29.2 Królestwo Żebraków
– Tutaj! – zawołał chłopczyk.
Elein odburknęła coś nieskładnie. Oczywiście, że Janson musiał mieszkać w najpaskudniejszej ruderze. Odnosiła wrażenie, że budowniczy korzystał ze wszystkiego, co akurat znalazło się pod ręką. Ściany w większości zostały wyplecione z wikliny i uszczelnione ziemią, ale niewielki narożny fragment wzniesiono z belek nałożonych na siebie. W kilku miejscach budowla została podparta deskami,a całość uspójniały liczne prześwity, przez które przedostawał się świszczący wiatr.
Zbliżyła się do drzwi i spróbowała oszacować, czy wytrzymają jej pukanie. Wyglądały, jakby trzymały się zawiasów wyłącznie siłą przyzwyczajenia. Zastukała. Drewno zatrzeszczało, ale – ku jej wielkiemu zaskoczeniu – jednak wytrzymało.
Skrzypnęło. W wąskiej szczelinie między drzwiami a framugą ukazała się podejrzliwa stara twarz.
– Cześć, dziadzio! – zaszczebiotał chłopiec.
– Edzio? – Dziadek powoli wysunął się z domu, po czym oparł na lasce. – Kogo tym razem żeś przyprowadził?! Zabroniłem ci przecież!
– Nie sprawię ci kłopotu, starcze – zapewniła Elein. – Chcę zadać kilka pytań.
– A dlaczego mam na nie odpowiadać, panie rycerzu? – odparł Janson.
– Dziadzio! Ona nie jest rycerzem, tylko dziewczyną! – zapewnił Edzio. – I dała mi srebrnika. – Pokazał na dłoni monetę.
– Głupoty pleciesz – zirytował się dziadek. – Lepiej siedź już cicho, bo mnie popamiętasz! – Zagroził laską, po czym zwrócił się do Elein: – Jeśli dacie mi pięć srebrników, to może i pogadamy.
– Dam ci pieniądze, ale po rozmowie, i to wyłącznie wtedy, gdy stwierdzę, że była interesująca.
– Nic z tego.
– Takiś interesowny? – Elein zmrużyła oczy. – Dobrze. Dam ci pieniądze teraz. Ale jeśli naopowiadasz mi bajek, nie tylko zabiorę je siłą, ale też rozwalę w drzazgi tę starą ruderę. To jak będzie? Nadal chcesz pieniądze z góry?
Z twarzy Jansona zniknął chytry uśmieszek. Zmierzył wzrokiem sylwetkę Elein, a następnie popatrzył na swoją chałupę, jakby ważył szanse.
– A niech to... Pytajcie – skapitulował dziadek.
– Dziadzio, tak nie wolno! Trzeba nygo... nygocjować twardo! – Chłopczyk pogroził mu pieniążkiem.
– Uważaj, mały, bo w końcu ktoś ci to zabierze – upomniała Elein.
– Chcesz mi zabrać? – Mały się cofnął. – Tak nie wolno!
– Nie ja – odburknęła. – Ktoś inny.
– A kto?
Elein się zawahała i rozejrzała w poszukiwaniu przykładu. Jej oczy szybko zatrzymały się na Jansonie, który odwdzięczył się niezbyt życzliwym spojrzeniem.
– Na przykład on. – Wskazała staruszka palcem.
– Dziadzio, tak nie wolno! – Chłopiec zacisnął pieniążek w dłoni i schował rękę za plecami.
– Sza! – zganił go Janson. – A wy pytajcie, bo szkoda dnia.
– Chodzą plotki, że przyjaźniłeś się z niejakim Aaronem. Co się z nim stało?
– Został zamordowany, a cóż mogło się stać? – prychnął starzec. – Rozejrzyjcie się wokół. Takie rzeczy zdarzają się tu na porządku dziennym. Być może zdążyliście już minąć kilka trupów.
– Zamordowany przez kogo?
Starzec długo milczał. Nie ponaglała, tylko próbowała przejrzeć jego myśli. Najwięcej powiedziały jej pomarszczone palce zbyt mocno zaciśnięte na lasce.
– Może przez któregoś z opryszków – odparł wreszcie. – To już nieważne. Znalazłem ciało Aarona, pochowałem, niech mu ziemia lekką będzie...
– Wiem, że zabił go rycerz.
– Tak? A skąd niby?
Elein próbowała nie zerknąć na malca, ale Janson sam znalazł winnego. Chłopczyk naciągnął na twarz kaptur i opuścił głowę.
– Edzio, Edzio... – westchnął staruszek. – I co ja mam z tobą zrobić? Nie możesz chodzić i rozpowiadać takich rzeczy.
– Prz-praszam – mruknął chłopak.
– Idź do domu – polecił Janson. – Wrócimy do tego później.
Mały poczłapał prosto w ścianę chaty. Na szczęście staruszek ściągnął malcowi kaptur i zepchnął chłopca bliżej przejścia. Kiedy Edzio wszedł do środka, zamknął za nim drzwi.
– Słuchajcie mnie uważnie, panie rycerzu – mruknął. – Powiem, co wiem, a jak mi nie uwierzycie, to odejdźcie w pokoju, monet bowiem za tę historię raczej nie dostanę.
Elein uśmiechnęła się kącikami ust. Jak dobrze, że nie odpuściła. Nauczyła się już rozpoznawać świadków poczynań Czarnego Rycerza. Zawsze zachowywali się niepewnie, jakby wątpili we własne wspomnienia. Zupełnie jak Orion.
– Zabił go upiór – wyszeptał Janson.
– Upiór?
– Nosił czarny pancerz, miecz i prostokątną tarczę. Można go pomylić z rycerzem, jeśli się nie spojrzy w oczy... – Janson się wzdrygnął. – Tfu... czarcie nasienie...
– Czarny Rycerz! – zawołała triumfalnie.
– Słyszeliście o nim? – Janson zerknął na nią podejrzliwie. – Nie jesteście przypadkiem jego przyjacielem?
– Przyjacielem? Zabiję go – odcięła twardo.
– Zabić upiora? – Janson pokręcił głową. – Lepiej módlcie się, byście go nigdy nie spotkali.
– Widziałeś go – stwierdziła Elein.
Janson przełknął ślinę i oparł się plecami o drzwi.
– Widziałem – przyznał. – Raz. I oby nigdy więcej.
– Kiedy? Gdzie?
– Cztery lata temu... A może pięć? – Staruszek podrapał się po potylicy. – Aaron długo nie wracał, a gdy całe Chaszcze zaczęły wrzeć, jakby ktoś podpalił, czułem, że stało się z nim coś złego. Ruszyłem w stronę krzyków, a gdy tak sobie szedłem, wokół nie znalazło się ani żywej duszy. Sądziłem, że wszyscy już są przy zamieszaniu, ale się myliłem. Najpewniej ukrywali się przed... Przed NIM. Gdy go zobaczyłem... – Zadrżał. – Wyglądał jak coś wyjętego żywcem z koszmarów Aarona. Może nie płonął jak pochodnia, ale dół jego tarczy... – Wzdrygnął się. – Oblepiony krwią, włosami i... czymś jeszcze... – Zrobił głęboki wdech. – Spojrzał na mnie tymi swoimi ślepiami. Myślałem, że już po mnie. Że zabije, bo Aaron miał we mnie przyjaciela. Nic mi nie zrobił. Po prostu odszedł. – Wypuścił z sykiem powietrze.
Elein sięgnęła do sakiewki i wyjęła pięć srebrników.
– Wierzycie mi? – zdziwił się Janson.
– Trzymaj. – Wręczyła monety. – Jesteś pewien, że to właśnie upiór zabił Aarona?
– Jakżeby inaczej? – Janson stuknął laską o ziemię. – Aaron rozpowiadał o nim. A ja głupi nie wierzyłem! Ale gdy zobaczyłem ciało ze zmiażdżoną głową... Biedny, biedny Aaron. Cóż za straszliwy koniec. Wszyscy go wyśmiewali. Nikt nie wierzył.
– Znam szlachcica, który poświadczył, że Aaron istotnie pochodził z rodu Janeve – rzekła Elein.
– Doprawdy? – Janson westchnął. – W to też wątpiłem...
– ZNALAZŁEM GO!
Elein obróciła się w stronę głosu. Mężczyzna wskazywał ją palcem, patrząc w jedną z uliczek, z której wkrótce wynurzyło się pozostałych sześciu.
– Chowaj się! – warknęła, dobywając miecz.
Nie musiała powtarzać drugi raz. Dziadek trzasnął drzwiami i szczeknął zasuwką. Oby tylko znalazł w środku lepszą kryjówkę.
Zbójcy szybko skracali dystans. Rozróżniała już szczegóły wysłużonego uzbrojenia. Przeszywanice, utwardzone skóry, różnej maści broń kłuta i obuchowa, lecz na szczęście o niezbyt wielkim zasięgu. Z twarzy każdego z rzezimieszków biło okrucieństwo. Początkowo planowali ją otoczyć, lecz przypomniała im o swoim zasięgu jednym machnięciem miecza.
Mężczyźni się zmieszali. Uliczka nie dawała dużo miejsca, jeśli uparcie chcieliby realizować swój poprzedni plan, ktoś musiałby zbliżyć się na odległość cięcia. Chętni się nie znaleźli. Ostatecznie ustawili się półkolem niczym stado wilków.
– Ej, zakuty, zadzwoń no nam tu monetami – zażądał największy z rzezimieszków. Choć był wysoki i solidnie umięśniony, nie sięgał Elein nawet do brody.
– Nie mam nic do oddania – zapewniła. Wiedziała, że mieszek pełen srebra i złota jej nie odkupi. Jeśli się zgodzi na najmniejsze ustępstwo, odbiorą jej wszystko, łącznie z życiem.
– Bo uwierzę! – zaśmiał się niski opryszek ze włosami związanymi w kitkę. Postanowiła nazywać go Kucykiem.
– Biedactwo, nie masz monet? – zakpił duży. – Pech to straszliwy, ale wiesz, co jeszcze całkiem nieźle dzwoni? Pancerz i miecz. To teraz szybko, wielkoludzie, rozbieraj się!
Wypowiadał się z taką pewnością, że po prostu musiał być hersztem. Elein rozciągnęła usta w parodii uśmiechu. Właśnie namierzyła główny cel. Zawsze najlepiej zacząć od dowódcy.
– I co jeszcze? Może rzucę się na miecz, żeby oszczędzić wam kłopotu? – odparła.
– Mamy tu mądralę! – oznajmił Kucyk. – A co zrobiliśmy z poprzednim mądralą?
– Nafaszerowaliśmy żelazem! – zaśmiali się pozostali.
Elein odgoniła machnięciem miecza odważniejszego rzezimieszka, usiłującego zajść ją z boku. Pogrywali sobie z nią. Próbowali zastraszyć. Gdyby spotkali ją kilka miesięcy wcześniej, nie pozwoliłaby im dojść do słowa. Teraz jednak niemal słyszała spokojny głos Oriona, który kazał jej czekać na dobry moment. Miał rację. Lekkomyślność nie wchodziła w grę. Musiała zachować siły na stracie z Czarnym Rycerzem. Ci tutaj byli tylko kolejną niedogodnością.
– Kurwa, blaszany! Masz ostatnią szansę! – ryknął herszt. Wystąpił do przodu, lecz natychmiast uskoczył przed pchnięciem dziewczyny.
– Bo co? – zakpiła. – Narobisz pod siebie, gdy znowu machnę mieczem?
Herszt poczerwieniał i dobył zza pasa buzdygan. Doskonale. Niech sami tracą rozum z wściekłości. Użyje ich złości jako narzędzia!
– Lejemy zasrańca! – krzyknął herszt.
Opryszki rzucili się, by wypełniać polecenia przywódcy i zgubili szyk. Atak nastąpił z dwóch stron. Krępy herszt uderzał buzdyganem w hełm, a Kucyk ciął w szczelinę pod pachą. Elein puściła lewą dłoń z rękojeści, nieludzko szybko złapała ostrze szabli i jednocześnie cięła od góry mieczem w buzdygan, tym razem nie powstrzymując się ani trochę. Miecz trafił najpierw w broń, która wyleciała z rąk herszta niczym pocisk, a następnie w głowę samego herszta, odcinając kawałek czaszki.
Kucyk szarpnął za rękojeść szabli, co stało się jego ostatnim błędem. Nie uwolnił ostrza, ale stracił cenny czas. Puścił szablę, a nawet próbował odskoczyć, lecz okazał się zbyt wolny. Dosięgło go potężne cięcie od dołu, które z łatwością rozcięło skórzany pancerz, tors oraz szyję. Kucyk zwalił się na ziemię, po czym wytrzeszczył oczy na swój brzuch,a z jego krtani wyrwał się stłumiony harkot. Półotwarte wargi lśniły czerwienią na bladej twarzy, a oczy błysnęły białkami, zanim zwiotczał na ziemi.
Rozbójnicy gapili się to na zakrwawiony miecz dziewczyny, to na dwa ciała, wśród których znalazł się też ich herszt. Dłużej się nie wahali. Rzucili się do ucieczki, by po chwili zniknąć Elein z oczu. Wojowniczka złamała szablę o kolano i rzuciła resztki na ziemię. Zerknęła na dłoń. Ostrze zostawiło brzydką rysę na rękawicy. Nie tracąc więcej czasu, czmychnęła w jedną z uliczek. Musiała jak najszybciej się stąd wydostać! Wkrótce uciekinierzy sprowadzą wsparcie, a wtedy nie pójdzie tak łatwo!
Skręciła w prawo, potem w lewo... Byleby dotrzeć do bramy! Uważnie śledziła mur miasta, dzięki któremu miała nadzieję, że się nie zgubi. W duchu liczyła na to, że Orionowi i Olafowi znacznie lepiej poszło łagodzenie waśni z rodem Czapli, niż jej zdobywanie informacji w Królestwie Żebraków.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top