5.1 Jak dziecko we mgle

„Granice odwagi są wyznaczone ścianami królewskich lochów".

– Król Henryk Drugi „Krnąbrny"


Orion siedział na kamiennej ławeczce. Przez otwarte drzwi domu wylatywały kuchenne zapachy: świeżego chleba, mięsa i przypraw, których nie potrafił nazwać. Węch podpowiadał, że czeka go smakowity obiad. Niestety kolejna porażka odniesiona naGwynntoniańskiej Uczelni Spraw Magicznych odbierała apetyt.

– Szybko wróciłeś.

Podniósł głowę. Romuald stał nad nim z założonymi rękami.

– Jak widać. Królewska biurokracja nie zna litości – odparł Orion.

– A król nie kwapi się z pomocą.

Orion wzruszył ramionami. Nie mógł ciągnąć dyskusji w takim miejscu.

– Idziemy na strych. – Romuald zdawał się czytać w myślach.

Korytarz prowadził do drabiny, z której skwapliwie skorzystali bracia. Rycerz zamknął właz i ruszył przed siebie. Drewniana podłoga trzeszczała przy każdym kroku. Kłęby kurzu tańczyły w promieniach słońca niczym płatki śniegu. Orion potknął się o stary garnek i musiał oprzeć się ręką o skos, aby nie upaść.

– Trzeba tu posprzątać – syknął z bólem.

– Zajmę się tym, kiedy wyjedziesz – odrzekł Romuald. – Na razie nieład jest nam na rękę. Nikt nie będzie tu łaził.

Orion zwalczył chęć przedrzeźniania brata i przestąpił nad zawiniątkiem okrytym prześcieradłem.

Huk.

– Szlag! – Romuald rozmasowywał kolano. – Naprawdę trzeba tu posprzątać...

Orion ominął wystający kawałek drewna, z którym zderzył się przed chwilą brat. Zatrzymał się przy starym stole i zdjął nakrycie. Mapa Agwynnii oraz notatki ciągle znajdowały się tam, gdzie powinny.

– Podsumujmy twoje dzisiejsze starania – zagadnął Romuald, siadając na malutkim taborecie.

– Kolejne fiasko – wycedził Orion. – Mimo wczorajszych zapewnień króla, kancelaria nie przygotowała jeszcze dekretów. Nikt również nie poinformował o niczym rektora. Co prawda udało mi się przedostać do biblioteki...

– Ale?

– Nie spędziłem tam dużo czasu. Wkrótce musiałem się wydostać tylnym wejściem, żeby nie ściągnąć kłopotów na bibliotekarza, który mnie wpuścił. – Przypomniał sobie przyjazną minę starszego mężczyzny w drewnianych okularach zaciśniętych na nosie. Nie pojmował, czemu ów jegomość zgodził się mu pomóc.

– Jak on się nazywa? – zainteresował się Romuald, chwytając pióro.

– Plato z Revilo.

– Z Revilo? Ciekawe jakim cudem znalazł się w Gwynntonian... – wymamrotał, zapisując.

– Czemu on tak bardzo cię interesuje?

– Czemu nie miałby? Znalazłeś człowieka przychylnego twojej sprawie. Szkoda, że tak późno, ale lepiej późno niż wcale. Jeśli mam zgadywać, sympatyzował twoim staraniom w czasie turnieju.

Orion podrapał się w potylicę. Zmarnował sześć dni na walkę z kancelarią królewską, choć rozwiązanie znajdowało się tuż pod nosem. Czemu był aż tak głupi?

– Nie przejmuj się – uspokajał Romuald. – Ważne, że go znalazłeś. Nawet jeśli kancelaria w dalszym ciągu będzie zwlekać, ja się zajmę sprawą Magicznej Uczelni, a pomoże mi w tym szanowny Plato.

Rycerz skinął głową. Jak dobrze, że postanowił zaufać Romualdowi.

– A co z Wilczym Kłem? – zapytał brat.

Orion wzruszył ramionami. Zabójcy potworów również nie zostali o niczym poinformowaniu, w związku z tym nie udało mu się zamienić słowa nawet z pomniejszym z dowódców.

– Dziwi mnie, że nie byli obecni na uczcie – wymamrotał Romuald. – Potwory oraz wszelkie inne nadprzyrodzone dziwactwa to ich działka. Czemu Artur nie skorzystał z ich pomocy?

– W dniu uczty pilnowali murów pałacu – przypomniał sobie Orion.

– A teraz?

– Wrócili do koszar.

– Dziwne... – mruknął Romuald. – Kolejna zagadka do rozwiązania później. Teraz skończył nam się bowiem czas. Jutro wyjeżdżasz. – Pochylił się nad mapą i wskazał miasto na dole. – Do Meredris. Na miejscu będziesz miał kolejną okazję, by wziąć na spytki któregoś z zabójców potworów.

Orion przytaknął. Bał się zaczepiać byle kogo z szeregów Wilczego Kła tuż pod samym nosem u króla, jednakże w Meredris mógłby podjąć kilka odważniejszych prób zdobycia informacji. Zwłaszcza że po wymianie słów ze zbrojnymi pilnującymi bram następców Wilków nabrał przekonania, iż nie jest tam mile widziany. Zupełnie jak gdyby ktoś poinstruował ich, by trzymali języki za zębami.

– Podróż zajmie do trzech tygodni – ciągnął Romuald. – Przydadzą się lżejsze ubrania, wszak to samo serce południa.

– Oby cholerna kancelaria wyrobiła się z dekretem – westchnął Orion. – Inaczej ta wyprawa nie będzie miała sensu.

– Jeśli się nie wyrobią, będzie trudniej, ale masz czas. Wierzę, że znajdziesz sposób, aby się przedostać do archiwów Magicznego Uniwersytetu, z pozwoleniem czy bez.

Orion nie potrafił się zdobyć na pozytywne myślenie, ale postanowił nie dyskutować. Sam widział jedynie piętrzące się problemy, dlatego też nie chciał zaćmiewać nastawieniem umysłu jedynej osoby, która szukała rozwiązań.

– Następny cel podróży: Wilhelm – wznowił brat, wskazując palcem miasto na górze mapy. – Kolejne miasto położone na samej granicy Starej Agwynnii, ale tym razem daleka północ. Czyli mus naszykować również i ciepłe szaty...

– Co wiesz o Wilhelm? – wtrącił się Orion.

– Zostało założone przez jednego z Siedmiu...

– Do rzeczy – wszedł mu w słowo, bezbłędnie wyłapując nudny książkowy ton, którego Romuald mimowolnie używał.

– Niekorzystne położenie i trudny klimat utrudniają handel oraz uprawę ziemi – ciągnął monotonnie brat. – Z tego powodu Wilhelm jest najmniejszy wśród Wilczych miast. Fortyfikacji Wilhelm dokonał Artur Drugi Rozsądny około stu lat temu, kiedy barbarzyńcy...

– Romualdzie, błagam cię.

– No to łaskawie sprecyzuj, co cię interesuje!

– Potomkowie założyciela, a cóż innego?! Zależy mi na osobach, które znają okoliczności śmierci Edwarda Wilhelma.

– Zadałeś nieprecyzyjne pytanie, otrzymałeś nieprecyzyjną odpowiedź – fuknął Romuald. – Zamiast się złościć, polecam popracować nad oratorstwem. W Wilhelm też będziesz pytał mieszkańców, co wiedzą o Wilhelm?

– No dobra, mądralo. – Orion wyprostował się i schował ręce za plecami. – Wczoraj dowiedziałem się od króla...

– Wiem...

– Nie przerywaj mi – skarcił brata. – Dowiedziałem się od króla, kim dokładnie była poprzednia ofiara Czarnego Rycerza.

– Orionie...

– Oczywiście chodzi mi o zamordowanego wojownika, nad którego zwłokami Czarny Rycerz został przyłapany na gorącym uczynku przez Artura Wojownika...

– Już zrozumiałem, nie ma potrzeby...

– OWYM WOJOWNIKIEM okazał się niejaki Edward Wilhelm. Daleki potomek samego Wilhelma Wielkiego...

– Elein Wilhelm – wtrącił się pośpiesznie Romuald. – Powinieneś się zainteresować Elein Wilhelm. Sprawdziłem drzewo genealogiczne rodu Wilhelma. Elein jest jedyną córką Edwarda.

– Gdzie znalazłeś coś takiego? – zdziwił się rycerz.

– W Wielkiej Bibliotece Artura Rozsądnego.

– Jutro będziesz musiał mnie ze sobą zabrać. Czuję, że zmarnowałem dzisiaj mnóstwo czasu, przeszukując bezmyślnie regały.

– Dobry pomysł – zgodził się Romuald. – Ułożenie ksiąg jest zorganizowane wedle pewnego sposobu, ale żeby się w tym odnaleźć potrzeba wprawy i wiedzy. Wielka szkoda, że dopiero teraz się tym zainteresowałeś.

Rycerz machnął tylko ręką. Nigdy nie zakładał, że kiedyś będzie szukał informacji o klątwach. Czy w ogóle dało się przygotować na coś takiego?

– Ród Wilhelmów jest potężny, choć nieszczególnie liczny – ciągnął Romuald. – Kiedy już się z nimi spotkasz, zachowaj ostrożność i pamiętaj o etykiecie.

– Oraz wiarygodnej historyjce – burknął Orion. – Nikt normalny nie uwierzy w bajki o nieśmiertelnym rycerzu.

– W sedno – przytaknął Romuald. – No dobrze, zostawmy to i skupmy się na klątwie.

– Po co? – zdziwił się Orion. – Przecież mielimy ten temat od tygodnia. Nie mam więcej spostrzeżeń, ty zapewne też nie...

– Otóż mam. – Romuald popatrzył na niego spode łba. – Ale zanim zacznę, pozwól, że coś ci uświadomię. Zapewne się nie zorientowałeś, ale przez ten tydzień usiłowałem nauczyć cię, jak się prowadzi śledztwo. Właśnie z tego powodu codziennie wracamy do tematu Czarnego Rycerza. Próbujemy ugryźć od każdej strony. Zacząłem nawet dziennik, w którym spisałem nasze tezy – dodał, wskazując notatki na stole. – Rozwiązanie nie pojawi się samo, Orionie. Nie mamy zielonego pojęcia o magii, ale jesteśmy uzbrojeni w rozsądek i logikę. Możemy też skorzystać z metodyk...

– Daruj sobie pouczanie – niecierpliwił się rycerz.

Czoło Romualda zmarszczyło się, upodabniając go do starca. To natychmiast uświadomiło Orionowi, że czeka go reprymenda.

– Nie cierpię, kiedy tak się zachowujesz. – Brat pokręcił głową z dezaprobatą. – Skoro w ten sposób stawiasz sprawę, nie mam wyboru. Jadę z tobą.

– Nie. Rozmawialiśmy już o tym.

– Kiedy nie próbujesz myśleć! Mam po prostu pozwolić ci rozwiązywać wszystkie problemy mieczem? Takie działania doprowadzą cię do grobu!

– Poradzę sobie.

– Niby jak? Nic nie wiesz. Nic nie umiesz. Jesteś jak dziecko we mgle!

– A ty jesteś nieuleczalnie chory! – uniósł się Orion. – Mam walczyć z Czarnym Rycerzem i jednocześnie cię niańczyć?!

Romuald poderwał się jak na sprężynie. Pięści miał zaciśnięte, oblicze blade. Usta drżały, jakby próbowały odpowiedzieć na obelgę, ale nie znajdowały odpowiednio plugawych słów.

– Przepraszam, Romek. – Orion spróbował go dotknąć, ale tamten zbił wyciągniętą dłoń.

– Powinienem ci przywalić – wycedził brat, dysząc wściekle. – Ale ten jeden raz będę ponad to. Jutro wyjeżdżasz, więc nie czas na niezgodę...

– Przesadziłem...

– Nie mam ochoty tego słuchać! Podzielę się spostrzeżeniami i na tym koniec. Nie będę z tobą gadał dłużej, niż jest to konieczne.

Orion potarł skroń. Sam był sobie winien. Z premedytacją uderzył w czuły punkt. Zrobił to w złości, ale nic go nie usprawiedliwiało.

– Czarny Rycerz skupia się wyłącznie na ofiarach klątwy. – Romuald czytał notatki. – Atakuje innych, jeśli staną mu na drodze, co potwierdzają obserwacje na uczcie oraz historia Pankracego.

Orion czuł dziwną satysfakcję za każdym razem, kiedy słyszał słowo „Pankracy". Tak postanowili nazywać Artura Wojownika, żeby zachować sekretność w sprawach dotyczących klątwy. Wybrał to imię tylko dlatego, że go bawiło. Drobna uszczypliwość względem króla była odpowiedzią na krzywdę, której przez niego doznał. Przypominała brudny bandaż założony na ropiejącą ranę.

– Każdy kolejny atak przybiera na sile – mówił coraz szybciej brat. – Częstość ataków wynosi jeden na rok. A przynajmniej tak było w przypadku Pankracego.

Ostatnie zdanie było dla Oriona nowością.

– Uważasz, że w moim przypadku może być inaczej? – zapytał.

– Potwierdzenie tej tezy zostawię tobie. – Romuald wstał i wyminął go, zmierzając do włazu.

Po chwili rycerz został sam. Był przekonany, że brat posiadał jakiś dowód, ale nie raczył się nim podzielić. Musiał mu zaufać albo...

– Jak dziecko we mgle – powtórzył z irytacją, po czym usiadł na taborecie i chwycił za pióro, które umoczył w kałamarzu. Postawił pytajnik przy zapisie „Częstość ataków wynosi jeden na rok". Co sprawiło, że Romuald podał to pod wątpliwość?

Analizował niedawną rozmowę z Arturem, by po chwili „odpłynąć na Zieloną Wyspę". Głowę miał pełną koni, zbroi, broni oraz pięknych pojedynków.

– Do Regnara. – Pacnął się w czoło. – Muszę się skupić. Czemu na Pankracego klątwa mogła działać inaczej? Może i jest najmożniejszy z możnych, ale na magię nie ma rady. Cóż może uczynić miecz przeciwko czarom?

Nagle przypomniał sobie walkę w sali tronowej.

– Może je spowolnić – odpowiedział na własne pytanie. – Strzeżone mury też się przydają. Księżniczka wspominała, że Pankracy spędzał dużo czasu zamknięty w gabinecie. Co jeśli Czarny Rycerz nie potrafił się do niego przedostać? Co jeśli Pankracy obserwował działania Czarnego Rycerza i unikał starcia?

Zadowolony z własnych wniosków Orion pogrubił pytajnik. Wytarł pióro, zakręcił kalamarz, a gdy notatki wyschły, zasłonił stół obrusem szarym od brudu i kurzu. Przesunął okrycie w taki sposób, żeby dziury pozostawione przez myszy znalazły się na krawędziach blatu.

– Orion! – Głos o ciepłej barwie dobiegał gdzieś z dołu.

– Lancelot... – wymamrotał.

Miał mieszane uczucia. Cieszył się, że przyjaciel wreszcie się pojawił, gdyż wcześniej obawiał się, że lord Hohenheim znowu go za coś ukarał. Z drugiej strony jeszcze nie wiedział, jak przekazać informacje o nagłej wyprowadzce z Gwynntonian, żeby nie wzbudzić podejrzeń.

– Piętrzące się kłamstwa – wycedził.

Poczekał, aż wołanie Lancelota się oddali i dopiero wtedy zszedł ze strychu. Kierował się za głosem przyjaciela, który prowadził przed dom. Otworzył drzwi i dostrzegł Lancelota klęczącego na zielonej trawie przy Eleonorze.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top