1. W ramach nastoletniego buntu postanawiam zabić matkę
Głowa bolała niemożliwie mocno. jakby ktoś raz po raz walił w nią kowadłem. Póki pozostawałam w błogiej ciemności nie czułam tego, jednak wraz z momentem gdy światło zaczęło się przedzierać przez powieki znikał błogi stan. Jęcząc z zawodem otworzyłam oczy.
Kiedy zobaczyłam nas sobą zmartwioną twarz Marina prawie zeszłam za zawał. Zwłaszcza, że chłopak wpatrywał się we mnie nieprzytomnie z czerwonymi jak piwonie policzkami. Miałam nadzieję, że nie był to efekt uboczny zdjęcia klątwy, bo gdyby miał zostać z tym durnym , rozmarzonym wyrazem twarzy na zawsze... Chwila, skąd we mnie tyle negatywnych myśli? Przecież oficjalnie zostaliśmy przyjaciółmi, więc logicznie rzecz biorąc powinnam się raczej cieszyć iż uzdrowienie przebiegło pomyślnie.
-Wstałaś, dzięki losowi. - westchnął nagle brunet. Rumieniec zdążył już zniknąć, a jego mina po raz kolejny nie wyrażała żadnych emocji, poza lodowatą obojętnością. Czyniąc owe spostrzeżenie poczułam ulgę. Czyli chłopak pozostał taki jak zawsze.
-To raczej powinnam dziękować, że TY się obudziłeś. Mało brakowało...- powiedziałam, wskazując na niego oskarżycielsko palcem.
-Oho, czyżbyś się martwiła?- zapytał z drwiącym półuśmiechem. Podjęłam grę. Potrzebowałam czegoś co odwróciłby choć na chwilę moje myśli od spraw poważnych.
- Ja ci tylko ocaliłam tyłem. Znowu. Powinieneś mi dziękować w pokłonach.
-Nie rozksiężniczyłaś się za bardzo pod moją nieobecność?
-A ty jak zwykle prezentujesz sobą idealny przykład snoba. I to takiego przez duże S.
-Jestem analfabetą, więc nie za bardzo rozumiem o co chodzi z tym s. Umiem tylko napisać własne imię. - przyznał.
-Tak się mówi.- wyjaśniłam. Skinął tylko głową, na znak, że rozumie- Możesz mnie już puścić.- dodałam nagle, ponieważ zdałam sobie sprawę, że nadal leżę z głową na jego kolanie, co nagle wydało się dość peszące. Zresztą chyba nie tylko dla mnie, ponieważ szesnastolatek słysząc co mówię odskoczył jak oparzony, jakby również dopiero przed chwilą zarejestrował ów fakt.
-Ał.- powiedziałam, gdy uderzyłam o podłogę głową. Ból wzmógł się.
-Może już kończ flirtować z Adrianną i pozwól mi podać jej leki przeciwbólowe? - usłyszałam stanowczy głos z tyłu. Spojrzałam. W drzwiach gabinetu stała Tikki. Jak zwykle pojawiła się w najlepszym momencie. Kochana Tikki.
-Czy ja flirtuję?- naburmuszył się nastolatek po czym wyrwał się nagle- Moment, jakie leki?!- spojrzał na mnie pytająco.
-Ślepy jesteś, czy jak? Przecież na pierwszy rzut oka widać, że nie najlepiej u niej z głową. Co się dziwić po parogodzinnym zdejmowaniu klątwy...
-Że co?!- wrzasnęłam. Byłam pewna, że wszystko zajęło zalewie kilka minut. Chociaż to by wyjaśniało okrutne burczenie w brzuchu.
-Marin, idź do ojca. Chce z tobą rozmawiać, a przyjaciółkę zostaw w moich rękach. Są dużo bezpieczniejsze niż twoje, wnioskując po tym co przed chwilą widziałam.- wytknęła bratu kwaśno. Ten jakby nieco zmieszany natychmiast wyszedł, nienaturalnie szybko.
Kobieta zaparzyła na piecyku w kącie pokoju wodę i rozpuściła w niej trochę ziół. Kiedy podała mi pod nos parującą jeszcze miksturę śmierdziała tak potwornie, że ledwo zmusiłam się do przełknięcia kilku łyków. Jednak, jak zwykle uparta, lekarka zmuszała mnie bym spożyła wszystko, pomimo głośnych protestów. Nasza mała wojna trwała, gdy nagle do pokoju wbiegł Marin.
-Królowa jedzie!- obie zamarłyśmy w przerażeniu- Będzie tu za jakieś pół godziny, jednak za dziesięć minut wyczuje, że coś jest nie tak z czarami ochronnymi. Do tego czasu musimy być już poza granicą posesji, inaczej Minevra otoczy ją nimi ponownie, bez względu na to czy zostaniemy tu uwięzieni!- jego starsza siostra zaczęła się miotać po pokoju, wrzucając do torby co tylko mogła. Większość z tego stanowiły leki.
-Adrianna...-chłopak zwrócił się do mnie- Mam nadzieję, że nie zdradzisz nas swojej matce?- zapytał z błaganiem w oczach. Chciałam na niego wrzasnąć by się nie wydurniał. Przecież gdybym chciała już dawno bym ich wsypała, a ten półgłówek nadal mi nie wierzył.
-Nie. Zwłaszcza, że kiedy przyjedzie już mnie tu nie będzie. - odpowiedziała twardo. Reszta osób zebranych w pokoju zamarła i wpatrywała się we mnie zaskoczona. Wstałam, chociaż nadal chwiałam się na nogach i dodałam tak stanowczo jak tylko umiałam: - Przyłączam się do was.
-Co?- wydukał zaskoczony brunet.
-Dołączam do rebelii.-
-A...ale nasz ojciec...- zaczęła lekarka. Przerwałam jej:
-Nie obchodzi mnie jego zdanie. Jak ma jakieś obiekcje jestem pewna, że rozwieje je kilka przekonujących wizji. Spotykamy się za pięć minut na głównym holu.- wyszłam, mijając nieruchomego z szoku szesnastolatka.
Kiedy weszłam do swojej sypialni Plagg już czekał, unosząc się nad podłogą.
-Wyjeżdżasz?- zapytał, widząc jak pakuję torbę oraz zakładam czarny płaszcz.
-Tak. Posłuchaj...- spojrzałam kotołakowi w oczy, wiedząc, że to co muszę zrobić będzie trudne- już tu nie wrócę. Uciekam. Nie zobaczymy się więcej.
-Ale...czemu?
-Ponieważ tak trzeba. Muszę wreszcie pokonać obalić królową. Jako jej córka, lecz również jako jej następczyni. Dla dobra ludzi, elfów i innych gatunków. I tak za późno...- zakończyłam smutno, kładąc rękę na klamce.
-Czekaj!- usłyszałam głos przyjaciela. Spojrzałam na niego. Miał wówczas takie smutne oczy. Zastanawiałam się czy moje wyglądały podobnie.
-Powinnaś o czymś wiedzieć. Ta moc leczenia...masz ją po mnie.- sekundę zajęło nim przetrawiłam fakty.
-Wyjaśnij.
-Związałem się z jedną z królowych elfów. To było kilkaset lat temu, nikt już o tym nie pamięta. Jednak przepowiednia mówiła, że księżniczka, która odziedziczy talenty kotołaka...zresztą nieważne. Ludzie ci wszystko wyjaśnią, nawet lepiej niż ja. Powodzenia!- dodał.
Wszystko zaczynało powoli układać się w spójną całość! Aczkolwiek nadal wiele rzeczy pozostało bez odpowiedzi. Jednak musiałam je zdobić sama. Nie wiem skąd, ale wiedziała o tym. Dlatego szepnęłam tylko cicho:
-Szkoda, ze nie mogę cię przytulic. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. - po czym zamknęłam drzwi.
Kilkanaście sekund później stałam już na dole, czekając na przyjaciół. Zjawili się krótko po mnie.
-Gotowa?- zapytał Marin. Skinęłam głową.
Wyszłam z pałacu. Na zawsze.
CDN
WRÓCIŁAM!!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top