XXV

- Już wszystko dobrze. - oznajmiła wesołym tonem dziewczyna, a ja miałem ochotę ją pocałować, patrząc w jej brązowe oczy.

Do drzwi zapukała jakaś pielęgniarka i oznajmiła, że wraz z Ver musimy opuścić salę, bo Zack musi odpocząć. Poczekałem, aż dziewczyna pożegna się ze swoim lubym. Wziąłem ją pod rękę i wyszliśmy ze szpitala. Postanowiłem podjąć temat Emmy.

- Słyszałem, że dziś twój kochany Zack pocieszał się u boku Lambert. - sprowokowałem temat, a Ver spochmurniała. Z kroku na krok zwalniała, aż w końcu się zatrzymała.

- Ty też?! - wyrzuciła ręce w górę. - Nie wierzę ci. - wukrztusiła to z siebie i odeszła, a ja, próbując ją zatrzymać, złapałem ją za ramię i odwróciłem w swoją stronę.

- Powinnaś. - rzekłem pewnie, patrząc w jej rozzłoszczony wzrok. - Słyszałem, że więcej osób to widziało, więc mogą potwierdzić, jeśli nie wierzysz swojemu przyjacielowi.

Poczułem się zawiedziony, bo Emma zapewniała, że na pewno byli skłóceni,  a tymczasem ona nie chciała temu wierzyć. No pewnie!  Czego ja się spodziewałem...

- Na prawdę?  - wytrzeszczała na mnie oczy, a ja nabrałem pewności siebie. - A ty?  Skąd to niby wiesz? Przecież nie było cię tam, bo byliśmy razem na zakupach.

- Ale powiedział mi to mój kolega z młodszego rocznika! - uśmiechnąłem się na kłamstwo. - Wiedział, że się przyjaźnimy i kazał ci jakoś przekazać, że Zack się tylko tobą bawi!  Pamiętasz to, jak udawał gwiazdora? - skinęła głową i zamyśliła się. Złapałem ją za oba ramiona i lekko potrząsłem,  a spod jej oczu wypłynęła łza. Podniosła na mnie pełen boleści wzrok i odepchnęła mnie.

- On by mi tego nie zrobił!  - krzyknęła, a w jej głosie przemawiały wszystkie negatywne emocje. - Jesteście...okropni!  Wy wszyscy!  - odwróciła się i szła, potykając się o kamienie.

Widok smutnej Ver mnie również zasmucił. Nabrałam oddechu i ciężko go wypuściłem. Uświadomiłem sobie, że kłamanie i ranienie osoby, na której ci zależy, boli bardziej niźli zdrada. Cicho jęknąłem i chciałem ją dogonić, ale wyprzedziła mnie.

- Odczep się!

- Odzyskaj w końcu wzrok, Ver! - krzyknąłem równie głośno jak ona, co spowodowało, że odwróciła się w moją stronę i staliśmy twarzą w twarz. Przyciągnąłem ją do siebie i pogłaskałem po plecach. Objęła mnie w talii i cicho zapłakała, więc mocniej ją ścisnąłem.

- Trudne jest to, że nie wiem komu wierzyć. - otworzyła buzię i jęknęła, a ja tak bardzo chciałem uciszyć ją pocałunkiem. Jednak wiedziałem, że to, co buduję od dawna, może runąć w przeciągu jednej sekundy. - Zack zapewnia, że on tego nie zrobił, a się okazuje, że coraz więcej osób to widziało. Co ty byś zrobił?  Komu byś uwierzył. Innym, czy osobie, która zmieniła twoje życie?  - spojrzała z nadzieją w moje oczy, a ja zbliżyłem twarz ku niej.

- Nie wiem. - powiedziałem szczerze. - Uwierzyłbym osobie, na której mi zależy, pewnie. - odgarnąłem kosmyki włosów z jej czoła, po czym zrozumiałem, co powiedziałem. Sam właśnie zniweczyłem swój plan.

- Mogę ci coś powiedzieć?  - szepnęła mi na ucho, na co serce zaczęło szybciej bić.

- Możesz. - uśmiechnąłem się i w tym czasie latarnie oświetlające mrok zgasły. Ver wtuliła się jeszcze mocniej we mnie. - Nie bój się.

- Obiecaj, że nikomu nie powiesz.

- Obiecuję. Słowo przyjaciela.

- Sama nie wiem, czy ufam do końca Zack'owi. Tak samo jak nie wiem, czy go kocham. - wyznała, a ja uśmiechnąłem się na te słowa. - Wiesz, może to sobie wmówiłam. Może tak na prawdę jestem w nim tylko zakochana?

- Ja nie wiem. Sama musisz się zdecydować, to twoje uczucia. A czemu mu nie ufasz?  - zaciekawiłem się, a ona głośno stęknęła.

- Za dużo razy mnie okłamał. Za dużo razy mnie zranił. A najgorsze jest to, że jeśli to jednak wy mówicie prawdę, to ja uwierzyłam przez chwilę Zack'owi i straciłam przyjaciółkę.

- Dlaczego?

- Chciała mnie przed nim ostrzec, a nawet zdjęcie z tym incydentem z tą suką miała. Wtedy zjawił się on, a ja oszalałam. Wyrzuciłam ją z domu. Mam teraz tylko ciebie. Tobie ufam i wszystko ci mówię. I mam pewność, że mnie nie okłamujesz i jesteś uczciwy.

- Och. - tylko tyle zdołałem wydusić, bo bardzo zaskoczyło mnie jej wyznanie. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. - Jest późno już, wracajmy. Podwiozę cię pod dom. - zaproponowałem, a ona mnie puściła, choć wcale tego nie chciałem. Postanowiłem, że dam jej kask, żeby bezpiecznie dotarła do domu.

Jednym przekręceniem kluczyka uruchomiłem motocykl, a w dodatku oświetliłem otoczenie. Dodałem gazu i ruszyliśmy. W ciągu drogi myślałem nad jej słowami.

- Mam teraz tylko ciebie. Tobie ufam i wszystko ci mówię. I mam pewność, że mnie nie okłamujesz i jesteś uczciwy.

Te słowa ciągle rozbrzmiewały w mojej głowie. Ale to nie prawda, co mówiła. W ogóle nie byłem ani nie jestem uczciwy wobec niej. Ona o tym nie wie i niech tak zostanie. Chwilowo zamknąłem oczy i przyspieszyłem, ale nie na długo. Dopiero teraz zrozumiałem, jak bardzo bym ją zranił, gdyby mój i Kate plan przebiegł pomyślnie. Stwierdziłem, że najlepiej by było, gdybym zakończył całą tą akcję. Kurwa! Nie chciałem dłużej patrzeć, jak cierpi przez niego ani przeze mnie, choć nie wiedziała, że tak było. Wspominała coś o Dianie, że ma to zdjęcie. Gdy podwiozłem ją pod dom, kazałem jej zaczekać. Napisałem do Diany.

Do: Diana Birdy
Hej, to Jack. Masz to zdjęcie co mówiłaś?  Chodzi o Zack'a i Emmę. Wyślij, gdybyś mogła.

W odpowiedzi dostałem fotografię uchwyconą w idealnym momencie. Emma uwieszona na chłopaku, a ten ją obejmuje, a wyraz jego twarzy wskazuje na to, że jest zadowolony. Lepiej być nie mogło.

- Spójrz! - pokazałem Ver zdjęcie, a ona chwyciła telefon w swoje ręce. Przybliżała i oddalała, szukając dowodów, że to zdjęcie jest przerabiane. Jej oddech przyspieszył i zaczęła nerwowo stukać palcami w ekran.

- To mój Zack?  - pytała rozpaczliwie, a ja potwierdziłem. - Niemożliwe!  Niemożliwe! - zaczęła chodzić w koło i targać włosy. - To Zack!  - jęknęła i opadła na jeden stopień schodów. - To mój Zack. Okłamał mnie. - ściszyła ton i głośno szlochnęła. Usiadłem obok niej i objąłem, uspokajając ją.

- Co zamierzasz z tym zrobić?

- Nie wiem.  - krzyknęła. - No kurwa, nie wiem!  - wstała i z trzaskiem drzwi weszła do domu, zostawiając mnie samego na schodku. Upuściłem rękę, którą obejmowałem Ver i spuściłem głowę w dół.

Zobaczyła na własne oczy i uświadomiła sobie, że jednak ją okłamał. Przykro mi było słyszeć te wszystkie krzyki i jęki, które mówiła pod wpływem emocji. Gdy to wyjdzie na jaw, nie zdobędę jej. Wyciągnąłem telefon po to, aby skończyć z tym raz na zawsze.

Do: Emma Lambert
Siema. Ja się wypisuję z tego całego planu. Już nieaktualne.

Wpatrywałem się w ekran, aż go zablokowałem. Rzuciłem nim daleko w krzaki, cicho krzycząc. Jeśli z nim zerwie, będę przy niej w tych trudnych chwilach, o to właśnie mi chodziło. Ale obawiam się, że już nigdy nie spojrzę w jej oczy. Moje serce nagle się ścisnęło i po raz pierwszy od kilkunastu lat po twarzy spłynęła łza. I to nie z mojego powodu, a z jej powodu. Z powodu dziewczyny, która cierpiała przeze mnie, sama nie wiedząc, że to przeze mnie. Byłem taki beznadziejny. Będę cieszyć się jak głupi, gdy powiadomi mnie, że zerwała?  Coraz bardziej nie chciałem jej bardziej ranić, więc wpadłem na pomysł, że najlepiej by było chwilowo zniknąć z jej życia. Ale następnie uświadomiłem sobie, że przecież idę z nią na bal. Wstałem i wsiadłem na motocykl, odjeżdżając.

~~

Wszedłem na salę, szukając wolnego miejsca. Z oddali widziałem, że Alex mi machał, ale przed nim siedziała smutna dziewczyna, którą miałem ochotę pocieszyć. Jednak stwierdziłem, że usiądę z Alexem,  w końcu był moim najlepszym przyjacielem. Podziwiałem go, był to naprawdę facet godny medalu lojalności. Przecież był też przyjacielem Zack'a, a wiedział, że tak jakby staliśmy się wrogami. Wiedział o wszystkich moich rozsterkach względem Ver i nie powiedział nic Zack'owi, chociaż tak samo jak mojego dobra chciał również i jego. Był rozdarty pomiędzy nami dwoje, a umiał zawsze dawać dobre rady. Wiedział też o wczorajszym incydencie z Ver.

- Siema. - przywitałem się z nim.

- Elo stary. - kiwnął głową. - Prawie dostałbyś nieobecność na tej lekcji.

- Ale zdążyłem. - uśmiechnąłem się i kątem oka spojrzałem  na nią. Podparta rękoma w ogóle nie była zainteresowana lekcją. Malowała coś w swoim zeszycie i nic ją dookoła nie obchodziło.

- Jak z nią?  - spytał cicho, ruchem głowy wskazując na nią.

- Od wczoraj bez zmian. - wymusiłem uśmiech, choć wcale do śmiechu mi nie było.

- Veronica Larsson do odpowiedzi. - wywołał ją nauczyciel, a ona oderwała się od świata marzeń. Nawet na mnie nie spojrzała, tylko wstała i ruszyła w stronę tablicy. Uniosła swój smutny wzrok na klasę, nie dostrzegając w niej mnie.

- Czemu się nie przywitałeś z nią?  Odpuszczasz?  - spytał.

- Nie wiem. Już i tak za dużo namieszałem, żeby teraz nagle odpuścić. - wzruszyłem ramionami, słuchając, jak nauczyciel beształ Ver za to, że nic nie umie.

- Przepraszam, ale naprawdę miałam wczoraj ciężki dzień. - tłumaczyła.

- Wiesz jaki jestem zawiedziony?  Od początku ci mówiłem, że ten plan to jakieś głupstwo. Sam teraz zrozumiałeś.

- Dobra, zrezygnowałem z niego i chuj. Możemy już nie drążyć tego tematu? - uniosłem głos, a on podniósł ręce w obronnym geście.

- Wyluzuj, stary.

- Wiesz czego się boję?  - spytałem, nie czekając na odpowiedź. - Że to wszystko wyjdzie na jaw, że to ja za tym stałem. I wtedy odrzuci i mnie i Zack'a.

- Od początku byłem za Zack'iem. Nie wiem nawet czego podjąłeś się walczenia o nią, jak i tak nie masz szans. Ona nigdy nie będzie traktowała cię jako kogoś więcej niż przyjaciela. Albo może kiedyś, ale ty pewnie w tym czasie będziesz zajęty kimś innym, znam cię. A Zack'a kocha i on ją też kocha na swój sposób.

- Cieszę się. - powiedziałem przez zaciśnięte gardło. Miałem ochotę powiedzieć mu, że wcale tak nie jest, ale nie dotrzymałbym obietnicy, a wtedy to już zupełnie znienawidziłbym siebie.

Zadzwonił dzwonek na przerwę. Każdy poderwał się z miejsca, a mała Ver dalej coś skrobała ołówkiem. Podszedłem do niej i dźgnąłem w żebra.

- Dzwonek był. - uśmiechnąłem się, gdy się odwróciła.

- O,  Jack. Nie widziałam cię. - wysiliła się na uniesienie kącików ust w górę.

- Nic nie szkodzi. Chodź.

Spakowała swoje rzeczy do torby i razem ze mną wyszła na korytarz.

- Zdecydowałaś coś?

- Tak. - zaczęła. - Całą noc nie spałam i wymyśliłam najlepsze rozwiązanie. - spojrzałem w jej podkrążone oczy.

- Więc?

- Poczekam, aż wyjdzie ze szpitala, czyli za tydzień i damy sobie przerwę. - spojrzała na mnie, a mi trudno było się nie uśmiechnąć. - Wiesz, nie zerwać, a odpocząć chwilę od siebie. Wtedy się okaże, czy zasługuję na niego, czy nie.

- Dobrze. - objąłem ją lekko w talii, na co zareagowała inaczej niż wczoraj. Łokciem pchnęła mnie do tyłu, tym samym odpychając od siebie.

Dogoniłem ją i dotrzymywałem jej kroku, ignorując wzrok innych. Mijaliśmy właśnie Dianę, która ze smutkiem siedziała pod ścianą. Obserwowała mnie i Ver, która nawet na nią nie spojrzała. Wtedy wlepiła swój pytający wzrok na mnie, a ja uniosłem ramiona na znak, że o niczym nie wiem.

- Jack. Nie idź za mną. Chcę być teraz sama. - odwróciła się akurat wtedy, gdy komunikowałem się z Dianą.

- Czemu?  - zdziwiłem się.

- Bo tak. - rzuciła i ruszyła przed siebie szybkim krokiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top