47.1 Łyżka miodu w beczce dziegciu
„Dużo problemów wymaga dużo alkoholu, więc lejże to piwo szybciej!"
– Anonim w karczmie „Lisek Chytrusek"
Orion opierał się o chłodną ścianę zamku i oddychał rześkim powietrzem. Początkowo gapił się na chmury płynące po firmamencie i zastanawiał, czy dzisiejszej zabawy przypadkiem nie zrujnuje deszcz. Jednakże wkrótce ponownie pojawiło się słońce, dlatego zmienił obiekt zainteresowania z nieba na ziemię. Teraz patrzył na służących szykujących stoły pod wieczorną zabawę. Jako miejsce przyjęcia Romuald wybrał plac ćwiczeń między skrzydłem zamku pełniącym funkcję wojskowych koszar oraz pięknym ogrodem Priscilli.
Znajoma sylwetka przemknęła między zielenią drzew. Orion zmrużył oczy i wypatrzył Elwirę, która żwawo podążała w kierunku południowego skrzydła zamku. Krótko się zastanowił, czy jej nie dogonić, ale zrezygnował. Słyszał od brata, że została zamkową kucharką. Początkowo nie był zadowolony z faktu, że Romuald zatrudnił jego gościa, później jednak dowiedział się, że sama o to poprosiła.
Drzwi zamku uchyliły się.
– Witam, przyjacielu!
Orion obrócił się, by zobaczyć uśmiechniętą twarz Lancelota.
– Wcześnie jesteś na nogach – pozdrowił go.
– Przyganiał kocioł garnkowi. Sam przecież tak długo tu stoisz, że lada moment zapuścisz korzenie i staniesz się częścią krajobrazu.
– Nieładnie podglądać ludzi przez okno – skwitował Orion kwaśno.
– A jeszcze gorzej przez dziurkę od klucza – zgodził się przyjaciel. – A zatem, Orionie, na co się tak gapiłeś przez cały ten czas?
– Na nic szczególnego. Po prostu rozmyślałem.
– Zapewne nad ubiorem na dzisiejszą ucztę? – Lancelot pokiwał głową z miną znawcy. – W tym sezonie w całym Gwynntonian najmodniejszym kolorem jest szlachetny błękit...
– Źle zgadujesz – przerwał mu Orion. – Zastanawiało mnie, jak zareaguje twój ojciec, gdy już oznajmisz mu, że wyruszasz ze mną w podróż pełną zaniedbywania obowiązków wobec rodu Wrony.
– To... wspaniałe pytanie – jęknął Lanc. – Być może już to zrobiłem?
Orion nagrodził go przeciągłym łypnięciem spode łba.
– Dobrze, masz rację! – skapitulował przyjaciel. – Jeszcze nic mu nie powiedziałem. Mam zamiar napisać list...
– Uuu... odważnie.
– Oj, zamknij się! – uniósł się Lancelot. – Przecież próbuję ci pomóc!
– Chciałeś powiedzieć sobie, mój ty dumny potomku Dirka Krwawego. – Orion wyszczerzył zęby, ale szybko spoważniał. – Dzięki, Lanc, naprawdę doceniam.
– No dobrze, już dobrze. – Lancelot machnął ręką z zakłopotaniem. – Masz rację, pomagam też sobie... Ale kto by się spodziewał? Jestem potomkiem Wilka!
– W rzeczy samej. – Orion nie podzielał entuzjazmu przyjaciela. – Skoro już tu stoimy jak dwa kołki... Może masz ochotę na krótki pojedynek ćwiczebny?
– Podziękuję. Wyczuwam chęć zemsty za śliwę pod okiem. – Lanc wskazał palcem oblicze rycerza. – Dzisiaj wieczorem wypadałoby prezentować się schludnie. Romek tak się starał...
– Jak ty mnie znasz. – Orion uśmiechnął się brzydko. – W takim razie pójdę spędzić troszkę czasu z Ellie. Moja twarz wreszcie wygląda na tyle przyzwoicie, że przestaliśmy się uczyć z niej kolorów. Jeśli chcesz, możesz wybrać się ze mną.
– Może później. Jestem umówiony na ćwiczenia z Elein.
Orion poczuł, jak sztywnieją mu mięśnie karku.
– Wspaniała dziewczyna – ciągnął Lancelot. – Chyba zaproszę ją dziś do tańca. – Nagle przyjrzał się uważniej przyjacielowi. – Co jest?
– Nic.
– Jesteś pewien? Trochę jakby zbladłeś.
– Jestem. – Orion z trudem przełknął ślinę. – Czas już na mnie.
– Dobra. Znajdziemy się później.
Orion przytaknął, po czym wyminął przyjaciela i schował się przed nim (i sobą) w zamku.
Reszta dnia minęła rycerzowi leniwie i przyjemnie. Spędził dużo czasu z siostrą, zamienił kilka słów z bliźniakami i Romualdem, odwiedził w stajni Bryna oraz dziadka w koszarach. Unikał natomiast Lancelota. W gruncie rzeczy przyjaciel nie był niczemu winny, a wręcz starał się mu pomóc i właśnie dlatego Orion wolał chwilowo widywać się z nim jak najmniej. Wpierw musiał okiełznać chaos w głowie, by nie pleść głupstw oraz zachowywać się godnie.
Po południu spróbował doprowadzić się do porządku, lecz przeszkodziła mu w tym Eleonora. Nie do końca rozumiał, w jaki sposób zaciągnęła go do swojego pokoju i czemu przyjął wciśniętą w dłonie książkę. Nie protestował, a wręcz przystąpił do czytania, kiedy siedząca obok Eleonora przyglądała się literom na kartkach. Wszelkie próby przyśpieszenia tej czynności były nagradzane oburzonymi piskami. Skapitulował i zaakceptował, że spóźni się na przyjęcie.
– Meredris orzekł hardo: „Nie będziesz już więcej zabijać. Nie będą przez ciebie po nocach płakać osierocone dzieci i rozpaczać wdowy. Z mej ręki spotka cię zasłużona kara!". Moriana zaśmiała się i cisnęła w bohatera błyskawicą. Bum! – krzyknął, a dziewczynka wzdrygnęła się z ekscytacji. – Ale zamiast w Meredrisa trafiła tylko w nicość. Wspaniały bohater był już przy niej ze śnieżnobiałą klingą. Przeszył złą wiedźmę jednym szybkim pchnięciem. Moriana klęła, prosiła, zaklinała, lecz wszystko to zdało się na nic w obliczu praworządności Meredrisa. Bohater rękojeści nie wypuścił, dopóki wiedźma ducha nie wyzionęła. Od tego dnia powrócił spokój na ziemię agwyńską, a złe czary sczezły już na zawsze. Oto największe dokonanie Meredrisa Wspaniałego, największego Bohatera wszech czasów.
– Jeszcze raz! Jeszcze raz!
– Eleonoro, czytałem to już drugi raz. Jaka była umowa? – Rycerz przyjrzał się dziewczynce surowo. Użył pełnej wersji jej imienia, co oznaczało, że nie ma zamiaru dłużej ulegać. Ellie pojęła to i zwiesiła nos na kwintę.
– Umówiliśmy się, że pójdę pobawić się z ciocią Derwą – odparła.
– Dokładnie. Romek bardzo się starał, organizując przyjęcie, a ja jestem już spóźniony.
– Dlaczego nie mogę pójść z wami?
– Bo to nie miejsce dla małych dziewczynek.
– Ale Elein będzie! Wiem, bo pytałam!
– Elein nie jest małą dziewczynką.
Ellie się zamyśliła.
– Elein jest duża – zgodziła się po chwili. – Często o ciebie pyta.
– Tak? Interesujące...
– Dzisiaj pytała mnie, jak długo się mną zajmowałeś. Powiedziałam, że od zawsze, bo zawsze byłeś przy mnie. Wtedy zrobiła się dziwna i zaczęła mnie przytulać. Lubię, jak przytula.
Gardło Orion się zacisnęło, jak gdyby utknęła w nim kula lodu. Schylił się i mocno objął małą. Przeżyje! Zrobi wszystko, żeby przeżyć!
Młody rycerz odprowadził Ellie do skrzydła służby. Aby przyśpieszyć czynność, posadził siostrę na barana, a sam truchtał korytarzami i pokojami, gdy przed jego oczami migały kolumny, witraże, stare meble i zbroje, a czasem obrazy. Na szczęście Derwa cierpliwie czekała w swoim pokoju, a gdy zobaczyła nadąsaną minę Eleonory, uśmiechnęła się i szybko wzięła ją za rękę. Ellie pomachała Orionowi na pożegnanie, gdy ten stanął w drzwiach i po raz ostatni przyjrzał się pokojowi starej służącej, aby ocenić, czy staruszce niczego nie brakuje. Miała solidne łóżko, a na nim cztery pierzyny oraz olbrzymią poduszkę. Naprzeciw stała wysłużona szafa z drzwiczkami, które się nie zamykały, dzięki czemu widział, że jest pusta. Najwyraźniej wszystkie rzeczy służącej znajdowały się w niewielkiej skrzyni pod oknem.
– Pusto tu – zauważył.
– Tyle mi wystarczy – mruknęła Derwa, a w jej głosie dało się usłyszeć irytację. – Umówiliście się z Romkiem czy co?
Orion uniósł brwi.
– Przyszedł tu wczoraj i wcisnął mi to. – Derwa wskazała na malowidło zawieszone na przeciw łóżka. Przedstawiało jezioro pośrodku lasu. – I co ja mam z tym robić?
– Czasem zerknąć, bo ładne – zażartował.
– Idź już. – Przegoniła go machnięciem ręki. – Bo głupoty pleciesz, a tu dziecko słucha.
Orion posłusznie zamknął za sobą drzwi, a wtedy puścił się pędem. Dotarł do swojego pokoju zdyszany, jak gdyby znowu uciekał przed Czarnym Rycerzem. Otarł się z potu i zaczął przebierać. Założył lnianą tunikę, proste spodnie i zielony płaszcz. Krótko ocenił swój wygląd. Nie był usatysfakcjonowany, ale nie miał czasu na dalsze poprawki. Wybiegł z pokoju.
Gdy dotarł na dziedziniec, wszyscy już zasiadali za ławami przy stołach. Romuald na jego widok uśmiechnął się z politowaniem.
– Niech zgadnę, Eleonora? – zapytał.
Orion machnął tylko ręką, próbując wyrównać oddech.
– Skoro jesteśmy już w komplecie, pozwólcie, że zacznę od krótkiego przemówienia. – Romuald wyprostował się. – Cieszę się, że jesteśmy w tak licznym gronie. Niestety, nie zaszczycił nas swoją obecnością mistrz Rob, ale na pocieszenie dodam, że obiecał pojawić się później. Pragnę wznieść toast! – wygłosił, a wszyscy powstali i unieśli kielichy pełne czerwonego wina. – Wypijmy za to, żeby na kolejnym przyjęciu nikogo z obecnych dzisiaj nie zabrakło! Zdrowie!
– Zdrowie! – zagrzmieli wszyscy chórem i osuszyli kielich jednym haustem.
– Muzyka! – Romuald klasnął w dłonie.
Natychmiast zabrzmiała żywa melodia grana przez kwartet muzyków, w skład którego wchodził niski dudziarz, młoda lutniarka, jeszcze młodsza dziewczyna z lirą korbową oraz jeden starszawy flecista.
Orion wreszcie znalazł okazję, by się rozejrzeć. Dzień powoli chylił się ku końcowi, ale podwórko było oświetlone pochodniami i ogniskami, na których służba przyrządzała mięso. Stoły ustawiono w kształt prostokąta bez jednej krawędzi, a na nich znalazły się pokaźne gąsiory czerwonego wina, małe beczki z piwem, pieczone kurczaki, talerze pełne plastrów smażonej cielęciny oraz wędzonej szynki, garnki z kaszą, ogromne misy pełne owoców i wiele więcej.
Orion obrócił głowę i wytrzeszczył oczy z wrażenia. Ogród wyglądał zupełnie inaczej niż z rana. Liczne lampiony rozwieszone między drzewami na sznurach oraz postawione przy rabatach z kwiatami kąpały okolice w ciepłym blasku setek świec. Krzewy i trawę przystrzyżono, tak że nie widział nawet najmniejszego chwasta.
Z trudem oderwał wzrok od ogrodu, by mimowolnie przyjrzeć się Elein. Zielona suknia mimo prostoty wykonania subtelnie podkreślała kobiece kształty. Bujna grzywa włosów, zazwyczaj ciasno splecionych opaską, tym razem swobodnie opadała na ramiona. Elein pomachała mu ręką, po czym podniosła się zza stołu i ruszyła w jego kierunku. Niestety drogę zagrodził jej Lancelot. Blondyn wystroił się w potwornie drogi renijski frak i dopasowane kolorem białe spodnie. Podjął z dziewczyną rozmowę, uśmiechając się nonszalancko.
Orion nie potrafił wyłapać poszczególnych słów, co potwornie go irytowało. Zamaszyście upił z kielicha, który okazał się pusty. Odstawił naczynie, po czym rozejrzał się po stołach, szukając trunku, który byłby w stanie zmyć z jego ust posmak goryczy. Jego oczy zatrzymały się na beczce, którą już raz miał przed oczami w lochach zamku. Podniósł się i podszedł do sąsiedniego stołu, następnie nalał sobie piwa do drewnianego kufla.
– Podzielisz się?
Orion się obejrzał. Jego wzrok zjechał w dół i na krótki moment zatrzymał się na masywnym dekolcie. W duchu stwierdził, że suknia Elwiry była zdecydowanie zbyt odważna.
– Miło cię widzieć. – Podał kobiecie kufel, a sobie nalał w następny. – Dlaczego właśnie piwo?
– Lubię piwo. – Elwira upiła łyk. – A niech mnie cholera! To „Czarny Bazyliszek" tej wydry Leo! Skąd to masz?
– Spadek. Leo nie żyje i postanowił mi coś zostawić.
– Sprawdzałeś, czy nie zatrute? – przestraszyła się.
– Sprawdzałem.
Krótka wymiana zdań ponownie przywołała wspomnienia przejść w Janeve, dlatego przez chwilę stali w posępnej ciszy.
– Dziękuję, że mnie zaprosiłeś – rzekła Elwira.
– Słyszałem, że miałaś kłopoty z nawiązaniem nowych znajomości. – Orion uśmiechnął się przyjaźnie. – Przyjęcie powinno w tym pomóc.
– Źle słyszałeś – odparła. – Jedyną trudnością, którą ciągle mam, jest pogodzenie się z faktem, że straciłam ojcowiznę.
– Jest w tym i moja wina. – Orion schylił czoło. – Dlatego chciałem ci przypomnieć, że nie musisz pracować dla mojego rodu. Możesz tu gościć, ile chcesz.
– Podziękuję – prychnęła. – Całe życie uczciwie pracowałam na swoje utrzymanie i niech tak zostanie. Zresztą płacicie wcale nie najgorzej.
– Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, zawsze służę pomocą.
– Ależ ty odpowiedzialny – jęknęła kobieta. – Doprawdy, nie obarczam cię winą za całe zajście. Jedyny winny... – Elwira spojrzała czujnie za plecy Oriona. – Właśnie tu idzie, a ja nie mam ochoty z nim rozmawiać.
Obróciła się i czmychnęła do ogrodu. Młody rycerz odprowadził ją wzrokiem. Mimo zapewnień Elwiry, ciągle czuł się zobowiązany. Sprawy w Janeve mogły potoczyć się znacznie lepiej, gdyby tylko...
Gdyby tylko co?
– Nie wiem – wycedził, skupiając się z powrotem na drewnianym kuflu. Gdy zbliżył naczynie do ust, stanął przed nim Olaf. Brodacz wyjął kufel z jego ręki i upił żarłoczny łyk.
– Nie ma sprawy. Pij moje piwo... – wyrzucił z siebie rycerz.
– Wspaniały trunek! Orzeźwia i świetnie smakuje. – Olaf ponownie upił z kufla. – Idealna goryczka... Słuchaj, wiesz, którędy udała się Elwira? Widziałem ją tu gdzieś chwilkę temu...
– Ogród. – Orion wskazał kierunek ręką. Olaf spróbował oddać kufel, ale rycerz powstrzymał go gestem: – Jest twój. Przyda się na drogę i na odwagę.
– Dzięki! Kiedy wrócę, będziemy pić, jakby jutro miało nie nastąpić! – rzucił na pożegnanie i pospieszył w stronę drzew i lampionów.
Orion obrócił się, wziął czysty kufel i ponownie go napełnił. W międzyczasie czujnie wypatrywał kolejnych nieprzewidzianych sytuacji, które mogłyby mu utrudnić skosztowanie trunku Leo. Wypatrzył kuśtykającego Dresta, który zmierzał w jego stronę. Westchnął i przezornie napełnił drugie naczynie. Następnie sam udał się do dziadka.
– Cieszę się, że jednak przyszedłeś. – Orion uśmiechnął się i wręczył Drestowi kufel. – Zdrówko!
– Ty mi tu nie zdrówkaj! – Brew Dresta nad pustym oczodołem lekko drżała. – Słyszałem o twoich wymysłach. Dziewczynka? Szermierzem?! Nie do pomyślenia!
– Dziadku, nie bądź taki. – Orion machnął lekceważąco ręką, mimo że po jego skroni płynęły zdradzieckie krople potu. – Za twoich czasów był przecież moment, gdy kobieta na tronie była czymś nie do pomyślenia.
– Ty mi oczu nie zamydlaj! – warczał Drest. – Szlachetna Aria a Eleonora herbu Niedźwiedź to są zupełnie różne przypadki. Aria nie walczyła bezpośrednio z wrogiem.
– Bo nie umiała. Ale wojowała każdym sposobem, którym mogła. Jestem przekonany, że gdyby potrafiła walczyć mieczem, walczyłaby też mieczem.
– To... – zastanowił się Drest . – Brzmi jak ona... Nie, nie, nie... Ellie ma dopiero sześć wiosen!
– Mieliśmy z Romkiem mniej, gdy po raz pierwszy dałeś nam w ręce drewniane miecze.
– Tak? – zdziwił się Drest i napił się z kufla. – Och! Cóż za świetne piwo! Przypomina czasy młodości... Pamiętam, jak kiedyś... – Staruszek umilkł, a na jego obliczu zagościła podejrzliwość. – O czym przed chwilą dyskutowaliśmy?
– O piwie – odparł chytrze Orion. – Mówiłeś, że piłeś lepsze. Ja twierdziłem zaś, że jest to niemożliwe.
– Patrzcie no tylko na tego smarka! – oburzył się dziadek, unosząc pięść. – Jeszcze mleko pod nosem nie wyschło, a będzie bajki rozpowiadał. To piwo może i jest dobre, ale nie podlega dyskusji, że piłem lepsze. Spójrz na mnie! Ile mam lat? – Jego mina nagle spoważniała. – Ile ja właściwie mam lat?
– Za dużo – zaśmiał się Orion.
Drest wykrzywił usta i nagle ryknął śmiechem.
– Nie da się zaprzeczyć! – zagrzmiał i osuszył kufel jednym haustem. Następnie krzepko trzasnął młodzieńca w bark: – Baw się dobrze, młody! Pokręcę się tu trochę, a potem idę spać.
Orion odetchnął z ulgą, widząc, jak dziadek zmierza do Romualda. Przez tę dyskusję zaschło mu w ustach. Łapczywie skosztował piwa i aż przymknął oczy, delektując się głębokim smakiem. Gdy ponownie otworzył powieki, znowu dostrzegł Lancelota i Elein. Dziewczyna się uśmiechała, prezentując śnieżnobiałe uzębienie.
Orion zacisnął usta. Zdecydowanie potrzebował więcej alkoholu. Ruszył z powrotem do beczułki, nalał sobie, wypił jednym haustem i usiadł za stołem. Spróbował kilku różnych przystawek, ale najbardziej przypadły mu do gustu kanapeczki z serem, orzechami i rodzynkami. Było to tak dziwne połączenie, że poświęcił chwilę, studiując kolejne warstwy przystawki.
Gdy się nasycił, popatrzył za bratem, starannie unikając miejsca, w którym znajdowali się Elein i Lanc. Romuald żywiołowo dyskutował z komendantem Troyem. Rycerz napełnił dwa kufle piwem i udał się do nich. Na miejscu odchrząknął i postawił napoje przed każdym z mężczyzn.
– Orion! – przywitał go Romuald. – To dla mnie? Dzięki!
– Umiesz zrobić wejście! – ucieszył się Troy, wstając zza stołu i ściskając rycerzowi przedramię.
– Jak idzie komendantowanie? – zapytał Orion.
Troy otworzył już usta, żeby odpowiedzieć, ale urwał w pół słowa, słysząc odległe wołanie.
– Troooy! Chodź się siłować na rękę! – krzyczał Damian. – Chyba chciałeś się odegrać?! Nie mów, że strach cię obleciał?!
– Proszę mi wybaczyć. Muszę pokazać nowym rekrutom, co i jak. – Troy poderwał się z miejsca. – Inaczej zaśpiewasz, kiedy urwę ci rękę! – warknął, zmierzając do wyszczerzonych bliźniaków.
– No i zostaliśmy sami – podsumował Orion, przejmując kufel Troya. – Swoją drogą, pochwalam wybór komendanta. Troy od lat jest najlepszym strażnikiem. Dziadek piekielnie dobrze go wyszkolił.
– I właśnie dlatego bardzo dobitnie mi go zasugerował.
– Oho... – Rycerz uniósł wysoko brwi. – To chyba pierwszy raz, gdy staruszek zrobił coś takiego.
Orion przyjrzał się raz jeszcze komendantowi siłującemu się na rękę z Damianem.
– Teraz żałuję, że nie miałem okazji z nim dłużej porozmawiać – mruknął.
– Uczta dopiero się zaczęła. Zresztą od rozmawiania masz mnie. Ostatnio nie mieliśmy okazji na porządną pogawędkę.
– Bo masz dużo roboty. Nie przepracowujesz się?
– Coś ty. Odkąd obróciłeś w pył nasze problemy finansowe, życie stało się prostsze. Istnym zbawieniem jest też mistrz Rob. Już sprzedałem kilka jego pomniejszych wynalazków za niebotyczną kwotę.
– Ktoś w tym kraju jest zainteresowany wynalazkami? – zdziwił się Orion.
– Głównie khirhajscy kupcy.
– No tak... Mały Khirhais ma potencjał. Jeśli Agwynnia nie zmieni swojego podejścia do nauki, może być krucho.
– Zapominasz, że na wojsko Arturowi Trzeciemu nigdy nie żal monet. Ale dość o polityce. Zdrówko. – Romuald uniósł kufel, w który jego brat bez wahania stuknął.
Jak tylko skończyli pić, Orion wstał i odmaszerował bez pożegnania. Zdawał sobie sprawę, że zaskoczył tym zapewne Romualda, ale właśnie taki miał cel. Chwycił z sąsiedniego stołu beczułkę „Czarnego Bazyliszka", wrócił do brata i postawił zdobycz przed nim.
Romuald zachichotał.
– No i czego rżysz? Lepiej polewaj, póki zimne.
Romuald, wciąż się śmiejąc, nalał sobie i bratu.
– Chcesz mnie upić? – fałszywie się oburzył.
– No pewnie. Lekko wcięty jesteś znacznie lepszy – zakpił Orion. – Robisz mi mniej życiowych wykładów i zachowujesz się, jak na młodszego brata przystało.
– To nie moja wina, że jesteś dobry tylko w machaniu mieczem. – Romuald rozłożył ręce. – Gdybyś za młodego mniej się bił, a więcej czytał...
– Pij, pij, mądralo. Musimy wyrównać poziom tej dyskusji.
Romuald posłusznie się napił, a jego spojrzenie zaczęło się rozmazywać.
– Widziałem, że dopadł cię Drest – rzekł, sięgając po kawałek pieczonej kuropatwy. – Jak ci się udało przekonać starego uparciucha?
– Nie udało. Zwyczajnie zmieniłem temat. Drest jest już stary i łatwo zakręcić rozmowę tak, żeby zgubił wątek.
– Oż ty! To jest poniżej pasa! – żachnął się Romuald i w oburzeniu osuszył kufel do dna. – Jesteś rycerzem, czyli wzorcem. No wiesz... tradycja, honor, ojczyzna i... i uczciwość... chyba?
– Na wojnie wszystkie chwyty dozwolone. – Orion napił się piwa. – Zresztą ty mi tu nie chrzań o uczciwości. Drest mi się skarżył, że próbowałeś mu w nocy założyć na nogę ten metalowy wynalazek mistrza Roba.
– To się nazywa stabilizator! I raz mi się udało. Dziadek chodził cały dzień i zachwalał, jak to mu kolano dobrze służy, aż się zorientował. Od tej pory jest tak cholernie czujny, że nie ma szans na podejście.
Romuald uzupełnił dwa kufle. Rycerz zerknął na niego z obawą. Już się lekko chwiał, bo przecież nie miał głowy do picia. Kilka piw w zupełności wystarczało, żeby ułożyć go pod stołem.
– Orek... powiedz mi tak, ale tak szczerze mi ty powiedz... Czy nie masz mi za złe?
– Romek, co mam niby mieć za złe? To, że świetnie zajmujesz się naszym majątkiem? Czy być może to, że jesteś moim najlepszym informatorem w wiadomo jakiej sprawie?
– Właśnie do tego piję! – prychnął brat i osuszył kufel. – Bijesz się z tym czarnym cholerstwem całkiem sam... A przecież ja też mam ręce i nogi. Przecież mogę pomóc bardziej bezpośrednio... Wiesz przecież, że też całkiem nieźle ciacham mieczem. Sam mnie chwaliłeś!
– Bo to prawda. Masz technikę, której mógłby pozazdrościć sam Lancelot, ale w podróży często bywa tak, że trzeba nocować pod gołym niebem albo w jakichś obskurnych karczmach z byle jakim jadłem. Sam wiesz, jak by się to dla ciebie skończyło.
– No niby wiem, ale... Ale na-prawdę nie masz mi za z-złe? – bełkotał coraz mniej składnie.
– Romek, przecież jesteś moim ulubionym młodszym bratem. Jak mogę mieć ci za złe?
– Naprawdę tak uważasz? – rozczulił się tamten. – Naprawdę?
– Naprawdę, w końcu nie mam innego. – Rycerz szybko przepił swoje słowa piwem.
– Orek... ja, naprawdę... – Romuald dygotał ze wzruszenia. – Naprawdę... muszę się przejść. Za dużo piwa... Mój bie-edny pęcherz. – Pośpieszył chwiejnym krokiem do nieoświetlonej części ogrodu.
– Szeeefieee! Chooodź!
Orion znalazł wzrokiem machających do niego bliźniaków. Chwycił ze stołu jabłko, które następnie ugryzł, i ruszył do braci.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top