A jej życie spowije mrok

Urokliwa kawiarenka przy Baker Street przyciągała do siebie zmęczonych po kilkugodzinnym pobycie w szkole uczniów, jak magnez. W jej wnętrzu zawsze unosił się zapach świeżej, parzonej kawy i słodkich rogalików. Okrągłe stoliki zdobił flakon żywych kwiatów, a na kremowych ścianach rozwieszone były fotografie starego Londynu. Nic więc dziwnego, że złoty dzwoneczek wiszący tuż nad drzwiami, co chwilę rozbrzmiewał jak szalony.

Ja wraz z Aurelie nie różniłyśmy się wcale od pozostałych. W piątkowe popołudnie zajmowałyśmy jeden ze stolików, powoli sącząc zamówione kawy. Zwykle przesiadywał z nami również Will, ale tamtego dnia pobiegł na lekcje fortepianu.

W jednym momencie przypomniała mi się sytuacja sprzed kilku godzin. Mina Alexa zaraz po tym, jak nie zadziałała na mnie hipnoza, była bezcenna. Uśmiechnęłam się mimowolnie, starając zakryć ten ruch białą filiżanką. Oczywiście, nic nie umknęło przed bystrym wzrokiem Aurelie.

— Co się tak uśmiechasz? — zapytała, patrząc na mnie podejrzliwie. Odchyliła się na krześle, wystukując rytm swoim długim paznokciem o filiżankę.

— Nie mogę być po prostu szczęśliwa?

Szatynka posłała mi znaczące spojrzenie, a ja przewróciłam oczami.

— Jessica Cooper przewróciła się i złamała rękę?

Po chwili obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Na wspomnienie o tej dziewczynie zrobiło mi się niedobrze.

W takich chwilach ogromnie doceniałam moich przyjaciół. Uwielbiałam nasze częste wyjścia do kawiarnii, gdzie ja zwykle opowiadałam im z ożywieniem jakieś szkolne ploteczki, a oni podśmiechiwali się pod nosem, patrząc na mnie z politowaniem. Nie rozumiałam, jak mogłam ich kiedyś porzucić dla imprez i używek.

— Wiesz, że będziesz musiała w końcu powiedzieć Willowi, prawda? — podjęła Aurelie. Jej duże, brązowe oczy mocno odznaczały się na tle bladej cery. — O Alexie.

Moj humor momentalnie się pogorszył.

— Wiem. — Westchnęłam, odstawiając filiżankę na blat. — Ale nie potrafię. To i tak niesprawieliwdliwe, że obarczyłam tym ciebie.

— Daj spokój — odparła zaraz Aurelie. Można było jej zarzucać, że była zbyt uparta czy nigdy nie chciała się przyznać do błędu, ale nie było na tym świecie lepszej przyjaciółki. — Po to tu dla ciebie jestem. Teraz mi głupio, że od początku ci nie wierzyłam. A co do Willa - już i tak powiedziałaś mu o pamiętniku.

Na wspomnienie o notesie Addyson cała się spięłam.

— Musimy dokończyć czytanie.

— To co — odparła dziewczyna — dzisiaj u Toma?

Skinęłam głową. Bar u Toma był drugim najczęstszym miejscem naszych spotkań.

— Ja już będę się zbierać — mruknęłam Aurelie, wstając ze swojego miejsca. — Dzisiaj są urodziny Jamesa. Wyobraź sobie, że to dziecko wymyśliło, że jako prezent chce w domu cyrk!

James był młodszym bratem Coolidge. I nawet ja wiedziałam, że jak coś sobie postanowił, musiał dopiąć swego.

— Nie wspominałaś, że dzisiaj będziesz występować. — Zaśmiałam się, a szatynka obrzuciła mnie złowrogim spojrzeniem.

— To nie jest śmieszne, Izzy — ciągnęła dziewczyna, zarzucając płaszcz na ramiona. — Mama kupiła już perukę clowna.

Kiedy ponownie wybuchnęłam śmiechem, Aurelie skwitowała to tylko męczeńskim westchnięciem.

— Powiem twojej mamie, żeby robiła snapy.

— A ja jej powiem, że jak będzie potrzebować małp, niech dzwoni po ciebie.

Obruszyłam się i udawałam obrażoną. Dziewczyna pokręciła tylko z uśmiechem głową i rzuciła krótkie pożegnanie. Dźwięk złotego dzwonieczka świadczył o tym, że szatynka opuściła pomieszczenie.

Zaczęłam powoli kończyć moją kawę, kiedy poczułam nad sobą czyjąś obecność. Niespiesznie uniosłam wzrok, napotykając czarne tęczówki.

Przede mną stał nie kto inny jak Alex Rooney.

Przełknęłam nerwowo ślinę, kiedy wampir usiadł naprzeciwko mnie. Stale utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy, co wprawiało mnie w lekkie zakłopotanie, ale tego nie okazywałam.

— Och... To ty — rzuciłam, specjalnie wplatając w mój ton rozczarowanie. — Śledzisz mnie? Powiedz, postanowiłeś się bawić w Joe'go Goldberga?

— Ciebie też miło widzieć. — Prychnął, pozostawiając bez odpowiedzi moją uwagę.

Zacisnęłam mocno wargi i odłożyłam filiżankę na blat. Nienawdziłam tego, że brunet był tak oszczędny w słowach.

— Może powiesz mi o celu twojej... Wizyty?

— Może powiesz mi o tajemniczym pamiętniku?

W jednej chwili się spięłam. Niemożliwe, że słyszał naszą rozmowę. Aurelie zawsze dbała o ostrożność i specjalnie ściszała głos.

— Powiem ci coś o słuchu wampira — podjął w końcu, odchylając się na krześle. — Jest o wiele lepszy, niż ten ludzki. Podsłuchanie waszej rozmowy nie było problemem.

— Jesteś chory — warknęłam pod nosem. Ani trochę nie podobało mi się, że ktoś naruszał moją prywatność. — Nie masz prawa mnie podsłuchiwać.

Wampir uśmiechnął się przebiegle.

— Nie ty to ustalasz, Isabel.

Izzy. Poprawiłam w myślach, ale nie było czasu na skomentowanie tego.

— Więc? Co powiesz o pamiętniku?

Byłam coraz bardziej zirytowana. Oczywiście, ani na moment nie zapomniałam, że Alex był stworzeniem, które nie miało prawa istnieć i mogło w każdej chwili ukrócić moje życie. Miałam tylko jedno, malutkie pragnienie, żeby sprawdzić, co się stanie, gdy wyleję na niego kwas.

— A co niby chcesz wiedzieć? — zapytałam przez zęby. — Znalazłam pamiętnik mojej krewnej. Nic szczególnego.

— Wiesz, że może być w nim zapisane coś, co pomoże nam odkryć, dlaczego nie działa na ciebie hipnoza?

Szczerze mówiąc, myślałam o tym. Ten pamiętnik mógł być skarbnicą wiedzy również o mnie.

— Na razie nic ci nie powiem. Nie skończyliśmy czytać.

Alex patrzył na mnie spod przymrużonych oczu. Czułam, jak jego spojrzenie wbijało mnie w krzesło. Ze wszystkich sił starałam się je odwzajemniać, choć kosztowało mnie to dużo silnej woli. W końcu jego bladą twarz rozświetlił krzywy uśmiech.

— Z jakiego to jest roku?

— Z tysiąc osiemset czterdziestego trzeciego — wyrecytowałam, zastanawiając się nad powodem tego pytania.

Jego twarz momentalnie spoważniała.

— Twoja krewna żyła w Londynie?

— Yhym — przytaknęłam, patrząc na niego podejrzliwie. — Błagam, nie mów, że pamiętasz te czasy! — Milczenie uznałam za odpowiedź twierdzącą. — O światłości, jaki ty jesteś stary!

— Ucisz się — upomniał mnie. — Mamy pecha, bo w tamtym czasie mieszkałem w Hiszpanii, ale jeszcze jako zwykły dzieciak. Niewiele ci powiem o dziewiętnastowiecznym Londynie.

Nagle zerwał się, jakby stwierdził, że powiedział za dużo.

— Dokończ czytanie i natychmiast mi powiedz, jak się czegoś dowiesz — nakazał, a ja w duchu pomyślałam, że po moim trupie. — Do widzenia, Isabel.

Chwilę później już go nie było. Ruszył chodnikiem, a jego długi, wełniany płaszcz powiewał za nim. Skąpany cały w czerni wyglądał jak jeden z Dementorów z Harry'ego Pottera. Skarciłam się, że to nie była pora na żarty.

— Żegnaj, Rooney — odburknęłam cicho w odpowiedzi.

xxx

Przemierzałam ulice, mocno trzymając parasolkę w dłoni. Deszcz lał jak z cebra, w pełni prezentując angielską pogodę. Miasto były niemal puste, nie licząc kilku śmiałków, którzy, siłując się z parasolkami, brnęli do przodu. Wydawało się, że brzydka pogoda podziałała na ludzi jak tabletki nasenne, przez co większość została w domu, spędzając czas w swoim łóżku.

Gdy dotarłam do baru u Toma, w którym miałam spotkać się z Willem i Aurelie, otrzepałam parasolkę z kropel deszczu. Poprawiłam moje czarne włosy, które w ostatnim czasie ciągle wiązałam w wysokiego kucyka i weszłam do środka.

Od progu poczułam ciepło roznoszące się po pomieszczeniu. Urokiem tego baru było, że wyglądał, jakby był  wyjęty sprzed kilkudziesięciu lat. Drewniane ławy przecinały lokal, przy suficie wisiał telewizor, a w nim leciał mecz piłki nożnej, natomiast w kominku tliło się drewno. Na samym środku znajdował się nieduży barek, które prezentował najróżniejsze odmiany alkoholu oraz kilka rodzai fastfoodów.

Odszukałam wzrokiem parę przyjaciół, którzy siedzili przy barze. Ruszyłam w ich stronę, zajmując wysokie krzesło.

— Aurelie już myślała, że zdezerterowałaś. — Zaśmiał się Will na przywitanie.

— Nawet się nie łudziłam — odparła szatynka z przekąsem. — Po prostu znowu się spóźniła.

Westchnęłam, wyjmując pamiętnik spod płaszcza.

— Przepraszam — rzuciłam, nie mając nic na swoją obronę.

— Dotarł w całości? — spytała Coolidge, zmieniając temat. Przysunęła własność Addyson w swoją stronę, wertując stronnice.

— Mam nadzieję.

Na chwilę zapanowała między nami cisza. W tamtym momencie zaczęłam zastanawiać się, czy to na pewno dobry pomysł, żeby odczytywać zapiski nastolatki w takim miejscu. Z drugiej strony wątpiłam, żeby ktokolwiek przejął się trójką dzieciaków przy barze.

Aurelie przeniosła na mnie wzrok. Wydawało się, że próbowała coś wyczytać z mojego spojrzenia. Chyba jej się to udało, bo chwilę później spoglądała znowu na pamiętnik. Otworzyła usta, odczytując kolejne słowa Addyson. Wraz z Willem automatucznie przybliżyliśmy się do niej.

,,Już nie mogę tego wytrzymać! Teraz odsunęli mnie nawet od wszelkich narad.  Ida mówi, że to przejściowe, ale ja już od dawna przestałam wierzyć w jej słowa. Przecież to ja, jako jedyna zachowuję zimną krew i chęć do walki. W mieście jest coraz gorzej, a rąk do pracy coraz mniej. Jeżeli tak dalej pójdzie to zginiemy. Wszyscy."

,,Ubłagałam Idę. Z powrotem mogę brać udział w naradach. Pozostaje tylko sprawa tej zrzędliwej Helen, która nadal przyczepia się do mojego wieku, jednak to nasz najmniejszy problem. Boimy się wyjść na ulicę, aby kupić zwykłe bułki, nie wspominając już o normalnym funkcjonowaniu. Boi się każdy, a sprawy nie mają się wcale lepiej. Kto wie, czy jutro to na mnie nie dokonają dekapitacji, a Ida nie dostanie pod drzwiami mojej głowy."

Nagle gwar w barze przeciął nieludzki ryk. Kilkunastu mężczyzn zaczęło krzyczeć i podskakiwać z radości. Niektórzy klepali się po plecach, jeszcze inni wymieniali ze sobą dumne spojrzenia. Domyślałam się, że nasza drużyna musiała zdobyć gola.

Aurelie spojrzała mi w oczy. Oprócz przerażenia, kryło się w nich pytanie. Skinęłam głową, aby nadal kontynuowała.

Kolejne ciała, kolejne morderstwa. A ja już nie chcę słyszeć o kolejnych niepowodzeniach!  Nic nie idzie po naszej myśli. Dosłownie nic. Od miesięcy nasze życie się nie zmienia. Ukrywamy się pod grubą powłoką, której stworzenie doszczętnie wymęczyło Idę. Boję się, że niedługo umrze, a ja zostanę sama. Całkiem sama. Obiecuję sobie, że to jakoś załatwię. Choćbym miała sama wejść do paszczy lwa i własnoręcznie powyrywać mu wszystkie zęby."

,,Tego jest za wiele! Ida umarła wczorajszej nocy, a my nawet nie możemy jej godnie pochować. Nie jestem w stanie nic napisać - spływające po moich policzkach łzy, rozmazują litery. Wiem jedno - jeszcze ją pomszczę."

Po moich plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz, gdy zobaczyłam, że pochylone wyrazy są lekko rozmazane, a strona miejscami pomarszczona, tak jakby spłynęło na nią kilka kropel.

,,Mamy plan! Może nie jest on idealny, a wręcz ocieka głupotą, jednak to nasza jedyna nadzieja. Jest nas zdecydowanie za mało, aby z nimi walczyć. Już za kilkanaście dni, gdy księżyc będzie wysoko na niebie, a jego blasku nie będą przysłaniały żadne obłoczki, odprawimy rytuał. Słowa zapisane przez Idę zaraz przed śmiercią są kluczem do naszego zwycięstwa. Zwycięstwa dobra."

Następne strony zostały powyrywane w sposób, który przywodził na myśl, że osoba, która je wyrywała robiła to w nadzwyczajnym pośpiechu. Aurelie trzęsącymi rękami przekartkowała na jedyny zapis, który była w stanie odczytać.

,,To już dzisiaj. Dokładnie o północy, na prochach naszych przodków rzucimy czar, który w przyszłości pomści Idę i setki naszych zmarłych. Słowa przepowiedni wyraźnie mówią: Dziewczyna, urodzona pierwszego miesiąca w roku, której moc zdołałaby utopić cały świat, będzie kluczem do pozbycia się demonów z tej Ziemi. A jej życie spowije mrok, wielokrotnie straci to, co najważniejsze, lecz ona sobie poradzi. Będzie silna. Najsilniejsza potomkini czarownic - to ona nas pomści"

W tym momencie zapiski się skończyły. Aurelie drżącymi rękami rzuciła pamiętnik na drewniany barek, szybko kładąc obie ręce na kolanach. Gdy na mnie popatrzyła w jej brązowych oczach malowały się iskierki przerażenia. I mogłam przysiąc, że nie tylko w jej.

xxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top