🆇🆇🅸🆅
Spotkanie miało odbyć się w jednym z największych budynków w okolicy. Należał on do rady nadprzyrodzonych. Wszyscy, którzy mieli wziąć udział w zebraniu, przybyli niezwłocznie co tylko uświadomiło mi, że problem jest poważny. Wilkołaki, wampiry i wiedźmy rzadko spotykały się pod jednym dachem. Ich spotkanie oznaczały zazwyczaj tylko jedno. Świat nadprzyrodzonych zaczął upadać. Inaczej wampiry w życiu nie spotkałyby się z wilkołakami. Między naszymi rasami panował prosty układ. Nie wchodzimy sobie w drogę, a będzie dobrze. W zasadzie tylko to się sprawdzało. Każdy inny układ szybko się kończył przez brak opanowania obu stron.
Zarówno wampiry, jak i wilkołaki to drapieżniki. A one posiadają pewne instynkty, których nie sposób stłumić. Jesteśmy w swoich oczach konkurencją. Poza tym niechlubna historia mówi o alfach i betach żywiących się wampirzym mięsem. I o potężnych wampirach żywiły się omegami. Dlatego też nie do końca rozumiałam, po co wampiry przybyły na spotkanie. Choroba była dla nich niegroźna a te miały wilkołaki w głębokim poważaniu. Więc wydawało się to lekko podejrzane.
- Azano. - Wampirzyca o idealnie białych włosach skłoniła mi się nisko. - Cóż to za zaszczyt.
- Shikari. - Odpowiedziałam jej tym samym.
Wampiry z rodu Baldwin były szanowane i podziwiane przez członków swej rasy. Był to stary ród, który miał wiele wspólnego z władzą. Siostra Shikari jakiś czas temu wyszła za króla wampirów. Było to doprawdy wielkie wydarzenie.
- Co robią tutaj wampiry? - Podeszłam do niej bliżej, a ta zmierzyła zgromadzonych spojrzeniem.
- Wilkołaki chorują, a to pierwsza część starej przepowiedni. - Wampirzyca poprawiła białe włosy. - Bardzo starej przepowiedni.
- Jakiej przepowiedni? - Spojrzałam na nią zdziwiona. Osobiście słyszałam tylko o klątwie czarownic.
- Przepowiednia mówi, iż najpierw chorować będą wilkołaki. Następnie wampiry staną się nienasycona, a na koniec czarownice utracą swe moce. Przepowiedni o upadku dzieci nocy. Dlatego wampiry szaleją. Wierzą, że przepowiednia zaczęła się spełniać.
- Wierzysz w te przepowiednie? - Spojrzałam na wampiry, które trzymały się na uboczu.
- Szczerze to nie. To, co się dzieje to tylko sprawka wrednych czarownic. - Spojrzała z wyraźną wyższością na przedstawicieli sabatu. - Już wolę wilkołaki. Zwłaszcza po tym, co dla mnie zrobiłaś.
- Miałyśmy o tym więcej nie rozmawiać. - Skrzyżowałam ramiona na piersiach.
- Wiem, wybacz. - Kobieta objęła mnie ramieniem. - Jednak nie ukrywam, że nadal jestem Ci wdzięczna.
Nagle pośród zebranych dostrzegłam Curtisa. Miałam wielką ochotę w tym momencie stamtąd uciec. Odwróciłam od niego spojrzenie. Nie mógł przecież myśleć, że się w niego wpatruje.
- Przystojny. - Stwierdziła wampirzyca. - To twój przeznaczony?
- Tak, ale to nie istotne. - Odwróciłam się w nadziei, że mnie nie zobaczy. - Powiedzmy, że oboje spieprzyliśmy.
- Przykro mi. Więc mate to ważna sprawa. - Pogłaskała mnie po plecach. - Zresztą nieważne. Jak ten cyrk się skończy, pójdziemy się napić.
Wymusiłam na sobie lekki uśmiech. Już miałam coś powiedzieć, kiedy po sali rozniosło się głośne wycie. Wszyscy odwrócili się w stronę, z której dochodziło. Wysoka kobieta ze znamieniem na dekoldzie wystąpiła z szeregu.
- Jak wszyscy wiecie, zgromadziliśmy się tutaj za sprawą strasznej epidemii. Nasz gatunek cierpi. Martwych jest już ponad sto wilkołaków. A zarażonych tysiąc. Zostali oni odizolowani jednak postęp choroby to tylko kwestia czasu. - Kobieta położyła dłoń na znamieniu. - Nikt nie wie jak ich wyleczyć. Stoimy u progu katastrofy. I nie wiemy jak sobie z tym poradzić. - Czarnowłosa przymknęła oczy. - Pozostało nam się modlić o to, by przodkowie zesłali nam pomoc. Bo sami nie jesteśmy w stanie sobie z tym poradzić.
Miałam ochotę krzyczeć. Wykrzyczeć, że przodkowie zrobili coś głupiego i zesłali właśnie mnie. Jednak nic nie powiedziałam. Jedynie stałam, przyglądając się kobiecie. Ta przez chwilę mi się przyglądała. A może tylko mi się wydawało? Mam już chyba paranoje.
W tym momencie zrozumiałam, że muszę to zrobić. Przyznać się do tego, że to moja krew ma wszystkich uleczyć. Inaczej kolejne wilkołaki zaczną umierać. Aż w końcu umrzemy wszyscy. Czy ja umrę? Nie mam pojęcia czy mogę się zarazić. Jednak bycie ostatnim wilkołakiem ze świadomością tego, że to moja wina byłoby jeszcze gorsze od śmierci.
Nie byłam gotowa, patrząc na śmierć rodziców ani rodzeństwa. Patrzeć jak umiera Semara. Ani tym bardziej znosić cierpienie Curtisa. Musiałam to zrobić nieważne jak wysoka będzie cena.
Poza tym tu nie chodzi tylko o mnie. Te wilkołaki też mają bliskich. Rodziny, przyjaciół, dzieci i swoich mate. Może są tam kobiety w ciąży. Nie mogłam być egoistka, która odmówi im pomocy. Nie jestem bohaterem. I gdybym miała wybór, nie zrobiłabym tego. Jednak ja go nie miałam. A wybór wydawał się aż zbyt oczywisty.
Poza tym może przodkowie specjalnie wybrali mnie? Ani szczególnie nielubiana, ani nikomu niepotrzebna. Nie mam do kogo wracać. Bo nikt tak naprawdę mnie nie potrzebuje. Nikt nie widzi we mnie sensu swojego istnienia. Curtisem ma się kto zająć. Ktoś go naprawdę kocha. Samara jest lubiana i poradzi sobie, kiedy mnie zabraknie. Rodzice moja siedmioro dużo bardziej udanych dzieci niż ja. Światu beze mnie niczego nie ubędzie. A może nawet świat zyska na moim braku?
A przynajmniej tak musiałam sobie powtarzać. W ten sposób było łatwiej pogodzić się ze śmiercią. Bo wtedy pozostaje tylko strach, o to, co przyjdzie po śmierci. Nie musisz martwić się o to, czy inni sobie poradzą.
- Myślisz, że przodkowie się nad nami zlitują. - Białowłosa przyglądała się wilczycy, czekając na dobre wieści.
- Myślę, że już to zrobili. - Posłałam w jej stronę pokrzepiający uśmiech. - Czyżbyś się jednak bała?
- Nie jestem tak bezduszna, jak ci się wydaje. Umie kochać i współczuć. - Przeniosła wzrok na mnie. - Nawet jeśli nasza historia jest burzliwa, to nie mogę was winić, za to, co działo się setki lat temu. Nikt nie powinien chować urazy aż tak długo.
- Myślisz, że kiedyś nastanie pokój. - Spojrzałam w jej oczy, licząc na prawdę.
- Dopiero kiedy staje twarzą w twarz, ze śmiercią zaczynamy rozumieć swoje błędy. To uczy nas kochać i myśleć dużo więcej. - Odgarnęła kosmyk moich włosów. - Wierzę w to Anson. Bardziej niż może Ci się wydawać.
- Chyba też w to wierzę Baldwin.
- I wierzę też, że powinnaś zawalczyć o przystojniaka w garniturze, kiedy to wszystko się skończy. Macie szanse na szczęście więc łaskawie tego nie spiepsz, bo przysięgam, że cię przeżuje i wypluje.
- Dlaczego niby tak ci zależy?
- Bo zabijasz moją wiarę w to, że każdy zasługuje na szczęście. Nie rób mi tego. Bo jeśli Ty na nie, nie zasłużyłaś to ja tym bardziej.
Westchnęła cicho. Teraz już byłam pewna tego, co muszę zrobić. Muszę dać szansę wilkołakom na naprawienie paru spraw. Nawet jeśli cena będzie bardzo wysoka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top