3.2 Uczta
Księżniczka wydawała się zadowolona. Natomiast król dopiero zmierzał do szczytu stołu. Przed nim kroczyli gwardziści, a za nim... Sam Sankt Konnor z Loreanian! Wielokrotny mistrz turnieju Gwynntoniańskiego. Najlepszy wojownik zeszłej dekady. Cóż za legenda! Aktualnie trudził się jako kapitan gwardii Jego Wysokości Artura Trzeciego, ale Orionowi nawet na sekundę nie przeszło przez głowę, że stracił wprawę. Wyróżniały go głębokie oczodoły, w których ledwo dało się dostrzec błysk źrenic. Zdawał się mieć na oku wszystkich obecnych, co w połączeniu z napiętą sylwetką oraz dłonią błąkającą się zbyt blisko rękojeści miecza wzmagało niepokój. Co sprawiło, że sam Konnor był czujny niczym ogar na polowaniu? Zresztą nie tylko on. Podobną nerwowość wykazywali również pozostali ze straży przybocznej.
– No wreszcie – skomentowała Helena. Dorzuciła coś jeszcze, ale wypowiedź utonęła w zgrzycie odsuwanych ław i krzeseł.
Orion pośpiesznie podniósł się, idąc śladem za resztą gości. Podobnie jak pozostali skupił się na Arturze. Monarcha lekko się garbił. Uśmiechał się, ale zmarszczki przy oczach zdradzały, że radość jest pozorna.
– Agwyńczycy! – przemówił donośnie. – Skierujmy modlitwę do Bohaterów. Niechaj czuwa nad nami ich opatrzność. Niechaj spłynie na nas ich męstwo. Niechaj przyświecają nam ich ideały. Życie za Agwynnię!
– Życie za Agwynnię! – Orion przyłączył się do chóru głosów.
– Z całego serca życzę wam, żebyście odnaleźli Drogę Bohaterów – ciągnął Artur. – Niech zaprowadzi was ku wiecznej chwale! Nie zatraćcie się w otchłani!
– Niech miecz mnie prowadzi! – odparli pozostali obecni.
Artur skinął głową, przyglądając się gościom po kolei. Orion mógłby przysiąc, że wzrok monarchy zatrzymał się na nim chwilę dłużej. Zapewne przez księżniczkę...
– Wielki turniej Gwynntoniański dobiegł wreszcie końca – wznowił monarcha. – Tym razem walczący oddawali męstwem cześć samemu Meredrisowi Wspaniałemu. – Spojrzał na Oriona. – I choć każda walka poruszyła moje serce, nie mogę ukryć rozczarowania finałem...
Orion zamarł. Czyżby król odkrył oszustwo? Och, czemu zgodził się na układ z Lancelotem!
– ...a konkretnie zwycięzcą, który nie zaszczycił nas obecnością. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Orionowi herbu Niedźwiedź wygranej w następnym turnieju. – Artur chwycił kielich z winem i wzniósł. – Wypijmy jego zdrowie!
– Zdrowie! – huknęli goście.
Orion z ulgą napił się wina. Może kłamanie nie było aż takie złe? Artur najwyraźniej nie miał zamiaru kontynuować, gdyż po prostu usiadł za stołem i zajął się jedzeniem, a pomieszczenie wypełniła żywa muzyka.
Rycerz wrócił na krzesło i powiódł wzrokiem po stole. Nie był specjalnie głodny, ale nie potrafił wygrać z chciwością. Gdzie indziej skosztowałby tylu egzotycznych potraw?
– Interesujące – oznajmiła Helena. – Tym razem naprawdę nie przedłużał. Skrócił nawet modlitwę. Czyli ploteczki nie kłamią.
– Ploteczki? – zainteresował się, sięgając po dziwaczny owoc pokryty kolcami.
Helena wychyliła się bliżej.
– Coś trapi wuja. Być może choroba? Cóż innego mogło sprawić, że ciągle nie ma potomstwa?
– Może wojny? – zaproponował. – Nasz król spędził na nich całą młodość.
– Mój ojciec również, a jednak oto jestem – prychnęła księżniczka. – Nawet jeśli wina faktycznie leży po stronie nieustannych konfliktów, ostatnie pięć lat minęło względnie spokojne.
Zachował milczenie, chociaż czuł inaczej. Wszak przedział czasowy, o którym mówiła księżniczka, był najtrudniejszy w jego życiu. Wina nie leżała jednak po stronie wojen, których istotnie zabrakło. Ród Niedźwiedzia cierpiał przez grzechy jego ojca, Edgara.
– A dwa lata temu zerwał zaręczyny z Joanną Malgh.
– Takie rzeczy się zdarzają, o pani – odparł z ociąganiem. – Może ród Malghów popadł w niełaskę?
– I dlatego Gustavus ciągle zasiada w radzie Dziewięciu?
Nie miał odpowiedzi, ale nie czuł się przekonany.
– Agwynnia nigdy nie jest bezpieczna – oznajmił. – Artur Trzeci musi zachowywać nieustanną czujność...
– Doprawdy? – Helena zaśmiała się. – Zerknij, proszę, na naszego monarchę. Tylko dyskretnie.
Orion usłuchał i zobaczył, jak Artur zamaszyście osuszył kielich, a potem chwycił dzban i nalał sobie więcej. Kiedy skończył, rycerz sam nie wiedział, ile z tego trafiło do naczynia, a ile wypił obrus.
– Czy masz jeszcze jakieś wymówki? – zapytała.
– Nie, o pani.
– Doprowadziliśmy do sytuacji, gdzie nikt nie waży się podnieść ręki na Agwynnię. – Helena podsunęła mu kielich, który uzupełnił winem. – No może z wyjątkiem barbarzyńców, ale ci nigdy nie dbali o własne życie.
– Nawet Desercja?
– Desercja to co innego... Jeszcze tego nie otworzyłeś? Daj mi to. – Księżniczka wyjęła z jego rąk owoc i rozłupała nożem. – Proszę. Na czym to ja skończyłam?
– Mówiłaś o Desercji, o pani. – Orion skosztował owoc. Płynna słodycz wypełniła jego usta. Krótko rozważył, czy sięgnąć po następny, ale wygrał rozsądek. Łatwość, z jaką księżniczka pozbyła się skorupki, nie sprawiła, że zrozumiał, jak to zrobiła.
– Otóż stepowe dzikusy zawsze wyróżniały się bitnością, a od kiedy zaczęły się bratać z Pradawnymi...
– Nie boję się wilkołaków – rzucił hardo. – Takie praktyki udowadniają, że zaiste są godni swojej tchórzliwej nazwy! Desercja to jedynie pustynie, stepy i tchórze, którzy pierzchają na sam widok Agwyńczyków!
Helena się skrzywiła.
– Typowe męskie przechwałki. Gwoli ścisłości, to nie jest urocze. Nic a nic. Ignorancja jest cechą raczej odpychającą, Orionie herbu Niedźwiedź.
Zacisnął usta. Powiedział za dużo. Nie darzył sympatią Imperium Desercji. Na samą wzmiankę o Deserczykach jego krew zaczynała wrzeć. Nigdy nie wybaczy im okaleczenia dziadka!
– Uważam, że niewiedzę należy tępić, dlatego nie masz wyboru. Musisz mnie wysłuchać. – Księżniczka otaksowała go spojrzeniem, bawiąc się przy tym kosmykiem włosów. – Pierwsza rzecz: Desercją nazwali ich Agwyńczycy, najpewniej po to, żeby poniżyć. Oni sami nazywają swój kraj Tsolinod, co oznacza pustynną gwiazdę.
Orion westchnął i nalał sobie wina.
– Druga rzecz: są naszym najgroźniejszym przeciwnikiem. Ze wszystkich władców Agwynnii tylko mojemu wujkowi udało się odebrać im kawał ziemi, który zapewne znasz jako hrabstwo Sol. Ta sztuka nie udała się nawet królowej Arii.
Orion milcząco przytaknął. Nie palił się do sprzeczki, zwłaszcza jeśli chodziło o taką z samą księżniczką.
– No dobrze. – Helena klasnęła w dłonie. – Skończmy wreszcie z tym politykowaniem. Poproszę o dolewkę wina oraz o historię.
– Historię? – zdziwił się, chwytając dzban.
– Opowieść – wytłumaczyła niecierpliwie. – Uracz mnie ciekawostkami ze swojego życia. Nie obrażę się, jeśli będą zabawne. No i skąd ten grymas? Czy moja prośba to za dużo dla dzielnego finalisty turnieju Gwynntoniańskiego?
– Skąd, o pani. Niestety znam wyłącznie opowiastki... hmm... niegodne tego miejsca.
– Pozwól, że to ja zdecyduję, co jest godne, a co nie. Mów.
– No dobrze... – odchrząknął. – Kiedy raz byliśmy z... – Po krótkim zastanowieniu postanowił wykluczyć z powieści Lancelota. – Kiedy raz byłem z pewnym przyjacielem w dzielnicy Trójkątnej...
– Byłeś w dzielnicy Trójkątnej? – Szeroko otwarte oczy Heleny błyszczały żywym zainteresowaniem. – Jak tam jest? Czy to prawda, że mieszkają tam same zbiry i niegodziwcy?
– Najszczersza. – Orion uśmiechnął się pod nosem. – Ale nawet w takim miejscu można znaleźć odwagę, męstwo oraz dobrą przygodę. Trafiliśmy tam oczywiście całkowicie przypadkiem.
– Oczywiście – zgodziła się kąśliwie księżniczka.
– Mój towarzysz dał się namówić na partyjkę kości.
– Hazard?! – zdumiała się Helena. – Wśród rycerstwa?
– A skąd, mój przyjaciel nie jest rycerzem, a ja oczywiście nie grałem – skłamał pośpiesznie.
– Oczywiście. – Kąciki ust księżniczki lekko drżały.
– W każdym razie Lanc... lato było gorące, ale mój przyjaciel wygrał i to mimo upału. Wtedy jego przeciwnik natychmiast oskarżył go o oszustwo, no i doszło do rękoczynów. Całą karczmę w mig ogarnął zamęt, ale gospodarz się tym nie przejął, tylko podawał dalej piwo. Czasem jedynie przyłożył komuś w łeb drewnianym kuflem.
Księżniczka zaśmiała się perliście.
– A dalej? Co było dalej? – dopytywała się.
Orion przyjrzał się rozpromienionej twarzy Heleny. Cała dojrzałość gdzieś zniknęła, ustępując miejsca żądzy wiedzy. Może nawet przygód? Jeśli czegoś mogło brakować w pałacu królewskim, to zapewne przyziemnej codzienności. Zwyczajnej awantury. Przynajmniej wreszcie wiedział, jak prowadzić rozmowę.
– Dalej musiałem ratować przyjaciela z rąk czterech oprychów, co to od samego początku czekali na okazję. Na szczęście w trakcie znalazłem kości awanturnika, który całą tę burdę wszczął. Na bokach widniały wyłącznie czwórki, piątki i szóstki!
– To źle? – upewniła się Helena.
– Zdecydowanie. Znaczyło, że ów awanturnik sam oszukiwał. Przydybany, próbował czmychnąć, ale dostał od karczmarza kuflem w łepetynę.
– I umarł?
– Ależ nie. Kiedy doszedł do siebie, postawił wszystkim kolejkę i rozeszliśmy się jako przyjaciele.
– Wspaniała historia – zawyrokowała księżniczka, po czym osuszyła zamaszyście naczynie i postawiła przed Orionem. – Poproszę o kolejny... – zawahała się. – Czy tak się mówi w karczmach?
– Zbyt grzecznie, o pani. Wystarczy: kolejny! Albo: karczmarzu, kolejny!
– Kolejny!
Orion uzupełnił naczynie winem. Zachowanie Heleny skupiało uwagę. Szlachcice szeptali do siebie, czasem pokazując ich palcami. Orion zerknął ukradkiem na króla i się żachnął. Artur chwiał się na tronie. Gdzieś obok trajkotał z zapałem błazen, ale monarcha skupiał się wyłącznie na kielichu, który studiował szklącymi się oczami.
Czyżby plotki, o których wspominała księżniczka, były prawdziwe? Znowu przypomniał sobie ostrzeżenie Lancelota. Czy jemu również chodziło o rzekomą chorobę Artura?
Poprawił tunikę przy szyi. Duchota! Alkohol oraz liczba gości robiły swoje. Poszukał wzrokiem okna, ale tańczące pary na środku pomieszczenia nie ułatwiały zadania.
– Czego tak wypatrujesz? – zapytała Helena. – Nie mów mi tylko, że chcesz tańczyć?
– Okna, o pani.
– Po drugiej stronie sali znajduje się wyjście do ogrodów, ale jest zamknięte na cztery spusty.
Orion zerknął we wskazane miejsce i dostrzegł ogromne dwuskrzydłowe drzwi oraz... pilnujących gwardzistów?
– Próbowałam przekonać wuja, aby zorganizował ucztę w ogrodach, ale na próżno. Uparł się, że musi być w sali bankietowej.
– Dziwne...
– Ostatnio tak już ma – westchnęła Helena. – Głównie siedzi w swojej komnatce, zamknięty w czterech ścianach. Ale zostawmy to. Żądam kolejnej historii!
– Służę. Pewnego razu...
HUK!
Orion skoczył na nogi. Drzwi sali bankietowej ledwo trzymały się na zawiasach, a ogłuszeni gwardziści gramolili się z podłogi. Przybysz wkroczył do środka. Był przyodziany w czarny jak smoła pancerz ze skomplikowanymi zdobieniami oraz poszarpany płaszcz brudny od kurzu. Twarz miał całkowicie zasłoniętą czarnym hełmem z przyłbicą, ale przez szczelinę na oczy przebijała się poświata koloru zgnilizny. W lewej ręce trzymał czarny pawęż, a w prawej tego samego koloru ogromny dwuręczny miecz. Wolno obracał głową, aż ujrzał króla, który powoli podnosił się zza stołu.
Artur Wojownik wyglądał na rozwścieczonego. Otworzył szeroko usta, lecz spojrzawszy uważniej na przybysza, zbladł i usiadł bezradnie za stołem. Mroczny rycerz gapił się na władcę, trwając w nienaturalnym bezruchu. Nagle bez żadnego ostrzeżenia ruszył szkarłatnym dywanem.
– Stój! – Trójka gwardzistów zagrodziła drogę przybyszowi, mierząc w niego ostrymi końcówkami halabard.
Czarny Rycerz błyskawicznie odbił na bok wysuniętą broń i zaatakował. Dwie głowy spadły na podłogę. Trzeci zbrojny krzyczał, patrząc na swoje odcięte nogi leżące tuż obok.
Goście z wrzaskiem uciekali jak najdalej od mordercy, a przyboczni króla, pod przywództwem Sankt Konnora z Lorenian, szybko ustawili się przed monarchą. Pozostali zbrojni rzucili się na obcego.
– Pilnuj księżniczki! – rozkazał gwardzista Orionowi i wywróciwszy stół wraz ze wszystkimi potrawami, ruszył w stronę zabójcy w czarnej zbroi.
Orion miał wrażenie, jakby świat zwolnił. Widział Artura, który ślamazarnie wycofywał się razem z przybocznymi, oraz walecznych możnych próbujących wesprzeć wysiłki gwardzistów tylko po to, żeby paść na ziemię bez życia. Wszędzie latały kawałki stołów, ław i połamanych halabard. Czarny Rycerz ruszał się szybko i pewnie jak sama śmierć. Każdy jego cios oznaczał połamane kości lub odcięte kończyny, sam natomiast szybko i pewnie odpierał grad uderzeń i cięć tarczą lub po prostu przyjmował je na wzmocnione elementy pancerza.
Nie wtrącaj się!
Orion znajdował się w dobrej pozycji. Przybysz parł naprzód, zostawiając za sobą same trupy, ale interesował go wyłącznie Artur Wojownik. Byli bezpieczni. Obejrzał się na Helenę i zastał pustkę. Kątem oka zobaczył, jak dziewczyna niezdarnie przeskakuję nad przewróconym stołem i pędzi z krzykiem do króla.
Nie wtrącaj się...
Konający Doire upadł na księżniczkę, brudząc jej piękną suknię wnętrznościami. Helena pisnęła i pobiegła na oślep w objęcia zguby.
– Do Regnara! – Orion przeskoczył stół.
Zbił ciężkie ostrze tuż nad księżniczką. Siła uderzenia prawie powaliła go na ziemię. Mięśnie drżały od wysiłku, stawy wyły z bólu. Już pojmował, dlaczego gwardziści; najlepiej wyszkoleni wojownicy w całej Agwynnii, padali jak muchy. W co najlepszego właśnie się wpakował?
Odepchnął księżniczkę i zaczął taniec. Rozum ledwo nadążał nad mnogością bodźców. Unik. Zamrzeć, by pozwolić szlachciankom przemknąć obok, krok prawą nogą, ale jedynie połowiczny, by nie nadepnąć na martwe ciało. Odbić! Stawy ponownie zaprotestowały, a ręce zaczęły drżeć. Kolejne uderzenie odrzuciło go w kolumnę z podobizną Meredrisa Wspaniałego. Grzmotnął o nią plecami i choć w płucach prawie nie zostało powietrza, schylił się, a zgrzyt ostrza o kamień uświadomił mu, jak bliski był śmierci.
– Naciął kolumnę!
– Nie pozwólcie mu zawalić sklepienia!
Orion nie próbował znaleźć właścicieli głosów. Rozpaczliwie walczył o życie, manewrując między podobiznami Bohaterów trzymających na barkach górne piętro pałacu, i się modlił. Janeve – daj mi precyzję. Wilhelmie – potrzebuję siły. Meredrisie – pozwól mi zachować trzeźwość umysłu w obliczu zagrożenia. Edno... Ostrze werżnęło się w nogę podobizny Bohaterki, dając Orionowi mgnienie, aby się wycofać.
– Precz od kolumn, rycerzu!
Orion i tym razem nie zaszczycił krzykaczy spojrzeniem. Nie było czasu. Ledwo nadążał za śmiercionośną klingą!
– Nie stójcie jak kołki, tylko mu pomóżcie! – zagrzmiał głos, po którym rozpoznał samego Artura Wojownika.
Komenda króla podziałała, bo gwardziści znowu rzucili się na przybysza, by padać na podłoże jeden po drugim i brudzić wizerunek królewskiego herbu własną krwią. Orion czuł, jak wywraca mu się żołądek. To mógł być on! Był wdzięczny za pomoc, ale jakaś cząstka jego świadomości wrzeszczała obelgi w kierunku zbrojnych. Kretyni umierali za nic, próbując przytłoczyć Czarnego Rycerza szykiem i liczebnością. Czasem trafiali, słyszał bowiem brzydkie, acz charakterystyczne chrupnięcia, które wydawało z siebie ciało mordercy, a jednak nie robiło to na nim żadnego wrażenia. Walczył jeszcze zacieklej, jeszcze szybciej.
– Rycerzu Orionie! Walcz!
Orion nie kwapił się wypełniać polecenia. Kroczył w kierunku zagłady z uniesionym mieczem, lecz nie przestawał myśleć. Pancerz mordercy nie posiadał osłony szyi, a więc istniała niewielka szczelina, w którą mógłby wcisnąć miecz. Szybko rozejrzał się po sali. Przy kolumnie Blase podłoga była wolna od ciał i krwi. Sama podobizna Bohatera nie doczekała się też poważniejszych uszkodzeń.
Wyciągnął z martwych rąk gwardzisty oszczep, chwycił go pewnie w dłoń, zamachnął się i cisnął ile sił w Czarnego Rycerza. Pocisk odbił się od pancerza, lecz zwrócił uwagę mordercy, który zawył tak przeraźliwie, że Orionowi zjeżyły się włosy na rękach. Czarny Rycerz odepchnął dwóch pozostałych przy życiu gwardzistów i rzucił się na Oriona niczym wściekły pies.
Orion miał wrażenie, jakby jego nogi zyskały nagle świadomość. Robiły potrzebne kroki, zwroty i uniki z taką gracją, o jaką się nigdy nie podejrzewał. Gorzej zachowywały się ręce, które drżały niczym galareta i opornie reagowały na polecenia, zwłaszcza przy próbach ataku. Orion zgrzytnął zębami i narzucił dłoniom swoją żelazną wolę. Palce zacisnęły się i niechętnie przygotowały miecz do podstępnego cięcia od dołu. Trafił tak, jak chciał. Przerysował sztychem po napierśniku i drasnął wroga w szyję. Z rany zaczęła się sączyć cieniutka strużka czarnej mazi.
Świetnie! Potrafił TO zranić!
Pewność siebie powróciła, dając zastrzyk energii. Do cholery, gdyby tylko chciał, rozłożyłby Lancelota na łopatki przed obliczem całego Gwynntonian! Pokaże mordercy, na czym polega różnica poziomów! Uderzył w hełm, odskoczył i grzmotnął w tarczę, wymuszając na przeciwniku zostanie w miejscu. Sam nie próbował odbijać, ale wystarczyło nie dać się trafić. Gdyby tylko miał na sobie zbroję, być może pozwoliłby sobie nawet na przyjęcie lżejszego uderzenia.
Czarny Rycerz machał mieczem, jakby opędzał się od irytującej osy, jednakże osa nie ustawała w próbach zatopienia żądła w jego ciele. Morderca wrzasnął, wysunął tarczę i przypuścił szarżę, spychając Oriona do tyłu. Młodzieniec stuknął plecami o podobiznę Blase i zaczekał, aż wrogie ostrze spróbuje go przepołowić. Czarny miecz grzmotnął o kolumnę, zwalniając do ślimaczej prędkości, a tarcza osunęła się nieznacznie, odsłaniając słaby punkt. Dłonie Oriona wystrzeliły do góry i wyprowadziły jedno zabójcze cięcie, na które liczył od samego początku. Ostrze gładko ścięło głowę, a ciało mordercy osunęło się na ziemię, by następnie...
Zacząć znikać?
Orion gapił się w osłupieniu, jak Czarny Rycerz rozpływa się w nicość wraz z uzbrojeniem. Wzdrygnął się i rozejrzał, szukając fizycznych śladów obecności mary, którą przed chwilą przecież pokonał! Czarny miecz powinien był tkwić w kolumnie, lecz została po nim jedynie straszliwa szczelina. Niewiele brakowało, by morderca zwalił na wszystkich górne piętro. Miał cholerne szczęście!
Dookoła walały się poprzewracane stoły, połamane krzesła i halabardy. Podłoga była brudna od jadła i napoju wymieszanych z krwią gwardzistów oraz wielmożnych. Pozostali przy życiu goście opuścili schronienie pod ścianami i w kątach, rzucając się do wyjścia bez królewskiego pozwolenia. Pyszałek z rodu Gryfa, który uprzednio potraktował Oriona z wyższością, poślizgnął się i upadł. Poderwał się jednak natychmiast, oparł o uszczerbioną kolumnę i nie zdejmował wzroku z ubrania umazanego krwią oraz pozostałościami poległych. W końcu osunął się na ziemię, tracąc przytomność.
Orion czuł, że sam jest bliski omdlenia lub przynajmniej zwrócenia skosztowanego owocu na podłogę. Bladzi gwardziści zbliżyli się i obejrzeli go od stóp do głów. Nie wadził im. Wolał, żeby zasłaniali sobą pobojowisko, które zostawił Czarny Rycerz.
Co dalej? Chyba powinien wrócić do domu, ale pragnął dowiedzieć się więcej o tajemniczym napastniku. Czemu tak po prostu zniknął? Nie miał wątpliwości, że w grę wchodziła magia. Nigdy nie widział kogoś tak odpornego na obrażenia! Zaledwie jeden rycerz rozgromił niemal wszystkich gwardzistów!
Cholerna magia! Wymamrotał krótką modlitwę, po czym dotknął pięścią czoła, piersi oraz brzucha.
– Orionie herbu Niedźwiedź!
Odległy głos należał do Artura Wojownika. Gwardziści zmusili młodzieńca do marszu w stronę monarchy.
– Schowaj miecz – upomniał go jeden z nich.
Orion zerknął na ostrze i zaklął. Nie było czego chować. Liczne szczerby i pęknięcia świadczyły o tym, że będzie musiał zaopatrzyć się w nowe. Przystanął i rzucił miecz przy ciele jednego z wielmożnych.
Wreszcie zatrzymał się przed bladym obliczem Artura Wojownika. Księżniczka znajdowała się nieopodal. Kryła się w objęciach siwego wielmoży, który szeptał jej coś uspokajającym ojcowskim tonem.
– Oczekuj posłańca – rzekł monarcha. – Wynagrodzę cię, kiedy uporam się z tym wszystkim... – Machnął ręką wokół.
Orion skinął tylko głową i dopiero po tym przypomniał sobie, że nie wypadało w taki sposób odpowiadać królowi. Na szczęście nikt nie przejął się nietaktem.
– Możesz odejść – zawyrokował król. – Konnorze, zadbaj, żeby bohaterski młodzieniec wrócił do domu karocą.
– Tak jest. – Sankt Konnor ukłonił się. – Za mną – rozkazał.
Orion zgiął się w ukłonie i podążył za Konnorem. Próbował jeszcze nawiązać kontakt wzrokowy z księżniczką, ale dziewczyna ledwo zachowywała resztki przytomności. „Przynajmniej nie zwymiotowała", przeszło mu przez myśl. Natychmiast poczuł ucisk w brzuchu. Musiał się stąd wydostać, jeśli chciał strawić wino i owoc. Starał się nie patrzeć na poległych, ale jego oczy uparcie wracały do okaleczonych ciał. Nie przyjaźnił się z żadną z tych osób, ale z pewnością nie zasługiwały one na tak makabryczny koniec! Wśród zamordowanych znaleźli się również członkowie rodu Gryfa. Nie przepadał za nimi, ale nie życzył śmierci!
– Przepraszam na chwilę – oświadczył, jak tylko wyszli z sali.
Zwymiotował.
– Pierwszy raz w prawdziwej walce? – zapytał Konnor, pomagając mu dojść do siebie. – Żadne szkolenia tego nie oddają. Poradziłeś sobie całkiem, całkiem.
– Dziękuję... – Otarł wargi drżącą dłonią.
Pochwała od samego Konnora z Lorenian pokrzepiała. Postanowił nie okazywać więcej słabości. Skupi się na czymś innym. Nagroda! Krocząc za kapitanem straży przybocznej, rozważał, co też szykował mu Artur Wojownik. Włości czy piękną narzeczoną? Właściwie to samo złoto starczyłoby aż nadto.
A może...
„To już przesada, Orionie", skarcił sam siebie, ale nie pomogło. Dalej marzył o otrzymaniu honorowego tytułu Sankt, który oznaczał stanie na równi z samymi Bohaterami! Prawie natychmiast usłyszał w głowie marudny głos Dresta: „Boskie przeznaczenie osób wytypowanych przez króla nie jest częścią Pierwszego Objawienia". A mimo to, patrząc na Sankt Konnora z Lorenian, czuł wyłącznie szacunek. Pożądał tego, nawet jeśli oznaczało wyłącznie prestiż.
Orion przestał zwodzić się marzeniami, dopiero kiedy stanął przed piękną karocą.
– Dobrze się bijesz – oznajmił Konnor, otwierając drzwi. – Szkoda...
– Czemu? – zdziwił się rycerz.
– Chętnie bym się z tobą zmierzył, ale czeka cię inny los. Cóż za zmarnowany potencjał.
– Zapewniam Waszą Miłość, że nie zapomnę o rycerskim żywocie – rzekł Orion, wchodząc do środka. – Nieważne, jaką dostanę nagrodę.
Ponury grymas na obliczu Konnora mógł oznaczać wszystko.
– To, co się działo na uczcie, jest tajemnicą – przemówił Konnor. – Goście zostaną upomnieni. Ci, którzy nie usłuchają i będą rozpowiadać, zostaną surowo ukarani. Pojąłeś?
– Tak jest.
– Żegnaj. – Konnor zamknął drzwi.
Karoca ruszyła z miejsca. Orion nie miał sił na rozważanie słów kapitana straży przybocznej. Postanowił wrócić do przemyśleń po solidnie przespanej nocy. W tej chwili chciał wyłącznie się upić. Może dzięki temu pozbędzie się makabrycznych wspomnień rozczłonkowanych ciał?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top