🆇🆇🆅
Podczas przerwy w spotkaniu postanowiłam przekazać reszcie, co postanowiłam. Jednak na razie nie wszystkim. Nie chcę, aby wieść o tym, co chce zrobić się rozniosła. To mogłoby wzbudzić wątpliwości i protesty. A tego naprawdę nie potrzebowałam. Chciałam zrobić swoje bez nadmiernych dramatów.
Postanowiłam porozmawiać z Semara i Moną. One powinny dowiedzieć się jako pierwsze. Semara jest dla mnie ważne i wiem, że mimo oporów zrozumie moją decyzję. Za to Mona zna zakon Sipho i pomoże mi z załatwieniem paru spraw.
- Muszę wam coś powiedzieć. - Podeszłam do dziewczyn, które stały na zewnątrz przed budynkiem.
- O co chodzi Az? - Semara spojrzała na mnie zmartwiona. Myślę, że ona już wiedziała, co zamierzam.
- Oddam krew. - Westchnęłam ciężko. - Zrobię to, bo tak trzeba. I myślę, że poradzicie sobie beze mnie. Jednak ja, bez was już nie.
- Nigdy nie nauczysz się bycia egoistką. - Szatynka przytuliła mnie mocno. - Powiesz Curtisowi?
- Nie. Wtedy może chciałby mnie powstrzymać... Przekażę mu prawdę w inny sposób. Jednak tym zajmę się później. - Spojrzałam na wiedźmę. - Pomożesz mi to załatwić?
- Oczywiście. - Wiedźma zgasiła papierosa, spoglądając na mnie pustymi oczami. - Chodźmy. Nie ma czasu, by zwlekać.
Mona zaprowadziła nas do części budynku, w której przebywały wilki z zakonu zesłanych przez przodków. Jak zawsze poświęcono im wiele uwagi. To zabawne, że nawet kiedy nasz świat się kończy, oni muszą, mieć odpowiednie warunki.
- Nikt spoza zakonu nie ma prawa wstępu. - Wysoki mężczyzna stał przed drzwiami, pilnując porządku. - Nawet taka czarownica jak ty.
- A inny Sipho? - Podciągam koszulkę i pokazałam znamię. - Wpuść nas, bo ja nie mam całego życia.
- Was dwie wpuszczę. - Wskazał na Mare. - Jej nie.
- Spoko. - Dziewczyna podniosła dłonie w geście obronnym. - I tak nie mam ochoty tego słuchać. Zlokalizuje twoją rodzinę i będę pilnować, żeby się nie zorientowali. - Szatynka zniknęła za rogiem.
Mężczyzna wpuścił nas do środka. Sam apartament był iście królewski. Mnóstwo wygód i nowoczesnych rozwiązań. Im naprawdę należy się zbyt wiele. No bo bez przesady. Oni mają tylko znamiona na ciele.
Kobieta, która przestawiała się jako mistrzyni zakonna, siedziała na środku apartamenty i bacznie się nam przyglądała. Nim wiedźma zdążyła coś powiedzieć, zdecydowałam się zabrać głos.
- Nie mam czasu na bycie miła. - Wzruszyłam obojętnie ramionami. - To ja jestem rozwiązaniem naszego problemu. Jestem Sipho, którego krew może wyleczyć cały nasz gatunek.
- Dlaczego miałabym Ci wierzyć młoda wilczyco? - Kobieta podniosła się ze swojego miejsca i podeszła do mnie.
- Nic nie zamierzam ci udowadniać. - Wyprostowałam się dumnie. - Bo liczę, że masz na tyle rozumu, żeby wiedzieć, że nie jestem idiotką, która przychodzi, by wciskać Ci kit. A jeśli tak jest, to znaczy, że bagatelizujesz mnie jak wszyscy w moim życiu. Nie mam już siły ani chęci rozmawiać z takimi ludźmi.
Słyszałam, jak Mona wzdycha ciężko. Chyba nie była zadowolona z powodu mojego zachowana. Jednak miałam to gdzieś. Nie miałam ani czasu, ani ochoty na podchody.
- Od kiedy cię zobaczyłam wiem, kim jesteś. - Kobieta ponownie usiadła. - Czułam, że to Ty możesz być naszym rozwiązaniem. W końcu żaden zesłany przez przodków z naszego zakonu nie miewa ostatnio wizji. Więc to musiał być ktoś spoza niego.
- Jesteś spostrzegawcza. - Skrzyżowała ramiona na piersiach. - Jednak gadanie nas nie ocali.
- Jest Ci śpieszno, bo się boisz. Lękasz się tego, iż się rozmyślisz. - Ciemnoskóra wyciągła dłoń przed siebie. - Pokaż mi znamię.
Chociaż niechętnie to podwinęłam koszulkę. O dziwo tym razem znamię wyglądało dobrze. Chociaż jego stan nie jest moim aktualnym zmartwieniem.
- Nie chcesz o nim myśleć. - Przejechała palcami po moim znamieniu. - To młody alfa. Silny i pogubiony tak samo, jak i ty. Jesteście bratnimi duszami. Jednak on pogubił się między rozumem a sercem. Ty za to gubisz się we własnych pragnieniach. - Przyłożyła kciuk do znamienia. - On przy tobie umie wybrać serce, mimo że to nie zawsze słuszny wybór. Ty za to czujesz, że przy nim wiesz, czego chcesz. Uzupełniacie się.
- Mogłabyś skończyć z tą analizą mojego życia. - Przewróciłam oczami. - To i tak w tej chwili nie jest istotne.
- Pragniesz do niego wrócić i dlatego boisz się wahania. Ono mogłoby cię zgubić. - Zabrała swoją dłoń. - Od jutra zaczniemy pobieranie krwi. Osobiście wyznaczę do tego celu najlepszych ludzi.
- Wahanie to nie taki wielki problem. Gorsza jest chęć powrotu do tego, który nigdy cię nie pokocha. - Odwróciłam się, by udać się do wyjścia.
- Brak ci rozsądnego podejścia do miłości. - Kobieta nie zamierzała dać tak łatwo za wygraną. - Ona nie jest tak nagła. Nawet w więzi mate. I przede wszystkim musisz pamiętać, że on nie zawsze wybierze serce. A jeśli on będzie jedynym źródłem twojego szczęścia, to szybko zawiedziesz się na waszej miłości.
- Skąd samotna kobieta może tyle wiedzieć? - Odwróciłam się i spojrzałam na nią.
- Nie rozumiem, dlaczego obstawiasz, że jestem samotna. - Wyciąga w moją stronę dłoń a ja w jednym wśród licznych pierścionków rozpoznałam obrączkę. - Los lubi łączyć nas z tymi, których dopełniamy. To cała idea mate. Dopełniasz go genetycznie i emocjonalnie, chociaż tego drugiego nadal nie rozumiesz. Jesteś na to zbyt młoda i za mało doświadczona.
- Znalazła się pomoc dla udręczonych życiem nastolatek. - Parsknęłam rozbawiona.
- Azana dosyć. - Skarciłam mnie wiedźma zdegustowana moim zachowaniem. - Jej należy się odrobina szacunku.
- Jesteś młoda, ale charakterna. - Czarnoskóra poprawiła ciemne włosy zaplecione w warkoczyki. - Niewielu ma odwagę tak się do mnie odnosić. Jestem pod sporym wrażeniem. - Przyznała, czym kompletnie mnie zaskoczyła. - Masz siłę i charakter prawdziwej luny. Jednak, odpowiadając na twoja zaczepkę, to tak. Lubię pomagać młodym zagubionym wilkom. Często robicie głupoty, których potem żałujecie.
- Zalety młodości.
Opuściła apartament Sipho i wyszłam przed budynek. Usiadłam na murku, który przed nim stał i spojrzałam w niebo. Uwielbiam księżyc. Zresztą jak chyba każdy wilk. Położyłam się na betonie, by móc chociaż przez chwilę rozkoszować się pięknym widokiem.
- Tyle wokół trawy a ty leżysz na betonie. - Mara oparła się o murek.
- Daj mi spokój. - Podniosłam się na rękach i spojrzałam na nią. - To moja ostatnia noc wśród żywych. Daj mi się nią nacieszyć.
- Będzie mi ciebie brakowało. Nawet jeśli bywasz straszną suką. - Usiadła na murku.
- Hej na pożegnania jeszcze przyjdzie czas. - Przesunęłam się i położyłam głowę na jej kolanach. - A teraz po prostu cieszmy się tę chwilę. Bo już pewnie nigdy się nie powtórzy.
- Wiesz, jak pożegnasz się ze swoim mate. - Szatynka głaskała mnie po głowie, spoglądając w księżyc. - To w końcu nie będzie łatwe.
- Wiem, jak to zrobię. I wierz lub nie, ale to dzięki tobie.
Ostatni raz w życiu przyglądałam się satelicie ziemi, zatracając się we własnych myślach. Sporo musiałam sobie poukładać. Zwłaszcza w związku ze swoim mate i naszym pożegnaniem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top