13. Mój (nie) kochany narzeczony

Zostałam obudzona dość brutalnie. Konkretnie: Marin wylał na mnie szklankę lodowatej wody. O mało się nią nie zachłysnęłam. Patrzyłam na niego oszołomiona, na niewzruszony wyraz twarzy i zaciśnięte usta, jakby powstrzymywał się przed powiedzeniem czegoś. Na początku zupełnie nie pamiętałam co się stało, co tu robię, ale była to jedna setna sekundy, krótsza niż mrugnięcie okiem. Zawsze tak jest po zerwaniu kontaktu z rzeczywistością. A potem fala wspomnień zalała mnie jak fala oceanu. Clovis, tata, złość, rozbłysk i koniec. Znowu! Wspominałam już, że kiedy nad sobą nie panuję emocje wydostają się na zewnątrz za pomocą magii? Tak było i tym razem. Mam tylko nadzieję, że nikomu nie zrobiłam krzywdy.  I wtedy przyszła mi do głowy jedna myśl, którą wypowiedziałam głośno:

-Nie zabiłeś mnie, a przecież ci groziłam i obrażałam. Dlaczego?To do ciebie niepodobne. - zauważyłam. Tylko wzruszył ramionami, jakby to miało wystarczyć za odpowiedź- Ale ty niezdecydowany. Najpierw próbujesz poderżnąć mi gardło, a potem kiedy masz ku temu doskonałą okazję i nawet, wyjątkowo, powód, odpuszczasz. Jesteś niezdecydowany jak kobieta podczas okresu. Na przyszłość zastanów się zanim coś zrobisz Panie Impulsywny.- prychnęłam, odrzucając włosy do tylu. Wiedziałam, że zaskoczyłam go tymi słowami, co można było  dostrzec we fiołkowych oczach. No ale czego się spodziewa? Podziękowań? Po moim trupie. Nie po tym jak obraził ojca. Już NIGDY nie usłyszy ode mnie dobrego słowa, nie otrzyma uśmiecha, nawet jeżeli w nieokreślonej przyszłości staniemy się nie-wrogami. Nawet jeżeli ma mnie to kosztować życie, co jest bardzo prawdopodobne biorąc pod uwagę temperament bruneta.

-Musisz się przebrać. Strażnicy już kilka minut przetrzymują twojego kochasia za drzwiami. Zaczyna się niecierpliwić.- wstałam, trzymając ręce na biodrach i korzystając z tego, że siedzi na łóżku w mojej sypialni (pewnie przyniósł mnie tu kiedy byłam nieprzytomna) i spojrzałam na nastolatka z góry.

-No to wypad, nie zamierzam się przebierać  w twoim towarzystwie, jasne!?- rzuciłam ostro. Otworzył usta ze zdziwienia. Chyba chciał coś powiedzieć, ale nie dałam mu dojść do słowa- Nawet nie wyobrażaj sobie, że będziesz mnie "pilnował". Jeśli nadal tu będziesz, kiedy doliczę to pięciu, to źle się to dla ciebie skończy. Tutaj moje czary też działają...- zbladł, ale nie wstał- Raz...- zaczęłam odliczając na placach. Nadal nic-...dwa...- za pomocą czarów otworzyłam z hukiem wszystkie okna, wpuszczając zimowe podmuch powietrza. Rozbójnik poderwał się jak oparzony i spojrzał na mnie jak na wariatkę-...trzy...- zaczął się cofać w kierunku drzwi.

-Chwila, gdzie twój ojciec trzymał ubrania.- zapytał, zatrzymując się przy wyjściu.

-W swoim pokoju, w szafie. Cztery...

-A i, Adrianna...

-...pięć!- otworzyłam drzwi, wypchnęłam piętnastolatka i zatrzasnęłam je. Wszystko za pomocą czarów. Również dzięki nim w pięć minut zdołałam oczyścić się z sadzy ( czy ja coś podpaliłam?), założyć sukienkę i upiąć włosy. Kiedy wyszłam z pokoju chłopaka jeszcze nie było. Odczekałam pięć minut, a kiedy się nie pojawił zeszłam na dół, powitać narzeczonego.

Przy wrotach stali jacyś ludzie, tarasując je, tak, by osoba krzycząca pod drugiej stronie nie mogła wejść.

-Przepuście mnie.- nie ruszyli się, a jeden zaczął:

- Nie masz prawa nam rozka..

-Oh, zamknij się! Mam polecenia od waszego przywódcy, jak nie wierzycie to spytajcie jego synalka, zaraz tu będzie. A więc ruszcie tyłki, żebym mogła je wam uratować, jasne?!- natychmiast się odsunęli- Idźcie stąd, schowajcie się, na holu ma być pusto.- o nic nie pytali. Wyszłam na świeże powietrze, po raz pierwszy od dwóch tygodni. Wzięłam głęboki wdech, żeby móc się nim rozkoszować.

-Witaj, piękna.- powiedział wysoki blondyn o niebieskich oczach, kłaniając mi się w pas. Miał na sobie szatę w jego rodowych barwach: żółtym i białym.

-Witaj, Clovisie. Miło  cię widzieć.- odparłam oficjalnie.

-Czemu musiałem tak długo na ciebie czekać?

-Musiałam wybrać sukienkę.- skinął głową ze zrozumieniem. Podejrzewałam, że sam boryka się z podobnym problemem każdego ranka i to co najmniej godzinę albo dwie. Nie wspominając o innych zabiegach upiększających. Co tu dużo mówić, mama wybrała mi na męża istnego lalusia.

-Dzisiaj zajęło ci to wyjątkowo długo. - zauważył. Bystry jest. Czasami. No dobra, rzadko, ale zdarza mu się co jakiś czas przebłysk inteligencji.

-Chciałam wyglądać, jak najlepiej, dla ciebie, skarbie.- uśmiechnęłam się. Nigdy wcześniej z nim nie flirtowałam. Ba! Nawet mi to do głowy nie przyszło, ale okoliczności wymagały odwrócenia jego uwagi i owinięcia sobie wokół palca. Taka gra, jak trzeba to trzeba- Może się przejdziemy?- zaproponowałam, trzepocząc zalotnie rzęsami.

-Z wielką chęcią.- podał mi ramię. W tym momencie ktoś trzeci pojawił się obok nas, wychodząc z pałacu. Marin. Stał czerwony jak burak, w starej szacie mojego ojca. Blondyn natychmiast wyciągnął zza pasa szpadę w wymierzył w przybyłego.

-Kim jesteś?!

-Spokojnie, spokojnie!- uspokoiłam go- To mój nowy ochroniarz.

-Co? Przecież dotąd nie mieliście żadnej służby.

-Matka wreszcie zgodziła się trochę odstąpić od zasad. W końcu wyjechała na strasznie długo i to jeszcze na drugi koniec kraju. - dopiero teraz niebieskooki schował broń.

-To elf?

-Oczywiście, że tak, kwiatuszku.- jak nisko upadlam, że mówię do niego kwiatuszku? Ale wydawał się z tego zadowolony. Tak bardzo, że zostawił "ochroniarza" w spokoju. Przynajmniej na razie.  Zaczęliśmy spacerować po moim pięknym ogrodzie, który aktualnie pokrywa puszysty śnieg. Na szczęście niedawno musiał padać śnieg, bo nie było widać śladów mogących zdradzić grupę ukrytą w pałacu i spoglądającą na nas zza firanek. Rozbójnik szedł za nami bez słowa, a blondyn dla odmiany paplał  jak najęty.

-Co ty na to?- wyrwał mnie z zamyślenia nagłym pytaniem. Spojrzałam  na niego i zapytałam:

-Co?

-Nie słuchałaś? Pytałem czy chcesz wracać już do pałacu, jest zimno, a ty masz tylko sukienkę.

-Nie, nie!-zaczęłam energicznie machać rękami w geście zaprzeczenia.

-Ale dlaczego?

-Eeee...bo...tak bardzo mi się tu podoba. Zima jest wyjątkowo piękna tego roku, nie uważasz?

-Spokojnie, królewna. Będę tu aż do powrotu twojej mamy, zdążymy się tym nacieszyć. -tak długo?!

-Tak długo?!- krzyknęliśmy na raz ze "strażnikiem". Clovis odwrócił się w kierunku tego drugiego i podszedł do niego groźnie marszcząc brwi. Jako, że był kilak centymetrów wyższy od człowieka patrzy na niego z góry.

-Coś ci się nie podoba?- syknął.

-Nie, tylko panienka mówiła, że zostanie pan na kilka dni...

-To chyba nie twój interes, prawda, smarku?

-Co powiedziałeś?!

-Marin!- wtrąciłam się- Zachowuj się, masz być miły dla Hrabiego, jasne?- fiołkowooki schylił głowę, pozorując skruchę. Bourgeois popchnął go, jakby w ostatnim akcie swojej dominacji i wrócił do mnie.

-Czemu mogę zawdzięczać tak długą wizytę?- zapytałam przymilnie, jednak nie wyszło to najlepiej ponieważ zaczęłam szczękać zębami. Rzeczywiście jest chłodno, na całym ciele mam gęsią skórkę. Towarzysz dostrzegając to natychmiast zdjął swoją marynarkę (element ubioru typowy dla szlacheckich rodzin) i zarzucił mi ją na ramiona. To było nawet miłe.

-Gabriella ci nie powiedziała?- pokręciłam głową. O co chodzi?-Kiedy wróci weźmiemy ślub. - zamurowało mnie.

-CO?!

-Wiem, że to może być dla ciebie zaskoczenie, ale...

-To za wcześnie! Nie kończyłam nawet szesnastu lat! Nie taka była umowa!

-Umowa uległa zmianie, jednak będę dla ciebie dobrym mężem...

-Nie zgadzam się! Masz natychmiast wyjecha...- nie dokończyłam, ponieważ niebieskooki przerwał mi pocałunkiem.

CDN

Ha, ha, ha! Znajcie moje okrucieństwo! Co wy na to, aby tym pozytywnym akcentem zakończyć maraton??? Dobry pomysł? Bo mi się baaaaaardzo podoba! A tak na serio




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top