16. Pieśń
– Czemu się gapisz na moje dłonie? – zapytał Olaf, unosząc głowę. – Nigdy wcześniej nie widziałeś, jak ktoś myje ręce w strumyku?
Zanim Orion zdobył się na odpowiedź, dobrze się przyjrzał ociekającej wodą skórze kompana. Zachowała łagodny oliwkowy odcień!
– Bez powodu – zapewnił. – Po prostu się zamyśliłem.
– Skoro tak mówisz – odparł Olaf, wstając z kucek i otrzepując dłonie.
Orion podniósł napełniony wodą kociołek i razem z Olafem udali się z powrotem do ogniska.
– Jednakże wczoraj również mi się przyglądałeś – zauważył towarzysz. – Kiedy szykowałem się do snu. Słowo daję, gapiłeś się na mój nagi tors. Jesteś pewien, że nie wpadłem ci przypadkiem w oko?
Zniesmaczony Orion zmarszczył czoło.
– Żartuję przecież – roześmiał się Olaf. – Strasznie jesteś spięty.
– Nocujemy pod gołym niebem. Musimy zachować ostrożność...
– Spokojnie – zapewnił Olaf. – Jesteśmy wszak samotrzej. Specjalnie zatrzymaliśmy się nieco wcześniej, by dobrze zjeść oraz zażyć snu.
– Nie mam zamiaru spać – odparł rycerz.
– A to dlaczego?
– Ktoś musi czuwać.
– Zgoda, dlatego ustalimy warty.
Orionowi bardzo nie leżał ten pomysł. Podróżowali razem już około tygodnia, lecz każdego wieczoru zatrzymywali się w karczmach lub u chętnych zarobku chłopów. Dotychczas mógł liczyć na pewną ustronność, dzięki której zdołał przypilnować swoich rzeczy, lecz dzisiaj zbyt późno się zorientowali, że zdążyli minąć wszystkie domostwa. Wtedy przypomniał sobie o problematycznym dzienniku, który z przyzwyczajenia schował w jukach a nie za pazuchą.
– Szczęście, że zdążyliśmy wyjechać z lasu – rzekł Olaf, wskazując głową na gęstwinę mieniącą się barwami żółci i zieleni. – Po ciemku byłoby niewesoło.
Orion przytaknął. Szkarłatne słońce już wisiało nad samą linią horyzontu. Zdążyli w samą porę.
Zatrzymali się na wzgórzu, które wyglądało jak ukoronowana głowa. Porośnięte mchem kamienie, z których składała się owa korona, były wysokie i ostre, lecz zapewniały ochronę przed wiatrem. Orion początkowo nalegał, by szukali lepszego miejsca, lecz nie potrafił nikomu wyjaśnić powodu. Zarówno bliskie źródło wody, jak również wspaniały punkt obserwacyjny będący w istocie naturalną fortecą stanowiły argumenty nie do pobicia. Nawet Drest przyznałby, że trafili najlepiej, jak się dało. Wtedy Orion powiedziałby mu o leszczynach pełnych orzechów wielkości trzech żołędzi, które rosły między kamieniami, a ten zapewne zmrużyłby podejrzliwie oczy, gdyż brzmiałoby to wszystko aż za dobrze.
Elein umiejscowiła się blisko rozległej leszczyny, gdzie wzniecała ogień pośrodku okręgu wyłożonego kamieniami. Niewielki płomień już tańczył między suchymi gałązkami, a dziewczyna ostrożnie dokładała kolejne, zajadając w międzyczasie orzechy.
Orion postawił obok niej pękaty kociołek, a sam udał się do koni.
– Macie co skubać? – zapytał, głaszcząc po łbie siwą klacz Elein oraz Bryna. Karosz Olafa pasł się nieco dalej, ale zbliżył się, jak tylko dostrzegł Oriona, aby również otrzymać porcję uwagi.
– Często gadasz do koni – zauważyła Elein.
– Lubią to. – Rycerz wzruszył ramionami. – Może za wyjątkiem Bryna. Ten ma mnie dość.
Gniadosz trącił go łbem i parsknął.
– Tak tylko powiedziałem – wytłumaczył się szeptem Orion. – Wiem, że nie masz.
Upewniwszy się, że wierzchowce mają co jeść, zajął się rozjuczeniem. Siodła zostawił na zwierzętach. Tak na wszelki wypadek. Miał nadzieję, że żaden człowiek czy też zwierzę nie odważy się w nocy zaatakować, ale w razie czego będą musieli założyć same ogłowia.
Długo się zastanawiał, gdzie położyć swoje rzeczy. W nocy robiło się zimno, więc jeśli nie chciał przemarznąć, musiał ulokować się w pobliżu ogniska, które planowali utrzymać aż do rana.
Zbliżył się do Elein i wyjął z juków dwa grube koce. Pierwszy pościelił na ziemi. Drugim okryje się, kiedy nadejdzie pora spoczynku.
– Gdzie Olaf? – zapytał.
– Zbiera chrust, póki jeszcze widno. – Elein wskazała ręką na połówkę tarczy słońca wiszącego nad horyzontem.
Orion zajrzał do kociołka. We wrzącej wodzie pływały solone plasterki suszonej dziczyzny, pokrojone grzyby, które zebrali dziś w lesie, oraz granatowo-czarne szyszkojagody jałowca.
– Wilhelmczycy zdają się wprost uwielbiać jałowiec – mruknął pod nosem.
– Zawsze możesz spać głodny, jeśli nie w smak ci moje gotowanie – odparła Elein, chrupiąc orzech.
– A ty znowu szukasz zaczepki – westchnął Orion.
– Jest zgoła na odwrót – zaprzeczyła. – To ty szukasz zaczepki.
– Ja?
– Bo próbujesz mi wmówić, że szukam zaczepki, kiedy nie szukam. Orzeszka? – zaproponowała, wyciągając dłoń.
Orion się poczęstował.
– A co powiesz na pojedynek? – zapytała.
Zakrztusił się i uderzył kilka razy pięścią w pierś.
– Jaki znowu pojedynek? – wycharczał.
– Choćby i ćwiczebny.
– Ale czemu?
– Bo sam dałeś mi do tego prawo?
Orion przewrócił oczami. Miał dość tej dyskusji. Pojawiała się niemalże codziennie, lecz zawsze w najmniej oczekiwanym momencie.
– Czy naprawdę aż tak cię irytuję? – zapytał, dorzucając skorupkę orzecha do ogniska.
– Nie w tej chwili.
– W takim razie czemu znowu do tego wracasz?
– Bo dałeś mi do tego prawo?
Orion uniósł wyżej głowę i się rozejrzał. I gdzie ten Olaf, kiedy tak bardzo go potrzebował?
– Znowu się migasz od odpowiedzi – skarciła go.
– Elein, gdybym wiedział, że to ty kryjesz się pod zbroją...
– To co? – Zmierzyła go wzrokiem.
– To nic. Nie dałbym ci tego prawa, na które tak uparcie się powołujesz.
– Pech chciał, że wydarzenia potoczyły się inaczej. – Błysnęła uśmiechem. – Czemu tak bardzo nie chcesz ze mną walczyć?
– Nie jesteś moim wrogiem.
– Olaf też nie, a jednak skrzyżowałeś z nim klingi.
– Na litość Bohaterską, to były ćwiczenia!
– Dokładnie. – Elein skinęła poważnie głową. – A ja nie proszę o nic więcej.
Orion łypnął na dziewczynę spode łba. Czy właśnie użyła słowa „proszę"?
– A więc chodzi ci o pojedynek ćwiczebny? – uściślił.
Przytaknęła.
– A jeśli go przeprowadzimy, uznasz, że zużyłaś prawo, które ci dałem?
Ponownie przytaknęła.
Orion się zastanowił. Propozycja brzmiała niemal zbyt kusząco. Mógł utrzeć dziewczynie nosa i jednocześnie uwolnić się od jej nagabywania. Szkoda, że tak nie wypadało.
– Czemu pragniesz wspólnych ćwiczeń? – Musiał się zorientować, na czym stoi, zanim podejmie decyzję niezgodną z nauczaniem Dresta.
– Dziwi mnie twoje pytanie. – Elein zajrzała do potrawki. – Zastanawiam się, czy jesteś skromny, czy też zwyczajnie niedomyślny?
– Gdybym był domyślny, nie skończyłbym z zabójcą na karku.
– Dobrze powiedziane, mości Orionie – zaśmiała się Elein, dając mu przyjacielskiego kuksańca w bok. – W takim razie wyłożę to najprościej jak się da. Dotarłeś do finału najsłynniejszego turnieju w całej Agwynnii. Walczyłeś z Sankt Lancelotem! – W oczach dziewczyny pojawił się zadziorny błysk. – Oczywiście, że chcę się z tobą zmierzyć!
– Nie rozumiem... – przyznał Orion.
– Do Regnara, naprawdę kiepsko u ciebie z tym myśleniem...
– No bo skoro tak bardzo interesują cię turnieje, czemu uparcie odmawiałaś spotkania?
– Ja... – Elein spąsowiała i spuściła wzrok.
– Doskonałe pytanie!
Orion i Elein aż podskoczyli, gdy zza kamieni wyłonił się Olaf, dzierżąc w dłoniach solidny stos patyków i suchych gałęzi.
– Zapomniałem wszak, że miałem wyjaśnić nieporozumienie, którego doświadczyłeś w posiadłości Wilhelmów – oznajmił, zbliżając się do ogniska, by odłożyć chrust na bok.
– Olafie, nie! – rozkazała Elein.
– Krótko mówiąc, wszyscy żeśmy sądzili...
– Olafie!
– ... że przyjechałeś...
– OLAFIE!
– ... się wżeniać.
Gdyby spojrzenie potrafiło zamieniać w kamień, Olaf z pewnością dołączyłby do okolicy na wieki. Jednakże gniewny wzrok Elein nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia. Chichotał w najlepsze, łypiąc ukradkiem to na Oriona, to na swoją podopieczną, która pokraśniała jak wiśnia.
– To wiele tłumaczy – mruknął rycerz. Nagle wszystko stało się takie oczywiste. Dziwne komentarze zbrojnych Wilhelmów, zbyt szybkie wnioski staruszek. Czemu nikt nie uświadomił go wcześniej? Złe pytanie. Czemu był aż tak nielotny?
– Twoje „zaloty" – kontynuował brodacz – nie zostały odebrane przez panienkę najlepiej.
– Olafie... – Elein groźnie podniosła się z kucek.
– Uważała cię za nadętego samochwałę, któremu w rzyci się poprzewra... – Olaf nie zdołał dokończyć.
Ruszył z miejsca jak strzała, umykając przed ścigającą go dziewczyną. Orion długo siedział jak wryty, aż nagle wybuchnął serdecznym śmiechem. Wreszcie otarł z oczu łzy, sięgnął po drewnianą łyżkę i spróbował potrawki. Smakowała znośnie.
Towarzysze wrócili, kiedy słońce całkowicie skryło się z widoku. Elein ciągle unikała rozbawionego spojrzenia Oriona i zajęła miejsce naprzeciwko. Obok rycerza usiadł natomiast zdyszany Olaf.
– Nic ci się nie stało, przyjacielu? – zagadnął Orion.
– Serce... prawie wyskoczyło mi... z piersi – wysapał brodacz. – Ale... warto było.
Orion zachichotał i ponownie zerknął na Elein, która wpatrywała się w żar ogniska z zaciętą miną.
– Olaf ujął temat bardzo hiperbolistatycznie – zapewniła.
– Chyba... hiperbolicznie – poprawił niski mężczyzna.
– Olafie, zamknij się! Chodziło mi o to, że bardzo, ale to bardzo przesadził...
– Cytowałem... słowo w słowo.
– Być może, lecz... – Elein machnęła ręką. – No dobrze! Ma rację! Z pewnej próżności założyłam, że przyjechałeś się wżeniać i... jest mi głupio!
Orion starał się ukryć rozbawienie. Odchrząknął i rzekł pojednawczo:
– Zapewne musiało się to zdarzać aż za często.
– Żebyś wiedział! – rzuciła gorączkowo. – Żebyś wiedział, że za często! Nazwisko Wilhelm przyciąga młodzieńców niczym muchy łajno!
– Łajno muchy – poprawił Olaf.
– Przestań! – zgromiła Elein, po czym popatrzyła ponownie na rycerza. – Cholerni zalotnicy! Pojawiają się jak grzyby po deszczu, lecz żadnemu nigdy nie chodzi o mnie, tylko o mojego przodka. Kto by nie chciał ożenić się z potomkinią jednego z Siedmiu? – Ostatnie zdanie rzuciła niemal z kpiną.
– Która w dodatku jest już głową rodu – dodał Olaf. – Lecz troszkę się to uspokoiło po ostatnim... Jakby to nazwać... Incydencie.
– Incydencie? – zainteresował się Orion.
– Wyzwałam fatyganta na pojedynek – burknęła Elein. – Źle się skończyło.
– Złamaną ręką – uściślił Olaf. – W dwóch miejscach.
– Nie myślałam, że będzie aż tak kruchy – tłumaczyła się dziewczyna. – Zapewniał, że wielokrotnie walczył! Ja... Gdybym wiedziała...
– Musisz uważać, panienko – pouczył Olaf.
– Wiem – przyznała cicho.
Orion odniósł wrażenie, że ta krótka konwersacja miała głębsze znaczenie, które mu umknęło. I czemu nie wyróżniał się spostrzegawczością jak Romuald?
– Całe szczęście, że przyjechałem do Wilhelm w odmiennym celu – rzekł. – Inaczej czekałby mnie bolesny kosz.
Elein się ożywiła i nagrodziła go uśmiechem.
– No cóż, mości Orionie, jak się chce smalić cholewki, trzeba czymś zaimponować – oświadczyła. – Następnym razem wygraj mość turniej, a i z dziewczynami pójdzie prościej.
– Gdybym wiedział, że tak to działa, zabrałbym ze sobą Lanca, aby pogadał z tobą w moim imieniu. W ten sposób zaoszczędziłbym mnóstwo czasu.
– Lanca? – zdziwiła się.
– Lancelota. Zwycięzcę turnieju.
– Sankt Lancelot herbu Wrona jest... twoim przyjacielem? – Oczy Elein błyszczały ekscytacją.
– Nie posiada tytułu Sankt...
– Znasz go? – urwała zniecierpliwiona.
– To mój dobry przyjaciel.
– A jednak – ucieszył się brodacz. – Czułem, że mogło chodzić o właśnie tego Lancelota, lecz zdawało się to nieprawdopodobne.
– Niby czemu? – oburzył się Orion. – Od dziecka ćwiczyłem z nim szermierkę. Między innymi dzięki mnie jest taki dobry.
– A ty dostałeś się do finału – zgodził się Olaf. – To zaczyna mieć sens.
– Cudownie! – pisnęła Elein, gubiąc na chwilę swój naturalny chłód. – Po prostu musisz mnie z nim zapoznać. Czemu od razu nie powiedziałeś?
– Są dwa powody – odparł Orion, zabierając się do pytania z przesadną powagą. – Pierwszy: nie przyszło mi to do głowy. Drugi: bardzo wątpię, żeby twój lokaj uwierzył w taką historię. Od początku kwestionował moje zamiary.
Elein zignorowała nutkę pretensji w jego głosie i westchnęła.
– Jaki on jest?
– Dobry kompan. Niejednego kielicha razem...
– Pytam o wygląd – wtrąciła.
– Niższy ode mnie o głowę, włosy koloru blond i niebieskie oczy.
– Niebieskie oczy – powtórzyła z fascynacją.
– Miejmy nadzieje, że lubi wysokie i silne kobiety – zakończył pojednawczo Olaf i mrugnął do rycerza.
Orion zachował powagę, choć kosztowało go to wiele. Było zbyt ciemno na kolejną karkołomną ucieczkę, która groziła Olafowi, gdyby Elein pojęła jego nieśmiałą kpinę. Na szczęście okazała się zbyt rozmarzona i jedynie patrzyła w ogień, a jej oblicze rozjaśniał piękny uśmiech. Oriona zastanawiało, jak zareagowałaby, gdyby dowiedziała się, że Lanc kupił zwycięstwo w finale turnieju rycerskiego. Oczywiście nie miał zamiaru tego mówić. Nie chciał naruszyć umowy zawartej ze starym przyjacielem, jednakże wiele by dał, aby to zobaczyć, nie łamiąc przy okazji obietnicy.
Olaf spróbował potrawki, mlasnął z zadowoleniem, zdjął kociołek i przekazał Elein.
– Porozmawiajmy o wartach – zaczął. – Kto chce wziąć pierwszą?
– Mogę czuwać całą noc – wtrącił rycerz.
– Możesz, ale po co? – zapytał Olaf. – Odpoczynek przyda się każdemu.
– Wystarczą dwie warty – mruknęła Elein znad kociołka. – Każda po sześć godzin. Wykluczymy z nich Oriona.
Rycerz nie protestował. Nie ufali mu. Obawiali się, że ucieknie i mieli rację. Już dwa razy próbował się wymknąć, aby sprawdzić, jak trudne zadanie czeka go w przyszłości. Został przyłapany najpierw przez Olafa, a później przez Elein. Każdy incydent wytłumaczył potrzebą pęcherza, ale widział, że nikt mu nie uwierzył. Czujność kompanów zdecydowanie była problematyczna, lecz tym razem też i zbędna. Nocna podróż przez las nie kusiła. Mógł trafić na rozbójników bądź dziką zwierzynę albo zwyczajnie się zgubić. Musiałby też wybrać dłuższą drogę, aby zmylić „drużynę", co uważał za zbyt wielką niedogodność.
– Niech będzie. – Stłumił ziewnięcie. – Lepiej dla mnie. Zastanawia mnie jedynie, jak odmierzycie czas? Wszak Khirhajczycy nie znaleźli jeszcze sposobu na zmniejszenie swoich zegarowych wież do rozmiaru mieszczącego się w sakiewce.
– Ponoć niewiele im do tego brakuje – zauważył Olaf.
– Mówisz to tak, jakbyś chował za pazuchą prototyp – rzekł Orion.
– Niestety nie chowam, ale mam coś lepszego. Niebo!
– Odczytywanie czasu z gwiazd to trudne zadanie – zauważył rycerz.
– Ale nie niemożliwe.
– Musiałbyś znać ich położenie o każdej porze roku.
– I znam. Może z wyjątkiem zimy. Mówiłem ci przecież, że kiedyś dużo podróżowałem.
– Wspominałeś – zgodził się Orion.
Elein przysunęła się i wcisnęła mu w ręce kociołek z drewnianą łyżką w środku.
– Jedz i słuchaj – pouczyła.
Orion wzruszył ramionami. Właściwie po co się sprzeczać? Tak czy inaczej prześpi całą noc. Skosztował potrawki. Smakowała znacznie lepiej niż za pierwszym razem.
– Zacznę od księżyca – wyjaśnił Olaf, wskazując dłonią na jaskrawą półkulę na czarnym niebie pokrytym gwiazdami. – Znajduje się teraz w najwyższej pozycji, a kiedy zejdzie o tu – dźgnął palcem powietrze, odmierzając w ten sposób drugi punkt – minie około sześciu godzin.
– A więc nie gwiazdy, tylko księżyc – zauważył Orion.
– Z gwiazd też można. Spójrz na Nordycką. – Olaf ponownie uniósł rękę.
Orion dostrzegł punkt na niebiosach, który żarzył się najmocniej ze wszystkich pozostałych.
– Po sześciu godzinach znajdzie się mniej więcej tu. – Brodacz zatoczył palcem niewielką krzywą.
– Gdzie ty się tego nauczyłeś? – zapytał rycerz.
– Tu i ówdzie – Olaf wyszczerzył zęby. – Jedz szybciej, bo też jestem głodny.
Orion wsadził łyżkę do ust i przeżuł zawartość. Ukradkiem przyjrzał się brodatemu kompanowi. Miał już pewność, że skóra Olafa zawsze pozostawała oliwkowa, lecz musiał wybadać jego przeszłość. Chciał mieć absolutną pewność, że był tym, za kogo się podawał.
– Elein, pozwól na słówko – rzekł, podając Olafowi kociołek.
Dziewczyna zmarszczyła brwi, ale wstała i ruszyła za nim w ciemność. Kiedy rycerz się upewnił, że znajdują się dostatecznie daleko od ogniska, przystanął.
– O co chodzi? – zapytała.
– Jak długo znasz Olafa?
– Odkąd pamiętam.
– Jak często opuszczał Wilhelm w tym roku?
– Nigdy.
Orion odetchnął. Olaf i Gael byli różnymi osobami! Całe szczęście.
– Czemu pytasz mnie, zamiast zapytać samego Olafa?
Cieszył się, że jest ciemno i nie widziała dobrze jego twarzy. Obawiał się tego pytania, gdyż nie zdążył jeszcze usnuć dobrej wymówki. Musiał improwizować.
– Potrzebowałem pretekstu, żeby odciągnąć cię na bok – odpowiedział i zwalczył chęć uderzenia się dłonią w czoło. Cóż za głupie kłamstwo!
– I udało ci się. – Słyszał w jej głosie podejrzliwość. Skrzyżowała nawet ręce.
– No bo... Ten pojedynek...
Pojedynek? Czemu w ogóle do tego wrócił?
– Przestań! – warknęła.
Zamknął oczy. No i się doigrał.
– Nie wykręcisz się z tego, mości Orionie, jakbyś nie próbował! Rozgryzłam cię bowiem!
Westchnął i otworzył powieki.
– Nie chcesz ze mną walczyć, bo jestem kobietą!
Orion zamrugał, ale szybko zapanował nad obliczem. Jakby nie patrzeć, miała rację, choć w zupełnie odmiennym temacie. Szczęście w nieszczęściu.
– Dziadek mnie zabije, jeśli się dowie. – Nie kłamał. Drest w gruncie rzeczy był tradycjonalistą. Zawsze twierdził, że wojaczka to sprawa męska.
– Nie obchodzi mnie twój dziadek. – Uniosła wysoko głowę. – Tylko twoje słowo. Jutro o świcie mam zamiar skorzystać z prawa, które mi dałeś. Tobie zostawiam jedynie wybór formy.
– Formy?
– Ćwiczenia czy prawdziwa walka!
– Na Ednę Miłosierną... Elein! Przecież nie jesteśmy przygotowani na walkę ćwiczebną! Nie zabraliśmy ze sobą tępych mieczy i...
– Nic mnie to nie obchodzi. – Elein obróciła się i wróciła do ogniska, pozostawiając Oriona sam na sam z frustracją.
– Czemu jest tak uparta? – mruknął pod nosem i zmarkotniał. – Czemu ja jestem aż tak głupi?
Czuł się, jakby wpadł z deszczu pod rynnę..
Ruszył do koni i zaprowadził je bliżej ogniska. W milczeniu dokończył kolację pozostawioną mu przez Olafa, a następnie podsunął juki pod potylicę, położył się na kocu i nakrył kolejnym. W ten sposób, gdyby ktoś zaczął szperać w jego rzeczach, musiałby się wykazać złodziejską sprawnością.
Długo się wiercił, nasłuchując trzasku ogniska i półszeptów towarzyszy. Wreszcie usłyszał chrapanie Olafa, a więc domyślił się, że Elein objęła wartę jako pierwsza. Otworzył jedno oko i łypnął na dziewczynę. Nie wyglądała na zainteresowaną jego rzeczami. Wpatrywała się w ogień i cichutko nuciła, a jej głos delikatnie drżał. W pierwszym odruchu pomyślał, że być może uraził ją swoją wcześniejszą postawą, lecz szybko odrzucił tę możliwość. Elein już nie raz udowodniła, że jest twardym orzechem do zgryzienia. Nie wierzył, żeby jego zachowanie mogło ją zranić. Rozwiązanie zapewne kryło się w samej melodii. Wsłuchał się, bo był pewien, że już ją kiedyś słyszał, lecz nie pamiętał kiedy i w jakich okolicznościach. Długo próbował znaleźć właściwe skojarzenie, ale w końcu musiał przyznać, że po prostu zapomniał. Albo raczej wrzucił to konkretne wspomnienie do najgłębszych zakamarków, ponieważ próby jego odzyskiwania wprawiały Oriona w dziwny niepokój. Postanowił zostawić smętną melodię w spokoju, lecz wtedy Elein zaczęła cicho śpiewać:
Dajcie mi siły, by żegnać tych, co sercu drodzy.
Hartujcie duszę w trudzie mej wędrówki.
Oto na zawsze utraciłam fragment siebie.
Niechaj to czyni mnie silniejszą, choć me serce pustym.
Oriona zacisnęło w gardle. Już pamiętał, gdzie słyszał tę pieśń. Pogrzeb Edgara herbu Niedźwiedź.
Elein pociągnęła nosem i skwapliwie otarła oczy. Rycerz obrócił się ostrożnie i zamknął powieki. Niepotrzebnie podsłuchiwał. Nie chciał już dłużej być świadkiem tęsknoty panny Wilhelm za ojcem. Niestety nie miał gdzie się podziać. Musiał więc dalej słuchać cichej pieśni pożegnalnej i ponosić karę w postaci roztrząsania przykrych wspomnień.
Skończyło się.
Teraz nocną ciszę zakłócało jedynie pochrapywanie Olafa oraz równe oddechy koni. Orion przestał się kulić i zrobił głęboki wydech. Zmęczenie niespiesznie o sobie przypomniało, zaczynając od mięśni nóg. Stamtąd płynęło razem z krwią w górę, aż sięgnęło głowy, a wtedy rycerz zapadł w głęboki sen.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top