Nienawidzę cię...

Spadałem ze łzami w oczach, nie ze strachu, a ze smutku. Gdy leciałem bezwładnie w dół usłyszałem jeszcze krzyk Selina.

-Meriel! 

Otworzyłem oczy i rozwinąłem skrzydła. Rozbiłem kule i poszybowałem w górę. Spojrzałem na jego zszokowaną minę, która zmieniła się w szczęście. Wkurzyłem się widząc go i jego wesołą minkę. Oczy zaszły mi czarną mgłą. Były to złe emocje. To stało się już kiedyś... raz... zniszczyłem wtedy duży obszar naszego kraju i dalej jest tam wielka dziura i nic nie chce tam wyrosnąć. Gleba jest w tym miejscu skażona.

Gdy tylko świat stał się czarny, zrozumiałem, że to koniec i muszę stąd uciekać. Nie chce zepsuć wszystkiego. 

Ostatnimi siłami ogarnąłem się i odleciałem. Zobaczyłem też, zaskoczoną minę mojego okropnego narzeczonego. Ja... naprawdę go kocham, ale on... on mnie okłamywał i ranił, mimo że mu zaufałem! Jak on mógł...

-Meriel! Gdzie lecisz? Proszę wróć, chce ci wszystko wytłumaczyć!

-Nie chce cię słuchać!... Dlaczego musiałem pokochać akurat ciebie?!

-Meriel!

-Czego?!

-Ja też cię kocham.- w moich oczach pojawiło się więcej łez a czerń powoli znikała.

-Kocham cię Selin, ale to nie pomoże... jest za późno.- wiedziałem, że jedyne co i teraz pomoże to oddalenie się, by ich nie zranić. Nie chce tego robić, ale nie dają mi wyboru, bo jeżeli tu zostaną tylko wszystko się pogorszy. A ja... nie chce nikogo zranić, bo nie jestem jak on. 

Postanowiłem jednak, że trochę go podręczę.

-Selin...

-Tak?

-Nienawidzę cię... bardzo! Mógłbym cię po prostu teraz zamordować z wielką satysfakcją! Ale...

-Ale?

-Nie zrobiłbym tego Hebanowi... nie miałby kogo dręczyć. Bo wiesz to Heban. To Heban...

-Wiem, ze Heban to Heban! Przestań powtarzać jego imię!

-Czemu? Czyżby cię to raniło? To, ze o nim mówię? 

-Tak i to bardzo!

-Ale to dalej za mało! To nie to samo kiedy ty mnie raniłeś! Pokochałem cię, a ty mnie cały czas oszukiwałeś! 

-Nie chciałem tego! Ale tak jakoś-

-Tak wyszło?! Ty myślisz, że to przez to, że tak wyszło? Mogłeś mi powiedzieć już na samym początku! Ale nie! Ty wolałeś mnie najpierw zranić!

-Ja... Meriel ja przecież...

-NIENAWIDZĘ CIĘ...

-He...a-ale...- w jego oczach zebrało się już tyle łez, że spadały strumieniami. To dziwne, ale cieszyło mnie to, raniąc zarazem. 

Postanowiłem zniknąć. Prze teleportowałem się do domu i zostawiłem mamie liścik  wytłumaczeniem, po czym spakowałem kilka rzeczy do plecaka. Uciekłem, nie wiem gdzie to było, ale jedyne co się liczyło to uciec. 

Nie było mnie tydzień.

W dniu w którym wróciłem miałem iść poznać mojego... narzeczonego... Ale po co? Przecież już go poznałem. Bo oni o tym nie wiedzą. Stawiłem się o odpowiedniej godzinie pod salą tronową, w której była już moja matka, król i Selin. Wszedłem z zamkniętymi oczami i podszedłem do nich z opuszczoną głową. Po chwili ciszy odezwał się król.

-Książę Merielu nie chcesz zobaczyć swojego narzeczonego?

-Tak... Witaj Selin...- powiedziałem dalej z zamkniętymi oczami i opuszczoną głową.

-On wie?- spytał ponownie król, tym razem swojego syna.

-Tak... przepraszam.

-Nie, to dobrze przynajmniej jest łatwiej... Merielu spójrz mi w oczy.

Podniosłem powoli głowę, dalej mając zamknięte oczy. Otworzyłem je nagle, a król spojrzał na mnie przerażony. 

-Wybacz królu za mój wzrok.

-Ale co ci się stało?- obróciłem głowę w stronę Selina.

-To co się stało da się opisać tylko w jeden sposób... gdybym nie miał tu przyjaciół, opowiedziałbym wszystko i wypowiedział bym wojnę, którą byście przegrali. Za winy które on wyrządził płacił by cały kraj. 

-Selin...-król spojrzał na swojego syna zdziwiony- co ty zrobiłeś?

-Ja-

-Molestował mnie. 

-CO?!

-Ale to nie tak miało być, Meriel! 

-Ale jednak tak się stało. Nie tłumacz się, nic ci nie pomorze. 

-Meriel...

-Wybacz królu mi tą śmiałość, ale czy mógłbym już wyjść. Nie dobrze mi jak patrze na waszego syna. 

-O-oczywiście, to zrozumiałe... Przepraszam za niego.

-Spokojnie, co się stało już się nie odstanie. Nie płaczmy nad rozlanym mlekiem. Tak więc...-ukłoniłem się i wyszedłem. Usłyszałem jak za mną ktoś biegnie, ale mogłem się domyślić kto to. Więc, utworzyłem wokół siebie niewidzialną naelektryzowaną powłokę. Podbiegł do mnie i chciał dotknąć, ale wtedy mocno poraził go prąd. 

-Ał! Meriel? Co to miało być?!

-Ochrona. Nie chce żebyś mnie dotykał. 

-Musimy porozmawiać.

-Nie, nie musimy. 

-Meriel proszę! Chcę z tobą być! Kocham cię rozumiesz?!

-Ja też cię kochałem!- w jego oczach pojawiła się iskierka nadziei- Ale ty wszystko zepsułeś... I teraz cię nienawidzę! -Widziałem jak z każdym słowem uchodzi z niego cała radość z poprzednich słów.- Nienawidzę cię i to twoja wina! Nigdy ci już nie zaufam!- zdzieliłem go w twarz dodając do tego trochę mocy i wybiegłem z zamku. 

Znowu uciekam...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top