34.1 Władca Popiołów
„Bezpieczny król to dobrze poinformowany król".
– Król Henryk Drugi Krnąbrny
Lord Derek patrzył pustym wzrokiem na piękny miecz rodowy, który należał do jego zmarłego syna, nie zwracając uwagi na nieludzkie krzyki. Jego syn był martwy. Krew z jego krwi. Następna głowa rodu. Jedyny dziedzic.
Zdziwił się, dostrzegając na ostrzu mokre ślady. Dotknął kącików oczu, ocierając świeże łzy. Potępiał swoje zachowanie. Nie czas na lamenty. Wszak morderca jeszcze nie został ukarany! Uczepił się tej myśli niczym tonący brzytwy i poczuł, jak rozpacz ponownie zamieniła się w gniew. Gniew był dobrym uczuciem. Motywował do działania.
Derek ostrożnie odłożył miecz. Wstał, rozprostował się, dopiero wtedy podszedł do nagiego mężczyzny wijącego się na metalowym krześle. Oparcie oraz siedzisko pokrywały szpikulce, które wbijały się do krwi w ciało mężczyzny. Kat klęczał za krzesłem i dorzucał rozżarzone węgle do piecyka będącego częścią narzędzia tortur.
– Kto zabił mojego syna? – zapytał Derek.
Torturowany odpowiedział mu szlochem i bełkotem.
– Ocuć go! – rozkazał Derek.
Kat wyjął Grega z krzesła i przerzucił przez ramię, by zanieść na brudną od krwi pryczę. Starannie opatrzył oparzenia oraz rany kłute, a na koniec podniósł nogi najemnika do góry.
Derek cierpliwie przyglądał się całemu procesowi. Sięgnął po wachlarz, z którego natychmiast zrobił użytek. W pomieszczeniu śmierdziało dymem, potem, moczem i krwią, jednakże nie miał zamiaru otwierać grubych drzwi. Gdyby spróbował, krzyki niosłyby się po całej posiadłości.
Greg otworzył szeroko oczy. Spróbował się podnieść, lecz ciało odmówiło posłuszeństwa. Opadł na koję bez sił i załkał. Kat dał znak Derekowi, mimo że ten nie potrzebował dodatkowej zachęty. Szlachcic kroczył wolno, głośno uderzając obcasami o podłogę. Greg wzdrygał się przy każdym stąpnięciu. Stary arystokrata pochylił się nad nim niczym cień śmierci.
– Kto zabił mojego syna? – zapytał.
– To wszystko jego wina... – mamrotał mężczyzna. – Och, Igor... Nie tak miało być! To wszystko jego wina...
– Czyja wina? – zapytał Derek.
– Orion... Orion herbu Niedźwiedź... – majaczył Greg. – To wszystko jego wina... och, Igor...
Na ustach Dereka zatańczył uśmiech, który potrafiłby zamrozić wulkan. Jego podejrzenia okazały się słuszne. Tak bardzo żałował, że wcześniej posłuchał bliźniaków i nie zajął się problemem należycie. Zrobił się zbyt miękki. Popełnił błąd w osądzie, który kosztował życie jego syna. Na samo wspomnienie o braciach zrobiło mu się gorąco ze wściekłości.
Spojrzał na kata i wskazał na krzesło przesłuchań. Oprawca rzucił się wypełniać polecenie. Chwilę siłował się z tuszą najemnika, by w końcu ponownie przerzucić go sobie przez ramię. Greg próbował się szarpać i wyrywać, ale jego próby wzbudzały wyłącznie politowanie. Wkrótce zaczął zawodzić jak skrzywdzone dziecko. Nie trwało to długo. Jak tylko węgiel zapłonął w piecyku, lamentowanie zamieniło się w przyjemny dla ucha wrzask.
Lord Derek usiadł na fotelu, krzyżując nogi. Pozwolił oczom nacieszyć się bólem i rozpaczą najemnika. Wreszcie powtórzył pytanie, które zadawał tej nocy już dziesiątki razy:
– Dlaczego nie broniłeś mojego syna własnym życiem?
Odpowiedział mu zachrypnięty krzyk, co go niezmiernie ucieszyło. Od zawsze uważał, że cierpienie uszlachetnia. Tylko cierpieniem można było zmyć grzechy, a ogromne grzechy wymagały ogromnego cierpienia.
Lord Derek pozwolił umysłowi wrócić do układania ostatnich wydarzeń. Musiał znaleźć wszystkie miejsca, w których popełnił błędy.
Tragedia zaczęła się w momencie, gdy do jego pracowni wparował Greg.
– Próbowałem go zatrzymać, ale twierdzi, że to sprawa najwyższej wagi. – Ochroniarz porzucił swój post i również wmaszerował do pomieszczenia.
– I oby miał rację! – warknął Derek.
– Panicz Artur... – Greg się zapowietrzył. – Panicz Artur...
– Mów! – Derek uderzył pięścią o blat stołu. Nie chciał wierzyć przeczuciom. Musiał usłyszeć, żeby uwierzyć.
– Panicz Artur nie żyje...
– Powtórz – rozkazał Derek głosem tak zimnym jak bryła lodu.
– Panicz Artur nie żyje. Elwira skierowała nas do karczmy „Lisek Chytrusek", a w niej...
Greg nie zdążył zakończyć. Ochroniarz powalił go na podłogę i docisnął kolanem, po czym zerknął na lorda Dereka.
– Do lochów – zawyrokował szlachcic. – Każ katowi go rozgrzać. Utniemy sobie w nocy długą pogawędkę.
– Wasza Miłość... – Greg stęknął. – Przecież jestem niewinny!
– Niewinny? – Mięsień pod lewym okiem Dereka zaczął niekontrolowanie drżeć. – Mój syn nie żyje! A to znaczy, że zawiodłeś! Miałeś go bronić życiem, ty psie parszywy!
– Wasza Miłość...
– Zabierz go, bo zabiję! – Derek cały dygotał ze wściekłości, lecz myślał trzeźwo. Ukarze najemnika później, gdy już zrobi, co trzeba.
Greg zaczął się miotać. Udało mu się zrzucić z siebie kolano ochroniarza, a nawet obrócić na plecy. Derek przyglądał się jego staraniom, czekając na właściwy moment. Niechaj uwierzy, że słodka wolność jest na wyciągnięciu ręki. Niechaj wije się na haczyku. Dopiero wtedy ugasi płomyk nadziei.
Greg stanął na nogach. Odepchnął ochroniarza, rzucając się do ucieczki.
– Straż! – zawołał Derek.
Greg zdążył wybiec z pracowni, ale nie zniknąć z oczu. Zbrojni nawalili się na niego i rzucili na ziemię, aż huknęło. Wykręcili mu ręce za plecami, zmusili do wstania. Zamarli, czekając na dalsze polecenia. Kapitan Paul, którego oddział dokonał zatrzymania, stanął w drzwiach i zasalutował.
– Do lochu z nim! – wycedził Derek. – Wejdź do środka, Paul. I zamknij drzwi. Mam zadanie.
Śpieszył się w rozkazach, nie marnując ani słowa. Pięciu najemników uda się do gospody „Królowa" i sprowadzi zdradziecką karczmarkę do lochów posiadłości. Sam natomiast pojedzie wraz z oddziałem kapitana Paula pod drzwi karczmy „Lisek Chytrusek".
Szczegóły podróży się rozmazywały. Pamiętał jedynie, jak chwycił za miecz i przywiązał pochwę drżącymi palcami do pasa, a później twarde siodło, świst chłodnego powietrza w uszach oraz krzyki zbrojnych przepędzających nielicznych przechodniów.
Wspomnienia znowu stawały się wyraźne przy samej gospodzie. Rozdygotana dziewka karczemna rozmawiała z kapitanem straży królewskiej tuż przy otwartych na oścież drzwiach oberży. Wokół nich tłoczyli się okoliczni rzemieślnicy, wsłuchując w zeznania. Derek wskazał Paulowi gapiów. Mężczyzna natychmiast wydał kilka krótkich poleceń, a oddział najemników zaczął spychać ludzi na boki.
Derek skorzystał z utworzonego w ten sposób przejścia. Zatrzymał się przed kapitanem straży królewskiej, którego pozdrowił kiwnięciem.
– Wasza Miłość. – Kapitan zasalutował.
– Chcę pogadać z kapitanem Konradem na osobności. – Derek zmierzył dziewkę karczemną wzrokiem nietolerującym sprzeciwu. Dziewczyna dygnęła, po czym czmychnęła w sam środek wzburzonego tłumu pomstującego na najemników. – Co się tutaj dzieje?
– Morderstwo i podejrzenie zaginięcia, Wasza Miłość.
– Podejrzenie? – zdziwił się Derek.
– Dziewka upierała się, że karczmarz miał dzisiaj pilnować gospody. – Konrad machnął ręką. – A ja stawiam głowę, że jest na turnieju.
– Czy karczma jest już pusta?
– Przegoniliśmy domowników. W środku nie ma nikogo.
Lord Derek wykrzywił wargi. Zbyt dobrze znał leniwą naturę Konrada. Przypominał tę jedną niemrawą służkę, która nigdy nie wycierała kurzu za meblami bądź pod łóżkiem. Zapewne przegapił mnóstwo poszlak i nawet nie zajrzał do zamkniętych pokoi.
– Ile mam ci dać, żebyś zostawił sprawę w spokoju? – Derek wyjął spod płaszcza sakiewkę i zważył w dłoni.
– Wasza Miłość... – Kapitan wskazał dyskretnie na zebranych robotników.
Tłum obchodził Dereka jak zeszłoroczny śnieg. W każdy inny dzień spróbowałby subtelności, lecz nie dzisiaj. Musiał się upewnić, że Greg kłamał. Artur nie mógł zginąć! Nie mógł!
– To jest wewnętrzna sprawa rodu Czapli. – Rozwiązał sakiewkę, demonstrując kapitanowi złotą zawartość. – Ile chcesz?
Konrad stał osłupiały, gapiąc się to na sakiewkę, to na tłum.
– Czy tyle wystarczy? – Derek wcisnął mu w ręce mieszek pełen monet.
Kapitan Konrad zajrzał do środka, oblizując wargi. Dłużej się nie wahał.
– Śledztwo przejmuje Jego Miłość, lord Derek! – krzyknął Konrad, przywiązując sakiewkę do pasa. – Ma wszelkie niezbędne ku temu dokumenty! – dodał w kierunku niechcianej widowni.
– Oż ty sprzedajna kurwo! – krzyknął stary robotnik, a jego znajomi gorączkowo przytaknęli. – Ludzi mordują, a ty łapówy bierzesz?!
Kapitan zawołał gestem pozostałych strażników królewskich. Razem naparli na tłum.
– Rozejść się! To jest prywatne śledztwo rodu Czapli, nic tu po was! – wrzeszczeli.
– Ale to z prawem niezgodne! Ludzi mordują, a wy nic robić nie będziecie?
– Lać po ryjach tych, co się stawiają! – ryknął kapitan Konrad.
Wcielona w życie groźba podziałała. Okładani pałkami robotnicy zaczęli pierzchać, odciągając ze sobą poszkodowanych. Wkrótce okolica znowu świeciła pustką.
– Moi najemnicy zajmą się resztą – oznajmił Derek. – Nie chcę tu widzieć żadnego patrolu straży aż do zmierzchu. Czy to jasne?
Kapitan Konrad zasalutował. Następnie ustawił strażników w dwa równe szyki, stanął na czele i poprowadził w stronę wieży zegarowej. Derek również nie zwlekał. Kilka szybkich poleceń i najemnicy już krzątali się wokół karczmy jak mrówki. Sam zmierzał do środka, aż jego uwagę przykuła żółta chusta zaczepiona do szyldu z rysunkiem lisa.
– Kurwa, to Igor...
Derek znalazł wzorkiem najemnika, który to powiedział. Zbrojny stał jak wryty na środku gospody, zagradzając widok. Szlachcic zepchnął go z drogi, po czym wskazał palcem na niemal pionowe schody, wydając mężczyźnie nieme polecenie. Przykucnął przy zwłokach i uważnie je zbadał. Trup miał przekłutą tętnicę, z której nic się nie sączyło. Na brudnym od krwi napierśniku nie dało się już dostrzec białej Czapli, jedynie skrzydło i uniesiony dziób.
– Przeszukać karczmę – rozkazał Derek najemnikom za jego plecami. – Macie wywrócić wszystko do góry nogami!
Najemnicy rzucili się wypełniać polecenia. Derek sięgnął do pasa i wyciągnął nóż. Dotknął ostrzem oblicza zmarłego Igora.
– Wasza Miłość...
Derek z trudem oderwał się od swojego zajęcia. Najemnik, który go zawołał, zamarł na schodach, a jego twarz straciła kolory. Starał się unikać spojrzeniem zakrwawionego noża oraz pokiereszowanej twarzy zmarłego.
– Co masz? – Derek otarł ostrze o zwłoki.
Zbrojny zszedł na dół, nie odrywając oczu od podłogi. W dłoni ściskał miecz rodowy Artura, który podał Derekowi. Dopiero wtedy zwymiotował.
– Słabeusz! – warknął arystokrata. – Przynosisz mi wstyd!
Pragnął powiedzieć znacznie więcej, być może wręcz spoliczkować wrażliwca, niestety na schodach pojawił się kolejny najemnik, który prowadził łysego mężczyznę o sylwetce baryłki w szarym od brudu fartuchu. Derek wskazał ciągle blademu najemnikowi drzwi, a sam poczekał, aż mężczyźni zejdą na dół.
– Kto to? – zapytał.
– Leżał związany w pokoju na... – Wzrok najemnika padł na okaleczoną twarz Igora. – Na górze.
Łysy również popatrzył, a widok powalił go na kolana i wywrócił zawartość żołądka prosto na fartuch. Mięsień pod lewym okiem Dereka zadrżał. Szlachcic nie znosił słabości. Mężczyzna klęczący przed nim wzbudzał jedynie pogardę.
– Kim jesteś? – zapytał Derek.
– Karcz... Karczmarzem, panie... – wybełkotał mężczyzna.
Derek musiał przyznać, że nie docenił poziomu niekompetencji kapitana Konrada. Jak mógł przegapić zaginionego, gdy ten znajdował się tuż pod nosem?
– Dlaczego byłeś związany? – Kucnął przy karczmarzu, podniósł palcami jego podbródek. Wreszcie widział wyłupiaste oczy mężczyzny, w których czaił się brzydki strach.
– Zbóje, panie... Zbóje weszli do karczmy. Gości mi napadli, ale tamci wcale lepsi nie byli, bo jednego z nich zabili, a potem się ze zbójami zgadali i mnie związali.
– Kogo zabili? – Derek wskazał palcem zwłoki Igora. – Jego?
Karczmarz podążył wzrokiem za gestem. Był to błąd. Zbladł jeszcze bardziej, lecz zanim zwymiotował, Derek chwycił jego twarz dłonią i obrócił w bok.
– Skończyłeś? – zapytał, wycierając dłoń chusteczką, którą podał następnie najemnikowi.
Łysy karczmarz długo łapał oddech. Wreszcie odważył się znowu spojrzeć na Dereka. Skinął głową.
– Czy to jego zabili? – Szlachcic ponownie wskazał zwłoki.
– N-nie wiem... P-p-panie – wyjąkał gospodarz. – N-nie roz-rozpoznaję tw-twarzy.
Derek zostawił na moment karczmarza i uklęknął przy zwłokach, przyglądając się swojemu dziełu. Istotnie, zapomniał się. Tak bardzo uszkodził zdradzieckie oblicze Igora, że teraz sam nie potrafił go rozpoznać.
– Jak wyglądał zamordowany? – zapytał. – Opisz mi go.
– J-ja żem go nie... nie widział, b-bom na za-zapleczu żem się... chował. Słyszałem je-jeno, jak go A-Arturem wołali.
Lord Derek z rozmachu wbił nóż w oko trupa.
– GDZIE ON JEST?! – Poderwał się, chwytając za kołnierz karczmarza. – GDZIE? – Przewrócił go i potrząsnął z taką siłą, że potylica mężczyzny stuknęła o kamienną posadzkę.
– Do piwnicy go za-zabrali. Sły-słyszałem, jak żarty o tym rzucali... – paplał karczmarz.
– Sprawdźcie piwnicę! – rozkazał szlachcic kilku najemnikom, którzy natychmiast rzucili się na zaplecze.
Podniósł się na nogi i poprawił swój aksamitny płaszcz, żeby znowu wyglądać dostojnie. Popatrzył na karczmarza, który coraz bardziej kurczył się w oczach.
– Po co zawiesiłeś żółtą chustę na szyldzie? – zapytał.
– C-co?
– Chusta, kmiocie! Po co wieszałeś ją na szyldzie?!
– N-nie w-wieszałem! Nie wieszałem!
Derek krótko się zastanowił i doszedł do wniosku, że karczma została oznakowana przez morderców. Próbowali kogoś uprzedzić, a więc musiał zadbać, aby to się nie udało.
– Wyjdźcie na zewnątrz i zdejmijcie z karczmy wszystkie żółte chusty! – ryknął. – Jeśli znajdę chociaż jedną, wychłoszczę!
Tupot stóp. Trzaśnięcie drzwi. Krzyki na zewnątrz. Najemnicy nie marnowali czasu. Gdyby się odważyli, pożałowaliby, że się urodzili! Derek oklapł na ławkę przy jednym ze stolików. Zżerał go niepokój. Ciągle nie chciał uwierzyć, że Arturek zginął, ale coraz trudniej przychodziło mu okłamywanie samego siebie. Zerknął na karczmarza. Musiał wydusić z niego wszystko, zanim sam pogrąży się w rozpaczy.
– Chodź tu – polecił, kiwając wskazującym palcem. – Usiądź. – Wskazał miejsce naprzeciwko.
Łysy niechętnie skorzystał z zaproszenia. Cały się trząsł niczym przemoczony pies. Godne pożałowania! Nic dziwnego, że skończył, pracując w tak podłym miejscu!
– Spójrz mi w oczy – polecił Derek. – A teraz opisz mi, kim byli klienci, którzy przysporzyli ci tylu kłopotów. – Silił się na wyrozumiałość, której w sobie nie miał. Już dawno postanowił, że jeśli dostrzeże choćby cień kłamstwa w wyznaniach mężczyzny, urządzi mu najprawdziwsze piekło. Kat w lochu chętnie zajmie się kolejnym parszywcem, a on będzie patrzył. Kiedyś robił to sam, niestety wiek odebrał precyzję rękom oraz niezbędną cierpliwość.
Karczmarz odczytał jego prawdziwe intencje. Tego Derek był pewien. Widział to w jego wytrzeszczonych ze strachu oczach, czuł w kwaśnym smrodzie potu. Mężczyzna zaczął paplać. Mówił szybko, jąkając się i potykając o słowa. Opisał wygląd Oriona herbu Niedźwiedź, niejakiej Elein ze słynnego rodu Wilhelmów oraz jej przybocznego Olafa. Podzielił się nawet przemyśleniami na ich temat. Na codzień, gdyby Derek usłyszał prostaka besztającego szlachetną krew, zdzieliłby go w pysk, lecz tym razem odważna mowa była świadectwem prawdy. Gospodarz bał się zataić choćby i najpodlejszą z opinii. Wolał zaryzykować, niż sprawić, by podejrzewano go o łgarstwo.
– Skierował ich tu Leo? Właściciel oberży „Gruby Smok"? – upewnił się Derek.
– T-tak, p-panie. – Karczmarz pokiwał żarliwie głową. – Po-powoływali się na n-niego!
Derek zacisnął zęby. Adam i Kraeg! Cholerni partacze! Ukarze ich należycie, a później tego sprzedajnego karczmarzyka!
– Kontynuuj! – wycedził.
Gospodarz wznowił paplaninę, jednakże Derek coraz rzadziej znajdywał w niej treść. Nagle dostrzegł za ladą poruszenie. Najemnicy wyłonili się z zaplecza, niosąc na barkach...Synka!
Derek nagle poczuł, jak gdyby coś chwyciło go za serce i bezlitośnie wyrwało je z piersi. Zawył. Poderwał się, wyminął wciąż gadającego karczmarza i błyskawicznie zmiótł wszystko, co stało na ladzie. Najemnicy zrozumieli go bez słowa. Położyli ciało Artura i odstąpili do tyłu.
Derek dotknął oblicza syna. Zimne jak kamień! Sprawdził tętno. Nic. Przyłożył ucho do ust. Nie oddychał.
– Nie – jęknął. – Nie! – Obraz popłynął przed oczami,a łzy stukały o piękny napierśnik Artura niczym krople deszczu. Dereka zalała fala gorzkich wspomnień. Jakże wiele przykrych rzeczy powiedział synkowi. Nie zdążył natomiast przekazać najważniejszego. Na przykład tego, że go kochał ponad życie. Albo tego, jak bardzo był z niego dumny. – Mój dzielny Arturek – załkał. – Otwórz oczy, synku... Proszę... – Przytulił Artura do piersi.
Usłyszał głośne chrząknięcie. Delikatnie położył syna na blacie, po czym się odwrócił. Wodził przekrwionymi oczami po najemnikach, usiłując wybadać, który z nich miał czelność żądać jego uwagi, w takiej chwili.
– Wasza Miłość, zdjęliśmy wszystkie żółte chusty. Łącznie było ich pięć. – Młody najemnik nazywał się Erk. Wypowiadał się bez strachu, jakby nie pojmował zagrożenia.
Derek w pierwszym odruchu pragnął udowodnić, że zuchwałość nie popłaca, lecz mowa Erka przypomniała o najważniejszym. O zemście! Każdy, kto przyczynił się nawet w najmniejszym stopniu do śmierci Artura, sczeźnie w katuszach! Dopilnuje tego osobiście.
– Szykujemy zasadzkę – oznajmił. – Dziewczyna, której się spodziewamy, jest bardzo wysoka, ma długie, jasne włosy splecione opaską. Będzie przyodziana w błyszczący pancerz, który sprawia, że wygląda jak mąż. Macie ją obezwładnić i przyprowadzić do mnie, na zaplecze. Nie musicie się silić na delikatność. Wystarczy, że będzie w stanie mówić.
Derek dał znać najemnikom, żeby wnieśli Artura na zaplecze, po czym udał się za nimi.
– Co ze zwłokami Igora?
Derek się obejrzał i natychmiast znalazł właściciela szorstkiego głosu. Zbrojny o ciemnych włosach i gęstym zaroście, maskującym brzydką bliznę na policzku. Coś w jego twarzy wzbudzało niepokój. Derek z trudem przypomniał sobie, że nazywał się Basil i co najważniejsze, przyjaźnił się ze zmarłym ścierwem, które zawiodło w obronie Arturka.
– Rzućcie na zaplecze – rozkazał. – Jeszcze z nim nie skończyłem. Masz mi coś do powiedzenia, Basil?
– Nie, Wasza Miłość – wycedził najemnik.
– Wasza Miłość, co robimy z karczmarzem? – Erk dotknął niby od niechcenia rękojeści miecza.
Łysy gospodarz przywarł plecami do ściany. Jego wargi bezgłośnie wyrzucały słowa. Derek zmrużył oczy, śledząc ruch jego ust. Tchórz się modlił! Naprawdę wierzył, że Bohaterowie przejmują się losem kogoś tak miałkiego?
– Szanowny karczmarz będzie bardziej niż zaszczycony, wspomagając naszą sprawę, nieprawdaż? – zawyrokował.
Tamten zadrżał i pokiwał gorączkowo głową.
– Stanie za ladą i będzie robił swoje – ciągnął Derek. – Gospoda ma zachowywać pozory. Paul, wyznacz patrole! Mają nie rzucać się w oczy.
– Ale...
– Zrozumiałeś?
– Tak jest!
Derek wszedł na zaplecze, zaciągając za sobą kurtynę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top