Przeklęty holokron [ONE-SHOT]
Krążownik miał już swoje lata, jak większość pojazdów, odziedziczonych po Rebelii. W locie jednakże sprawiał wrażenie jednostki, która ledwie wczoraj opuściła stocznię. Głębokie, charakterystyczne dudnienie jego utrzymywanych w doskonałym stanie silników nie było jedynie słyszalne. Calina Zarm czuła je też w butach. Dla większej stabilności rozstawiła nogi na podłodze obszernego przedziału gościnnego, gdzie była jedynym pasażerem.
Dziewczyna odczuwała każdą wibrację, jakby statek chciał jej przypomnieć, że to jest tylko jeden z wielu epizodów w jego rutynowych kursach po galaktyce. Okręt izolował ją od kosmicznej próżni – a w pewnym sensie także od jej własnych myśli. Kiedy zaś nie myślała, przemawiała do niej Moc. W tym momencie niosła jej echa osób różnych ras i stanów, którzy w różnych okresach siedzieli tutaj przed nią: polityków, dyplomatów i żołnierzy.
Sama Calina podróżowała tym krążownikiem nie pierwszy raz, ale nigdy wcześniej nie robiła tego samotnie. W poprzednich razach miała za plecami towarzyszy, na których mogła polegać. Teraz była tylko ona – i zadanie, którego nie do końca pojmowała. Świątynia, ku której zmierzała, była odległa, równie dobrze można by ją określić mianem „legendarna". Gdyby nie spoczywający w kieszeni płaszcza holoprojektor jej mistrza, uznałaby całą tę podróż za jakiś wyjątkowo długi i nudny sen.
Na pokładzie spędziła już trzy dni, ale rozmowy z załogą ograniczały się do krótkich wymian zdań: „Dzień dobry" lub „Lądujemy za cztery godziny". Ludzie unikali jej, nieufni wobec Jedi. Od czasów Wielkiej Czystki Rycerze byli w galaktyce tematem tabu, chociaż Mistrz Skywalker starał się jak mógł, aby ponownie rozniecić ich światło. Jednak stare uprzedzenia ciężko wykorzenić.
Przytłaczające milczenie przerwał komunikat głosowy:
– Zbliżamy się do celu. Proszę przygotować się do lądowania.
Calina wstała, wyrównując oddech. Yavin IV – miejsce, w którym miała znaleźć odpowiedzi. Tylko czy naprawdę ich pragnęła? Czy była na nie gotowa?
Przesunęła dłonią po ciemnozielonym materiale swojej szaty – tradycyjnego stroju koreliańskich Jedi. Tkanina była cięższa niż standardowe brązowe płaszcze, jakby miała symbolizować ich ziemskie korzenie i odmienność od reszty Zakonu: obojętnie, czy tego z czasów Starej Republiki, czy tego założonego ledwie przed kilkunastu laty przez bardziej postępowego Skywalkera. Korelianie zawsze szli własną drogą – buntowniczą, zuchwałą, często wbrew tradycyjnym zasadom.
Przy pasie Caliny spoczywał miecz świetlny – elegancki, prosty, ale noszący ślady wielokrotnego użycia. W jego konstrukcji dominowała matowa, srebrzysta durastal, a rękojeść owinięta była pasami skóry, idealnie komponującej się z jej strojem. Miecze świetlne od tysiącleci posiadały mocno indywidualny charakter. Była to jedna z niewielu dawnych zasad, przejętych przez nowe pokolenie Jedi – a przy okazji idealnie pasowała do filozofii z jej rodzinnego świata. Broń Caliny zdawała się wręcz krzyczeć: „Prędzej zginę, niż ulegnę". Pomimo tego, od kilku lat ze wszýstkich sił starała się dostosować do nauk Skywalkera oraz własnego Mistrza, z różnym skutkiem.
Jej misja była prosta w teorii, lecz niepokojąco skomplikowana w praktyce. Senat Nowej Republiki potrzebował kogoś do odszukania starożytnego holokronu, zaginionego po powstaniu Imperium. Zgodnie z legendą, przedmiot spoczywał w ruinach świątyni Jedi na Yavinie IV. Gdyby dostał się w niepowołane ręce, mógłby zagrozić kruchemu pokojowi, panującemu obecnie w galaktyce.
Dziewczyna wiedziała jednak, że to zadanie miało podwójne dno. Jej mistrz: Mael Veraan, nieprzypadkowo wybrał właśnie ją. Korelianie znani byli z tego, że podążali za własnym sumieniem, często kwestionując rozkazy. Mael wielokrotnie przypominał jej, że to właśnie dlatego musi się sprawdzić: „Czasem bunt jest konieczny, padawanko, ale pewne sytuacje wymagają także pokory".
Pod stopami czuła narastające dudnienie silników. Z zamyślenia wyrwał ją komunikat o zbliżającym się lądowaniu.
– Yavin IV. No dobra. Pora się przekonać, czy Korelianie naprawdę potrafią sobie radzić w pojedynkę – mruknęła do siebie, poprawiając pas z mieczem i naciągając kaptur na głowę.
Czekało ją nie tylko zadanie zlecone przez Senat, ale i sprawdzian jej własnej wartości.
* * *
Calina weszła do wnętrza Wielkiej Piramidy: niegdyś świątyni Sithów, zaś w czasach całkiem niedawnych – bazy Rebeliantów. Jej krok odbijał się echem od starych kamiennych ścian. Przed nią rozciągała się ogromna sala z ozdobnymi witrażami, które ledwo przepuszczały światło. Po zniszczeniu pierwszej Gwiazdy Śmierci to miejsce długo pozostawało opuszczone. Jednak Moc wciąż pulsowała tu w powietrzu, jakby sama świątynia była żywym organizmem, czekającym na przywrócenie do życia.
– A więc to tutaj... – szepnęła do siebie, wchodząc na główny plac. Jej oddech był równy, ale serce biło szybciej. Coś tu było nie tak, jakby ktoś już był przed nią.
Nagle, zza jednej z kolumn wyszedł nieoczekiwany gość. Jego różowa skóra i czerwone oczy – a przede wszystkim gruby, sięgający pleców głowogon, od razu zdradzały twi'lekańskie pochodzenie. Mężczyzna nosił ciemne, dobrze dopasowane szaty, a u boku miecz świetlny z czarną rękojeścią. Miał poważny wyraz twarzy i wnikliwe spojrzenie.
– Zakładam, że nie przyszłaś tu wyłącznie po porcję galaktycznej historii... którą zapewne i tak masz "wykutą na blachę". – Jego głos był pełen napięcia.
Calina powoli położyła dłoń na rękojeści własnego miecza, czując, jak Moc w jej ciele zaczyna się skupiać. Mężczyzna zauważył ten ruch, ale tylko lekko się uśmiechnął.
– Na razie nie mam zamiaru sięgać po broń, Jedi. Ale musisz wiedzieć, że nie jesteś tu sama.
Calina uniosła brew.
– Kim jesteś? – zapytała zimno, nie spuszczając z niego wzroku.
Mężczyzna zrobił krok do przodu, jego cień padł na witraże.
– Rhen Kha'lor. Kiedyś członek Zakonu, tego starego. Teraz... powiedzmy, że niezrzeszony – odpowiedź brzmiała niczym wyzwanie. – Chciałem zobaczyć, czy ta świątynia wciąż ma coś do zaoferowania... Ty chyba także jesteś tego ciekawa.
– Sekrety Mocy nie są czymś, co się zdobywa. One trafiają do tych, którzy są ich godni i potrafią je zrozumieć, a nie tych, którzy jedynie chcą je posiadać.
Kha'lora rozbawiły te słowa. Podszedł bliżej, zatrzymując się tuż przed Caliną.
– Prościej rzecz ujmując, mniej lub bardziej świadomie przejęłaś od swoich mistrzów potrzebę kontroli. Ale ja nie wierzę w te reguły, które narzuciliście. Jestem wolny. I nie pozwolę, by ktokolwiek mówił mi, co mam robić.
– Jesteś jednym z tych... – przerwała, szukając właściwego określenia – renegatów – jej ton stwardniał, a w oczach zapłonęła determinacja. – Złamałeś przysięgę i wiesz o tym.
Kha'lor roześmiał się ponownie.
– Trudno złamać coś, czego się nigdy tak naprawdę nie składało... Przysięga Jedi nie znaczy nic, jeśli to nie ty decydujesz, jaką drogą podążasz. W tej chwili nie wierzę w twój Zakon, ani w twoje zasady.
– Zatem w co wierzysz? Jeśli nie w Moc, to w co? Bo trudno nie wierzyć tak zupełnie w nic – stwierdziła nieco filozoficznym tonem, patrząc na niego z wyraźną pogardą. – Czego szukasz, Kha'lor?
Rhen spojrzał w górę, na zdobienia świątyni, jakby spodziewał się znaleźć odpowiedź w starych inskrypcjach. Jego spojrzenie stwardniało.
– Wiesz, Jedi, kiedyś wierzyłem, że Zakon był czymś wielkim. Ale teraz... w tej ciszy, w tej samotności, w tym wszystkim, co zostało po waszych wielkich czynach... Przybyłem tutaj w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania, które od dawna mnie dręczą.
Słowa Twi'leka zaintrygowały ją. Nie mówił tylko o chciwości czy nienawiści, jak wielu jemu podobnych. Jego ton sugerował coś głębszego.
– Jakie odpowiedzi? – zapytała ostrożnie.
Kha'lor wziął głęboki oddech, a potem wyciągnął rękę, wskazując na jedno z witraży, które rozświetlały salę na złoto.
– Pytania o Moc. O to, jak możemy ją wykorzystać, nie niszcząc przy tym wszystkiego wokół nas. Nie burząc delikatnej równowagi. Pytanie, czy jest w ogóle jakiś sens w trwaniu w tej galaktyce?
W błękitnych oczach Caliny pojawił się błysk zrozumienia, ale nie była gotowa na to, by podzielić się swoimi przemyśleniami. Kha'lor miał rację przynajmniej w jednej kwestii – wiele z tego, o czym myślała, było coraz bardziej wątpliwe.
– Może... ale na pewno nie tu. Nie w tym miejscu – powiedziała chłodno, odwracając się. – Mam misję, Kha'lor. A ty... masz swoją drogę. Jeśli nie zamierzasz wracać na łono Zakonu, lepiej stąd wyjdź.
Rhen patrzył na nią przez chwilę, jakby analizował jej słowa. W końcu skinął głową.
– Zatem ruszaj w swoją stronę. Ja udam się w swoją.
Zanim Calina zdążyła odpowiedzieć, Kha'lor odszedł, znikając w ciemności korytarzy, które rozciągały się przed nią niczym mroczna otchłań.
Dziewczyna stała przez chwilę, wpatrując się w ciemność, w której zniknął. Echo jego kroków powoli wygasało w głębi świątyni. Ze zdziwieniem zdala sobie sprawę, że zamiast odczuwać ulgę, czuła jedynie pustkę. Wszystko to, co słyszała, co widziała, zaczęło składać się w ciągle niejasną, ale zdecydowanie niepokojącą całość. Głęboko w sercu wiedziała, że ten mężczyzna nie był zwykłym renegatem. Coś w nim było... inne.
– Nie mam czasu na takie rozmyślania... – mruknęła pod nosem, biorąc wdech i ruszając dalej w stronę ołtarza, gdzie miała znaleźć holokron.
Jej kroki rozbrzmiewały zwielokrotnionym echem w ciszy świątyni. Była coraz bliżej celu, lecz niepokój nie opuszczał jej umysłu. Każdy krok przybliżał ją do zrozumienia, co tak naprawdę miała tutaj zrobić. Misja Senatu była jasna, ale nie to miało największe znaczenie. To, co odkryje na końcu, będzie miało wpływ na wszystko. Mówił o tym jej mistrz, Mael, zanim wyruszyła w tę podróż.
Nagle, kiedy przekroczyła próg jednej z bocznych sal, usłyszała trzask, jakby eksplozję. Wybuch wstrząsnął fundamentami świątyni, a ziemia zadrżała.
– Co do... – zaczęła, ale nie zdążyła dokończyć zdania. W powietrzu rozszedł się głośny huk, a potem w ciemności rozbłysły światła. Jakby cała struktura świątyni zaczęła się obsuwać.
W tym samym momencie rozległ się głos Kha'lora. Jego postać pojawiła się w mroku.
– Myślałaś, że to tylko starożytne ruiny, Jedi? – jego głos był pełen ironii, ale i ostrzeżenia. – Ktoś, albo coś, obudziło tę świątynię.
Calina wciągnęła powietrze, próbując zorientować się w sytuacji. Nie była pewna, czy to Kha'lor był odpowiedzialny za wybuch, ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Jej wzrok był teraz skupiony na przerażonych odgłosach dochodzących zza witraży.
– Mamy kłopoty – odezwała się w końcu, wbijając wzrok w mężczyznę. – Musimy działać, jeśli nie chcemy tu zginąć.
Rhen skrzyżował ramiona, zerkając na nią przez chwilę. Jego twarz była zimna, ale w oczach błyszczała iskra niepokoju.
– Zgadza się. Przypominam ci, że to ty zaczęłaś węszyć w zakazanym miejscu. Zamiast zajmować się swoją misją, zaczęłaś rozmawiać z kimś, kto sprzeciwia się temu, co sobą reprezentujesz.
Calina uśmiechnęła się, ale jej oczy były poważne.
– Teraz nie czas na zasady, Rhen. Musisz mi pomóc, inaczej wszyscy tu zginą.
Nagle ściana przed nimi rozbłysła żółtym światłem. Na szczycie sali pojawił się hologram – starożytny strażnik, który wyglądał jak wyjęty z legend.
– Obcy nie są już w tej świątyni mile widziani – ostrzegł chłodno. – Życie lub śmierć – wybór należy do was.
Hologram zniknął, po czym natychmiast rozbłysły światła alarmowe. W świątyni zaczęło dochodzić do narastającej aktywności. Po ścianach zaczęły wędrować świetliste linie, jakby sama budowla ożywała.
Calina i Kha'lor wymienili spojrzenia. Calina ruszyła w stronę witraży, szukając drogi ucieczki.
– Mamy tylko jedno wyjście: musimy znaleźć holokron, zanim wszystko wyleci w powietrze – powiedziała szybko, nie odwracając wzroku.
Twi'lek po chwili wahania ruszył za nią.
– Mówiłem już, że twój Zakon mnie nie obchodzi. Ale jeśli chcesz, żebym ci pomógł, to lepiej ruszajmy szybciej.
– Dobrze. Jeśli nie chcesz, nie musisz się angażować, ale jeśli zostaniemy tu dłużej, będziemy martwi – odpowiedziała, wybiegając z sali. – A to jest chyba twoje życie, Kha'lor, prawda?
Rhen nie odpowiedział, ale widać było, że jego upór i bunt z wolna ustępują miejsca rozsądkowi. Oboje ruszyli przez korytarze, które zaczęły się trząść pod ich stopami. W oddali słyszeli wybuchy. Każda sekunda mogła decydować o ich życiu.
Oboje biegli ile sił w nogach, po drodze zderzając się z fragmentami zawalających się ścian oraz przeszkodami, które pojawiały się znikąd. Cała Świątynia jakby ożywała w reakcji na obecność intruzów.
– Znowu to robisz... – powiedział Kha'lor, unosząc ręce, by Mocą odrzucić spadające z góry kawałki gruzu. – Nie wystarczy ci, że nie przestrzegasz regulaminu? Teraz jeszcze musisz zburzyć pół budowli?
– Mówisz jak moja matka – odparła Calina, zerkając na niego przez chwilę. – Jak nie będziesz biegł, to będziesz tylko przeszkodą. A poza tym, akurat ty jesteś ostatnią osobą, która ma prawo robić mi wykład o regułach...
Rhen parsknął śmiechem, ale nie zwolnił tempa. Zawsze potrafił docenić jej upór, chociaż miał mieszane uczucia co do jej misji. Wiedział, że nie była to typowa sprawa związana z Jedi. Coś większego i bardziej niebezpiecznego tkwiło za tą wyprawą.
Przed nimi nagle rozbłysło czerwone światło, a z jednego z bocznych korytarzy wyłonili się uzbrojeni strażnicy – droidy, których celem było eliminowanie każdego intruza. Ich ruchy były szybkie i precyzyjne, a ich metaliczne ciała błyszczały w złowieszczym świetle.
– Widziałeś ich? – zapytała Calina, już w pozie obronnej, wyciągając miecz. Rozległ się charakterystyczny trzask włączanego miecza świetlnego, po czym salę zalał potok jasnoniebieskiego światła klingi. – Przydałaby się błyskawiczna decyzja.
Rhen rzucił jej szybkie spojrzenie, widać było, że nie był pewien, co teraz zrobić. Jedno było jasne: nie mogli ich pokonać w otwartej walce. Te maszyny zostały zaprojektowane do walki z użytkownikami Mocy.
– Chyba damy radę to rozwiązać – powiedział Kha'lor, kładąc dłoń na jej ramieniu. – Przeszkody to nasza specjalność.
I nim zdążyła odpowiedzieć, pchnął ją do boku, chwytając jeden z wybuchających rdzeni w pobliżu, by użyć go jako tarczę do ochrony. Rozbłysły iskry, a strażnicy zaatakowali.
– Nie wiem, co z tobą, ale mam dość tej zabawy. Chyba nie ulepiono cię z tej samej gliny, co resztę Jedi... – dodał, widząc jej zdeterminowaną postawę.
– Racja, nie jestem jak większość – odpowiedziała, zgrabnie wyprowadzając cios, który zniszczył jeden z automatów. – Ale to chyba ty nie wiesz, jak to jest być Jedi.
Kilka kolejnych droidów padło na ziemię, a w powietrzu unosił się zapach spalonego metalu. Strażnicy wycofali się na moment, co pozwoliło parze złapać oddech.
– A ty nie masz pojęcia, jak to jest żyć w cieniu – powiedział Kha'lor, posyłając jej pogardliwe spojrzenie.
– I być może wcale nie chcę tego wiedzieć – odparła z nieprzyjemnym uśmiechem, zbierając oddech. – Ale zanim pogadamy, musimy znaleźć ten holokron. Wtedy będziesz miał pełne prawo do narzekania.
Ich rozmowę przerwał kolejny wstrząs, tym razem silniejszy niż poprzedni. Podłoga zadrżała, a z ginącego w mroku sufitu opadły kawałki kamienia.
– Nie mamy zbyt dużo czasu. Jeśli będziemy dalej bawić się w pogawędki, nie znajdziemy holokronu wcale – dodała, biegnąc dalej w stronę schodów, które prowadziły ku centralnej sali.
Kha'lor pokręcił głową, doganiając ją.
– Ale nie zamierzasz z nikim rozmawiać o tym, co tak naprawdę robisz, prawda? – zapytał, znowu rozbawiony, ale tym razem z większym dystansem. – Jedi wiecznie mają jakieś swoje tajemnice.
Calina spojrzała na niego z wyraźnym zmęczeniem, ale również irytacją.
– Dla ciebie wszystko jest czarno-białe, Kha'lor – bardziej stwierdziła niż zapytała, z narastającym napięciem w głosie. – Ale nie tylko ja mam sekrety, ty też coś ukrywasz.
Odpowiedziało jej tylko krótkie milczenie, ale w jego oczach coś się zmieniło. To już nie był czysty cynizm, który prezentował do tej pory. W tym momencie oboje musieli skonfrontować się z czymś, co wykraczało poza ich osobiste konflikty.
* * *
Calina i Kha'lor dotarli do monumentalnej sali głównej. Marmurowe filary wznosiły się ku górze, a podłogę pokrywały inkrustacje w kolorze brudnego złota, układające się w starożytne symbole Jedi. Na środku stał podest, a na nim spoczywał holokron – pulsujący światłem artefakt w kształcie misternie zdobionego wielościanu.
Calina ostrożnie podeszła do podestu, wyciągając rękę, by go podnieść. Wtedy powietrze wokół nich zgęstniało.
– Mam co do tego złe przeczucia... – mruknął Kha'lor, stając za nią z włączonym mieczem, gotowy do walki. Dziewczyna nie omieszkała skomentować koloru jego klingi.
– Sithyjska czerwień. W sam raz dla renegata.
– Zdobyłem go w uczciwej walce. Własną broń straciłem, a ta byłemu właścicielowi i tak się już nie przyda... – Uśmiechnął się sarkastycznie, odsłaniając ostre zęby.
Nagle wokół nich pojawiły się duchy Jedi i Sithów – jakby ożyły wspomnienia sprzed tysięcy lat. Zaczęli dostrzegać fragmenty przeszłości: Rycerze palący świątynię Sithów na Korribanie, Sithów zdradzających swoich uczniów, a także coś więcej: mistrzów Jedi, którzy ukrywali mroczne tajemnice przed światem.
– To... to nie tak miało wyglądać – szepnęła Calina, cofając się.
Zanim zdążyli zareagować, z korytarza wyszła grupa najemników. Ich przywódcą był mężczyzna rasy Kel Dor, odziany w durastalowy pancerz oraz charakterystyczne gogle i maskę, umożliwiające tej rasie funkcjonowanie w środowisku bogatym w tlen.
– Zdaje się, że znaleźliście moją własność... – syknął.
Napięcie w powietrzu stało się niemalże namacalne. Calina, wyczuwając zagrożenie, spogląda w stronę Rhena badawczo, a jej ręka instynktownie wędruje w stronę miecza świetlnego przy pasie.
– Spokojnie, Jedi – ironicznym tonem zwrócił się do niej przywódca najemników. – Nie przyszliśmy was zabijać... przynajmniej na razie.
– Nie sądzę, żebyście mieli szansę, ale możecie spróbować – stwierdziła zimno Calina, rozstawiając szerzej nogi. Nie zamierzała ustąpić.
– Uwielbiam te twoje "agresywne negocjacje", Calina – rzucił Kha'lor zgryźliwie, stojąc nieco z boku. – Taki urok koreliańskiej szkoły dyplomacji?
Najemnicy zaczęli z wolna rozchodzić się na boki, okrążając ich. Świątynia wydawała się wibrować od ich ruchów, zaś duchy Jedi i Sithów stawały się wyraźniejsze, jakby obecność obcych miała na nie realny wpływ. Przywódca najemników podszedł bliżej, wskazując na holokron w rękach Caliny.
– To cacko jest kluczem do przyszłości... a także do przeszłości, jeśli wiecie, jak go użyć.
– Czyli ty także nie wiesz, z czym masz do czynienia? – odparła Calina. – Oddam go Radzie Jedi. Jego miejsce jest w skarbcu...
– Myślisz, że tylko twoi przełożeni mogą sobie rościć prawo do bycia arbitrami moralności? – Łowca nagród uśmiechnął się z wyższością. – Jeśli naprawdę wierzysz w ich „czystość" i „uczciwość", to jesteś jeszcze bardziej naiwna, niż na to wyglądasz, mała.
W tym momencie świątynia jakby ożyła. Duchy Jedi i Sithów zniknęły. W ich miejscu pojawiły się obrazy z przeszłości, przedstawiające wojny między obiema frakcjami, zdrady i ostatecznie klęskę Sithów oraz upadek świątyni. Najemnicy przestają się poruszać, zaskoczeni widokiem.
– Wygląda na to, że świątynia nie przepada za twoimi ludźmi – zauważył z przekąsem Kha'lor, rozglądając się wokół.
– Co to jest? – szepnął jeden z najemników, widocznie przerażony. – To... to nie jest normalne!
– Skupcie się! – przywódca z wściekłością przywołał swoich ludzi do porządku. – To tylko sztuczki Jedi!
Jedna z iluzji (postać starożytnego Sitha) wysunęła się z tłumu wizji i uniosła rękę, jakby rzucała Mocą. Cała grupa w jednej chwili została odrzucona na ściany, jakby trafiona potężnym podmuchem wiatru. Na nogach pozostali jedynie Calina i Rhen.
Wykorzystując zamieszanie, mężczyzna wyciągnął miecz świetlny.
– Macie ostatnią szansę. Wynoście się stąd, zanim to miejsce naprawdę was pochłonie – ostrzegł ich chłodno.
Przywódca najemników nie zamierzał jednak odpuścić. Podniósł swój blaster i strzelił. Rhen z łatwością odbił strzały klingą. Nagle zauważył, że nie chodziło tylko o holokron. Najemnik miał bowiem mały detonator przymocowany do pasa. Oczy Caliny rozszerzyły się z przerażenia.
– Skończony głupcze! Co ty robisz?!
– Jeśli ja nie mogę tego mieć, to nikt nie będzie miał!
Kha'lor zareagował natychmiast. Błyskawicznie uniósł rękę, a Moc niczym niewidzialna fala energii wyrwała detonator z rąk przywódcy. Małe urządzenie poleciało w górę, obracając się w powietrzu, po czym z hukiem roztrzaskało się o ścianę. Przywódca najemników zaklął szpetnie i sięgnął po blaster, ale Kha'lor już był przy nim, wyprowadzając uderzenie rękojeścią miecza świetlnego prosto w ramię mężczyzny.
Calina nie pozostawała w tyle. Jej miecz świetlny rozbłysnął błękitnym blaskiem, a eleganckie, płynne ruchy koreliańskiego stylu walki przecinały powietrze. Jeden z najemników próbował ją zajść od tyłu, lecz ona wykonała szybki obrót, odcinając lufę jego blastera, zanim zdążył oddać strzał.
– Trzech na lewo, jeszcze jeden po prawej! – Padło krótkie ostrzeżenie.
Calina skinęła głową, przenosząc ciężar ciała na lewą nogę i wykonując potężne pchnięcie Mocą. Dwóch najemników odrzuciło na ścianę z impetem, który pozbawił ich przytomności. Trzeci próbował oddać strzał, ale Twi'lek pojawił się tuż przed nim, niczym cień. Następnie nieszczęśnik stracił dłoń, błyskawicznie odciętą przez miecz Kha'lora.
Uparty łowca nagród nie zamierzał się jednak poddać. Warknął z wściekłością, ignorując ból, i rzucił się na Kha'lora z wibroostrzem w dłoni. Tamten uniósł miecz świetlny, blokując cios, ale siła napastnika zmusiła go do cofnięcia się o krok.
Nagle powietrze przeszył krzyk Caliny:
– Odskakuj!
Wojownik zrozumiał ostrzeżenie. Wykorzystując swój refleks, wykonał unik w bok, co pozwoliło dziewczynie wbić się pomiędzy niego a przeciwnika. Niebieski miecz świetlny mignął, a klinga uderzyła w pancerz najemnika, topiąc go w miejscu, gdzie znajdował się podłączony do jego hełmu aparat z gazem tibanna. Mężczyzna opadł na kolana, próbując złapać oddech, jednakże wtedy zaczęło się dziać coś dziwnego.
Cienie w świątyni zgęstniały. Z sufitu, ścian i podłogi zaczęły wyłaniać się sylwetki Mrocznych Lordów – potężne, zdeformowane przez gniew i cierpienie. Przypominały niematerialne widma, ale ich obecność była jak najbardziej realna i przytłaczająca. Jeden z duchów uniósł rękę, w powietrzu rozległ się odgłos przypominający rozdzierane tkaniny.
– Co... co to jest? – Jeden z najemników szepnął z przerażeniem.
Duch starożytnego Sitha zbliżył się, a jego głęboki głos, w którym pobrzmiewała nieustająca udręka, wypełnił przestrzeń:
– Nikt nie odziera przeszłości z tajemnic... bez konsekwencji!
Przywódca najemników wyciągnął ręce w błagalnym geście, ale widma już go otaczały. Calina i Kha'lor patrzyli, jak upiory powoli zaczęły go rozrywać – nie fizycznie, lecz na poziomie jego duchowej esencji. Wyglądało to, jakby cienie pochłaniały go kawałek po kawałku, zmieniając jego postać w czystą energię. Kha'lor i Calina zostali sami, z holokronem w rękach.
– Świątynia nie pozwala odejść tym, którzy splamili ją swoją obecnością. – Szept Rhena rozbrzmiał niespodziewanie głośno w ciszy, jaka nagle zapadła po zniknięciu duchów i ich ofiar.
Calina wzięła głęboki oddech, patrząc na jego twarz. Jej palce drżały, wciąż kurczowo zaciskając się na rękojeści miecza.
– Żadna siła, nawet Moc, nie powinna tak traktować żywych... – westchnęła ciężko. – To miejsce nie chciało, aby ktokolwiek zdobył artefakt. Może łowca nagród miał rację? Może rzeczywiście nie jesteśmy godni...
– Możliwe. Ale teraz to ty musisz podjąć decyzję. W tym holokronie kryje się coś, co może zmienić wszystko. Na lepsze... albo na gorsze.
Rhen spojrzał na nią poważnie, ale nie powiedział nic. W tej chwili liczyło się jedno – musieli wydostać się z tego miejsca, zanim świątynia wyciągnie swoje mroczne macki także po nich.
Ruszyli zatem w stronę wyjścia, ale coś w powietrzu zdawało się zmieniać. Świątynia drżała, jakby sama rzeczywistość wokół nich była niestabilna. Kamienne kolumny pękały z głośnym trzaskiem, niby suche gałęzie, a płaty gruzu spadały z sufitu, zmuszając Calinę i Kha'lora do ciągłego unikania śmiercionośnych odłamków. Tunel, którym przyszli, zdawał się teraz rozciągać w nieskończoność.
– To miejsce wyraźnie nie chce nas wypuścić – zauważył Kha'lor, patrząc na cienie, które zaczęły gęstnieć wokół nich.
Nagle usłyszeli głos – nie duchów Jedi czy Sithów, ale inny, głębszy i o wiele bardziej złowrogi.
– Wiedza, którą niesiecie, nie jest dla żywych. Ten holokron jest przeklęty. Zostawcie go... albo zginiecie.
Calina zatrzymała się, zaskoczona, a jej dłonie zacisnęły się mocniej na artefakcie. Poczuła, jak emanował delikatnym ciepłem, niemal błagając o ocalenie.
– To pułapka – szepnął Kha'lor. – Świątynia manipuluje nami, żebyśmy zrezygnowali. Ale co, jeśli to nie kłamstwo?
W tym momencie cienie zaczęły się formować w znajome postacie. Jedi, których Calina rozpoznawała z lekcji historii w Akademii Jedi, a także Sithowie, których imiona do dzisiaj szeptano z lękiem.
– Patrz, oni nas osądzają – powiedziała cicho.
Jedna z postaci: duch otoczony srebrzystą aurą, przemówił.
– Decyzja należy do ciebie, Calino z Korelii. Czy uwolnisz wiedzę, która zmieni galaktykę, czy pogrzebiesz ją tutaj, wraz ze swoimi wątpliwościami?
Nie miała czasu na podjęcie decyzji. Jedno z widm, przypominające dawnego lorda Sithów, rzuciło się na Kha'lora. Mężczyzna instynktownie zablokował cios swoim czerwonym ostrzem, a iskry posypały się w powietrzu.
– Jednak to coś więcej niż tylko duchy! – krzyknął, cofając się przed kolejnym uderzeniem.
W tym samym czasie Calina zmierzyła się z dwoma kolejnymi widmami, które unosiły się nad ziemią, jakby zawieszone na niewidzialnych linach. Wyrzuciła przed siebie rękę, wykorzystując Moc, by odepchnąć jednego z nich, ale drugi w tym czasie zamachnął się swoim bronią. Ledwo zdążyła zablokować cios, a jej niebieski miecz zetknął się z purpurowym ostrzem przeciwnika, rozświetlając ciemny tunel.
– Jest ich zbyt wielu! – krzyknęła, cofając się do Kha'lora.
– To tylko takie wrażenie – odparł przez zaciśnięte zęby, zmuszony do gwałtownego uniku, gdy jeden z upiorów rzucił w niego kawałkiem gruzu. – Musimy przełamać ich ofensywę!
Kha'lor wykonał szybki obrót, przecinając jednego z przeciwników na pół, choć duch nie zniknął – rozpadł się na mniejsze, równie złowrogie formy. Calina natomiast skupiła się na przetrwaniu: parowała kolejne ciosy, unikając spadających odłamków.
Nagle wokół nich pojawiły się ruchome platformy – fragmenty podłogi, które zaczęły się zapadać, tworząc przepaście pełne wirujących cieni.
– Trzymaj się blisko mnie! – zawołała.
Kha'lor spojrzał na nią sceptycznie. Przeskoczył przez zapadający się fragment podłogi i znalazł się tuż obok niej.
Calina uniosła rękę i użyła Mocy, aby przytrzymać spadającą kolumnę, blokując w ten sposób drogę jednemu z duchów. Rhen wykorzystał ten moment, by przebiec do przodu, odpychając przed siebie kolejny kawałek gruzu.
– Nieźle ci idzie to całe ratowanie życia – rzucił z cieniem uśmiechu.
– Lepiej biegnij, zanim zmienię zdanie! – odpowiedziała, parując kolejny cios.
Cienie zaczęły gęstnieć, ale Calina i Kha'lor zdołali wspólnie przebić się przez ostatnie metry tunelu. Spadające kamienie i wycie świątyni zagłuszały wszystko inne, ale w końcu przed nimi pojawiło się wyjście – jasne światło, które zdawało się niemal wzywać ich do siebie.
– Jeszcze trochę! – krzyknęła Calina, biegnąc obok Kha'lora.
Nagle ziemia pod ich stopami pękła. Rhen zachwiał się, tracąc równowagę. Calina złapała go w ostatniej chwili, mocnym szarpnięciem wyciągając z powrotem na stabilny grunt.
– Mówiłam, trzymaj się blisko mnie – rzuciła do niego.
W końcu, tuż przed tym, jak ostatnie kamienie spadły, Calina i Kha'lor wydostali się na powierzchnię. Calina spojrzała na Kha'lora, a potem na holokron. W tym momencie jej mistrzowie, jej szkolenie i intuicja zdawały się podpowiadać jej różne rozwiązania.
– Nie mogę pozwolić, by to stało się bronią – powiedziała w końcu, wyciągając holokron przed siebie. – Ale zniszczenie tego też nie wchodzi w grę. Nie mogę być sędzią galaktyki.
Kha'lor zmrużył oczy, obserwując ją uważnie.
– Co zatem zamierzasz zrobić?
Calina spojrzała na duchy, potem na Kha'lora, a na końcu w stronę tunelu przed nimi.
– Zabiorę go tam, gdzie nie znajdzie go nikt. Ani Jedi, ani Sithowie, ani żadni łowcy nagród.
Kha'lor skinął głową, a w jego oczach pojawił się cień szacunku.
Nad nimi rozciągało się niesamowicie czyste niebo, jakby planeta nagle odetchnęła z ulgą.
– Nie jestem wcale pewna, czy to właściwa decyzja – powiedziała Calina cicho.
Kha'lor uśmiechnął się krzywo.
– Takie rzeczy nigdy nie są łatwe. Ale zrobiłaś to, co uważałaś za słuszne. A to już coś.
Razem ruszyli ku jego statkowi, znikając w świetle wschodzącego gazowego giganta Yavina. W tle pozostała ruina świątyni, jak niemal zapomniany pomnik przeszłości, która nigdy nie przestaje wpływać na teraźniejszość.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top