10. Wojna domowa

Ranek okazała się zdecydowanie lepszy od feralnego wieczoru, gdy Marin próbował mnie zabić, kończąc wydarzenie widowiskowym, podniebnym lotem. Oczywiście Tikki twierdzi, że jej braciszek nic by mi nie zrobił, ale jakoś nie chcę w to wierzyć. W każdym razie ucieszyłam się, kiedy moja opiekunka oświadczyła, iż brunet będzie spał w jednej z sypialni na górze, a ona ze mną na dole. Podejrzewałam, że zgłosiła się na ochotnika, by pilnować więźnia, jakim się stałam, co było miłe z jej strony, nawet jeżeli przy łóżku trzymała  broń, a drzwi zatrzasnęła  na kłódkę. Z zaskoczeniem zdałam sobie sprawę, że stała się już czymś na kształt mojej przyjaciółki, pierwszej w życiu. Oczywiście zawsze pozostawał Plagg, ale, po pierwsze: nie można z nim pogadać, jak dziewczyna z dziewczyną- wzdryga się na sam dźwięk słowa różowy, a po drugie: nie mógł zejść do podziemi, więc chwilowo pozostaliśmy pozbawieni swojego towarzystwa.

- Wstawaj, śpiąca  królewno.- obudziła mnie szatynka, zabierając kołdrę. Wyglądała na taką co wstaje o świcie, ale żeby zmuszać do tego mnie?! I to po dniach krwawych wrażeń?

-Daj spokój.- wymruczałam, chowając głowę pod poduszką, by osłonić oczy przed światłem padającym z niedawno zapalonych  lamp.

-Nie ma obijania się. Jeżeli chcesz pozostać  jednym kawałku musisz zapracować na swoje utrzymanie.

-Jak to?- zapytałam, nadal senna, unosząc jedną powiekę.

-U nas jeśli ktoś nic nie robi nie dostaje jedzenia, a skoro teraz cię więzimy musisz się dostosować do naszych zasad. Pomożesz trochę.

-Mogę  wszystko zrobić za pomocą czarów, w jednej sekundzie.- zaproponowałam, zwlekając się z posłania. Nadal bolała mnie głowa, jednak zdążyłam się do tego przyzwyczaić.

-Nie wydaje mi się to najlepszym pomysłem. No wiesz, nie każdy jest tak tolerancyjny jak ja...

-Dobra, łapię. Mogę przez to stracić głowę.

-Myślę, że lepiej będzie jeśli załatwisz wszystko ręcznie. Z czym sobie radzisz najlepiej?- zastanowiłam się, ale nic mi nie przychodziło go głowy.

-Umiesz gotować? Sprzątać? Zmywać? A chociaż szyć?- kobieta wyglądał na coraz bardziej zdumioną, gdy za każdym razem kręciłam głową- Nic? Trafił mi się jakiś wadliwy egzemplarz...- to ostanie chyba wyszeptała do siebie, ale mój słuch jak zwykle wyłapał każde słowo. Nie byłam na nią zła, rozbawiła mnie swoim stwierdzeniem- No cóż, nauczysz się.- zawyrokowała- Ale najpierw musisz zmienić ubranie, bo to co masz na sobie zupełnie się nie nadaje. - pokazała na moją koszulę nocną, której nie miałam okazji zmienić od pamiętnego wtargnięcia Rozbójników, tak samo jak skorzystać z łazienki.No i prawie nic nie jadłam. Na szczęście elfy całkowicie panowały nad swoją fizjologią: w tym pęcherzem i higieną, więc nie wydzielałam brzydkiego zapachu, włosy mi się nie przetłuszczały, a bez załatwiania się byłam w stanie wytrwać jakiś tydzień.

Pół godziny później szłam z przyjaciółką korytarzem pałacu, który był tak zniszczony, że ledwo go poznałam. Na sobie narzuciłam starą, brązową sukienkę, ze strasznie szorstkiego materiału, biały fartuch i chustkę na głowę oraz drewniane chodaki. Starsza siostra Marina pozwoliła mi nawet wziąć szybką kąpiel za pomocą lodowatej wody z wiadra. Istoty, które nas mijały rzucały w moim kierunku wrogie spojrzenia, jednak ograniczały się tylko do tego, za co byłam im wdzięczna. Chyba nie przetrwałabym kolejnego starcia z kimś w typie topornika.

Po jakimś czasie znalazłyśmy się w obszernej kuchni, zazwyczaj sterylnie czystej, teraz zaś utytłanej mąką, jajkami i jakimiś nieokreślonymi substancjami. Po całym pomieszczeniu biegały kobiety oraz kilku nielicznych mężczyzn z tacami, garnkami, łyżkami i słowikami. Po raz pierwszy widziałam, by tak tu tętniło życie, zwykle mama załatwiała wszystko czarami w pięć sekund i pozostawiała pomieszczenie w nienaruszony stanie. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak wiele  jedzenia zachomikowałyśmy. Ukazywało się to dopiero teraz.

Koleżanka zaprowadziła mnie do jednego z blatów, a mordercze spojrzenia podążały naszym śladem. Przygotowała kilka składników i oświadczyła:

-Będziemy piec ciasteczka.

-Co?- zapytałam głupio.

-Ciasteczka. Moja rodzina jest mistrzem w te klocki. Robimy najlepsze słodycze i pieczywo. Sama zobaczysz. - zaczęła mi objaśniać krok po kroku jak wyrobić ciasto, używać foremek, piec w piecyku i ozdabiać. Nie szło mi jakoś wybitnie, ale dawałam radę. Aczkolwiek muszę przyznać, że dwie pierwsze tury były istną katastrofą: w pierwszej pomyliłam cukier z pieprzem ( nie pytajcie jak), a drugą spaliłam na węgiel. Jednak z każdą kolejną próbą szło mi coraz lepiej. Pracowałyśmy już kilka godzin, gdy zapytałam, ocierając pot z czoła, ręką ubraną w grubą rękawicę kucharską:

-Tyle chyba wystarczy?- pokazałam na rzędy tac z pysznie pachnącymi przysmakami.

-Zwariowałaś?! To zdecydowanie za mało! Jest nas tu jakieś trzy setki, a trzeba wykarmić wszystkich. Skończymy pod wieczór, jeśli dobrze pójdzie.- powiedziała, jeżdżąc wałkiem po plastycznej masie. Nagle podbiegła do nas jakiś chłopczyk, na oko dziewięcioletnia. Dyszał, a jego policzki były zaróżowione od wysiłku. Na mój widok się zatrzymał, robiąc wielkie oczy, po czym jak najostrożniej podszedł do córki wodza.

-Tak, Monou? Coś się stało?- zapytała, milutkim głosem, pochylając się w stronę malca. Miała rękę do dzieci.

-Jest pani potrzebna na drugim piętrze. Ktoś wybił szybę. - powiedział, lekko sepleniąc.

-Zaraz przyjdę, dzięki za informację. - malec odbiegł, obrzucając mnie ostatnim spojrzeniem bursztynowych oczu- Jak sama słyszałaś, muszę iść. Dasz sobie radę przez jakiś czas?- zapytała, wycierając ręce w fartuch. Spuściłam głowę, kręcąc nią w geście zaprzeczenia.

-Przecież już wszystko umiesz.- zauważyła, podejrzliwym tonem.

-Rozszarpią mnie tu żywcem. -powiedziałam szeptem , tak, by nikt poza nią mnie nie usłyszał.

-Hmmm...- zastanowiła się. Spojrzałam na nią z oczekiwaniem- W takim razie załatwię kogoś kto cię popilnuje. - zadecydowała- Marin!- krzyknęła na całe gardło, gdzieś w kierunku za moimi plecami. Odwróciłam się jak oparzona. Rzeczywiście, brunet stał  tam posypany mąką, w takim samie fartuchu i chustce jak ja. Musiałam powstrzymać się o parsknięcia śmiechem. Jak ja mogłam go nie zauważyć? Po ilości bochenków, które leżały obok niego na blacie wywnioskowałam, że przebywa tu od dłuższego czasu. Młodzieniec niechętnie podszedł do nas.

-Braciszku, przygarniesz ją pod moją nieobecność?-  zapytała go szatynka. Zmierzył mnie wzrokiem, jakby głęboko nad tym dumał.

-Jeśli znowu nie pośle mnie pod sufit.- mówił to z tak poważną miną i beznamiętnym tonem, że nie wiedziałam czy to ma być żart.

- Już mówiłam, że to był przypadek!

-Świetnie!- ucieszyła się fiołkowooka. Szepnęła coś krewnemu na ucho, po czym wybiegła żwawo przebierając nóżkami. Zostaliśmy sami. No, jeśli nie liczyć kilkudziesięciu osób  biegających naokoło. Staliśmy przez chwilę w niezręcznym milczeniu, nie wiedząc co zrobić.

-To jak, pieczemy?- zapytałam w końcu, chcąc przerwać ciszę między nami.

-Yhm.- mruknął i zabrał się za cisto, które zostawiła córka wodza. Przez dobre pół godziny pracowaliśmy prawie bez słowa, ograniczając się do: podaj cukier, otwórz drzwi pieca itp. Jednak ów stan rzeczy przerwał pewien wypadek. Kiedy akurat wysypywałam mąkę do miski piętnastolatek przechodził za moimi plecami, by zanieść świeżą porcję do pieczenia gdy potknął się i poleciał na ziemię. Przestraszona hałasem jaki spowodowała upadająca taca i siedemdziesięciokilogramowe ciało chłopaka podskoczyłam, machając szaleńczo rękami. Paczka mąki wyleciała mi z dłoni i poleciała do tylu. Obróciłam się, chcąc zobaczyć co jest powodem mojej paniki i...wybuchnęłam śmiechem.

Marin siedział na ziemi cały biały, od proszku, który wysypałam. Wyglądał jak bałwanek. Pomimo jego groźnej miny i czerwieniejącej twarzy nie mogłam przestać się śmiać. Ludzie patrzyli w naszym kierunku, z nieukrywanym lękiem. Aż tak się mnie bali? Rozbójnik próbował wstać, jednak jedną dłonią natrafił na tacę. Ręka odjechała mu do tyłu, na kawałku blachy, a za nią cały młodzieniec poleciał na ziemię, lądując plecami w surowych ciasteczkach. Cała sala milczała, tylko ja nie mogłam pozbyć się wesołości. Musiałam zgiąć się wpół i przytrzymać ręką blatu, a śmiech tylko się nasilił. Wiedziałam, że strasznie go to denerwuje, ale nie umiałam przestać. W końcu chłopak stanął na nogi i otrząsnął się, jak pies po wyjściu z wody. Mąka rozsypała się na wszystkie strony. Moja radość osiągnęła zenit, czyli siedziałam na ziemi chichocząc jak wariatka. Nikt inny nawet się nie ruszał.

-Wracać do roboty!- wrzasnął na ludzi brunet. Posłuchali go w ułamku sekundy, bez najmniejszych protestów, kiedy ja nadal zaśmiewałam się na podłodze. Fiołkowooki patrzył na mnie przez chwilę, po czym uniósł jedną brew.

-A więc tak chcesz się bawić?- zapytał groźnym tonem, w którym wyczułam nutkę rozbawienia. Jeden kącik jego ust uniósł się do góry, w chytrym uśmiechu. Chwycił drugie opakowanie mąki, rozerwał je i wysypał na mnie całą zawartość. Zamarłam , po czym kichnęłam donośnie. Teraz to Marin wybuchnął śmiechem. Już po chwili obrzucaliśmy się jajkami, drożdżami, dżemem, w ogóle wszystkim co wpadło nam w ręce, śmiejąc się bez ustanku i biegając po całej kuchni. Zebrani patrzyli na nas wielkimi oczami, ale nic nie mówili. Nie wiem ile byśmy tak pląsali, gdyby nie pewien stanowczy głos:

- A wy co wyprawiacie?!- we wrotach stała Tikki, z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Wyraźnie była zła. Zatrzymaliśmy się w miejscu spuszczając  głowy, zawstydzeni. Podeszła do nas wolno, a kucharki z kucharzami przyglądali się tej scenie z uwagą.

-Powariowaliście?! Adrianna, to jeszcze rozumiem, nie jest przyzwyczajona do oszczędzania jedzenia, ale ty...-pokazała oskarżycielsko palcem na brata-...powinieneś mieć więcej rozumu! Doskonale wiesz, że zimą trudno nawet o głupią wodę, a co dopiero marmoladę, którą masz teraz we włosach! To mogłyby być zapasy na czas  kiedy stąd odejdziemy, a ty to wszystko trwonisz! Za karę posprzątacie cały ten syf, jakiego narobiliście! Ale najpierw idźcie się umyć.- wyszliśmy z sali, pozorując poczucie winy, jednak za drzwiami posłaliśmy sobie porozumiewawcze uśmiechy. To chyba początek pięknej przyjaźni.

CDN

No, hej moje kosmoludy!

Pierwsza część maratonu przed wami! Nie wiem co jaki czas będę wstawiać rozdziały, ale na pewno zobaczycie dzisiaj jeszcze co najmniej trzy. Czekają sobie grzecznie u mnie na wattpadzie i uwierzcie, dawno nie było tylu zwrotów akcji. Myślę, że się wam spodoba, a teraz zakasujcie rękawy i piszcie komentarze oraz klikajcie gwiazdki! Razem z Adrianną ładnie prosimy! (Marin siedzi w kącie i udaje, że go to nie obchodzi, ale co jakiś czas spogląda na monitor z ciekawością, więc wiecie). Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top