15.1 Niechciane towarzystwo

– Gotowi? – zapytał Percival, patrząc na każdego z mężczyzn. – Przypominam, że nie musicie tego robić.

– Wspominał pan także, że mogę znowu używać miecza – odparł Orion. Niecierpliwość zżerała go żywcem. Trzy tygodnie spędził na bezczynności, mimo że po dwóch zdjęli mu szwy. Miał dość! Musiał się wreszcie przekonać, czy ciało wróciło do pełnej sprawności.

– Oczywiście, lecz nie miałem na myśli pojedynku – zirytował się Percival. – Wy młodzi zawsze musicie się rwać do miecza!

– Słyszałeś? Nazwał mnie młodym! – ucieszył się Olaf. Poprawił hełm, sprawdził, czy rękojeść krótkiego miecza dobrze leży w dłoni, i schylił się po tarczę. – Całkiem nieźle, czyż nie?

– Jesteś młodszy ode mnie – odburknął medyk.

– Nie zrzędź, staruszku – zażartował brodacz.

– Jak dla mnie, możecie się pozabijać. Nic mi do tego. A jeśli cokolwiek się stanie, kierujcie się prościutko do Torda, bo nie mam zamiaru marnować na was czasu.

– Chcesz oddać nas w ręce tego rzeźnika?! – oburzył się Olaf.

– Będzie to wspaniała nauczka!

Orion nie chciał się sprzeczać. Podjął decyzję i nie miał zamiaru się z niej wycofywać. Od rezultatu pojedynku zależało, czy opuści Wilhelm jutro, czy też dalej będzie siedział w wynajętym pokoiku, czytając pożyczone od Olafa książki.

Zmierzył wzrokiem przeciwnika, który ciągle sprzeczał się z Percivalem. Miał jeszcze chwilkę. Opuścił ostrze i mimowolnie popatrzył na posiadłość Wilhelmów. Przez niemal trzy tygodnie bywał w niej codziennie i dalej nie pojmował swojej relacji z właścicielką. Wpierw został wyrzucony, co doskonale rozumiał, bo w końcu nie podzielił się wiedzą i nadużył gościnności, lecz zaledwie dwa dni później do drzwi jego pokoju w gospodzie zapukał sam Percival! Obejrzał go, nałożył na rany kosztowne eliksiry, a następnie burknął: „Jestem zbyt stary na domowe wizyty. Oczekuję, że jutro przyjdziesz do mojej pracowni", i odszedł, pozostawiając bez odpowiedzi najważniejsze pytanie: co na to Elein Wilhelm? Orion ciągle nie był pewien, choć mijał się z dziewczyną codziennie. Początkowo traktowała go oschle, później zaczęła odwzajemniać powitania i przestała się krzywić na jego widok, a w ostatnim tygodniu zamieniła z nim nawet kilka zdań, doradzając, gdzie kupić porządne naramienniki oraz karwasze.

Ciekawe, jak zareaguje, gdy dowie się, że „przybłęda ze stolicy" wyjechał bez pożegnania?

Orion przełknął poczucie winy. Najlepsze, co mógł zrobić dla Wilhelmów, było trzymanie się jak najdalej. Znajomość nie zaczęła się najlepiej, ale ostatecznie pomogli w potrzebie, a później okazali sporo serca. Nie miał prawa ich dłużej narażać!

Sprawdził stopą ubitą ziemię. Twarda i sucha. Ostatnio chmury skąpiły deszczu, jesień natomiast nie rozpieszczała ciepłem, a dzięki temu nie musieli opuszczać podwórka Wilhelmów, aby znaleźć dobre miejsce do walki. Zmrużył oczy, kierując je na niebieski firmament. Kiedy zaczną, ustawi się tak, by mieć słońce za plecami.

– Walczymy? – ponaglił Olafa, który całkowicie zatracił się w jałowej dyskusji z Percivalem.

– Być mężczyzną, znaczy walczyć!

Orion uniósł klingę, lecz opuścił ją, jak tylko zorientował się, że odpowiedź wcale nie była skierowana do niego.

– To wyłącznie twoje zdanie! – odparł medyk, poprawiając okulary. – Zapomniałeś jeszcze dorzucić wywodu o uganianiu się za dziewkami niczym chutliwe psisko! To dopiero definiuje męskość!

Ostatni raz Orion słyszał w czyichś słowach tyle uszczypliwości, kiedy próbował wytłumaczyć Romualdowi, czemu poddał turniej. Postanowił interweniować, gdyż Olaf nie wyglądał, jakby chciał odpuścić, a wręcz skubał koniuszek brody, co zwykle czynił, kiedy się głowił.

– Panowie, spokój! – zawołał. – To tylko ćwiczebny pojedynek. Odbyłem w życiu tysiące takich i jeszcze nikomu nie stała się wtedy krzywda. Miecze są tępe. Mamy na sobie zbroje. Będziemy ostrożni.

Medyk zacisnął usta i udał się schodkami do domu. Kiedy zniknął za drzwiami, rycerz założył, że obraził się na dobre, jednakże Percival wkrótce wrócił z krzesłem, które postawił na trawie, oraz z poduszką, którą umieścił na siedzisku. Usiadł, skrzyżował ręce, założył nogę na nogę. Nie odezwał się już, lecz pokazywał całym sobą, jak bardzo nie podobał mu się pomysł pojedynku.

Olaf dobył miecza, uniósł tarczę, lecz zanim dane im było zacząć, musieli jeszcze poczekać, aż dwie młode służki czmychnęły z posiadłości do chlewu, gdzie zatrzymały się, pokazując przyszłych pojedynkujących się palcami. To zwróciło uwagę Oriona na pozostałych ukrytych „w cieniu". Przy stajni młody pachołek opierał się o widły i otwarcie gapił, inny znów z jakiegoś powodu czyścił konia przy potężnej sośnie tuż obok posiadłości. W oknach kuchni widział mokre od potu twarze kucharek, które cały czas krzątały się blisko okiennic i zerkały z zainteresowaniem to na niego, to na Olafa, natomiast za rogiem domu wypatrzył dwóch młodszych kuzynów Elein, jedną kuzynkę oraz Diarfa; mężczyznę, który razem z Larisem kilkakrotnie zadbał, aby Orion nie zobaczył się z głową rodu Wilhelmów. Zbrojny dostrzegł, że został zauważony, zachichotał i zniknął wraz z młodzieżą, by po chwili ponownie wyjrzeć zza domu.

– Zaczynamy? – zapytał Olaf.

Orion przytaknął i uniósł miecz. Ruszył półkolem, zmuszając przeciwnika do zmiany pozycji, a potem zaatakował prostym cięciem od góry. Ostrze ześlizgnęło się z kulistego umbro na środku tarczy, a Olaf natychmiast skontrował szybkim pchnięciem. Rycerz cofnął się o krok, co wystarczyło w zupełności. Krótki miecz może i był szybki, lecz nie mógł się mierzyć z zasięgiem klingi Czarnego Rycerza. Orion zamarkował górne cięcie, poczekał aż tarcza się podniesie, po czym uderzył nisko w udo.

– Trafiony – oznajmił.

– I już byłoby po tętnicy – burknął Olaf. – Za późno pojąłem, co robisz.

Rycerz poczekał, aż Olaf dał mu znak, i wznowił taniec. Tym razem spróbował podejścia bardziej wyszukanego. Wystawiał się, prowokując brodacza do wyprowadzenia pchnięcia, po czym unikał ostrza o włos, minimalnie schodząc na boki. Czuł, jak świeżo zrośnięta skóra się napręża, lecz nie towarzyszył temu ból. Przyśpieszył, zarzucając przeciwnika istną salwą cięć. Wszystkie trafiły w okucie tarczy, zmuszając Olafa do opuszczenia jej niżej. Kiedy Orion zobaczył gęstą brodę, wiedział, że osiągnął swoje. Gdyby chciał, wyprowadziłby pchnięcie w twarz, poważnie raniąc rywala. Wycofał się więc i pozwolił Olafowi odpocząć. Sam natomiast skupił się na swoich ramionach i przedramionach, gdyż ucierpiały najmocniej w starciu z Czarnym Rycerzem. Odczuwał lekki dyskomfort, ale nic ponadto.

Stuk. Stuk. Stuk.

Olaf uderzał rękojeścią mieczyka w swoją tarczę, zbliżając się do rycerza. Orion pozwolił mu się prowadzić. Rozumiał, co próbuje osiągnąć. Spychał go w stronę krzaków jałowca, bo zapewne liczył, że nie zauważy i straci równo...

Rywal błyskawicznie wystrzelił do przodu z wysuniętą tarczą. Metalowe umbo brzęknęło o napierśnik, spychając Oriona do tyłu. Rycerz spadł w igły, przeturlał się, aż poczuł, że ma pod plecami ziemię, a wtedy zerwał na nogi i grzmotnął mieczem o tarczę Olafa, zmuszając go do zaprzestania szarży.

– Nieźle – pochwalił. – Co prawda szkoda roślin.

– Niejedno już przeżyły – zaśmiał się Olaf. – Nie jesteś pierwszym, którego tak załatwiłem. Ale jedynym, który dał radę wyjść z sytuacji obronną ręką.

– W takim razie spróbuj jeszcze raz.

Olaf się uśmiechnął i nagle znowu znalazł przy rycerzu, lecz tym razem pchnął tarczą pustkę, a jego hełm brzęknął uderzony tępą klingą. Orion pozwolił mu kontrolować dalszy przebieg pojedynku. Rzadko kiedy miał okazję mierzyć się z niewysokim przeciwnikiem, który potrafił użyć swojego wzrostu jako atutu. Trzymał więc gardę nisko, odbijał przebiegłe pchnięcia, umykał przed szarżami. Okazjonalnie sam uderzał w nogi, gdyż takich ataków rywal zazwyczaj spodziewał się najmniej.

– Dość – wysapał wreszcie Olaf, chowając miecz. – Zmęczyłeś mnie...

– Dziękuję za pojedynek. – Orion włożył broń do pochwy i się ukłonił. – Walczyłeś kiedyś włócznią?

Olaf zamarł i otaksował go zaskoczonym wzrokiem.

– Skąd wiesz? – zapytał.

– Preferujesz pchnięcia, które wyprowadzasz nieco inaczej niż zwykły szermierz. Zawsze zza tarczy.

– Czujnyś – mruknął brodacz. – Walczyłem włócznią i byłem w tym całkiem niezły. A potem prawie zginąłem, kiedy skończyło się w zwarciu. Wtedy zacząłem się uczyć używać tego. – Poklepał dłonią rękojeść. – I tak już zostało. Mniejsza broń, nie rzuca się w oczy, wygodniejsza przy podróżach.

– Przyda ci się niższy przeciwnik. Nie skupiasz się na obronie dołu.

– Prawda – westchnął Olaf. – Zwykle ćwiczę z Wilhelmami, a oni wszyscy są chłopami na schwał. Lub dziewkami... Ty z kolei jesteś... hmm... skuteczny! Już pojmuję, jakim cudem dostałeś się do finału turnieju Gwynntoniańskiego.

– Skoro o tym mowa, jak długo wiedzieliście, że jestem tym Orionem?

– Od samego początku.

– No tak. – Rycerz się skrzywił. – Mój brat twierdził, że sława pomaga w interesach. Nie mogę się doczekać, aż opowiem mu, co na to Wilhelmowie.

– Aby zaimponować Wilhelmom, musiałbyś wygrać turniej. – Olaf wyszczerzył zęby. – Wtedy zapewne zostałbyś przyjęty pierwszego dnia i to mimo wszystkich nieporozumień.

– A tego zdecydowanie nie powtórzę Romualdowi – mruknął. – Ciągle nie wytłumaczyłeś, na czym polegały owe nieporozumienia.

– Rzeczywiście! W takim razie musimy odnaleźć panienkę... – Olaf się rozejrzał i nagle wskazał okno na piętrze. – Tam jest!

Orion spojrzał we wskazane miejsce. Zdążył jedynie zauważyć grzywę włosów, zanim dziewczyna zniknęła.

– Chodźmy – ponaglił brodacz. – Może ją jeszcze dopadniemy!

– Ty możesz sobie iść – wtrącił Percival, zbliżając się do mężczyzn. – Oriona zapraszam do mnie.

– Czemu? – zdziwił się rycerz.

– Jak to czemu? Muszę sprawdzić, czy nie zepsuliście mojej roboty!

– Czuję się dobrze – zapewnił Orion.

– Pozwól, że ja to ocenię.

Rycerz nie dyskutował. Wziął poduszkę i krzesło i udał się za medykiem do posiadłości.

Oględziny trwały za długo. Zdążył przemarznąć do szpiku kości, siedząc rozebrany od pasa w górę, niemniej nie narzekał. Przez ostatnie trzy tygodnie wielokrotnie się przekonał, że Percival wiedział, co robi.

Wreszcie medyk wymruczał coś niezrozumiałego i machnął ręką, dając znak, że zakończył. Orion się ubrał, podziękował i opuścił posiadłość Wilhelmów.

Pozwolił nogom się prowadzić, a te o dziwo nie zabrały go do karczmy, tylko w stronę bramy Dnia. Spacerował uliczkami, podziwiając wysunięte schodkowe piętra jasnych domów ustawionych zbyt blisko siebie, pozdrowił kilku przechodniów skinieniem głowy, wymienił się grzecznościami z miłą staruszką w oknie. Nie śpieszył się. Miał jeszcze cały dzień.

Nagle zdał sobie sprawę, że wcale nie chciał wyjeżdżać. Przez ostatnie trzy tygodnie miasteczko ukazało mu się z zupełnie innej strony. Wojacy Wilhelmów zaczęli się z nim witać, a zwykli mieszkańcy wręcz sami zagadywali, gdy spotykali go na ulicach. Nawiązał nawet kilka znajomości! Nie chciał wracać do samotnych podróży, do zamęczania Bryna gadaniem, do wiecznej czujności graniczącej z obłędem, lecz tam, gdzie się wybierał, nie było miejsca na przyjaźń.

Narzucił nogom nowy kierunek, niszcząc pośpiechem urok spaceru. Musiał stanąć przed obliczem „Bogów Północy", a przynajmniej tak miejscowi nazywali elipsę ułożoną z gładkich kamieni, którą zrujnował Czarny Rycerz. Orion musiał zobaczyć na własne oczy szkody, jakie wyrządziła jego obecność w Wilhelm.

Kiedy dotarł na miejsce, zauważył, że połowa głazów już została podniesiona. Zawiesił wzrok na grupie mężczyzn, którzy usiłowali postawić do pionu kolejny. Ciągnęli za liny, zapierając się nogami o ziemię. Ich czoła błyszczały od potu, a tuniki lepiły się do ciała. Wkrótce osiągnęli impas. Kamień nie chciał się ruszyć, a mężczyźni poddać, więc Orion nie zwlekał. Podbiegł, chwycił za linę i szarpnął ile sił. Głaz drgnął i zaczął się wznosić.

– Dobra nasza! – zawołał ktoś z grupy. – Uda się!

Rycerz się zaparł, ale tym razem ostrożnie kontrolował ciało. Czuł naprężenia zagojonej skóry, dlatego nie próbował już wkładać w wysiłek wszystkiego, co miał. Jednakże tyle wystarczyło. Głaz się zachwiał i nagle znowu stanął w miejscu, w którym spędził zapewne setki, a być może i tysiące lat.

– Jesteś tym przybyszem ze stolicy? – zagadnął jeden z mężczyzn, ocierając pot z twarzy. – Dziękuję za pomoc. Trzy razy żeśmy już próbowali!

– Nie ma za co – wycedził Orion. Doprawdy nie mieli powodu mu dziękować. To wszystko było jego winą.

Grzecznie odmówił propozycji wspólnego ucztowania, krótko się pożegnał i udał z powrotem do gospody. Wreszcie sobie przypomniał, kim tak naprawdę był – złym omenem, za którym kroczyła śmierć.

Z tą myślą położył się spać i choć spędził noc bez koszmarów, obudził się o brzasku z podłym humorem. Zwlókł się z łóżka narzucił na tunikę płaszcz, włożył skórzane buty i opuścił pokój. Cała karczma drzemała, pogrążona w cieniu. Żar w kominku ledwo się tlił, więc rycerz wzniecił mały ogień, a później otworzył okiennice, wpuszczając do środka skąpe promienie słońca. Udał się za ladę i sięgnął do żerdzi, gdzie wymacał palcami klucz. Całe szczęście, że karczmarz podzielił się informacją, gdzie trzymał zapasowy. Zbyt często budził się przed świtem i wolał nie korzystać z okna, jeśli nie musiał. Raz, że tak nie wypadało, dwa, by nie kusiło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top