23. Home, sweet home

Kiedy wróciliśmy strażnicy przy drzwiach prawie mnie zamordowali. Chyba nieźle im napsułam nerwów tą swoją ucieczką. Ale na szczęście Marin zdążył ich uspokoić zanim doszło do rękoczynów. Zdążyli tyko podrzeć japy, czym i tak nieźle zaleźli mi za skórę. Ciekawe, czy ci Rozbójnicy mają jakieś specjalne zajęcia z pyskowania? Tak mi się czasem wydaje, wnioskując po ilości wulgaryzmów oraz odzywek przez nich stosowanych.

W głównym holu nie było lepiej. Najwyraźniej wszyscy mieszkańcy pałacu (tymczasowi, oczywiście) usłyszeli tę małą awanturę, bo, co do jednego, zgromadzili się tam. Rzucali w moim kierunku wrogie spojrzenia, spod zmarszczonych brwi. Ich również od ataku powstrzymał Marin. Szedł z przodu, niby od niechcenia podrzucając do góry nóż, ale każdy idiota odczytałby w tym ukrytą groźbę. Nie powiem, byłam mu za to wdzięczna. Rzeczywiście, zmienił się przez owe trzy tygodnie. Gdyby ta sytuacja miała miejsce kilkanaście dni wcześniej z uśmiechem na ustach patrzyłby jak mnie pożerają żywcem.

Nagle między tłumem powstała wyrwa z której wyłonił się tatuś bruneta. Mężczyzna okazał się cały czerwony ze złości, a wroga postawa syna zdawał się nie robić na nim wrażenia. Po raz pierwszy pomyślałam, że naprawdę mógłby mi coś zrobić.

-Jak ją znalazłeś?

-Nie było to trudne.- odparł nastolatek wymijająco. najwyraźniej wolał nie zdradzać szczegółów takiej liczbie istot, która jak zaczarowana spijała każde słowo z jego ust, najwyraźniej ciekawa, jak udało mu się coś czemu nie sprostała grupa dużo starszych oraz bardziej doświadczonych wojowników.

-Jak ją tu ściągnąłeś?

-Siłą.- kłamał. Przynajmniej po części. Musiał mieć w tym jakiś cel. Może rzeczywiście chciał mnie bronic, ale jeśli nie, to co innego...?

-Nic ci nie zrobiła?- nadal przesłuchiwał go zmartwiony rodziciel.

-Poza zirytowaniem do granic możliwości? Nie.- zastanawiałam się czy mówi to na pokaz, by nadal odgrywać nienagannie rolę złego chłopczyka, czy tylko stwierdza prawdę. W drugim przypadku musiałabym mu spuścić solidne manto.

-Zabrać ją do lochów!- krzyknął nagle szatyn. Wzdrygnęłam się. Za nic nie chciałam wracać do tej zimnej celi, gdzi8e nie mogłam używać magii. Wspomnienia z ostatniego pobytu były zbyt wyraźne i za bardzo przypominały mi o Clowisie oraz straconej szansie na ucieczkę.

-Nie. - zaprotestował cicho, acz stanowczo fiołkowooki. Porcelanki, które już szły, by mnie pojmać stanęły niczym wmurowane. Wódz Rozbójników wydawał się nie mniej zaskoczony. Patrzył na Marina jak na kosmitę.

-Co?- w jego głosie przebrzmiewała nutka groźby. Najwyraźniej się wkurzył.

-To co słyszysz. Ostatnio po tym lochu prawie umarła, a z tego co mi wiadomo jest co do czegoś potrzebna. Nie sądzę, by ktokolwiek z tutaj zebranych umiał zapobiec kolejnym wypadkom. Nienawidzicie elfów, ale nic o nich nie wiecie. To niebezpieczne.

-W takim razie co proponujesz?

-Sam będę jej pilnował. W końcu zostały tylko dwa dni, o ile się nie mylę?

-Jak uważasz.- odparł mężczyzna po chwili milczenia. Kiedy tylko stojący obok mnie siedemnastolatek to usłyszał pochwycił mnie mocno za łokieć, tak, ze odniosłam wrażnie iż odcina mi dopływ krwi, po czym pociągnął ku schodom. Dopiero kiedy zniknęliśmy z oczu "publiczności" poluzował uścisk.

-Przynajmniej dobrze, że się nie odezwałaś.- skwitował. Z zaskoczeniem zauważyłam, że nie kierujemy się do pokoju mojego i Tikki, ale do sypialni w której spałam jeszcze jako księżniczka. Wydawało się to być tak dawno...

-Co ty robisz? - spojrzał na mnie jak na idiotkę. Nic nie powiedział, tylko szedł dalej. Gdy upewnił się, że nikogo nie ma na korytarzu ( zupełnie bez sensu, przecież wszyscy stali na dole) wepchnął mnie do białego pokoju. Nic się nie zmieniło od mojej ostatniej wizyty, poza kołdrą, którą ktoś przeniósł z łóżka na fotel.

-Nie chcę tu zostać.- zaprotestowałam, krzyżując ręce na piersi- Wolę zostać z twoją siostrą.

-Jak sama słyszałaś, teraz muszę cię pilnować dwadzieścia cztery na dobę, więc gdybyś została w tamtej kitce Tikki musiała by się przenieść tutaj, a nie sądzę aby odpowiadało jej towarzystwo zjaw. I ludzie nie wiedzieliby gdzie jej szukać w razie choroby czy zranienia, a czasem każda minuta ma znaczenie.

-Chwila...czy to znaczy, że ty tu będziesz spał?! Ze mną?!

-Jesteś głucha? Właśnie to powiedziałem. Tyle, że ty kimasz na łóżku, ja na fotelu.

-Nie wolisz kanapy?

-Nie.- zakończył krótko- Przyniosę z kuchni coś do jedzenia. Nie zrób w tym czasie nic głupiego.- i wyszedł. Czy ja kiedykolwiek zrobiłam coś głupiego?!

Dwa dni minęły tak szybko, jakby wszystkie zegary przyśpieszyły.  O tym, iż dniem w którym moja niewola się skończy są urodziny Marina, dowiedziałam się dopiero od jego siostry. Sam chłopa milczał jak grób. Już od rana chodziłam jak na szpilkach, strasznie zdenerwowana. Bałam się myśleć o tym czego ode mnie zażądają. A możliwości było wiele, każda straszniejsza od poprzedniej. Po południu Tikki pozwoliła mi iść odpocząć. Zdziwiłam się. Zwykle praca trwała aż do wieczora. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że najpewniej ojciec kazał jej tak postąpić. Cała dygotałam, idąc w kierunku pokoju, z fiołkowokim (musiał czynić pozory, że mnie pilnuje, ale oboje dobrze wiedzieliśmy, że nie ucieknę, ani nikomu nie zrobię krzywdy), byłam prawie pewna, że Tom już będzie tam czekał z jakimś wymyślnym narzędziem tortur, mającym...na przykład wydobyć ze mnie jak najwięcej krwi.

Istnieje przesąd, że człowiek który pozbawi elfa całej krwi, na żywca oraz bez rozdzielenia ciała na części, a potem ową krew wypije, ten posiądzie elfią magię. Oczywiście są to brednie, ale niektórzy w nie wierzą.

Jednak w pokoju było pusto, tak jak zwykle. Ja i mój towarzysz zajęliśmy się swoimi sprawami (ja-czytaniem, on-rzucaniem nożami do celu) i tak powoli zbliżał się zmrok.

-Pójdę do Tikki, trochę niewyraźnie się czuję.- powiedział, schował broń za pas, wyszedł. Nie zwróciłam na to większej uwagi, zajęta czytaniem najstarszego wydania mojego rodowego drzewa geneaologicznego, gdzie można było znaleźć informacje o wielu zatuszowanych w nowszych księgach osobach. Plagg śmiał się z co drugiej osoby, jednak wyczuwałam w tynm smiechu sztuczność, jakby się czegoś bał. Wołama nie pytać, podejrzewałam problemy w zaświatach.

Nagle do pokoju wpadła córka wodza Rozbójników, a jej twarz wyrażała bezkresne przerażenie.

-Adrianna! Musisz mi pomóc! - poderwałam się na nogi, rzucając książkę na podłogę- Marin...on...umiera....

CDN

Powinni mnie zatrudnić w polsacie, idelanie się nadaję, nie uważacie?





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top