🆇🆇🆅🅸🅸

Na początku opadałam z sił z godziny na godzinę. Teraz jednak czuje się gorzej z każdą mijającą sekundą. Czuję jak, zaczyna brakować mi powietrza. Moje serce bije ciężko. Zabrali już praktycznie wszystko. Teraz nadzieję dawały mi już tylko to, że uleczono prawie wszystkich. Leżałam bez ruchu, a Mara ściskała moja dłoń.

- Az możemy porozmawiać. - Brat spojrzał na mnie z zaczerwienionymi oczami.

- Tak. - Wydusiłam z trudem.

Mara wycofała się, a Sawen zajął jej miejsce. Złapał moja dłoń i spojrzał mi prosto w oczy. Już wiedziałam, że jest bardzo źle. Jednak godziłam się z tym, co teraz usłyszę. Już podejmując te decyzję, liczyłam się se śmiercią. Która od samego początku była taka oczywista.

- Zostało nam niewielu chorych. - Spojrzał mi prosto w oczy. - Więc możemy zrobić przerwę, być się zregenerowała. - Uśmiechnął się w sposób bardzo sztuczny.

- Jeśli zabierzecie resztę krwi, to wystarczy? - Spojrzałam na niego słabo.

- Tak. Jednak ty tego nie przeżyjesz. - Podniósł się z miejsca, odsuwając ode mnie. - A ja na to nie pozwolę. - Opuścił salę.

- Wiesz, co zamierzam? - Spojrzałam na Monę.

- Tak. - Podeszła do mnie i zaczęła szukać jakiejkolwiek żyły.

- Wiesz, że to głupie? - Mara z trudem powstrzymywała łzy. Toczyła kółka po sali zestresowana. Naprawdę nie umiała się z tym pogodzić.

- Jeśli będziemy czekać, kolejne wilkołaki zachorują. I tak w kółko. Lepiej załatwmy to raz a dobrze. - Wyciągam w jej stronę trzęsącą się dłoń. One podeszła do mnie i ja złapała. - Będzie dobrze, wiesz? Już pogodziłam się z tym, co musi się stać.

Czułam się coraz gorzej. Przed oczami pojawiły mi się czarne plany. Starałam się nie myśleć o tym, co zaraz się stanie. Ze wszystkich sił starałam się wracać do dobrych chwil. Nawet tych najbardziej odległych. Jednak byłam zbyt słaba, by to zrobić. Mój mózg umierał a ja byłam za słaba, by myśleć o czymkolwiek innym jak to, że zaraz umrę.

- Az. - Czarownica położyła dłoń na moim ramieniu. - Pomogę. Będzie o wiele łatwiej. - Poczułam jak Mona, łapie moja dłoń. - Zamknij oczy i spróbuj jeszcze raz.

Ja bez słowa zamknęłam oczy. Tym razem jednak z ciemności zaczęły wyłaniać się obrazy. Tak odległe i zapomniane, że normalnie nie byłam w stanie wrócić do nich wspomnieniami.

Spojrzałam na swojego ojca, który wyglądał o wiele młodziej. Trzymał za ręce mało dziewczynkę z czarnymi włosami. Pomagał jej stawiać pierwsze kroki. W pewnym momencie puścił jej dłonie, a ona zrobiła kilka chwiejnych kroków.

- Brawo Az. - Tata przytulił moją młodszą wersję. - Jesteś bardzo silna. Moja mała wojowniczka.

- Już jej tak nie mecz. - Mama zaśmiała się lekko. - Jest jeszcze i tak bardzo mała, jak na to, że umie już chodzić.

- Nasza córka jest wyjątkową. Zresztą jak wszystkie nasze dzieci. - Tata wziął dziewczynka na ręce i ucałował ją w czoło.

Wspomnienie zniknęła jak za mgłą, a na jego miejscu pojawiło się kolejne. Miałam wtedy może dziesięć lat. Wraz z rodzeństwem bawiliśmy się na dworze. Nagle moim oczom ukazał się potężny czarny wilk, który po chwili przybrał ludzką formę.

- Tata. - Dziewczyna w dżinsach i granatowej koszulce podbiegła do mężczyzny wyprzedzając resztę rodzeństwa.

- Robisz się coraz szybsza. - Wziął mnie na ręce. - Jesteś wyjątkowo szybką nawet jak na wilkołaka.

- Będzie dobrym łowcą. - Mama podeszła do nas i przytuliła tatę. - I będzie dobrze uciekać przed obowiązkami i chłopakami.

- Oszczędziłaby mi dużo pracy. - Stwierdził z rozbawieniem mężczyzna. - Mniej gówniarzy do odstrzału.

- Daj spokój. Nasza córka na pewno będzie odpowiedzialna i poczeka na tego jedynego.

- Z czym? - Spytała dziewczynka, spoglądając na rodziców zdziwiona.

- O tym kochanie porozmawiamy, jak będziesz troszeczkę starsza.

Wspomnienie ponownie znikło za mgłą a, moim oczom ukazała się trzynastoletnia wersja mnie. Miałam już wtedy granatowe włosy. Kiedy je przefarbowałam, mama chciała mnie udusić. Biegłam po schodach, szukając ratunku przed ojcem. Nagle na kogoś wpadłam.

- Hej młoda. - Mój najstarszy brat położył dłonie na moich ramionach, a Tiago spojrzał na mnie rozbawiony parskając śmiechem. - Przed kim tak uciekasz? Przed potworem z szafy.

Warknęła cicho. Rodzeństwo zawsze traktowało mnie jak straszną gówniarę. Chociaż to chyba nie aż takie dziwne zważywszy na to, że między mną a Zawenem jest spora różnica wieku.

- Tata stwierdził, że czas porozmawiać. - Letika poklepała mnie po głowie. - Nasza mała Az jest już duża.

- Z biologicznego punktu wiedzenia niekoniecznie. - Stwierdził rozbawiony Sawen. - Będzie wystarczająco dojrzała na sex w wieku może piętnastu lat.

- Nie wyobraź sobie naszej małej siostrzyczki z jakimś fagasem. - Enzo łaskawie podniósł wzrok znad telefonu.

- Będzie się musiał wykazać, by dostać nasza mała siostrzyczkę. - Cybtia poczochrała mnie po włosach. - I to bardzo wykazać.

- Co to za zbiegowisko? - Senakala wyszła z pokoju, spoglądając na nasze zgromadzenie. - Jakim prawem zawsze, kiedy odwiedzamy rodziców na urodziny mamy jakimś cudem uda nam się wpaść na siebie w jednym miejscu.

- To przeznaczenie. - Tiago wzruszył ramionami. - I Aza zwiewa, bo tata chce przeprowadzić z nią pogawędkę.

- Trzymam kciuki młoda. Wszyscy to przetrwaliśmy to i ty dasz radę.

- Azana! - Do moich uszu dobiegł głos taty, na który moja młodsza wersja cała się spięła.

- Zmykaj. - Zawen zabrał dłonie z moich ramion. - Zajmę go czymś.

Spojrzałam na brata z wdzięcznością, po czym zaczęłam uciekać.

Nagle całe otoczenie się zmieniło. Teraz siedziałam na polanie i patrzyłam na księżyc. Obok mnie siedziała Semara. Pamiętam ten wieczór bardzo dobrze. Spędziłyśmy dwa dni na jeżdżenie autostopem. Było to szalone, jednak bawiłam się jak nigdy w życiu. Na koniec usiadłyśmy na polanie, która udało nam się znaleźć i przespałyśmy tam cało noc.

- Będzie mi tego brakowało. - Mara spojrzała na mnie zaczerwienionymi oczami. - Będzie mi ciebie tak cholernie brakować. - Po jej policzkach spłynęła samotna łza.

I w tym momencie uświadomiłam sobie, że to nie jest wspomnienie. To działo się naprawdę. Mara była w mojej głowie.

- Mi ciebie też będzie cholernie brakować. - Przytuliłam ją mocno. - Będę na ciebie czekać po drugiej stronie. Na was wszystkich tylko nie odwiedzajcie mnie zbyt szybko.

- Dobrze. - Przytuliła się do mnie mocno, płacząc cicho.

- Wyjaśnisz to mojej rodzinie? - Spytałam łamiącym się głosem. - Chce żeby...

- Znam cię pewnie lepiej niż samą siebie. - Odsunęła się i spojrzała mi w oczy. - Wiem co powinnam powiedzieć. Chciałabym tu z tobą zostać aż do końca, jednak ktoś jeszcze chce się pożegnać. Kocham cię moja idiotko. - Zdążyłam jeszcze tylko wyszeptać ciche 'ja ciebie też kocham wariatko' potem Mara znikła.

Na jej miejscu pojawił się mój mate. Spojrzałam na niego zszokowana. Nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę on.

- Mona dostarczyła list nieco wcześniej. - Spojrzał na mnie przekrwionymi oczami. - Rozwiodłem się, chociaż to już chyba nie ma znaczenia.

- Naprawdę? - Nie mogłam uwierzyć, w to co usłyszałam. Rzuciłam mu się na szyję tuląc go mocno. - Gdybym wiedziała. - Po moich policzkach słynęły kolejne łzy.

- Nie przejmuj się. Za długo czekałem. - Przytulił mnie mocno. - Bardzo się myliłem i chciałbym móc cofnąć czas. Byłabyś rewelacyjną luną.

- Będę, na ciebie czekać. - Tak wiele jeszcze chciałam mu powiedzieć. Jednak brakowało mi czasu. - A kiedy znowu będziemy razem, tam gdzie już nic nas nie rozdzieli opowiesz mi jak dobre miałeś życie. Opowiesz mi o żonie i dzieciach. Zrobisz to, czego chciałeś dla mnie. Obiecaj.

- Obiecuje znaleźć szczęście niezależne od ciebie. - Na krótki moment połączył nasze usta. - Chociaż będzie to cholernie trudne.

I nagle zostałam kompletnie sama. Wszystko, co wcześniej mnie otaczało, zniknęło. Otaczała mnie nieprzenikniona ciemność i pustka. Przestałam czuć cokolwiek. Byłam martwa. Czyli taki właśnie jest koniec.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top