A jaka jest specjalna nazwa na irytujących idiotów...?
— Zabierz ze sobą parasolkę, Isabel. — Usłyszałam głos cioci, dobiegający z kuchni.
Westchnęłam cicho, kończąc wiązać sznurówki moich białych adidasów. Wyprostowałam się i zarzuciłam na ramiona długi, czarny płaszcz. Przejrzałam się w wiszącym w holu lustrze, oceniając mój wygląd na ,,znośny, ale mogło być lepiej".
— Jasne — odpowiedziałam po dłuższej chwili, jednak kiedy spojrzałam za okno, zupełnie zrezygnowałam z tego pomysłu. Nie zapowiadało się na deszcz, a parasolka znajdowała się gdzieś w czeluściach mojego pokoju, toteż moje lenistwo wygrało i wyszłam bez niej.
Całą noc zastanawiałam się, czy powinnam dzisiaj pójść do szkoły. Z jednej strony strasznie się bałam. W końcu miałam mordercę pana Smitha na wyciągnięcie ręki, ale nie mogłam nic z tym zrobić, bo okazała się nim istota żywcem wyjęta z mitów. Do tego, myśl, że Alex mógłby zrobić ze mną to samo, co ze staruszkiem, napawała mnie strachem.
Z drugiej strony to wciąż byłam ja. Nieustraszona, bezmyślna Isabel Byers.
Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej w tej sprawie, choćby miało to skutkować uciętą głową.
Ruszyłam wzdłuż chodnika, szczelniej owijając się apaszką. Czułam to charakterystyczne napięcie, które zawsze towarzyszyło przed ważnym sprawdzianem lub wystąpieniem publicznym, jednak nie zawróciłam.
Osoba patrzącą z boku mogłaby pomyśleć, że byłam kompletną wariatką. I, tak. Tak chyba właśnie było.
Wraz z moimi kolejnymi krokami, wzmagał się coraz mocniejszy wiatr. Spojrzałam w górę i przeklęłam cicho, obserwując, jak niebo zachodzi czarnymi chmurami. Przyspieszyłam, modląc się, abym dotarła na przystanek zanim lunie deszczem. Niestety, moje modlitwy nie zostały wysłuchane, bo po zrobieniu zaledwie kilku kroków, rozpadało się na dobre.
W duchu przeklęłam moją głupotę i bezmyślność. Pochyliłam lekko głowę, brnąc do przodu. Ulice skąpały się w deszczu, a przejeżdżające obok samochody, rozpryskiwały wodę na wszystkie strony. Z żalem spojrzałam na moje, niegdyś białe, przemoczone adidasy.
Do przystanku miałam jeszcze kawałek, dlatego w mojej głowie pojawiła się już wizja, jak wchodzę na lekcje cała przemoczona. Westchnęłam, stawiając kolejne szybkie kroki, kiedy zauważyłam, że przejeżdżający obok samochód zwalnia i zrównuje tempo z moim marszem. Obejrzałam się zdziwiona i ujrzałam, że przednia szyba czarnego Bentley'a odsuwa się. Chwilę później wpatrywałam się już w czarne tęczówki, które w miejscu sprawiły, że serce podskoczyło mi do gardła.
— Chyba masz mały problem — powiedział Alex tonem pełnym wyższości, a ja spuściłam głowę, starając się nie zacząć uciekać z krzykiem. Zamiast tego przyspieszyłam tylko kroku. — No, już, wsiadaj.
Jego słowa sprawiły, że na chwilę się zatrzymałam. Miałam dziwną chęć wyśmiania go, choć nie chciałam znać konsekwencji tego czynu.
— Po moim trupie — rzuciłam, nawet nie zaszczycając bruneta spojrzeniem.
Czułam, jak ciężkie krople deszczu uderzały o moją głowę i spływały na twarz, ale nie zamierzałam się ugiąć.
— Twoja strata — odparł i już myślałam, że sobie odpuścił, kiedy w jednej chwili poczułam dłonie na mojej talii. To było tak niespodziewane, że podskoczyłam w miejscu z piskiem.
— Puszczaj! — udało mi się wykrzyczeć, kiedy Alex przerzucił moje ciało przez swój bark. Zrobił to z taką lekkością, jakbym nic nie ważyła.
Zaczęłam kopać i uderzać pięściami o jego plecy, ale chłopak nawet nie drgnął. Ze spokojem i towarzyszącą mu gracją, ruszył w stronę samochodu. Próbowałam się jeszcze wyrywać, ale czułam, że byłam na przegranej pozycji.
Kiedy byliśmy wystarczająco blisko, Alex rzucił mnie na siedzenie i szybko zatrzasnął drzwi. Zanim moja ręka zdążyła pojawić się na klamce, brunet siedział już w samochodzie. Podskoczyłam, nieprzygotowana na taki szybki ruch. Już wcześniej widziałam, jak wampir poruszał się z nieludzką prędkością, jednak do takiego widoku ciężko było się przyzwyczaić.
Alex przekręcił kluczyk w stacyjce, tym samym powodując, że fala ciepła rozlała się po wnętrzu. Cała się spięłam, kiedy samochód ruszył. Przez moją głowę przelatywało tysiące myśli, a serce głośno uderzało o żebra.
Niewiele myśląc, podjęłam ostatnią próbę ucieczki, kładąc dłoń na klamce.
— Nawet nie próbuj — odezwał się brunet z cieniem kpiny w głosie. — Blokada przed dziećmi.
Fuknęłam pod nosem, wlepiając wzrok za okno. Między nami panowała niezręczna cisza, którą przerywała jedynie ledwie słyszalna muzyka wydobywająca się z radia.
Siedząc wtedy w tym samochodzie, brnącym do przodu mimo deszczu, cholernie się bałam. Ziarno niepokoju zasiane gdzieś w moim żołądku, zaczęło rozkwitać. To było tak irracjonalne! Po co on mi pomagał? Widziałam i wiedziałam za dużo, lepiej byłoby, gdyby się mnie pozbył.
— Dalczego to robisz?
Och, Isabel! Dlaczego ty, do cholery, umiesz mówić?
Słowa te opuściły moje wargi, dokładnie w tym samym momencie, kiedy zapaliło się czerwone światło. Alex przystanął, a następnie spojrzał na mnie z ukosa. Czułam, że pod wpływem jego wzroku, stawałam się malutka. Jakbym stała przed nim naga, zupełnie bezbronna. Brunet miał w sobie jakiś urok. Urok, który sprawiał, że ludzie go podziwiali, a góry przesuwały się na jego rozkaz.
— Z nudów — odparł, a wyższość w jego głosie doprowadzała mnie do szaleństwa. Był taki pewny siebie, a jednocześnie taki skryty.
— Pytam poważnie — podjęłam, nie dając za wygraną. W duchu zastanawiałam się, kiedy wyląduję na asfalcie, z dala od jego samochodu.
— Intrygujesz mnie.
Wiedziałam, że ze mną pogrywał. To odpowiadanie półsłówkami było częścią chorej gry, w którą starał się mnie wplątać.
— To dlatego, że nie działa na mnie hipnoza?
— ,,To" ma swoją nazwę. I jest nią persfazja.
— A jaka jest nazwa na irytujących idiotów? — wyparowałam, nie mogąc się powstrzymać.
Możesz sobie wybrać już miejsce na nagrobek.
Alex, wbrew moim oczekiwaniom, uniósł kąciki ust w krzywym uśmiechu.
— Persfazja powinna zadziałać na każdego, oprócz na innych wampirów. Ty raczej do nich nie należysz. — Zmierzył mnie szybko wzrokiem, a gula w moim gardle powiększyła się. — Coś w tobie jest niezwykłego. I ja się dowiem co.
— Niezwykłego? We mnie? — rzuciłam z niedowierzaniem. — Ja nie umiem nawet odbić piłki, a co dopiero miałabym mieć w sobie coś ,,niezwyklego".
Nasz kontakt wzrokowy przerwało zielone światło. Samochód powtórnie ruszył, a ja wbiłam się głębiej w fotel. Nieobecnym spojrzeniem błądziłam po kropelkach, które powoli spływały po szybie. Pogrążyłam się w myślach, starając nie zważać na to, że znalazłam się w najdziwniejszej sytuacji w całym moim życiu. To zajęcie tak mnie pochłonęło, iż dopiero po jakimś czasie zauważyłam, że zboczyliśmy z drogi prowadzącej do szkoły.
Natychmiast się wyprostowałam, czując, jak krew odpływa mi z twarzy.
— Gdzie ty mnie wieziesz?! — wydarłam się z wyraźną panią w głosie. Kiedy usłyszałam śmiech, przeraziłam się nie na żarty. — Wypuść mnie stąd, natychmiast!
Pełna strachu żałowałam, że nie śledziłam drogi, tylko dałam się porwać rozmowie. Zaczęłam uderzać w raz w jego ramię, raz w szybę.
Co ja sobie w ogóle myślałam?
Kiedy z rozpaczy miałam już wykrzyczeć jakieś przekleństwo, przed nami wyrósł budynek szkoły. Usta niemal rozchyliły mi się ze zdziwienia, kiedy zauważyłam, że podjechaliśmy do placówki od tyłu. W jednej chwili zrobiło mi się strasznie głupio, jednak zaraz przybrałam na twarz złość.
— Bawi cię to? — warknęłam niemiło, uspokajając oddech. Kiedy usłyszałam jeszcze głośniejszy śmiech, zacisnęłam mocno wargi. — Naprawdę zadałeś sobie tyle trudu, żeby tylko mnie zdenerwować?
— Naprawdę myślałaś, że chcę cię uprowadzić?
Prychnęłam z irytacji, a kiedy Alex zaparkował, wyskoczyłam z samochodu.
Poczułam, że los ponownie ze mnie drwił, kiedy dostrzegłam Aurelie. Dziewczyna stała naprzeciw mnie, z jedną ręką zaciśnięta na ramieniu torby. Jej bujne loczki jak zawsze pozostawały w artystycznym nieładzie, a czekoladowe oczy wpatrywały się we mnie z nieodgadnionym blaskiem.
Zagryzłam dolną wargę i lekko się zmieszałam. Sytuacja między nami wciąż nie była jasna, dlatego nie wiedziałam, jak postąpić.
— Cześć, Aurelie.
Kiedy usłyszałam ten charakterystyczny głos, ledwo ustałam na nogach.
Proszę, niech to nie dzieje się naprawdę.
Jeśli wcześniej myślałam, że nie mogło być gorzej, myliłam się.
Kiedy brunet przechodził obok mnie, wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, ukazując w pełnej okazałości swoje kły. Mimo mojego protestu, Rooney przeszedł koło Aurelie, a z jej twarzy automatycznie odpłynęły kolory. Alex mrugnął do niej zawadniacko, po czym skierował się w stronę szkoły, pozostawiając za sobą oszołomioną szatynkę.
Jęknęłam, przeklinając w duchu tego idiotycznego dupka. Zaczęłam zbliżać się z rezerwą do dziewczyny, przybierając na twarz współczucie.
— Błagam, powiedz mi, że to atrapa — powiedziała naiwnie.
Pokręciłam tylko głową.
— Mój Boże, czyli od początku miałaś rację. — W głosie szatynki pobrzmiewało przerażenie i tak niepodobne do niej rozemocjonowanie. Dziewczyna odgarnęła nerwowo włosy, a ja w tym czasie dostrzegłam, jak trzęsły się jej ręce. — Tak cię przepraszam, Isabel — wyszeptała po chwili.
Z nieba na powrót zaczął kapać deszcz, który chwilę temu ustał. Poczułam, jak tusz do rzęs spływa mi po policzkach.
Nie mogłam być na nią zła. Nie należałam do osób, które długo nosiły w sobie urazę.
— Nie ma sprawy.
— Co teraz zrobimy? — zapytała, patrząc mi w oczy. Jej strach był niemal namacalny, przez co sama się wzdrygnęłam.
— Musimy posprzątać ten bałagan.
xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top