XLVII

Zack's POV:

- Pękasz?  - spytałem jedną z dziewczyn, z którą byłem w parze w tej zabawie. Nie powiem, ostra przeciwniczka. Palcem wskazującym pnąłem się w stronę jej talii, gdzie następnie zatrzymałem się przed piersiami.

- Nie. - rzekła stanowczo, a ja spojrzałem na nią.

Nie mogłem wiele zobaczyć, bo obraz zaczął mi się rozmazywać przed oczami. Wypiłem zbyt dużo i odczuwałem powoli tego skutki. Nawet nie wiedziałem, gdzie była moja Ver. A może to z nią właśnie grałem w "Pękasz"? Zaczęło mi się kręcić w głowie, ale zabawa toczyła się dalej. Mój palec zatoczył kółka na jej pagórkach, a ona się zaśmiała, tym samym przegrywając.

- Flaszka wódy dla... - prowadzący zrobił krótką przerwę, abym powiedział mu swoje imię.

- Zack'a. - uniosłem ręce w górę i zacząłem skakać po parkiecie, a tłum gapiów bił mi brawo.

Chłopak pewnie z drugiego rocznika wręczył mi nowiutką, zimną, wielką wódkę, która tylko czekała na opróżnienie. Przyjąłem maleństwo z otwartymi rękami i w mig koło mnie znalazło się sporo ludzi, których nawet nie znałem, którzy czekali, aż podzielę się z nimi nagrodą. Popierdoliło ich? To ja wygrałem i to ja wypiję. Otworzyłem korek i ręką przytrzymałem bestie przed napadem. Udałem się w stronę kuchni, gdzie pijane towarzystwo albo spało na kanapie, albo szukało czegoś na ostry ból głowy. Przechyliłem flaszkę, potykając się o różne rzeczy, które lądowały na podłodze i cicho przekląłem. Rozchyliłem usta na tyle, aby zmieścił się w nich gwint butelki, której zawartość mocno zapiekła moje gardło. Ale tego potrzebowałem. W mojej kieszeni zawibrował telefon, który oznajmił, że dostałem wiadomość. Opadłem zmęczony tą całą imprezką na kanapę obok innych skacowanych kolegów. Wyjąłem z kieszeni potłuczoną komórkę, ale moje ręce tak mocno drżały, że nie zdołałem tego nawet utrzymać. Sądziłem, że było już grubo po drugiej w nocy. Tymczasem zegar wskazywał pierwszą. Przytkałem do ust znowu swoją nagrodę i czekałem, aż kojąca ciecz znów zapali moje gardło tylko po to, aby wraz z przełkniętą wódką zniknęły moje problemy lub stały się łatwe do rozwiązania. A było ich sporo. 

~~

Obudził mnie odgłos tłuczonego szkła tuż obok ucha. Poderwałem się i sam strąciłem szklaną butelkę, która była już całkiem pusta. O dziwo pamiętałem wszystko z tej imprezy, ale głowa mnie nie bolała. Wokół wyspy kuchennej krzątały się różne osoby. Wśród nich dostrzegłem opierającą się o blat malutką Ver, która chyba zgonowała. Usilnie próbowałem podnieść się z pozycji siedzącej, ale wykonując ten nagły ruch moja głowa dała o sobie znać. 

- Kurwa!- syknąłem, trzymając się za głowę.

- Daj im spokój, one też ludzie. - odezwał się łysy chłopak, którego ciało pokrywało wiele blizn. Siedział oparty o poduszki, a w dłoni trzymał dużą szklankę wody.

- Może i kobiety, ale bez uczuć. - prychnąłem, podtrzymując ciężar ciała ręką opartą o stolik.

- Czemu tak uważasz? - wywrócił oczami, po raz pierwszy na mnie patrząc. - Clive. - uniósł się i podał mi rękę, gdy ja przecierałem oczy. - Clive Denzel. 

- Zack Adams. - odwzajemniłem gest, a w mojej głowie już błysnął pomysł. - Od jak dawna tu jesteś?

- Hmmm... - podrapał się po błyszczącej czaszce. - Tak od dziewiątej wczoraj. - uśmiechnął się, ukazując szereg powybijanych zębów. 

- Czyli też zaczynasz przygodę z college'em? - spytałem, siadając z powrotem na swoim miejscu. Głowa mi pulsowała.

 - Mówią, że tu niezłe dupska przychodzą. - zaśmiał się, a ja mu wtórowałem, patrząc z ukrycia na Veronicę. 

- Z bractwa? 

- Nie. - przeciągnął ostatnią samogłoskę i znów podrapał się po glacie. Wszy ma, czy co? - Akademik.

- Witaj w klubie. - złączyłem palce w piąstki i lekko uderzyłem go w klatę, która była niezwykłych rozmiarów. - Przepraszam, zaraz wracam.

Wstałem tym razem hardo i idąc w miarę prosto w stronę Ver, położyłem dłonie na jej ramionach. Przygryzłem płatek jej ucha, a ona odwróciła się leniwie. Miała bardzo podkrążone oczy, jej włosy nie układały się, szminka już zeszła. Jedyne, co pozostało nietknięte to jej strój, za co w duchu podziękowałem, bo ten, kto by ją tknął, dostałby porządny wpierdol. 

- Zack. - odezwała się, a ja przełożyłem dłonie z jej ramion na jej twarz i kciukiem pogładziłem niczym nie skażone policzki. - Ja nic nie pamiętam. 

- Spokojnie. - czułem na sobie jej szybki oddech i wiedziałem, że jest bliska paniki.

- Jak spokojnie?! Mam być spokojna, skoro nie wiem, co ja odpierdzielałam dzisiaj? Zack! - spuściła wzrok w dół. - Ja mogłam zrobić głupstwa!

- Daj spokój! - szepnąłem, a ona się spięła. - Jeśli byś je zrobiła, to bym ci wybaczył.

Na jej twarzy zawitał niemy uśmiech, a oddech się umiarkował. Zbliżyłem jej twarz do swojej i lekko przygryzłem jej wargę, na co ona cichutko jęknęła. Zaraz potem przypomniałem sobie o czymś, co było bardzo ważne, najważniejsze, na równym stopniu razem z Ver. Mój motocykl! Jack miał go przetransportować i miał go zostawić u swojego kuzyna. 

- O kurwa! - syknąłem pod nosem i zacząłem przeszukiwać swoje kieszenie, ale gdy się zorientowałem, że mojego telefonu nie ma, prawie uderzyłem pięścią o blat.

Zostawiłem ją bez żadnych wyjaśnień i wróciłem na kanapę, gdzie spędziłem noc. Może tam mi telefon wypadł? Gorączkowo przekopałem wszystkie poduszki, nawet Clive zainteresował się, czego szuka, na co ryknąłem, że telefonu. Miałem świadomość, że wszyscy teraz patrzyli na głupiego chłopaka, który zgubił głupią rzecz.

- Ale czego nagle wpadasz w szok? - spytał leżący Clive. - Ma jakaś ważna wiadomość przyjść? 

- Tak! - krzyknąłem po raz kolejny i rzuciłem na środek pokoju koc, pod którym telefonu też nie było.

- Co może być ważniejsze od twojej dziewczyny? - zakpił, a ja pomyślałem, że muszę ochłonąć. Oparłem się o siedzenie kanapy i głośno stęknąłem, po czym przejechałem dłonią po twarzy.

- Mój motocykl. Kurwa! 

- No i co z nim? - prychnął chłopak, a ja miałem ochotę obić go pięściami.

- To, że ktoś miał mi go tu przywieźć do swojego kumpla, a ja nie mam z tym kimś kontaktu, kurwa mać! 

- Ty też może ścigasz się na wyścigach? - spytał wyraźnie zainteresowany, a ja od razu się wyprostowałem. 

- Nie pierdol, że ty też! - odwróciłem się z uśmiechem nadziei na twarzy, a Clive kiwał twierdząco głową.

- Dziś są zawody. Otwarcie sezonu. - rzucił krótko, a ja z wyczekiwaniem czekałem na więcej informacji. Szansa dla mnie, żebym pokazał, kto ma być tu królem. - Każdy amator może przejść. Koło sławnej legendarnej i już nieużywanej siedziby gangu Auksinis vainikas!

Słyszałem dość dużo na ich temat. Jeździli po nocach po ulicach New Jersey w złotych kombinezonach, z strasznymi maskami na twarzy, tak, że nikt nie widział ich twarzy. Byli po prostu postrachem ludzi. Okradali różne sklepy, strzelali w niewinnych ludzi, kradli motocykle. Dziesięć lat temu ich siedziba spłonęła, a wraz z nią ich kapitan, Shay. Nikt nie wie, co się stało z resztą.

Spuściłem głowę w zamyśleniu, a wzrok napotkał pod fotelem czarny aparat, który był moim telefonem. Uśmiechnąłem się cicho i jednym ruchem go chwyciłem, szybko odblokowując ekran. Clive opowiadał coś jeszcze, ale ja pochłonięty byłem do reszty otwieraniem wiadomości właśnie od Jack'a, której treść ładowała się i ładowała. Ale najwidoczniej motocykl już dotarł, bo Jack raczej bez powodu by nie pisał.

Od: Jack 

Twoja honda cała i zdrowa doszła do Ethana. Masz tu jego adres: (załącznik)

Kliknąłem w podany załącznik, który namierzył moją lokalizację i wyszukał najszybszą drogę do mieszkania Ethana. Chciałem jechać tam jak najszybciej, ale Ver musiała się dostać do akademiku, zanim ktoś coś jej tu zrobi. Problem był, bo tam, gdzie ja mam spędzić noce, nie ma za bardzo garaży, a motocykl nie będzie nocował na podwórzu. 

- Clive? - zagadałem, a ten wstał i poszedł nalać sobie kolejną dawkę wody. Odwrócił się i zadarł głowę w górę. - Masz miejsce w garażu?

W bractwie znajdowało się kilka takich blaszaków, w których na pewno mój sprzęt byłby bezpieczny, a skoro sam Denzel mówił, że ściga się, to jego motocykl też gdzieś tu musi być. 

- Pewnie! - przytaknął, a gdy znów usiadł tam, gdzie siedział, przedstawiłem mu plan. 

Musiałem szybko znaleźć Milana, żeby mógł odwieźć Ver do akademiku, a sam by odwiózł do Ethana, skąd wróciłbym już własnym pojazdem. Pożegnałem się z Clivem mówiąc, żeby za dwie godziny czekał w tym samym miejscu, lecz on stwierdził, że chętnie by się z nami zabrał. Milan spał w pokoju na górze i po kilki minutach prób obudzenia go, wreszcie otworzył oczy. Poznał się z Clivem, a ja, dumny z siebie, że tworzyłem nową paczkę, zabrałem Ver pod rękę i prowadziłem do auta. 

~~

Warkot silników o skandujący tłum to zdecydowanie mój klimat, jeśli chodzi o wyścigi. Okolica była już dawno wyludniona, aczkolwiek z komina siedziby ulatniał się niemalże niezauważalny dym. Nikt jednak na to nie zwracał szczególnej uwagi. Zawody tu różniły się od tych w Phoenixie, do czego musiałem się przyzwyczaić. Nowe zasady, a raczej ich brak, nowy teren, więcej fanów. Dopuszczalna była tu nawet broń,na co przeszedł mnie dreszczyk emocji. Musiałem uzbroić się w to cudo, czym nazywają spluwą. Chłopaki założyli funclub, który składał się oczywiście z Aarona, Milana, Ver i tej dziwnej Mii, czy Mai. Stali z brzegu i tak jak inni upijali się. Veronica patrzyła na mnie swoimi czarującymi oczami z neutralnym wyrazem twarzy. Zastanawiałem się nawet, czy coś się jej nie stało, lecz protestowała. 

Ethan okazał się chłopakiem chodzącym do tego samego college'u co ja, ale na inny profil. Nie na technika grafiki komputerowej, lecz elektryka. Z miejsca się dogadaliśmy, choć wiedziałem, że nie będziemy blisko jako koledzy, bo on był tym spokojnym. 

- Denerwujesz się? - wyrównał do mnie Clive, bo zaraz miał być start, więc motocykle i ich właściciele zaczynali się zjeżdżać.

- Muszę się oswoić z atmosferą. - odrzekłem zgodnie z prawdą i zamknąłem oczy, aby odgłosy całkowicie przejęły kontrolę nad moim mózgiem.

- Spokojnie, tu każdy jest równy wiekiem, a co za tym idzie, ma równe szanse. Zaczynają tu od nowa, czystą kartę mają. Nikt ich nie zna. Nie liczą się poprzednie sukcesy. Zero. Na starcie jesteś zerem. I od ciebie zależy, czy będziesz kimś więcej, czy zwykłym zerem.

Wziąłem słowa Clive'a do serca, bo wydawał się o wiele bardziej doświadczony niż inni. Jego blizny opowiadały wiele historii, wiele bólu i wiele lat cierpień. Skąpo ubrane dziewczyny stanęły i trzymając w dłoniach pistolety czekały na to, aż każdy się uspokoi, aby mogły jednym naciśnięciem rozpocząć wyścigi. Trasa była prosta. Jechało się cały czas prosto, aż dotrze się do tunelu, tam ma nastąpić cała rywalizacja i zobaczy się, kto wyjedzie stamtąd żywy. Startowało nas około dwudziestu, a zwycięzca może być tylko jeden. Dwadzieścia osób do przebicia, czterdzieści opon do wyprzedzenia, trzy miejsca, jeden zwycięzca. Nic mnie nie powstrzyma, będę pierwszy. Powoli podniosłem twarz ku horyzoncie, gdzie słońce już dawno zaszło, a mrok rozświetlały reflektory i delikatny blask półpełnego księżyca. Dziewczyny pomachały czerwonymi flagami i chwyciły oburącz pistolet, skąd po chwili wydobył się jeden, wielki huk, a wraz z nim zaryczały przeraźliwie silniki. Zacisnąłem mocno szczęki i jednym ruchem wprawiłem silnik w obroty. Na początku trudno było się przebić, bo rozpęd honda miała przeciętny. Starałem się jechać prosto i tak, aby wszystkich wyminąć, ale każdy tu miał równe szanse, jak mawiał Clive. Jechaliśmy wszyscy prawie równym szeregiem, co chwila ktoś wymijał się, albo zostawał w tyle. Adrenalina, zapach palonej gumy, warkot silnika przejęły kontrolę nad moim zmysłem i niebezpiecznie przyspieszyłem. Byłem świadomy, że silnik mógłby się przegrzać. Tunel zbliżał się nieuchronnie, a to własnie tam wszystko miało się rozstrzygnąć. Clive dorównał do mnie, a ja się na niego obejrzałem. Sięgnął do swojego kombinezonu, z którego wyjął prawdziwy, metalowy, ciężki, czarny, lśniący pistolet. Przez zagapienie spadłem dużo pozycji, a nawet straciłem kontrolę nad kierownicą, która kiwała się w różne strony z tej prędkości. Kim bym nie był, gdybym sobie nie dał rady? Na pewno nie Zack'iem Adamsem. Podkręciłem trochę atmosferę i wyminąłem dwóch kolesi, których motocykl już nie dawał rady. Gdy zbliżałem się do kolejnego, w tym momencie głośny huk wypełnił tunel, który jeszcze bardziej spotęgował odgłos. Ktoś wydał strzał, celny strzał, bo zobaczyłem, jak motocykle przede mną coś omijają. O kurwa! Jechałem wprost na wirujące wraki wraz z półprzytomnym człowiekiem, który bezwładnie kręcił się razem ze swoim pojazdem. 

Nerwowo przekręciłem kierownicę i cudem nie wjechałem w tą katastrofę. W tyle już za mną mało kto jechał, ale sam znowu nie byłem wysoko. Po pierwszym  strzale zaczęły się rozlegać kolejne, a na trasie już mało kto został. Zbliżałem się do Clive'a, który zmierzał się z równym sobie gościem, który nienawistnie uśmiechał się w jego stronę. Obydwoje w ręku trzymali niebezpieczne urządzenie, które w każdej chwili mogło wydać celny strzał. Zwolnili, a ja zauważyłem, że już nikogo przed nimi nie było. Cholera! Wtem palec Clive'a nacisnął na spust, nie celując  w oponę, ale w przeciwnika, który bezwładnie opadł na jezdnię, a jego motocykl skierował się w moją stronę, więc musiałem go sprytnie ominąć. 

Tunel się kończył, a Clive przyspieszył i zostawił mnie w tyle na tyle, że nie miałem już szans. Kilka osób powitało nowego zwycięzcę, a ja dotarłem jako drugi. Powiem szczerze, że zacząłem bać się Clive'a, ale jeśli umiejętnie będę się z nim kumplował, ten niebezpieczny człowiek będzie pod moją kontrolą. Odwrócił się w moją stronę i chyba podłapał, że widziałem, jak zabił człowieka, a nie uszkodził jego motocyklu. Sam myślałem, że zrobił to przez przypadek. Wstał i przycisnął palec do mojej klatki piersiowej.

- Trafiłem w motor, jasne?! - ryknął, a ja zorientowałem się, że to, co by się później okazało, zaważyło na jego losie. 

Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo metę zaczęli kolejni przecinać. Clive był niebezpieczny.

- Jasne. - odpowiedziałem cicho, gdy już poszedł.

~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hejka <3 Dzisiaj taki dłuższy rozdzialik. Zaplanowałam już całą tą książkę i muszę Wam zdradzić, że z Clive'em dopiero się zaczyna. Jak spędzacie Dzień Dziecka? Bo ja w łóżku :( Dziś jeszcze dodam odpowiedzi bohaterów na ich pytania. Swoją drogą dziękuję za tyle wyświetleń ♥Kocham ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top