30. Czarna zbroja

W karczmie panował spokój. Chociaż pora dnia była zdecydowanie obiadowa, okiennice starannie zamknięto, samo pomieszczenie zaś oszczędnie oświetlono świecami postawionymi na ladzie, za którą powinien stać karczmarz. Kolejne świeczki znalazły się na stole, za którym siedziała grupa mężczyzn. Jeden z nich snuł długą opowieść, nie stroniąc ani od żywych gestów, ani od częstowania się piwem. Pozostali słuchali w ciszy, popijając własne przemyślenia zawartością drewnianych kufli. Jedynym dźwiękiem, który sporadycznie zakłócał opowieść, były wytłumione pomstowania wydawane przez zakneblowanego na zapleczu karczmarza.

Jeden z biesiadników sięgnął po piwo, a jego spojrzenie padło na zwinięty dywan, z którego wystawały stopy w modnych, skórzanych butach o ostrych nosach.

– I to już wszystko – zakończył Damian.

Orion zaklął. Ród Czapli próbował uniknąć rozlewu krwi, lecz krnąbrny los postanowił inaczej. Zawiodło nawet kłamstwo Elwiry. Nie sądził, że skierowała tu celowo Artura i jego straż. Zapewne myślała, że pomaga. Wskazała wszak miejsce tak bardzo oddalone od gospody, w której mówili, że będą, jak tylko potrafiła! Niestety wszyscy zawinili. Sam ściągnął kłopoty na drużynę, stając w obronie kobiety winnej zdrady. Olaf namieszał swoim niezdecydowaniem, a ostatecznie dopuścił się morderstwa. A Elein? Jej pogarda wobec Elwiry przez jedną noc urosła do niewyobrażalnych rozmiarów, dlatego zdobyła się jedynie na zajrzenie w okno gospody „Królowa", zamiast zamienić z gospodynią kilka słów, tak jak ustalili wcześniej.

– Jest dobrze. – Olaf przerwał ciszę. – Elwira jest bezpieczna...

– Czy jesteś tępy?! – Greg walnął pięścią o stół. – Mamy tu zwłoki Artura herbu Czapla! Na zapleczu leży zakneblowany karczmarz! Co dokładnie przemawia do ciebie w naszym położeniu jako dobre?

– Piwo – wtrącił się Daniel. Uniósł kufel i ostentacyjnie osuszył. – Jest dobre.

– Piwo to masz zamiast oleju w głowie! – krzyknął Greg. – Wkrótce skończy się turniej rycerski i wrócą goście, tłumnie! Siedzimy po uszy w łajnie!

– Niby pamiętam, że Orion cię trzasnął w czuprynę, ale jakoś szybko zapomniałeś, że to twoja zasługa – odgryzł się Daniel. – Gdybyś nie piał jak kogut, może szlachetka ciągle by żył.

– Że niby moja wina?!

– I dalej piejesz jak kogut – zirytował się Daniel.

– Kto normalny skacze na kogoś z mieczem, gdy widzi go pierwszy raz w życiu! – Greg dźgnął palcem powietrze przed twarzą Oriona.

– Człowiek, na którego poluje zabójca – odparł Orion. – A wiesz, jak ten zabójca wygląda? Nosi czarny pancerz.

– Zawrzyj gębę, Greg – zgromił Damian. – Kto uwierzy, że gospoda jest zamknięta, kiedy jęczysz jak zarzynane prosie?

– I nie waż się znowu warczeć na rękę, która cię karmi – dodał Daniel. – Orion jest naszym szefem.

– Na nic się nie zgodziłem – prychnął Greg. – Nie mam zamiaru mu służyć! Igor, przemówże tym kretynom do rozumu! Przecież lord Derek...

– Lord Derek nakarmi nami pszy – wyseplenił Igor. Cios Artura kosztował go dwa przednie zęby. Nabrał piwa w usta, przepłukał i wypluł na dywan, w który zawinęli ciało młodzieńca. – Cieszę się, że szmark nie żyje.

– Mówisz tak, bo dostałeś od niego po gębie! – zaprzeczył Greg.

– Ty to mówisz? – parsknął Daniel. – Przecież ty też się boczysz na szefa, bo ci ryja oklepał.

– Odszczekaj to! – krzyknął Greg, sięgając do rękojeści miecza. Nie zdążył jednak dobyć broni, bo na jego potylicę zwaliła się ciężka pięść Damiana. Greg osunął się na podłogę. Bracia wyciągnęli nieprzytomnego spod stołu i zaczęli wiązać.

– Tak od razu? – żachnął się Igor. – Dalibyszcie mu jeszcze chwilkę chociasz...

– Mam dość jego paplaniny – burknął Damian, szarpiąc za sznur. – Mówię mu, żeby nie piał, a ten co? Jeno krzyk i krzyk. Nie mamy na to czasu.

– Zapiera się jak osioł – zgodził się Daniel. – Myślę, że wsypie nas Derekowi.

– Nie możesz mieć takiej pewnoszci...

– Słuchaj, znasz go dłużej – rzekł Damian, odrywając się na chwilę od zajęcia. – Przyrzeknij życiem, że nie zdradzi, a odpuścimy.

Igor przemilczał.

– To dla jego własnego dobra – dodał Daniel, kneblując półprzytomnego Grega starą szmatą. – Derek wsadzi go do beczki nabitej gwoździami i sturla ze wzgórza. – Podniósł ze swoim bratem najemnika i ruszyli na zaplecze.

Igor przestał sączyć piwo. Wreszcie odstawił ze stukiem kufel i wstał od stołu. Podniósł dywan z ciałem Artura rodu Czapli i stękając z wysiłku, udał się za bliźniakami.

– To było ciekawe – rzekł Olaf.

Orion uważał inaczej. Czuł się, jak gdyby porwał go rwący potok rzeki. Płynął w nieznanym kierunku, rozpaczliwie walcząc o haust. Potrząsnął głową. Czemu znowu wpakował się w kabałę przez kobietę?

– Orionie. – Olaf spuścił oczy. – Dziękuję, że pozwoliłeś mi walczyć z Arturem.

– Jakbym miał wybór – prychnął rycerz. – Rzuciło się na mnie trzech najemników. Chciałem się zająć Arturem, lecz nie dali mi okazji. A szkoda. Pokonałbym go bez zabijania. W końcu już raz się udało.

– Tym razem był lepszy – zapewnił Olaf.

– Doprawdy?

– Tak...

– Kłamiesz.

– Co?

– Ćwiczyliśmy razem. Wiem, że kłamiesz.

– Daleko mi do ciebie czy Elein – mruknął Olaf.

– Co nie zmienia faktu, że jesteś dobry. Znacznie lepszy od Artura herbu Czapla. Naprawdę musiałeś go zabić?

Wzrok Olafa powędrował do krwistej plamy na podłodze.

– Nie wiem – przyznał. – Wpierw próbowałem go zmęczyć, ale...

– Ale co?

– Zagroził, że zabije Elwirę. – Olaf spojrzał na niego twardo. – Teraz już jej nie skrzywdzi.

Orion westchnął.

– No powiedz coś – poprosił wojownik. – Skarć. Nakrzycz. Cokolwiek.

– Nie mamy na to czasu. – Palce rycerza zastukały o blat. – Na rozliczanie win przyjdzie jeszcze pora.

– I nic mi nie powiesz?

– Powiem. – Orion zacisnął dłoń w pięść. – Nie myślisz. Nic a nic. Przypomnij mi, co mówili o Elwirze najemnicy?

– Że znajduje się pod ochroną lorda Dereka. I co z tego?

– Zastanów się.

– Przestań mówić zagadkami! – zirytował się brodacz. – Mało dzisiaj spałem.

– Elwira skierowała Artura prosto do nas, mimo że zapłacono jej, by postąpiła inaczej...

– Ale to nie jej wina!

– Na miejscu chłopak zostaje zamordowany przez jej kochanka. – Orion zmrużył oczy. – Pamiętasz, co mówili o lordzie Dereku? Jest znacznie gorszy od Artura. A zatem nie pomogłeś Elwirze, tylko wykopałeś jej grób.

Olaf wolno się podniósł. Jego błyszcząca od potu twarz straciła zdrowy kolor.

– Musimy ją ratować... – wyszeptał. – Musimy... JĄ RATOWAĆ!

– Ciszej... – Orion urwał i zerknął na drzwi.

Stuk.

Stuk. Stuk! STUK!

Ktokolwiek nie znajdował się na zewnątrz, nie rezygnował łatwo. Kopał, klął, szarpał, walił pięścią. Po chwili, która wydawała się wiecznością, hałasy ustały, a Orion odważył się wypuścić z płuc powietrze.

– Czego krzyczycie?

Orion znalazł wzrokiem Damiana, który opierał się o ladę. Za nim z zaplecza wynurzyli się pozostali.

– Udajemy, że jest zamknięte – upomniał Damian. – Bądźcie cicho.

– Orionie... – zaczął Olaf, ale rycerz zbył go machnięciem dłoni.

– Co to miało być? – zapytał bliźniaka.

Damian zbliżył się do stołu i zajrzał do kufla.

– W sensie? – Dopił resztę, obrócił naczynie i odstawił.

– Po co cuciliśmy waszego przyjaciela, skoro chwilę później osobiście doprowadziłeś go do stanu nieprzytomności?

Damian podrapał się w skroń.

– Nie wiedziałem jak zagra – przyznał. – Wolałem wpierw zobaczyć wszystkie kości. – Puścił oczko.

– Co z nim zrobimy? – dociekał Orion.

– Pomyślimy później – wtrącił się Daniel.

– A co z trupem?

– Leży w piwnicy, w najchłodniejszym miejscu. – Damian wskazał na zaplecze.

– Tak na wszelki wypadek, bo przecież zwłoki arystokraty są zwłokami szlachetnymi i capić nie powinny – dodał Daniel.

Bliźniacy wybuchnęli śmiechem. Orion podziwiał ich opanowanie, bo sam nieustannie czuł ściskający żołądek niepokój.

– Musimy ratować Elwirę! – oznajmił Olaf.

Orion zwalczył odruch, by trzasnąć go dłonią w czoło w nadziei, że coś tam poprzestawia. Miał DOŚĆ słuchania o Elwirze, jednakże... Czy potrafił ją po prostu zostawić na pastwę losu? Przewrócił oczami. Znowu pakował się w kłopoty przez kobietę!

– Mamy problem – oświadczył. – Z jednej strony wciąż czekamy na jednego kompana i nie wiemy, kiedy wróci. A z drugiej musimy pomóc karczmarce, bo inaczej zginie. Jakieś propozycje?

– Sprawa prosta – rzekł Damian. – Trza się rozdzielić.

– Może jeden z nas by udawał gospodarza? – zaproponował Daniel.

– A jak wpadnie ktoś, kto go zna? – odbił jego brat.

– Klienci niestety kojarzą jego brzydką facjatę – przyznał Orion.

– To może my będziem udawać ochronę? – spróbował Daniel.

– A jak wytłumaczysz to dziewce karczemnej? – Orion zerknął na drzwi. – Swoją drogą jeszcze się nie pojawiła...

– Na turnieju jest – zapewnił Damian. – Nikt normalny nie przesiaduje teraz w gospodach.

– Nie mamy czasu! – wybuchnął Olaf. – Musimy ratować Elwirę!

– Skoro nie potrafisz pomóc, przynajmniej nie przeszkadzaj – zirytował się Orion. – Do twojej wiadomości: dopóki zwłoki Artura herbu Czapla nie zostaną odkryte, mamy cały czas na świecie. A teraz przestań krzyczeć i usiądź.

Olaf się zawahał, ale usłuchał. Orion skwitował to oszczędnym skinieniem. Żałował, że nie było przy nim Elein. Zajęłaby się łajaniem Olafa, a on w spokoju przemyślałby, co dalej. Na wspomnienie o wojowniczce powrócił lęk. Oby nic jej się nie stało...

– Nie ma zmiłuj, trza zaryzykować – stwierdził Daniel. – Zostanę i będę udawał gospodarza. Dziewka na pewno się dzisiaj nie pojawi. A przynajmniej nie przed wieczorem.

– To bęzzie podejrzane – wyseplenił Igor. – Zawsze jeszteszcie rażem.

– To może zostanie szef i mały pieniacz? – zapytał Daniel.

– To brzmi dobrze – zgodził się Damian. – Znają was tu. Moglibyście sprzedać dziewce karczemnej jakąś bajkę i już.

– Wykluczone! – oburzył się Olaf.

– Świetny pomysł – pochwalił Orion. – Obawiam się jednak, że nie dam rady upilnować mojego przyjaciela. Ucieknie przy pierwszej lepszej okazji i zepsuje wam całe przedsięwzięcie. Dlatego pojedziemy z wami do karczmy i ubezpieczymy tyły.

– Ech... – Damian zmielił w ustach siarczyste przekleństwo. – Ciężkie te twoje ryzykowne zadania. Obyś tylko nas nie zwodził.

– Nie zwodzę – obiecał rycerz. – Gdy już uwolnicie Elwirę, otrzymacie zadatek. – Odwiązał od pasa sakiewkę i wysypał zawartość na stół. – To wszystko będzie wasze.

– Ile tam jeszt? – zainteresował się Igor.

– Piętnaście sztuk srebra i pięć złota. – Damian się uśmiechnął. – No, kurwa, to teraz gadamy!

– Do podziału na trzy osoby – dodał Daniel. – Chrzanić Grega.

– Żosztanę ża ladą. – Igor chwycił złotą monetę i spróbował na ząb.

– Poradzisz sobie sam? – zapytał Damian.

– Dam radę. – Mężczyzna uśmiechnął się, prezentując świeże braki w uzębieniu. – Muszę przypilnować sztarego przyjaciela. – Spróbował odłożyć monetę.

– Jest twoja. – Orion powstrzymał jego rękę. – Za odwagę.

Igor zacisnął monetę w pięści i podziękował ukłonem.

– No, panowie. – Rycerz zebrał srebro i złoto do sakiewki. – Bierzmy się do roboty. Zaczniemy od przeniesienia karczmarza na górę.


Igor zrobił kilka głębokich wdechów i wydechów. Nie pomogło. Ręce ciągle chodziły, jak po ciężkiej nocy picia. Sięgnął po kufel i jednym haustem osuszył zawartość. Chłód trunku przytępił bolesne pulsowanie dziąseł. Znowu potrafił się skupić.

Przeczesał wzrokiem podłogę, lecz nie znalazł na niej ani kropli krwi. Po umyciu wyglądała wręcz podejrzanie czysto. Większość mebli wytrzymała starcie najemników z Orionem, wymienili tylko ławę i jeden ze stołów. Całe szczęście, że karczmarz miał na zapleczu kilka równie brzydkich okazów. Ciekawe skąd on je brał?

Zgrzyt.

Igor się wzdrygnął i łypnął na drzwi. Do środka wtoczył się rycerz. Jego zbroje pokrywała solidna warstwa ziemi i kurzu. Rycerz bez słowa pokuśtykał do schodów, lecz wspinaczka sprawiła mu nie lada kłopot. Po kilku nieudanych próbach, popatrzył z ukosa na Igora.

– I co się gapisz? – burknął.

– Pomóc? – odpowiedział najemnik. Starał się wyrażać jak najkrócej. Nie chciał się tłumaczyć ze świeżych braków w uzębieniu.

– Ty? Mi? – Rycerz fuknął. – Stój za ladą prostaku. I się nie gap!

Igor ucieszył się z takiego obrotu wydarzeń. Całe szczęście, że nie musiał pomagać. Najlepiej będzie, jeśli nikt więcej go nie zaczepi.

Wkrótce przestał słyszeć stękanie rycerza. Odważył się popatrzeć na schody i z radością dostrzegł pustkę.

Oblizał wargi. Ciekawe, jak tam się miewał Greg? Chyba mógł się na chwilkę wymknąć na zaplecze? Zerknął na drzwi. Nie słyszał żadnych kroków na zewnątrz. A zresztą nie będzie go raptem kilka minut. Na pewno nikt w tym czasie nie przyjdzie.

Chwycił świeczkę i wszedł na zaplecze. Potknął się o wiadro, które następnie wykopał na zewnątrz. Musieli je przegapić, gdy razem z bliźniakami robili tu porządek. Gospodarz zapchał każdy kawałek przestrzeni rzeczami niczym chomik norkę. Tyczyło się to nie tylko podłóg, ale również ścian oraz sufitów. Przesunął na bok stare uzdy wiszące w nieskładnej plątaninie, przez co prawie podpalił wiązkę czosnku. Wreszcie skręcił w lewo. Znalazł się w malutkim pomieszczeniu zawalonym meblami, beczkami i workami.

Greg leżał na drewnianej ławie, przeszywając go spojrzeniem.

– No nie gap się tak – poprosił Igor. – Szam żeś szobie winien.

Greg wymruczał coś nieskładnie, szamocząc w więzach.

– Wyjmę ci knebel, ale jak krzykniesz, to ci go wszadzę w rzyć – zagroził Igor.

Greg zamarł. Wreszcie wolno skinął głową. Igor ostrożnie wyjął mu szmatę z ust. Trzymał ją jednak blisko, na wypadek, gdyby przyjaciel złamał obietnicę. Greg nie krzyczał, tylko zaklął i kilka razy splunął. Igor przyjrzał się szmacie. Chyba nigdy nie była czysta...

– Nie sądziłem, że tak mnie załatwicie – syknął Greg. – Byliśmy kompanami.

– Jeszteśmy kompanami – poprawił Igor. – Ale bliśniaki sządzą, że pobiegniesz do Dereka.

– Oczywiście. Jestem przekonany, że zrozumie. Nie nasza to wina, jeno Oriona i tego brodatego knypka.

Igor westchnął. Naiwność przyjaciela bolała. Służył najkrócej z nich wszystkich, a zachowywał się, jak gdyby zjadł wszystkie rozumy. Miał to szczęście, że jeszcze nigdy nie podpadł i nie znalazł się w niewłaściwym miejscu i czasie. Wszak wina nie była wymagana, by zasłużyć na karę.

– Skąd macie pewność, że ten cały Orion dotrzyma obietnic? – drążył Greg.

To było dobre pytanie. Po prawdzie nie mieli żadnej pewności, jedynie obserwacje i przeczucia. Zaatakowali Oriona i choć okazał się lepszy od wszystkich razem wziętych, nie tylko nie stracili życia, ale dostali też szansę. Bał się nawet pomyśleć, jak by się to skończyło, gdyby w miejscu Oriona znalazł się lord Derek. Mimowolnie sięgnął do sakiewki i wymacał przez tkaninę złotą monetę.

– Wydaje się w porządku – odparł. – Bliśniaki też tak mówią.

– I zaryzykujesz wszystko, bo ci się wydaje? – zirytował się Greg.

– Sztary Derek ma nierówno pod szufitem. Żabije nas, jeśli się dowie. Wolę żaryżykować i pomócz szobie i Orionowi.

– To są twoje słowa czy bliźniaków? A może Orion albo ten jego morderca ci to wmówili? – zakpił Greg.

– Jesztem tu tylko ja – odparł Igor. – Przyszedłem do ciebie z własznej woli.

– Tylko ty? – upewnił się Greg. – A gdzie reszta?

Igor przyjrzał się przyjacielowi. Nie podobało mu się jego zaszczute, rozbiegane spojrzenie. Greg bał się o życie! Musi go jak najszybciej wyprowadzić z błędu.

– Szpokojnie – rzekł. – Nic ci nie żrobimy. Wypełnimy żadanie i żbieramy się z Janeve. Żabierzemy cię że szobą... – Nagłe uderzenie odchyliło go do tyłu. Z jego ust wyrwał się charchot. Popatrzył na zakrwawione ręce Grega, a potem na jego bezwzględną twarz.

Osunął się na ziemię. Zanim zdążył uświadomić sobie, co się stało, ktoś wyszarpnął nóż z jego gardła i wyjął z dłoni świeczkę. Nie ktoś. Greg. Jego stary przyjaciel.

Kaszlnięcie wypompowało z płuc ostatki powietrza. Topił się we własnej krwi! Drżącymi palcami wymacał ranę na szyi. Ciepła jucha zalewała dłonie. Czy to koniec? Właśnie tak umrze? Z gardłem poderżniętym przez przyjaciela? Ostatkiem sił uniósł wzrok. Musiał zrozumieć, jak to się stało. Miał tylko chwilę, zanim świat się skończy. Greg stał nad nim, wycierając nóż. Rozcięty sznur, którym został spętany, leżał przy jego nogach. Igor spróbował zakląć, ale zamiast tego jedynie zacharczał. Greg musiał się uwolnić tym samym nożem, którym go zamordował, lecz skąd go wziął? Na to pytanie odpowiedział sam Greg. Ostrożnie wsunął ostrze w mały schowek w karwaszu w taki sposób, że Igor po chwili nie widział nawet rękojeści. Zamknął oczy. Cholerna czarna zbroja...

– Albo oni... albo ja. – Głos Grega drżał. – Nie daliście mi wyboru...

Igor z wysiłkiem otworzył powieki, lecz morderca już zostawił go na śmierć. Usłyszał tupanie nóg, a później przekleństwa i damski krzyk. A potem była już tylko ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top