząc coś w zeszycie. Wczorajsze wydarzenia nie pozwalały skupić mi się na historycznych opowieściach pana Stanleya. Nawet Will zdawał się nie być zainteresowany lekcją, bo szturchnął mnie lekko w ramię.
— Wszystko gra? — zapytał, patrząc na mnie swoimi intensywnie zielonymi oczami. Często myślałam, że moje zwykłe, niebieskie tęczówki były niczym przy jego wyjątkowej barwie.
— Nie mogę sobie tego wybić z głowy — odparłam szeptem. — Dlaczego babcia chciała, abym znalazła ten pamiętnik?
Will dyskretnie spojrzał na nauczyciela. Staruszek kontynuował swoją opowieść o pierwszej wojnie światowej, nie zwracając na nas uwagi.
— Nie wiem, Izzy, nie wiem — odpowiedział również szeptem. — Może chciała, żebyś dowiedziała się więcej o swojej rodzinie? — Zamyślił się. — Chociaż nie. Z tego pamiętnika nie dowiedziałaś się niczego konkretnego.
— Ale Addyson pisała prawdę — odparłam. — W tamtych latach dochodziło do morderstw. Sam mówiłeś — przypomniałam. — Zresztą, niby czemu miałaby zmyślać?
— Bo czarownice nie istnieją, Izzy — powiedział natychmiast. — To były trudne czasy. Może przez to zwariowała i dlatego pisała takie rzeczy?
Patrzyłam w jego łagodne oczy, tocząc walkę ze sobą. Jego młoda twarz ściągnięta była w oczekiwaniu, a ja zastanawiałam się, czy powinnam mu powiedzieć o Alexie. Czy miałam prawo odbierać mu dotychczasowy pogląd na świat.
Nie miałam czasu na dłuższe rozmyślania, bo zadzwonił dzwonek. Szybko spakowałam się i pędem opuściłam salę. Postanowiłam, że pomówię o tym z Alexem. Choć wcześniej utrzymywałam, że tego nie zrobię, sprawy zaczęły się coraz bardziej komplikować. A jedną osobą, która mogła mi cokolwiek powiedzieć o nadnaturalnym świecie, był on.
Ruszyłam zatłoczonym korytarzem w stronę sali gimnastycznej. Choć Alex nie zjawił się na historii, wiedziałam, że treningu w kosza nie opuści.
— Hej, Izzy! — Usłyszałam krzyk. Odwróciłam się na pięcie, napotykając wzrok niskiej blondynki.
Zoe Kelly zmierzała w moją stronę, poprawiając torbę na ramieniu.
Zoe była kiedyś moją dobrą koleżanką. Jeszcze niedawno razem imprezowałyśmy i całe noce spędzałyśmy na obgadywaniu chłopaków. Niestety, to wszystko się skończyło i każda poszła w swoją stronę.
— Cześć, Zoe — przywitałam się, a na mojej twarzy wykwitł uśmiech.
Blondynka bez zbędnych ceregieli zawiesiła mi się na szyi, zamykając mnie w szczelnym uścisku.
— Udusisz mnie. — Zaśmiałam się jej do ucha.
— Należałoby ci się — odparła, odsuwając się ode mnie. — Już zapomniałaś o starej kumpeli, co?
Dziewczyna dźgnęła mnie w bok łokciem, na co obie się roześmiałyśmy. Zoe była jak promyczek słońca. Zawsze wesoła i pozytywna, potrafiła rozjaśnić nawet najsmutniejszy dzień. Czasami naprawdę żałowałam, że straciłam z nią kontakt.
Jednak nie tylko z nią. Z wieloma ludźmi, którzy kiedyś byli mi bliscy moje drogi się rozeszły.
— O tobie? — spytałam, unosząc do góry jedną brew. — Uwierz, o tobie nie da się zapomnieć.
Zoe rozpromieniła się i zgarnęła z twarzy puklę jasnych, prostych włosów.
— Słyszałaś może, że urządzam imprezę — zaczęła, a ja spoważniałam. — Chciałabym, żebyś wpadła.
— Słuchaj, Zoe, wiesz...
— Wiem — przerwała mi od razu blondynka. — Wiem, że teraz prowadzisz nudne życie, otaczając się nerdami, ale hej! Masz siedemnaście lat, korzystaj z tego. Powinnaś wpaść chociaż na chwilę.
— No nie wiem — odparłam, czując się głupio. Gdybym przystała na zaproszenie dziewczyny, spotkałabym się z ludźmi, z którymi sama kiedyś imprezowałam, ale straciłam kontakt. Byłoby to co najmniej niezręczne.
— Nie daj się prosić — ciągnęła Zoe. — Przemyśl to — rzuciła i zaczęła się oddalać. — Możesz zabrać ze sobą swoich przyjaciół!
Pokiwałam głową, kontynuując mój marsz w stronę sali gimnastycznej. Czasami naprawdę brakowało mi częstych wyjść i wracania nad ranem. Ale wiedziałam, jak bardzo uzależniające było takie życie. Bałam się, że gdy znowu zacznę, ciężko mi będzie przestać.
Zadzwonił dzwonek, oznajmiający, iż rozpoczęła się lekcja. Uczniowie rozproszyli się po klasach, zostawiając pusty korytarz. Ja już swoje lekcje skończyłam, toteż nic nie stało mi na przeszkodzie, żeby porozmawiać z wampirem.
Zobaczyłam go na drugim końcu korytarza. Ubrany był w strój sportowy, który odsłaniał jego blade, umięśnione ciało. Zamierzał wejść na salę, ale gdy usłyszał kroki, uniósł głowę. Nasze spojrzenia się spotkały, dokładnie w chwili, kiedy dogonił mnie Will.
— Nie idziesz do domu? — spytał blondyn. Przystanęłam gwałtownie, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy z Alexem. Brunet uśmiechnął się złośliwie i splótł ręce na piersi.
Will podążył za moim spojrzeniem, a ja się ocknęłam. Popatrzyłam na niego z przepraszającą miną.
— Muszę coś jeszcze załatwić.
— Z nim? — Wskazał na Rooneya. Mogłam przysiąc, że jego głos stał się poważniejszy. W odpowiedzi skinęłam powoli głową. — Rozumiem. Do zobaczenia.
Obrócił się na pięcie i odszedł. Rzuciłam za nim krótkie pożegnanie i podeszłam do Alexa.
— No, no — skwitował brunet na przywitanie. — Już teraz olewasz dla mnie przyjaciół. Ciekawe, co będzie za miesiąc.
Przwróciłam oczami.
— Muszę z tobą pomówić.
— Teraz? Wykluczone.
Wiedziałam, że była to tylko gra. Nie byłam jednak w nastroju, więc od razu przeszłam do rzeczy.
— Dowiedziałam się... Czegoś ważnego.
xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top