39.3 Zgubiony miecz
Orion usiadł na łożu. Promienie słońca przeciskały się między szczeliny zamkniętej okiennicy. Jak długo spał? Zerknął na pryczę naprzeciw. Elein wierciła się i mamrotała pod nosem, ale miała zamknięte oczy.
Założył buty, poprawił tunikę oraz spodnie, po czym udał się na zewnątrz za potrzebą. Dzięki temu upewnił się, że słońce znajdowało się tuż nad horyzontem. Świetnie! Nie zaspał, a mimo to czuł się wypoczęty. Nawet stłuczenia dokuczały jakby mniej. Ssanie w żołądku przypomniało natomiast, że ominął wczoraj kolację. Wynagrodzi to sobie, jak tylko wróci do gospody.
Deptał po mokrej od rosy trawie, czyszcząc nią obuwie, aż zajrzał do stajni. Młody pachołek spał na sianie przykryty starym kocem. Orion doliczył się szesnastu zagród, z czego ani jednej wolnej. Był zbyt głodny na ciekawskość. Później zajrzy rumakom rycerstwa w zęby.
Udał się do koni drużyny. Dołożył paszy, upewnił się, że mają co pić, rozczesał grzywy. Robiąc to wszystko, myślał o wiernym Brynie. Oby dotarł razem z Olafem w jednym kawałku do zamku. Powstrzymał się jednak przed modlitwą. Któż wie co zrobiliby z jego prośbą Bohaterowie? Najlepiej będzie, jeśli po prostu nie będą się wtrącać.
Zanim wyszedł, obudził stajennego, lecz nie uraczył go tyradą. Wolałby, gdyby pachołek zachował czujność, z drugiej strony jedynym zagrożeniem byli wypici rycerze turniejowi. Wątpił, że po wczorajszym ucztowaniu potrafiliby wsiąść na koń, a co dopiero któregoś ukraść.
W gospodzie panowała przyjemna cisza. Aż nie chciało się wierzyć, że wczoraj w tym samym miejscu dział się harmider godny targowiska. Przeszedł się wzdłuż stołów i ław, zajrzał do paleniska, by przyjrzeć się bulgoczącej w kociołku strawie, a wtedy usłyszał chrząknięcie. Obejrzał się. Za ladą zamiast Fii stał posępny jegomość przypominający rozmiarami wielką beczkę. Z karczmarką łączyło go zamiłowanie do gapienia się.
– Dzień dobry – rzucił Orion. – Czy mógłbym poprosić o...
– Ciebie nie obsłużę.
– Nie rozumiem?
– Nie rozumiesz po agwyńsku?
– Nie rozumiem, o co ci chodzi.
– Wytłumaczę. – W oczach mężczyzny zatańczyły niebezpieczne ognie. – Próbowałeś mi żonkę na zapleczu puknąć, skurwysynu jeden, i jeszcze oczekujesz, że ci będę usługiwał?!
– Ale...
– Co ale?! Zapomniałeś jęzora w gębie?! – warknął karczmarz.
– Posłuchaj...
– Ty posłuchaj! Możesz wyjść stąd po dobroci albo wylecieć z odciskiem buta na rzyci! Wybieraj!
– Naprawdę masz zamiar wykopać jedynego mężczyznę, dzięki któremu te poroża nie są większe? – Elein zeszła schodami na dół. Zatrzymała się przy Orionie i wskazała na jelenie rogi tuż nad ladą. – Swoją drogą nazwa karczmy chyba nieprzypadkowa?
Patrzyła wyzywająco na gospodarza, któremu nagle zabrakło słów. Zawsze potrafiła zrobić wrażenie, a zwłaszcza kiedy miała na sobie pełne opancerzenie jak teraz. Orion żałował, że sam nie założył zbroi. Z pewnością powściągnęłoby to waleczność męża Fii.
– Kim ty, do cholery, jesteś?! – Karczmarz odzyskał dar mowy, a jego oblicze pokraśniało.
– Kimś, kto upominał wczoraj twoją żonę. – Elein skrzyżowała ręce. – Nie oczekuję wdzięczności. Wystarczy trochę kultury.
Harda mina gospodarza natychmiast złagodniała.
– Słyszałem, co dla mnie zrobiłeś – mruknął. – Z całego serca ci dziękuję. Ale ten tutaj... – Dźgnął palcem w stronę Oriona.
– Ten tutaj jest w owych sprawach tak bardzo zielony, że w ogóle nie pojął aluzji – przerwała.
Mąż Fii zmierzył Oriona wzrokiem od stóp do głów, zupełnie jakby szukał jakichś wad w jego prezencji.
– Dość tego gapienia! – zirytował się Orion. – Nie widzę niczego złego w byciu zielonym, ale jeśli TY uważasz inaczej, to zapraszam przed karczmę! – Oparł się dłońmi o ladę i wysunął do przodu. – Pojedynek na pięści. Jak z tobą skończę, będziesz wyglądał gorzej ode mnie! To jak będzie? No mówże, bo szkoda dnia!
– Nijak – skapitulował gospodarz. – Podam ci śniadanie. Na mój koszt. Świat potrzebuje więcej mężów tak zielonych jak ty.
Orion odsunął się od szynkwasu. Może i dostał śniadanie za darmo, ale komplement wcale mu się nie spodobał. Niemniej gospodarz nie rwał się już do walki, a więc nie było powodu, by się dalej unosić.
– Dorzuć jeszcze okład i jesteśmy w porządku. – Złapał się za szczękę, która znowu zaczęła boleć. Niech szlag trafi krzyczenie...
– Oczywiście. – Mąż Fii zdobył się na uśmiech.
Orion umościł się na ławie za najbliższym stolikiem. Krótkie spięcie z gospodarzem, kosztowało go zbyt wiele sił. Całe szczęście, że nie doszło do pojedynku. Potrzebował przerwy od awantur.
– Gdzie zgubiłeś żonkę? – zapytała Elein.
– Polować poszła, flądra jedna – wyjaśnił karczmarz. – Jak pobiega chwilę po lesie, to może wróci do łba trochę rozsądku.
– Też jest myśliwym?
– Cholernie dobrym. – Gospodarz wskazał na ogromne jelenie rogi. – Widzisz te poroża? To jej rąk dzieło.
– To już wiedziałam.
Orion zachichotał. Zasłonił usta, starając się nie patrzeć na zaskoczoną minę karczmarza. Śmiech nadwyrężał potłuczenia, a więc po chwili czuł się obolały i mimo woli pojękiwał.
– Fia ci wczoraj opowiadała? – zapytał karczmarz.
Rycerz żałował, że ma uszy. Sytuacja już była wystarczająco zabawna, zanim mąż Fii znowu popisał się brakiem przenikliwości.
– Domyśliłam się – objaśniła Elein. – Lepiej miej ją na oku. – Krótko kiwnęła gospodarzowi na pożegnanie, po czym dołączyła do Oriona przy stoliku.
– Nic nie zamówiłaś – zauważył Orion.
– Nie jestem głodna.
– Wczoraj też nie byłaś.
– No i?
– I nic. Po prostu się martwię.
– Nie będę spowalniać drużyny.
– Nie o to mi chodziło.
– A o co?
Nie zdążył odpowiedzieć, gdyż w tej samej chwili usłyszał donośne:
– GOSPODARZU! ŻARŁO!
Damian schodził, przeskakując stopnie. Za nim podążał Daniel, lecz bez zbędnego pośpiechu, niósł bowiem w rękach dwuręczny miecz. Razem zbliżyli się do stolika. Damian wyszarpnął broń z rąk brata i położył przed Elein.
– Dla ciebie – poinformował.
– Skąd to wytrzasnęliście? – Elein przyjrzała się zdobieniom na rekojeści i pochwie. – Widzę tu herb...
– Czarny koń – skomentował Orion. – Zwinęliście broń Rodrikowi Toueren?!
– Niczego nie zwinęliśmy – wyjaśnił Daniel. – Uczciwie wygraliśmy w kości. – Zerknął na Elein. – Ale lepiej nie paraduj z mieczem po gospodzie, żeby nie kłuć w oczy oskubanego szlachetkę.
– Spokojnie – wtrącił się Damian. – Widziałeś, ile wczoraj wypił? Daję głowę, że nie obudzi się aż do południa.
– Jego koledzy widzieli, jak wygraliście miecz? – upewnił się Orion.
– No jacha! – zawołał Daniel. – Sami go zmusili, by uhonorował zakład.
– Chłopaki... – zaczęła Elein.
– Tylko nie wciskaj nam tu kitu, że nie możesz wziąć. – Damian pogroził jej palcem. – Uratowałaś nam życia.
– Ale ten miecz należy do kogoś innego. – Pogłaskała rękojeść. – Sama nie wiem...
– Należał – uściślił Daniel. – I nawet jeśli go nie weźmiesz, niczego Rodrikowi nie oddamy. No bo uczciwie przegrał.
– Zadbasz o niego lepiej – przekonywał Damian. – Na litość Bohaterską, poprzedni właściciel przerżnął go w grze w kości!
– Okropne – zgodziła się, wodząc palcami po zdobieniach.
– Wypróbuj go na zewnątrz – zachęcił Damian.
– Sama nie wiem...
– Spróbuj – naciskał Daniel. – Nic się przecież nie stanie, jeśli wyjmiesz ostrze z pochwy i machniesz nim kilka razy na próbę.
– No dobrze... – Chwyciła broń i pośpieszyła do wyjścia. – Zaraz wracam.
– Oczywiście – przytaknęli chórem bracia.
Elein zniknęła za drzwiami gospody.
– Załatwione – ucieszył się Damian, siadając na miejscu dziewczyny.
– Skąd wiesz? – zapytał Orion. – Może jeszcze zwrócić miecz.
– Bez szans – zaśmiał się Daniel, zajmując miejsce obok brata. – Przyjrzy się wykonaniu, oceni wyważenie i zapomni o Rodriku.
– Sam nie wiem...
– Stawiam cztery sztuki srebra. – Damian uśmiechnął się chytrze, wyciagając dłoń. – Zakład?
– Podziękuję – odparł Orion. – Jeśli macie rację, będziemy się stąd zbierać i to w podskokach. Zgaduję, że oskubaliście Rodrika do czysta, co oznacza, że nie będzie miał jak odkupić miecza.
– Dokładnie! – Damian zatarł dłonie. – Sprawa załatwiona.
– Nie jest załatwiona – westchnął Orion. – Jak tylko wytrzeźwieje, wyzwie was na pojedynek.
– I przegra. – Daniel wzruszył ramionami.
– Nawet jeśli, to ciągle oznacza kolejne kłopoty dla nas – wyjaśnił Orion.
– Słuszna uwaga – zgodził się Damian. – Zjemy śniadanie i się zbieramy. GOSPODARZU!
– Nie krzycz! – zirytował się mężczyzna przy palenisku – Już idę. – Nałożył porcję do miski, którą postawił przed Orionem z drewnianą łyżką w środku.
– A my? – jęknął Daniel.
– A wy wpierw zapłacicie – fuknął karczmarz.
Damian sięgnął do sakiewki i wręczył gospodarzowi cztery miedziaki. Orion w międzyczasie przyjrzał się potrawce. Kasza i dziczyzna, dokładnie to, czego potrzebował. Skosztował. Smakowało wyśmienicie!
– Szefciu, zaskoczyłeś mnie – oświadczył Damian. – Myślałem, że każesz nam zwrócić miecz.
– Rodrikowi przyda się nauczka. – Rycerz nabrał strawę na łyżkę. – Jak można było postawić miecz rodowy w głupiej grze w kości?
– Nie jest głupia! – oburzył się Daniel.
– Już lepiej będzie, jak przysłuży się Elein – kontynuował Orion niewzruszony.
Gospodarz postawił miski przed bliźniakami. Po chwili wrócił i wręczył Orionowi gliniany garnek z zimną wodą, w której pływał biały okład. Rycerz podziękował krótkim ukłonem.
– W każdym razie również mnie zaskoczyliście – zagadnął Orion. – Nie sądziłem, że zaoferujecie coś tak cennego Elein.
– No i dlatego w-właśnie widacz, żeś żelony. – Damian przełknął kęs.
– Tylko ciebie mi brakowało! – zirytował się rycerz. – Kolejnej osoby, która będzie się nabijać z moich osiągnięć łóżkowych.
– Co? – zdziwił się Damian. – Nie mam pojęcia, co siedziało w twojej łepetynie, ale chodziło mi o doświadczenie w bitce. Z naszej bandy to właśnie Elein jest bezdyskusyjnie najlepszym wojownikiem, który w danej chwili jest nieuzbrojony. Taka sytuacja jest niezdrowo popieprzona i trzeba ją jak najszybciej zmienić.
– Słusznie – zgodził się Orion. Jak dobrze, że bliźniacy byli zbyt zajęci posiłkiem, by drążyć temat. Wolał nie opowiadać o nieporozumieniu z karczmarzem.
– Sroga z niej kobita – zachwycał się Daniel. – Jeno Lancelot mógłby jej dorównać.
– Nie mógłby – zaprzeczył Orion.
– A skąd niby wiesz? – zapytał Damian.
– Bo z nim walczyłem. Nie jest mocniejszy ode mnie.
– Jaaasne – prychnął Daniel. – Niby nie mocniejszy, a oklepał ci gębę.
– Racja. – Orion oblizał wargi. – Planuję się wkrótce odegrać.
Drzwi gospody się otworzyły. Elein wmaszerowała do środka jak burza. Orion zerknął na szeroki uśmiech bliźniaków, a potem na miecz przywiązany do pasa wojowniczki. Poczekał, aż dziewczyna usiadła obok.
– No i? – zapytał.
– Świetna pogoda – odparła. – Idealna na podróż.
– A zatem nie traćmy ani chwili. Wy dwaj – zwrócił się do bliźniaków. – Przestańcie się głupio szczerzyć i biegiem po juki. Wynośmy się stąd, zanim Rodrik się obudzi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top