20. Matka byłaby ze mnie dumna...o zgrozo, aż tak nisko upadłam?!

Clovis nareszcie wyjechał, zupełnie nie pamiętając ostatniego tygodnia swojego życia. Musiałam mu nawciskać historyjki o dniach pełnych gruchania niczym gołąbeczki i innych bzdurach, a potem, patrząc w jego roziskrzone radością oczy wyjawić, że zerwaliśmy zaręczyny, ponieważ królowa zmieniła zdanie. Prawie się popłakał, daje słowo. Jednak to była najbezpieczniejsza opcja: kiedy jego matka usłyszy owe wieści obrazi się na moją rodzicielkę i zerwie z nią wszelkie kontakty, więc istnieje spora szansa, że ona razem z synem nigdy nie dowiedzą się prawdy. Po długim pożegnaniu, które z ukrycia obserwowały setki par oczu, przez co było dla mnie nieco krępujące, blondyn odjechał w siną dal, karocą, która przez cały czas czekała sobie spokojnie przed schodami.  Serio nie łapię czemu Rozbójnicy nic z nią nie zrobili.

Dziwne, ale nawet było mi trochę smutno kiedy patrzyłam jak znika. Niby miałam zobaczyć go za góra kilka dni, ale to zawsze milej mieć kogoś z gatunku u boku. Teraz pozostałam zdana na siebie. Wróciłam do pałacu, gdzie już stali w pogotowiu strażnicy, którzy mieli w razie czego powstrzymać mnie, gdybym chciała uciec. Nawet gdyby tak idiotyczna myśl przyszła mi do głowy nie zdołaliby mnie powstrzymać. Co innego złapać podczas gonitwy przez las. Ta jedna myśl kazała mi czekać z wymknięciem się do zapadnięcia nocy. Dopiero w ciemnościach zyskiwałam przewagę. Nie chciałam opuszczać Tikki, była moją jedyną przyjaciółką i na pewno oberwie za dopuszczenie do mojej ucieczki, ale nie sądzę, by ojciec zrobił jej coś poza sprawieniem długiego kazania. Kogo jak kogo, ale swoje dzieci traktował z należytą miłością, przynajmniej tyle wywnioskowałam z opowieści szatynki. A ja nie mogłam tu zostać ani chwili dłużej. Tydzień dzielił mnie od śmierci.

***

Słońce zaszło wiele godzin temu. Księżyc świecił jasno, w samym zenicie. Nie byłam pewna która jest godzina, ale miałam nadzieję, że dość późna, by wszyscy posnęli głębokim snem, lub chociaż zmęczyli się żmudnym czuwaniem ( zdawałam sobie sprawę, że w różnych częściach budynku patrolują wojownicy). Bezszelestnie przygotowałam sobie ubrania i jedzenie, które wcześniej zwinęłam z kuchni i zawinęłam to wszystko w tobołek zrobiony z ciemnego koca. Głupotą byłoby użyć w tym celu białego prześcieradła, zbytnio rzucałoby się w oczy. Mój wzrok na chwilę zatrzymał się na tasaku spoczywającym w kącie. Córka wodza nawet nie zaprzątała sobie głowy ukryciem go, gdy już dowiedziała się, że wiem o jego istnieniu. Ufała mi i nie podejrzewała, że mogę użyć broni przeciwko niej lub w celu ucieczki. Przez chwilę zastanawiałam się czy zabrać przedmiot ze sobą, jednak natychmiast odrzuciłam ów pomysł. I tak nie umiałabym się nim posłużyć, lepiej zdać się na czary. Po raz ostatni rozejrzałam się po pokoju, po  czym weszłam na parapet.

Spojrzałam w dół, na ogród. Nie miałam szczęście: jakiś strażnik przechadzał się po  śniegu, pogwizdując cicho. Czekałam. Po jakimś czasie odszedł patrolować przy innej  z pałacowych ścian. Nie wiedziałam ile mam czasu do jego powrotu, więc postanowiłam działać szybko. Skoczyłam, mocno zaciskając ręce na tobołku. Tak jak poprzednio- zahamowałam kilka centymetrów nad ziemią. Po chwili już pędziłam po śniegu, a przed moimi oczami  majaczyła osłona. Myślałam tylko o tym jak najszybciej do niej dotrzeć i nie zostać przy tym zauważoną. Nie bez powodu założyłam czarne ubrania, chowając pod chustką jasne włosy. Od wolności dzieliły mnie zaledwie dwa kroki gdy usłyszałam jakieś głosy za plecami:

-Ktoś ucieka!

-To księżniczka!

-Łapać ją!- wojownicy natychmiast rzucili się za mną w pogoń. Przekroczyłam granicę posesji. Przyśpieszyłam. Oni też. Zaczęłam kluczyć między drzewami, mając nadzieję, że w ten sposób ich zgubię, jednak nic z tego. W jakiś niezrozumiały sposób umieli zgadnąć dokąd się udałam. Biegłam najszybciej jak  umiałam, jednak moi prześladowcy powoli mnie doganiali. Nie wiem ile trwał pościg, zanim poczułam, że opadam z sił. Nogi bolały, domagając się odpoczynku, a płuca błagały o oddech. Pomimo  potu oblewającego całe ciało było mi niezwykle zimno, każdy oddech wydawał się lodowato zimny, w gardle czułam krew. Z całych sił starałam się utrzymać tępo, jednak powoli zwalniałam, dzięki czemu wrogowie zaprawieni w długotrwałym wysiłku fizycznym mnie dościgali. Uznałam, że najwyższy czas na drastyczne środki.

Gwałtownie schowałam się a jedno z drzew i wykorzystując chwilową przewagę wspięłam się na nie, boleśnie kalecząc ręce. Normalnie po prostu wleciałabym na jedną z najwyższych gałęzi, jednak musiałam oszczędzać energię na czary. Ubranie rozdarło mi się w kilku miejscach, jednak w końcu dotarłam dość wysoko, by mieć nadzieję na pozostanie niezauważoną. Dosłownie kilka chwil później obok pnia zatrzymała się cała grupka wojowników. Z powodu ciemności nie mogłam dostrzec, czy jest wśród nich jakaś znajoma twarz.

-Gdzie ona jest?!

-Przed chwilą pobiegła tutaj! Sam widziałem! - błagałam w duchu, by nie spojrzeli w górę. Rośliny nadal pozostawały pozbawione liści, więc gdyby któryś z nich uniósł głowę natychmiast, by mnie zdemaskował. Na szczęście moja prośba została spełniona.

-To co robimy?- przedstawienie czas zacząć- pomyślałam. Z boku trzasnęła gałązka, z innej strony dobiegł dźwięk przypominający cichy okrzyk, mogący należeć zarówno do człowieka jak i do wiatru, jeszcze w innym zakątku lasu coś uderzyło w jakiś kamień. Mężczyźni rozglądali się dookoła zdezorientowani, a ja nadal nie przestawałam się nimi bawić: za pomocą wiatru poruszałam gałęzie, imitowałam okrzyki, podrywałam śnieg do góry, za pomocą ziemi rozłamywałam drewno leżące na ziemi, lub odtwarzałam dźwięk tupania, a dzięki ogniowi rozesłałam w różnych kierunkach drobne iskierki światła. Moi myśliwi zupełnie nie mogli się zorientować, gdzie się podziałam, więc skierowali kroki w różnych kierunkach. Po chwili pod drzewem nikt już nie został. Słyszałam tylko nawoływania dochodzące z oddali. Odczekałam jeszcze trochę, by zyskać pewność, że są dość daleko, po czym zeszłam z drzewa.

Wędrowałam w kierunku dworu Clovisa, każdy krok stawiając nadzwyczaj uważnie i rozglądając się dookoła. Nie mogłam ryzykować, że ktoś mnie złapie. Nie teraz, gdy tak daleko zaszłam. Szłam tak aż do świtu. Nikt mnie nie złapał, byłam wolna. Radość, aż zapierała mi dech, jednak szybko ustąpiła zmęczeniu. Nic dziwnego po nieprzespanej nocy. Jako, że jeszcze nie dotarłam do drogi wygrzebałam z tobołka wszelkie ubrania, nałożyłam je na siebie, okryłam się kocem, uprzednio chowając jedzenie, ponieważ zupełnie nie miałam apetytu i ułożyłam się pod jednym z drzew, w miejscu gdzie akurat nie leżał śnieg. Po kilku sekundach zapadłam w głęboki sen, zupełnie ignorując szelest, który rozległ się kilka metrów ode mnie.

CDN

Ostatnio nie mam weny. Odnoszę wrażenie, że rozdziały wychodzą mi coraz gorzej. To chyba jakaś cisza przed burzą, przynajmniej taką mam nadzieję... W końcu zbliżamy się już do momentu kulminacyjnego. Jeszcze kilka rozdziałów i koniec  książki. Szybko zleciało, co nie? Ale spokojnie, planuję drugą część! Tak więc gwiazdkujcie i  komentujcie jeśli podoba wam się myśl kontynuacji! Żegnam!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top