Księga VIII
Nie pamiętała, co działo się z nią przez następnych kilka godzin. Gęsta mgła alkoholowego upojenia przysłoniła jej wspomnienia, lecz niestety szybko się ulotniła. Zawroty głowy minęły, gdy Estrid podsunęła pod nos dziewczyny jakiś śmierdzący płyn. Wstrząsnął nią nieprzyjemny dreszcz. Czuła się, jakby została wybudzona z długiego snu.
— Ileś ty tego wypiła? — Niemal od razu dotarł do niej ostry głos kobiety.
Rozejrzawszy się wokół, odetchnęła z ulgą. Spodziewała się, że znów ujrzy przed sobą ciało Lotty pozostawione w zatęchłym lochu. Nastawiona była na najgorsze, ale widok skromnie urządzonej komnaty napełnił ją namiastką bezpieczeństwa. Zignorowała fakt, że pokój znajdował się w tym samym zamku, w którym przebywał cesarz.
— Chyba z pół butelki — odpowiedziała potulnie.
Obawiała się spojrzeć na kobietę. Wystarczyło, że czuła na sobie jej wzrok. Najchętniej zapadłaby się ze wstydu, ale nie cofnie tego, co już się wydarzyło. Musiała zaakceptować fakt, że upiła się w obecności Pana Kontynentu, który na dodatek był świadkiem wyładowania złości na niewinnej poduszce. Od samych wspomnień paliły ją policzki.
— Księżniczka od siedmiu boleści — prychnęła zjadliwym tonem.
Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, wbiła spojrzenie w złote bransoletki. Przypomnienie sobie, skąd je miała, zajęło jej dłuższą chwilę. Z sykiem wypuściła powietrze. Zaproszenie na przyjęcie do tej pory wydawało się nierealne, ale skoro Melias osobiście zdjął z niej łańcuchy, to i ono również mogło istnieć.
— Naprawdę zaprosił mnie na przyjęcie? — zapytała dla pewności.
— Tak — potwierdziła znudzonym tonem Estrid.
Z szokiem uniosła wzrok na kobietę.
— To podstęp — powiedziała na głos pierwsze, co przyszło jej do głowy.
Opiekunka wywróciła oczami, ignorując podopieczną. Złapała za ciężki, czarny gorset ze złotymi zdobieniami, a następnie szarpnęła za ramię dziewczyny.
— Zachowaj takie myśli dla siebie — ostrzegła, zaciskając materiał na talii Andrelli.
Młoda księżniczka nie była przyzwyczajona do tego typu stroju. Lazarki nosiły zwiewne i luźne suknie, które nie krępowały ruchów. Dzięki nim upalne dni stawały się znośne, oszczędzało się czas na skomplikowanych wiązaniach. Zorientowała się, że na ramiona zarzucono jej cienką tkaninę o przyjemnej teksturze. Gorset sprawiał, że przylegała ona do tułowia, w innych zaś częściach nadal była luźna. Prosty krój ją zaskoczył, choć oczywiste było, że nie przygotują dla niej drogiej kreacji.
— Nachyl się.
Mechanicznie wykonała polecenie, wlepiła wzrok w podłogę. Oddychała nierówno, nadal będąc w szoku. Zmysły wciąż otępiałe miała przez alkohol. Poczuła, jak coś ciężkiego opada na jej głowę. Skrzywiła się, gdy ostre krawędzie wbiły się w skórę.
— Dworzanie uwielbiali marszałka, więc jego śmierć jest dla nich prawdziwą tragedią. Zrobiłaś coś, za co już dawno powinnaś zawisnąć. Nie rozumieją, dlaczego car jeszcze cię trzyma, i pewnie znajdą sposób, aby się zemścić — mówiła spokojnie kobieta. Andrella wyprostowała się, unosząc wyżej podbródek. — Nie stawiaj oporu, a może nic ci nie zrobią.
Nie odezwała się, kiedy Estrid spoglądała na nią z wyczekiwaniem. Wolała zachować myśli dla siebie, choć dopytanie o przebieg przyjęcia wydawało się niezwykle kuszące. Zanim jednak zdołała wykrztusić z siebie słowa, została sama w pokoju. Wygładziła spódnicę i wsunęła stopy w czarne pantofelki pozostawione przy łóżku. Ostrożnie podeszła do drzwi. Bała się wyjść. Nie wiedziała, co czeka ją tego wieczoru, ale była pewna, że nie wszystko przypadnie jej do gustu. Sama obecność Meliasa i Vadima w jednym pomieszczeniu była przerażająca, więc na myśl o spotkaniu kolejnych wysoko postawionych garcian trzęsła się ze strachu.
— Co cię nie zabije, to cię wzmocni — szepnęła, wychodząc z komnaty.
W korytarzu panował półmrok, przez co trudno było cokolwiek dostrzec. Nagle z zacienionego kąta wyłonił się mężczyzna o krępej posturze i w znajomym już mundurze. Skinął lekko głową, jakby na znak powitania, po czym bez słowa ponownie wkroczył w mrok. Rozejrzała się w panice. Ma za nim iść czy czekać? W tamtej chwili w głowie słyszała głos Lotty mówiący, by unikała zaułków i mężczyzn chcących ją w nie zaciągnąć. Co prawda kontekst rozmowy, w której padły te słowa, był inny, ale ostrzeżenie idealnie pasowało. Jednak wiedziona ciekawością podążyła za nieznajomym. Wyciągnęła przed siebie dłonie i po omacku próbowała odnaleźć ścianę.
— Jeśli chcecie mnie tu zabić, to chociaż zapalcie światło — fuknęła po dłuższej chwili błąkania się w ciemnościach.
Miała wrażenie, że kręciła się w kółko, jednak po odwróceniu się nie potrafiła odnaleźć korytarza, z którego przyszła. Podążała więc ślepo przed siebie. Wszędzie panował nieprzenikniony mrok. Z każdym krokiem bała się coraz bardziej. Mogła utknąć tam na zawsze. Desperacko pragnęła się wydostać i tylko to nie pozwalało jej się zatrzymać. Przeklinała własną głupotę.
Uderzyła w coś z impetem, straciła równowagę, ale szybko ją odzyskała. Dotknęła niepewnie przeszkody. Nierówna tekstura wskazywała na mur, lecz kiedy się w to stukało, wydawało z siebie pusty dźwięk. Natrafiła dłonią na metalową kulkę, którą bez namysłu przekręciła. Drzwi otworzyły się, czego od razu pożałowała. Do jej uszu dotarł harmider rozmów i muzyki. Jaskrawe światło boleśnie zakuło w oczy. Poczuła mdłą mieszankę perfum, przypraw, alkoholu i kwiatów. Cofnęła się gwałtownie, mrużąc oczy.
— Nasz gość honorowy w końcu się zjawił! — krzyknął jakiś mężczyzna, szarpiąc ją za ramię.
Zaparła się nogami, ale na niewiele się to zdało. Została wciągnięta do pomieszczenia, a jedyne miejsce ucieczki znalazło się poza zasięgiem. Załzawionymi oczami próbowała rozpoznać niewyraźne kształty ludzi. Gwar podniósł się, gdy reszta gości ją zobaczyła. Docierały do niej radosne powitania, ale wszystkie zdawały jej się fałszywe. Stała niczym słup, skrępowana i przerażona. W końcu odzyskała panowanie nad sobą.
— Długo kazałaś na siebie czekać — odezwał się Melias.
Odwróciła się, niemal tracąc równowagę. Siedział na pozłacanym tronie, w ręku trzymał kielich z unoszącym się nad nim szarym dymem. Na ramiona zarzuconą miał czarną, dopasowaną kamizelkę, spod niej wystawał kołnierz koszuli tego samego koloru. Złote guziki mieniły się w świetle świec i lamp. Następnie jej wzrok padł na prasowane w kant spodnie i pantofle, a dopełnieniem stroju była korona z kryształkami obsydianu, w których się odbijała. Wyglądał lepiej od niejednego znanego jej dotąd mężczyzny i pewnie łatwiej byłoby jej czuć obrzydzenie, gdyby okazał się zgarbionym starcem, a nie przystojnym facetem. Wpatrywał się w nią z wyniosłą miną, jakby był jej panem.
— Zabłądziłam — wykrztusiła.
Nie była skrępowana setkami par oczu, które bez wątpienia na niej spoczywały. Przejmowała się tylko jednymi. Należącymi do niego, bo to on miał władzę, dzięki której mogła przeżyć.
— Nadal chcesz się dziś upić? — spytał, na co uniosła w zdziwieniu brwi.
Zaprzeczyć nie mogła, bo przecież nie da rady przeżyć tego wieczoru na trzeźwo, ale też nie potrafiła przytaknąć. Już i tak się skompromitowała.
— Upić to chyba za mocne słowo — odparła spokojnie.
Starała się zachować spokój. Oblizała suche ze stresu usta, po czym przełknęła z trudem ślinę. Miała ściśnięte gardło. Zastanawiała się, jakim cudem zdołała cokolwiek powiedzieć. Ignorowała otaczający ją świat, choć ten pewnie uznał to za zniewagę. Głosy dworzan ucichły, a skoczna gra skrzypiec wręcz zapraszała do tańca. Niespodziewanie Melias wysunął do niej dłoń, w której trzymał kielich.
— Pij.
Niepewnie chwyciła naczynie i po chwili przystawiła krawędź do ust. Zapachem płyn nie różnił się zbytnio od zwykłej wódki, ale kolorem przypominał krew ze świeżej rany. Niepokoił ją również dym, a mimo to duszkiem wypiła trunek. Był cierpki, ale słodki.
— Teraz stój i nie waż się odezwać — rozkazał, gromiąc ją wzrokiem.
Nie rozumiała, dlaczego nagle stał się taki ostry. Przecież nawet nie zdążyła powiedzieć dziesięciu słów ani też go obrazić. Westchnęła. Nie miała zamiaru zaczynać wieczora kłótnią lub — co gorsza — torturami. Odsunęła się w bok, by zrobić mu miejsce, po czym obróciła się do tłumu. Sala była ogromna, a wystrój bogaty, lecz największe wrażenie robiła liczba zebranych w niej osób. Dziesiątki lub setki mężczyzn i kobiet ubranych w szykowne stroje, których zdobienia kuły w oczy. Każdy z nich wpatrywał się w parę stojącą na lekkim podwyższeniu naprzeciw tronu. Gorąc oblał jej ciało, policzki stały się czerwone, a serce biło niewyobrażalnym tempem.
— Drodzy bracia i siostry — zaczął donośnym tonem, przez co wszyscy momentalnie zamilkli. — Jestem zaszczycony móc was tu dzisiaj gościć, choć spotykamy się w smutnych okolicznościach. Żegnamy dziś człowieka, który od lat był naszym przyjacielem, służył dobrą radą i, przede wszystkim, pełnił ważne funkcje w cesarstwie. Zawdzięczamy mu wiele. Bez niego nie podbilibyśmy Kontynentu, nie stalibyśmy się światowym mocarstwem, nie bylibyśmy potęgą, którą dziś jesteśmy.
Radosne okrzyki przeszyły powietrze. Andrella z pogardą przyglądała się tym ludziom. Cieszyli się z cierpienia, jakie marszałek wyrządził tysiącom ludzi, by oni mogli zwać się światowym mocarstwem. Cieszyli się z wyrządzonych krzywd, śmierci niewinnych osób oraz wielu innych okropności, o jakich nawet jej się nie śniło. Może nie byli tego świadomi, lecz bardziej prawdopodobne było, że najzwyczajniej to ignorowali. Kazano jej cieszyć się wraz z nimi, choć przecież powinna opłakiwać ojca. Nie miała zamiaru tego robić. Gardziła nimi.
— Zginął, broniąc naszej misji! — krzyknął, jakby ten czyn był czymś niebywale pięknym. — Jednak przed tym dokonał jeszcze jednego zwycięstwa. Wypłynął w Morską Toń, by pokazać dzikusom z wysp naszą siłę. Dotarł do Lazarii i podbił ją, jak mi obiecywał. Pokazał im, że morze nie jest nam straszne i już nic nie powstrzyma nas przed zdobyciem całego świata. — Przerwał, unosząc napełniony przez kelnera kielich. — Jesteśmy chaosem, który zniszczy dotychczasowy porządek!
Z trudem powstrzymywała się przed przywaleniem mu w twarz. Erdlag był dla nich bohaterem, kimś, kto walczył dla swojej ojczyzny i zabijał wrogów. W rzeczywistości jednak nie różnił się zbytnio od innych zbrodniarzy wojennych. Miał ręce skąpane w krwi niewinnych, ale w jego przypadku traciło to znaczenie, gdy głos zabierał Melias.
— Obok mnie stoi kobieta odpowiedzialna za jego śmierć — kontynuował po zakończeniu toastu. Nienawistne spojrzenia dworzan spoczęły na niej. — Zamordowała go z zimną krwią w obozowisku, w którym ugościliśmy jej ludzi. Zbezcześciła nasze tradycje i ciało Erdlaga. Znieważyła nas, ale bez obaw, niebawem spotka ją za to kara. Teraz upamiętnijmy śmierć poległych, by później móc wymierzyć należytą pokutę.
Kiedy skończył mówić, znów w sali rozbrzmiała muzyka i gwar rozmów. Andrella nie dowierzała własnym uszom. Perfidne oszczerstwa odbijały się echem w jej głowie. Cesarz zręcznie manipulował prawdą i wcale nie dziwiła się, że nikt nie podważał jego zdania. Gdyby nie była świadkiem tych wydarzeń, najpewniej sama by w to uwierzyła. Wiedziała jednak, że nikt nie przyjął jej ludzi w gościnę. Widziała siniaki na twarzy ojca, krew na jego koszuli, strach w oczach, gdy marszałek przebił jego klatkę piersiową mieczem. Tak nie traktowało się gości. Jedyne, co się zgadzało, to stwierdzenie, że zamordowała go z zimną krwią. Nie żałowała tego i najpewniej rozerwałaby go na strzępy jeszcze raz, jeśli nadarzyłaby się ku temu okazja.
— Pozwól, że poprawię — odezwał się nagle Melias kilka cali od jej ucha.
Ciepły oddech cara owiał oblicze dziewczyny. Odsunęła się gwałtownie, przypominając sobie pysk rozwścieczonego niedźwiedzia, który omal nie odgryzł jej kiedyś twarzy. Mocny uścisk na ramieniu nie pozwolił jej jednak odejść. Zatrzymał ją w połowie kroku. Był zbyt blisko. Oddychała nierówno, uniosła wyżej podbródek i spojrzała na niego gniewnie. Szarpnęła się, na co jego palce wbiły się mocniej w skórę.
— Zabieraj łapę! — warknęła.
Uniósł kąciki ust w kpiącym uśmiechu.
— Korona ci się zsunęła — zauważył.
Zaskoczenie wykrzywiło twarz Andrelli. Nie rozumiała, o czym mówił. Myślała, że Estrid wsunęła jej we włosy coś w rodzaju opaski.
— Trzeba poprawić — dodał, puszczając ramię.
Przyjrzała się sobie w odbiciu jego czarnych oczu, a później w błyszczących kryształach obsydianu. Widok zaparł jej dech w piersi, ale bynajmniej nie z zachwytu. Złota korona lśniła w blasku lamp. Pozwoliła, by ułożył ją równo. Zacisnęła usta w wąską linię, nie spuszczała wzroku z mężczyzny. Nie chciała okazywać słabości, choć ból z każdym poruszeniem jego dłoni stawał się coraz gorszy. Ostre kolce wbijały się w skórę, zdobiąc ją czerwonymi pręgami.
— Cierniowa korona jest symbolem upadku dynastii — wyjaśnił swobodnym tonem. — i cierpienia.
Wciągnęła z sykiem powietrze, gdy niby przypadkiem trącił ręką nakrycie jej głowy. Łzy napłynęły do oczu, po czole spłynęła kropla krwi kreśląca nierówną linię ku ustom dziewczyny. Nie czuła już skrępowania. Zrozumiała, że upokorzeniom nie będzie końca, aż do momentu, gdy ją złamie. Mogła przejść tę drogę z podkulonym ogonem lub postarać się, by stała się ona koszmarem nie tylko dla niej.
— Och, zapewniam waszą wysokość, że moja dynastia jeszcze nie upadła.
Nie czekała na jego odpowiedź, tylko po prostu odeszła. Zeszła z podwyższenia krokiem pełnym gracji. Nieważne było, jaką koronę miała na głowie, w tamtej chwili czuła się prawdziwą królową. Niby taka drobnostka, a tak się nią ucieszyła. Żałowała jedynie, że sama weszła w gromadę ludzi, którzy z pewnością nie darzyli ją lubością. Musiała przeciskać się między nimi, a gdy tylko podnosiła wzrok, napotykała pogardliwe i szydercze spojrzenia. W końcu dotarła do bogato zastawionego stołu, gdzie znajdowało się zaledwie kilka osób. Na jej widok skrzywili się, po czym wtopili w tłum. Ignorowali nową zdobycz cara, co poniekąd było błogosławieństwem. Gdyby obdarzyli ją większą uwagą, najpewniej skończyłoby się to dla niej źle. Obelgi mogłaby znieść, ale perspektywa tortur napawała strachem. Złapała za szklany kielich postawiony na jednej z tac, a następnie bez namysłu wypiła duszkiem zawartość. Bąbelki szampana przyjemnie połaskotały przełyk panny.
— Żebyś się tym udławiła. — Usłyszała głos stojącej nieopodal kobiety.
Zerknęła kątem oka w jej stronę. Nie wyróżniała się z tłumu — ubrana w suknię żywcem wyjętą z bajki, piękna, ale o ostrych rysach twarzy i z pogardliwym wyrazem. Andrella skinęła głową na powitanie, nie przejmując się pogróżką. Ugryzłszy soczysty kęs czekoladowego batonika, rozejrzała się po sali. Nad głowami gości próbowała odnaleźć drogę do wyjścia. Jedyne drzwi znajdowały się naprzeciwko tronu, ale pilnowało ich dwóch strażników. Okna umiejscowiono pod wysokim sufitem, uniemożliwiając doskoczenie do nich. Mogła jedynie obserwować przez nie gwieździste niebo. Była uwięziona i otoczona przez nieprzyjaciół. Starała się nie ukazać niepokoju. Zajadała stres podebranymi ze stołu przekąskami.
— Witaj — odezwał się niespodziewanie Vadim. Stanął niebezpiecznie blisko niej i uśmiechnął się w taki sam sposób, jak na statku, kiedy pozbawił ją części ucha. — Do twarzy ci w złocie.
— To komplement czy groźba? — spytała lekceważącym tonem.
Dobrze wiedział, jak działa na nią złoto, więc po z pozoru niewinnym pochlebstwie mogła spodziewać się dosłownie wszystkiego. Mężczyzna był nieprzewidywalny.
— Komplement. — Szarpnął dziewczyną tak, że jej plecy przywarły do jego torsu. Wyciągnął coś zza pasa spodni, po czym przesunął tym po boku Andrelli. Bez trudu rozpoznała zimne ostrze sztyletu. — Jeśli spróbujesz dziś uciec lub zrobić coś, czego Melias zabronił, wiedz, że z radością zatopię sztych w twojej piersi. — Przerwał, odpychając ją. — To była groźba.
Zdębiała, oddech ugrzązł jej w gardle, a przerażenie wywołało dreszcze na całym ciele. W takich chwilach udawana siła na niewiele się zdawała. Padały wszystkie linie obrony i tylko dzięki wrodzonej głupocie jakoś udawało jej się przetrwać. Zawsze robiła wszystkim na przekór, więc i tym razem nie mogła dać się tak łatwo zastraszyć. Na szczęście szybko odzyskała panowanie nad sobą. Ludzie spoglądali w ich kierunku z zaciekawieniem.
— Vadimie, na litość Chaosu, przestań ją straszyć — wtrącił się nieznajomy mężczyzna. — Już dość przez was wycierpiała.
Andrella dostrzegła w nim wybawienie od kłopotów, więc uśmiechnęła się z ulgą. Choć raz ktoś zjawił się w odpowiedniej chwili, by przerwać jej męczarnie.
— A ty przestań wtrącać się w nie swoje sprawy — rzucił w odpowiedzi oprawca, a następnie obrócił się na pięcie i zniknął w tłumie.
Zaskoczona księżniczka nie wiedziała, co zrobić. Podziękować czy uciekać jak najdalej, bo przecież mógł okazać się jeszcze gorszy od syna marszałka. Milczała, czekając na jego ruch.
— Wybacz, trudno wbić mu do głowy maniery — skomentował zachowanie znajomego.
— Kim jesteś? — spytała zniecierpliwiona. Pragnęła, aby ten wieczór skończył się jak najszybciej.
Podrapał się po pulchnym policzku, po czym przeczesał długie włosy, które ciasno przylegały do skóry głowy.
— Fraser Murray. — Wyciągnął drugą dłoń z kieszeni, ale nie uścisnęła jej. — Zwą mnie często Najwyższym.
Cofnęła się odruchowo o krok.
— Próbowałeś mnie zabić — powiedziała oskarżycielskim tonem.
— Nie ja, a moi ludzie, którzy zbyt dosłownie zinterpretowali moje ostatnie kazanie — odparł. Sprawiał wrażenie znudzonego przyjęciem, lecz zainteresowanego nową twarzą w towarzystwie. — Wiem jednak, że wyszłaś z tego zajścia cało i nawet zabiłaś jednego przeciwnika. Muszę przyznać, że jak na kobietę całkiem nieźle sobie radzisz.
— Jeśli miał być to komplement, to ci nie wyszedł — bąknęła. — W moich stronach kobiety potrafią doskonale walczyć.
Po drugiej stronie sali dostrzegła drzwi balkonowe, które do tej pory przysłaniali jej goście. Firany powiewały na wietrze, a do pomieszczenia wdarło się chłodne powietrze. Zadrżała, wymijając Frasera.
— Nie radzę. — Złapał ją za nadgarstek, ale uścisk był na tyle delikatny, że ledwo go poczuła. — Jeśli wyjdziesz, uznają, że chciałaś uciec, a wtedy wiesz, co się stanie.
Przystanęła, aby rozważyć ostrzeżenie mężczyzny. Mógł mieć trochę racji, ale nie rozumiała, dlaczego jej o tym mówił. Był garcianinem, choć pulchna postawa różniła go od innych. Spodziewała się raczej, że wypchnie ją specjalnie za drzwi. Odrobina dobroci sprawiła, że podjęła ryzykowną decyzję.
— Znasz jakieś inne wyjście? — Uniosła prowokacyjnie brwi. Jeśli chciał jej pomóc, musiał to udowodnić, ona zaś musiała mu zaufać. Cholernie głupie podejście, ale co miała do stracenia?
Bez słowa ruszył w stronę tronu, na którym wciąż siedział Melias. Cesarz sączył wino z kielicha i na całe szczęście nie zwracał uwagi na wydarzenia rozgrywające się na sali. Najwyższy mógł w każdej chwili naskarżyć na nią, ale kiedy dzieliło go kilka metrów od podwyższenia, skręcił ostro w prawo i stanął w rogu pomieszczenia. Niepewnie podążyła za nim. Przecisnęła się przez tłum ze zduszonym gardłem. Łapała urywany oddech i co chwilę spoglądała na władcę, bojąc się, że coś zauważy.
— I co teraz? — Dotarła do mężczyzny, gdy ten sunął dłonią po ścianie.
Wyglądało to dziwnie, więc rozejrzała się w popłochu po sali. Gdyby stał tam sam, uznano by go za pijanego, lecz w jej towarzystwie wszystko wydawało się podejrzane. Goście rozmawiali, tańczyli i śmiali się, jakby wcale nikt nie umarł. Przyjęcie różniło się od znanych dziewczynie obrzędów pogrzebowych, na których lament i płacz był nieodłącznym elementem. Garcianie zdawali się czcić śmierć.
— Tajne przejście dla służby — wyjaśnił, gdy spojrzała na niego ze zdziwieniem. Tunel był ciemny, wydobywał się z niego zapach stęchlizny. — Jeśli pójdziesz prosto do rozwidlenia, na którym skręcisz w lewo, to powinnaś dojść do ślepego zaułku. Tam znajdziesz małą dźwignię przymocowaną do podłogi. Dzięki temu znajdziesz się tuż obok swojego pokoju.
Schyliła się, aby wejść do dziury. Może i postępowała głupio, ufając temu człowiekowi, może właśnie skazywała się na śmierć, a może akurat poznała kogoś, kto naprawdę jej pomoże. Nie wiedziała tego, ale gdyby w każdym zachowaniu wietrzyła podstęp, nigdy nie zawarłaby sojuszu, a właśnie po to udała się na przyjęcie. Fraser wyglądał na oszusta i manipulanta, dlatego też postanowiła mu zaufać. Melias raczej nie spodziewałby się, że z kimś takim mogłaby zawrzeć znajomość.
— Dziękuję — szepnęła.
Uśmiechnął się krzywo, po czym zamknął za nią przejście. W korytarzu panował całkowity mrok i zaduch, przez który zakręciło jej się w głowie. Dotknąwszy ściany, poczuła pod opuszkami grubą warstwę kurzu, pajęczyny oplotły jej ramię. Wzdrygnęła się z obrzydzeniem. Z trudem powstrzymała pisk, gdy coś przebiegło po plecach dziewczyny. Miała nadzieję, że to pot. Ruszyła niepewnie przed siebie, zaciskając boleśnie szczękę, by żaden dźwięk nie wydostał się spomiędzy jej ust.
W drodze powrotnej próbowała rozgryźć zachowanie nowego znajomego. Był pierwszą osobą, która okazała jej choć odrobinę dobroci — pokazał drogę ucieczki z miejsca, gdzie z pewnością nie była mile widziana. Ponadto był zaskakująco miły, co działało na jego korzyść. Domyślała się jednak, że pomoc nie była bezinteresowna i wkrótce będzie musiała za nią zapłacić.
♔♔♔
Kolejny rozdział: 25.01.2023 r.
Ig: nataliazakrzewska_autorka
TikTok: natalia_zak_autorka
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top