17. Czarownicy nie otrujesz, wilkołaka nie ogolisz, Adrianny nie przegadasz

-Co się stało?- zapytała po dłuższym milczeniu. Przez chwilę nie rozumiałem o co jej chodzi, zbyt zajęty własnymi przemyśleniami.

-Odwodniłaś się.- powiedziałem to takim tonem i wzruszyłem ramionami,  jakby to nie było nic niezwykłego. Miałem nadzieję, że tego typu zachowanie podziała uspokajająco, ale odniosło wręcz odwrotny skutek. Dziewczyna gwałtownie poderwała się do pozycji siedzącej i spojrzała na mnie wielkimi jak talerze oczami.

-Co z Clovisem?!

-Nie denerwuj się tak. Wszystko z nim w porządku, Tikki pilnuje go w gabinecie. - usłyszałem cichutkie westchnienie ulgi- Kim on w ogóle dla ciebie jest? Bo nie mogę się połapać.- rzuciła mi wrogie spojrzenie, jakbym zapytał o coś  zdecydowanie nieodpowiedniego.

-To nie twój interes.- warknęła.

-Mój, jeśli wasze sprzeczki mają doprowadzić do kolejnego pokrzyżowania wcześniej ustalonych planów. Chyba, że zrobiłaś to wszystko specjalnie?- uniosłem jedną brew. Gdyby okazało się, że kierowały  nią motywy przeszkodzenia Rozbójnikom byłbym zmuszony boleśnie ją  ukarać, jeśli nie zabić z czego doskonale zdawała sobie sprawę. Mimo to patrzyła mi odważnie w oczy, jakby rzucając wyzwanie.  Miałem pewność, że jeszcze kilka dni temu nie byłaby do tego zdolna. Naprawdę, gdzie podziała się tamta dziewczyna?

-Mnie i Clovisa nic nie łączy.- zaczęła, robiąc jak najbardziej obojętną minę, mającą mi udowodnić prawdziwość wypowiadanych słów- Nasi rodzice zaręczyli nas jeszcze w kołysce, gdy nie mogliśmy protestować. Ojcowie podpisali dokumenty, my, jako dzieci musieliśmy jedynie zetknąć się stopami w czysto symbolicznym geście. Ślub planowano po moich szesnastych urodzinach, jednak najwyraźniej matka zmieniła plany, nic sobie nie robiąc z tego, że jestem niepełnoletnia, więc tym samym nasze małżeństwo odbyłoby się nielegalnie.

-Odbyłoby się?

-Poszłam do Clovisa do celi w jednym celu: zerwać zaręczyny.- spojrzałem na nią zdziwiony.

-Można tak?

-Nie. Matka mnie zabije, ale jak raz ja podejmę decyzję. Mam dość ciągłej tyranii. - oparła twarz na dłoniach z pewną złością. Dopiero teraz do głowy mi przyszło, że być może bardziej niż podgatunki królowa dręczy własną córkę, nawet jeśli nieświadomie.

-Jak zginął twój ojciec?- rzuciła mi zaskoczone spojrzenie, słysząc owe pytanie. Przynajmniej wyrwało ją to z ponurego nastroju.

-Przecież wiesz: zamordował go człowiek, chociaż nadal nie chcesz przyjąć tego do wiadomości.

-Mam na myśli: jak dokładnie? -sprostowałem.

-Czemu cię to interesuje?

-Powiem ci kiedy odpowiesz na moje pytanie. - westchnęła zdecydowanie zbyt przeciągle, pokazując, że uważa  moje zachowanie za dziecinne.

-Elfy zawsze prześladowały niżesz rasy. Moi rodzice nie popierali tego, ale również nie poczynili żadnych zapobiegawczych działań. Mieli nadzieję, że tym sposobem nie narobią sobie wrogów. Mylili się. Wtedy jeszcze posiadaliśmy w pałacu całą masę służby: kucharzy, kelnerki, krawcowe, gwardzistów, sprzątaczki i tak dalej. Nie obchodziło nas z jakiego są gatunku- zaufani urzędnicy sprawdzali kandydatów na stanowiska, jeśli nic podejrzanego nie znaleźli-dostawałeś fuchę. Jednak ludzie i inne dręczone istoty żywiły do nas, zwłaszcza do nas, urazę. Obwiniały za wszelkie krzywdy  ze strony reszty gatunku.  Należał do nich Michael- prywatny ochroniarz ojca,  który przez czternaście lat pracy pałał do pary królewskiej nienawiścią z powodu morderstwa jego żony i  kilkuletniej córki. Pewnego dnia, gdy tata brał kąpiel,  mężczyzna zakradł się do jego sypialni z ostrze zatrutym jadem gorgony. Jedno nacięcie wystarczyło. Nikt nie był w stanie go uleczyć. Mój rodziciel konał tygodniami. Podczas kilku ostatnich dni ból był tak silny, że popadł w obłęd:  miał halucynacje, nikogo nie poznawał, kaleczył się, krzyczał, biegał po całym pałacu, rzucał przedmiotami, bił...-w mig zrozumiałem co miała na myśli wypowiadając ostatnie słowo. Bił ją. Ile miała wtedy lat? Dziesięć? Jedenaście? Wydawało mi się, że coś koło tego.

-Przykro mi, nie wiedziałem...

-A skąd miałbyś wiedzieć?! Wy nadal uważacie, że to nasza wina! Że to jego wina!- zaczęła krzyczeć. Chwyciła poduszkę i z całej siły rzuciła nią we mnie.   Mogłem złapać frunący przedmiot, jednak wiedziałem, że to tylko bardziej by ją wkurzyło, więc ze stoickim spokojem pozwoliłem walnąć się w twarz. Pierwszy raz, drugi i każdy kolejny, aż skończyły się poduszki oraz wszelkie rzeczy leżący w okolicy łóżka.Miałem szczęście, że Tikki zdążyła schować tasak, bo mógłbym skończyć z czaszką rozłupaną na pół.

-Przepraszam, nie powinienem był wtedy tak o nim mówić.- powiedziałem z pokorą, kiedy już ochłonęła. Wydawała się zszokowana słowami, które wyszły z moich ust, ale nawet jej się nie dziwię. Jak dotąd zachowywałem się niczym skończony dupek, przeprosiny rzeczywiście nie były w moim stylu. Zwłaszcza kiedy chodziło  o rozwydrzone księżniczki.

-Do czego jestem wam potrzebna?- zapytała nagle.

-Też chciałbym wiedzieć.

-Ojciec jeszcze ci nie powiedział?

-Zawsze kiedy poruszam ten temat zbywa mnie pod pretekstem ważnych spraw do załatwienia. Za niecałe dwa tygodnie się dowiemy.

-A potem mnie zabijesz? - no tak, zupełnie o tym zapomniałem. Nie umiałem odpowiedzieć. Jeszcze niedawno bez wahania bym potwierdził, ale teraz miałem wątpliwości. Nie co do tego czy rzeczywiście zasługiwała na utratę życia- dawno ustaliłem, że nie. Teraz nurtowało mnie czy CHCĘ ją zamordować. Nie mogąc podjąć decyzji milczałem. Mylnie potraktowała to jako potwierdzenie.

-Cóż, w takim razie myślę, że ta rozmowa dobiegła końca. Do wiedzenia. -rzuciła oschle, odwracając wzrok.

-Nie wiem.

-Co?

-Nie wiem czy cię zabiję, okej? Przez te dwa tygodnie wiele się zmieniało, a równie wiele może ulec zmianie prze kolejne dwa. - wyjaśniłem. Ostrożnie pokiwała głową, jakby trawiła informacje- Czemu  tak się zmieniałaś? Nie poznaję już dawnej Adrianny.

-Sam sobie bądź wdzięczny.- odparła zagadkowo. Zrozumiałem, że nie m zamiaru kontynuować tego tematu, więc odpuściłem. Dowiem się w swoim czasie. Już chciałem wyjść, nawet wstałem kiedy paraliżujący ból przeszył mi czaszkę. Upadłem na podłogę, jęcząc. Owe uczucie zawładnęło całym mną- poza nim nie czułem już nic. Zaciskałem jak najmocniej oczy, kuliłem się na ziemi. Jednym słowem: przestałem kontaktować. Po pewnym czasie- nie wiem, czy długim czy krótkim, trudno stwierdzić, kiedy skupia się całą uwagę nie cierpieniu, poczułem czyjeś dłonie na głowie. Zaczęło się od nich rozchodzić ciepło. Natychmiast zrozumiałem co to znaczy- ulga, koniec bólu.  Z niecierpliwością czekałem aż magia dopełni dzieła. Dopiero wtedy otworzyłem oczy.

Obok mnie siedziała Adrianna, jej twarz wyrażała skupienie. Nie wiedziałem dlaczego, przecież już skończyła czarować. Po chwili załapałem, że wpatruje się  w moje ucho, które zazwyczaj zasłaniały ciemne włosy.

-Skąd masz te kolczyki?- zapytała poważnym tonem. Odruchowo dotknąłem biżuterii wykonanej ze srebra i ametystów.

-Mam od dziecka. Dała mi je Tikki w dniu pierwszych urodzin.

-Tak twierdzi...

-Coś sugerujesz?- myślała przez chwilę.

-To się jeszcze okaże, a teraz idź stąd. - odprawiła mnie gestem dłoni. Wyszedłem bez zbędnych protestów, bo czułem potrzebę długiego snu. Te ataki potrafiły nieźle wyczerpać. Kiedy zamykałem drzwi blondynka nadal siedziała bez ruchu na podłodze.

CDN

Wybaczcie, że od tak dawna nie dodawałam rozdziałów, ale rodzice zabrali mi komputer i oddali dopiero wczoraj wieczorem. Jednak mam nadzieję, że nowa część jakoś wam to wynagrodzi. Wiele się teraz wyjaśniło, co? Podczas przerwy świątecznej postaram się więcej pisać. A tak poza tym: Wesołych Świąt! Liczę na głosy i komentarze pod choinkę, więc zaprzęgajcie sanie, pakujcie wory i popędzajcie Rudolfa!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top