19. Kto jest wrogiem, a kto przyjacielem? Nie wiem, wszyscy mnie nienawidzą
Wiatr rozwiewał mi włosy, gdy szybko spadałam w dół. Z każdą sekundą widziałam coraz bliżej tarczę Clovisa, a mimo to się nie zatrzymywałam. Elfom najwięcej trudności sprawiało panowanie nad powietrzem oraz wiatrem, najmniej nad wodą, a kiedy latamy wykorzystujemy pierwszy żywioł. Podejrzewałam,że siły przydadzą mi się podczas walki, więc musiałam je oszczędzać. Dlatego zahamowałam w ostatniej chwili, tak, że mój nos prawie dotykał żółtej, migającej świetliście powierzchni. Po chwili już stałam na ziemi, również otoczona osłoną, gdyż, tak jak przewidywałam, strażnicy uznali mnie za kolejnego wroga, którego trzeba dopaść i zawlec z powrotem do pałacu.Lub, biorąc pod uwagę gorszą i bardziej prawdopodobną opcję, dopaść i ukatrupić na miejscu. Wyglądali na wkurzonych, kiedy spostrzegli, że nie mogą się do nas zbliżyć, jednak ich złość nawet w połowie nie dorównywała tej, która czaiła się w oczach mojego byłego narzeczonego. Zignorowałam go, skupiona na przeciwnikach. Nastolatek nawet nie zdawał sobie sprawy w jaki poważnych kłopotach jesteśmy: otoczył nas jakiś tuzin istot, każda uzbrojona i zaprawiona w walce, na co wskazywały wysportowane sylwetki i szerokie bary. Na szczęście nadal miałam w ręku tasak, chociaż nie sądziłam by na wiele się zdał. Jednak zawsze to jakaś ochrona.
Zaczęłam posyłać w kierunku mężczyzn i porcelanek pociski, które odrzucały ich do tyłu. Jednak po każdym upadku ci wstawali i wracali na miejsca. Beznadziejnie. Nie chciałam ich zabić, nie z powodu głupoty jakiegoś narcyza, ale zdążyli mocno zaleźć mi za skórę, kiedy mimo usilnych starań nie pokonałam nawet jednego. Po odwodnieniu nadal nie byłam w pełni sił, a mój rodak nie palił się by mi pomóc. Podejrzewałam, że tylko wypatruje szansy ucieczki oraz zostawienia mnie samej z tym całym bałaganem. Prostak. Nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Ryzykowny, ale mający sporą szanse na powodzenie. Tyle, że wymagał ode mnie wiele energii, więc jeżeli się nie powiedzie wpadnę w łapska tych barbarzyńców. No cóż, raz satyrowi śmierć.
Opuściłam osłonę, a kiedy tylko wojownicy to dostrzegli rzucili się w moją stronę, nawet nie podejrzewając, że to podstęp. W momencie gdy kilku z nich znalazło się już niebezpiecznie blisko mnie posłałam naokoło falę energii. Natychmiast odlecieli kilka metrów, ale tym razem nie mieli siły się podnieść. Aczkolwiek ja też odczułam skutki tak silnego wysiłku. Zdałam sobie sprawę, że pozostało mi niewiele magii do zużycia. Starczyło mi jej na trzy koleje fale, które zdołały powalić większość przeciwników. Jednak dwóch z nich, chyba jakichś mądrzejszych, bo przez całe starcie trzymali się z tyłu, zostało. Stali przez kilka minut, jakby upewniając się, że nie mam w zanadrzu żadnych sztuczek. Chyba jednak doszli do wniosku, że w końcu się wyczerpałam, bo zaczęli do mnie podchodzić. Rzeczywiście, byłam u kresu sił. Nie mogłam już posługiwać się czarami, ale nadal dzierżyłam w dłoni tasak i zamierzałam to wykorzystać. Pierwszy z wojowników: rosły mężczyzna o brązowych oczach i włosach, bujnej brodzie oraz ciemnej cerze zamachnął się na mnie czymś w rodzaju szabli. Uskoczyłam w bok. Przez ostatnie tygodni zdążyłam nabrać refleksu. Pomimo niepowodzenia Rozbójnik wydawał się stoicko spokojny, jakby próbował zabić wałkiem mrówkę biegająca po blacie, a nie królewską córę. Chociaż w sumie dla nich to raczej żadna różnica, poza tym, że to drugie daje więcej satysfakcji.
Zamachnął się na mnie po raz kolejny, tyle, że znad głowy, więc ukucnęłam, by uniknąć ciosu. To był błąd. Moje wyczerpane nogi, odmówiły posłuszeństwa kiedy chciałam wstać. Spojrzałam z paniką na wojownika, który dostrzegłszy swoją szansa po raz kolejny podjął próbę przepołowienia mi czaszki. Po moim ciele spłyną zimny pot. Bałam się. Czy tak zakończy się moje życie? Z powodu jakiegoś blond narcyza , jego głupoty i własnego zmęczenia? Czy ostatnim widokiem będą te zimne jak stal oczy, pozbawione jakichkolwiek emocji i błysk ostrza? Czy moja krew zostanie rozlana na białym śniegu, przy rodzinnym domu? To chyba najbardziej parszywe i ironiczne zakończenia jakie mogłam wymyślić. Już prawie pogodziłam się z tą myślą, już śmierć zaglądał mi w oczy, czułam jej oddech na karku, gdy coś żółtego przeleciało obok, odrzucając brązowookiego z dala ode mnie. Cicho westchnęłam z ulgą. Czyjeś silne ręce poderwały mnie do góry, tak nagle, że aż krótko krzyknęłam. Odwróciłam głowę, by sprawdzić kto mnie podtrzymuje, jako, ze nogi nadal miałam jak z mchu. To, a raczej osoba którą zobaczyłam zaparła mi dech w piersiach. Clovis.
Spodziewałabym się każdego, tylko nie jego! Byłam pewna, ze po tej "zdradzie" jakiej się dopuściłam z chęcią popatrzy jak mnie zabijają, a tu proszę! Zaimponował mi, chyba muszę wyrobić sobie o nim nowa opinię. Po chwili strzelił również w drugiego z pozostałych Rozbójników, jednak ci znów wstali. Wokół naszej dwójki pojawiła się osłona. Blondyn ostrożnie podszedł do muru pałacowego, nadal nie opuszczając tarczy. Oparł mnie o ścianę , dzięki czemu nie potrzebowałam już jego pomocy w utrzymaniu się na trzęsących się nogach. Kiedy nastolatek zyskał pewność, że wszystko ze mną w porządku wyszedł do przodu, by zmierzyć się z ludźmi. Nie wiem jakim cudem, ale pomimo znacznego wykorzystania magii dzisiejszego dnia zdołał nadal osłaniać czarami siebie i mnie. Nie wiem czy ja potrafiłabym tyle wytrzymać, może to przychodzi z wiekiem? Może ćwiczył czy coś? Wojownicy nauczeni doświadczeniem nie podeszli do tarczy, tylko zaczęli rzucać w nią kamieniami. Najwyraźniej zdążyli zauważyć jak bardzo magia nas męczy i chcieli wycieńczyć chłopaka, który w tej sytuacji nie miał za bardzo wyjścia: brakowało mu już siły na jakieś inne zaklęcia. Nie wiem ile czasu to trwało zanim musiał opuścić moją osłonę, by nie dopuścić bliżej mężczyzn. Powinien był to robić dużo wcześniej, i tak stał przede mną chroniąc przed wszelkim zagrożeniem.
Jednak wszystko ma swoje granice. Pod naporem kolejnego kamienia tarcza opadła, odsłaniając na ciosy niebieskookiego. Wiedziałam, że jest u kresu sił, bez broni, czyli tak naprawdę na przegranej pozycji. Rozbójnik z szablą stanął nad nim, niczym kat nad skazańcem i zamachnął się bronią. Mimo tego elf nawet nie drgnął, pogodzony z losem. Miał umrzeć honorowo, polec w walce i to broniąc damy serca. To dobra śmierć. Zamknęłam oczy, nie chcąc patrzeć. Powietrze rozdarł krzyk. Dopiero po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że nie był to krzyk Clovisa. Zaskoczona otworzyłam oczy. Szabla leżała na ziemi, a jej właściciel patrzył na swoje ramię, które spływało krwią. Coś z niego wystawało...coś czarnego... czyżby to...
-Czy wyście poszaleli?!- natychmiast poznałam ten głos, jeszcze zanim młodzieniec pojawił się w polu mojego widzenia. Marin podszedł do rosłego mężczyzny, a ten drugi wydawał się...skruszony? -Kto wam kazał ich zabijać?!- darł się na zdezorientowanego człowieka, jednocześnie brutalnie wyszarpując z jego ramienia własny nóż, czemu towarzyszył kolejny okrzyk bólu.
-Ale to elfy.- zaprotestował drugi z Rozbójników. Syn wodza rzucił mu wściekłe spojrzenie, a ten natychmiast się zamknęła i spuścił oczy, jakby bardzo go zaciekawiły czubki własnych butów. Nie sądziłam, że brunet ma taki autorytet i to w tak młodym wieku. Możliwe, że swoją rolę gra tu pozycja jego ojca.
-Jakbyś nie zauważył, baranie, są tu od jakiegoś czasu i nikt jak dotąd ich nie ukatrupił, a to znaczy, że był powód.- ale ty próbowałeś: dodałam w myślach, słysząc jego słowa. Mówić to teraz na głos byłoby głupotą. Wyglądał na nieźle rozeźlonego.
-Ale...
-Zamknij się! Zjeżdżajcie stąd, zanim coś wam zrobię!!- uciekli w trybie natychmiastowym, a w ich ślady poszli wojownicy, którzy już zaczęli wstawać po moich falach mocy. Po kilku minutach nasza zostaliśmy sami: ja, Clovis i Marin. Ten drugi opadł na śnieg, wyraźnie zmęczony. Brat Tikki zupełnie nie zwracał na hrabiego uwagi, jakby blondyn był powietrzem. Zamiast tego skierował się w moim kierunku. Z jego oczu zniknęła wściekłość i agresja, a pojawiła się troska, połączona z zimnym opanowaniem. Czy on całe życie albo się wkurza, albo za wszelką cenę próbuje panować nad emocjami? To nie ma sensu, ani tym bardziej logiki. Podszedł do mnie po czym skrzyżował ręce na piersi, jakby na coś czekał.
-Co?- warknęłam. Byłam mu wdzięczna, ale nie musiał o tym wiedzieć.
-Wyjaśnisz mi co tu się stało?- zapytał sceptycznym tonem. Nie wydawał się zły, może tylko z lekka poirytowany, ale z jakiegoś irracjonalnego powodu bałam się odezwać. No dobra, może powodem był zakrwawiony nóż, który trzymał w ręku.
-To wina tego idioty?- pokazał ręką na mojego byłego narzeczonego. Zdziwił mnie trochę swoją umiejętnością dedukcji, byłam pewna, że umie tylko walczyć, ale nie logicznie myśleć. Dużo się dziś dowiaduję o różnych osobach. Może powinnam częściej bić się z tuzinem wojowników aż do wyczerpania sił?
-W sumie to tak. Chciał uciec, a ja chciałam go powstrzymać.- odpowiedziałam w końcu.
-To nadal nic mi nie tłumaczy, na przykład jak naleźliście się na zewnątrz?
-Chciałam go ogłuszyć, więc wyskoczył za okno.
-Nie gadaj, że poszłaś w jego ślady.- wzruszyłam ramionami w odpowiedzi, jednak natychmiast tego pożałowałam. Nawet tak niepozorny ruch wydał mi się niezwykle męczący. Na szczęście chłopak nie chciał więcej wyjaśnień, rzeczy, których nie powiedziałam sam się domyślił. Byłam pewna, że teraz odejdzie, zostawiając nas samych sobie, jednak po raz kolejny tego dnia zostałam zaskoczona. Fiołkowooki podszedł do mnie i jak gdyby nigdy nic wziął na ręce, oczywiście uprzednio chowając nóż za pas. Nie protestowałam, jako, że nie miałam sił sama chodzić. Kiedy zbliżyliśmy się do elfa siedzącego na śniegu pokazałam brunetowi ręką, by się zatrzymał. Stanęliśmy nad wyczerpanym osiemnastolatkiem, który nawet nie zadał sobie trudu spojrzenia na nas. To był jego błąd.
Pomimo braku energii zamachnęłam się tasakiem i przywaliłam mu w głowę drewnianą rękojeścią. Normalnie tak słabe uderzenie nie spowodowałby utraty przytomności, jednak chłopakowi nie pozostało już wiele sił. Bezwładne ciało upadło w śnieg.
-Przyślij kogoś żeby go stąd zabrał. I niech lepiej szybko dostanie ten Eliksir Zapomnienia, bo nie mam zamiaru znowu go niańczyć.- powiedziałam beznamiętnym tonem. Marin patrzył na mnie z pewnym...podziwem? Jednak już po chwili to wrażenie zniknęło, a my skierowaliśmy się w kierunku pałacu.
CDN
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top