28.2 Wendeta
Orion sączył wrzątek. Smakował jak woda z kałuży, co pasowało do całokształtu gospody „Lisek Chytrusek". W środku nie było nikogo poza posępnym Olafem oraz łysym gospodarzem, który otwarcie się na nich gapił. Rycerz nie miał mu za złe. To przez nich karczmarz musiał stać za ladą, zamiast zamknąć gospodę i udać się na turniej razem z resztą bywalców. Zresztą Orion również wolał obejrzeć pojedynek, niż niańczyć Olafa i babrać ręce w głupich waśniach. A jeszcze bardziej wolałby udać się razem z Elein do Chaszcz.
Łypnął na brodacza. Już rozumiał, czemu Olaf tak bardzo działał pannie Wilhelm na nerwy. Zachowywał się, jakby wczorajsza próba ucieczki nie miała miejsca. Jakby Elein nie łajała go przez ładną godzinę. Jakby jego towarzysze przespali całą noc.
Orion odwrócił wzrok. Niepotrzebnie się denerwował. Powinien zachować nadkruszone nocnym czuwaniem siły na sprzeczkę z Arturem herbu Czapla. Otworzył okiennice i przyjrzał się pustym ulicom. Gdyby przybył do miasta dzisiaj, odniósłby wrażenie, że całe Janeve w jedną noc wymiotła zaraza. A wtedy usłyszałby nagły harmider złożony z krzyków, po którym znalazłby arenę turniejową.
Zmusił się do ponownego sprawdzenia otoczenia. Siedzieli przy oknie, które na chudy koniec mogło stać się drogą ucieczki. Wejście mieli na wprost, a strome schody z lewej strony. Nie powinni się dać zaskoczyć, nawet jeśli Artur zachowa się niegodziwie.
– Muszę pójść za potrzebą – oznajmił Olaf.
– Chodźmy więc.
– Chciałbym sam.
– A ja chciałbym wierzyć, że wrócisz, ale nie wierzę.
– Długo będziesz mnie tak pilnował? – Olaf skubał koniuszek brody, mrużąc oczy.
– Aż do skutku.
– Mam prawo sprawdzić, co u Elwiry.
– Elein już to zrobiła. Specjalnie dla ciebie. Elwira ma przy sobie dziesięciu zbrojnych. Jest bezpieczna.
Olaf nie odpowiedział, co go niezmiernie ucieszyło. Miał serdecznie dość tej rozmowy. Powtarzali ją już czwarty raz. Różniły się tylko drobne szczególiki.
– Pozwolicie mi się chociaż pożegnać? – zapytał Olaf. – No wiesz... Kiedy już będziemy wyjeżdżać.
– Elein zdecyduje, gdy już wróci z Chaszcz.
– A to dlaczego?
– Wczoraj uświadomiłeś mnie, że w rzeczywistości prawie cię nie znam. Zdam się zatem na jej osąd.
– Zbyt łatwo wątpisz w przyjaciół, Orionie. – Brodacz uśmiechnął się gorzko.
– W osąd Elein nie wątpię.
– Zauważyłem – prychnął. – Aż nie chce mi się wierzyć, że kilka miesięcy temu próbowaliście się pozabijać. Teraz mam was oboje przeciwko sobie i, o Bohaterowie...
– Dograliśmy się. Miałeś rację. W gruncie rzeczy nie byliśmy tacy różni.
– Lepiej uważaj, Orionie. – Olaf uśmiechnął się tajemniczo. – Nie przywiązuj się zbytnio, bo jeszcze skończysz w moich butach.
– Mam narzeczoną.
– Owszem. Ponoć jest nią sama księżniczka.
Orion zacisnął usta.
– Powiem ci coś w sekrecie. – Olaf przysunął się bliżej. – Wierzę, że ta plotka jest prawdziwa. Widzisz, zauważyłem, że nie lubisz kłamać. Wolisz przemilczeć, niż zaprzeczyć.
– Nie wiem, co o tobie sądzić – wyznał Orion. – Przerażasz mnie zarówno swoją przenikliwością, jak i bezmyślnością.
– To właśnie ja! – Brodacz uderzył się w pierś. – Kroczę między geniuszem a głupotą. Na przykład! Wiem, że macie rację i powinienem się zająć sporem z rodem Czapli. A z drugiej strony czuję, że powinienem z nią teraz być. Jestem rozdarty, drogi Orionie.
– I tego właśnie nie pojmuję... – Orion urwał i zerknął na drzwi, które uchyliły się ze zgrzytem.
Do środka wślizgnęła się czarna postać. Jedno krótkie spojrzenie wystarczyło, aby Orion poderwał się do góry, a w jego rękach znalazł się miecz. Zwalił kopniakiem stół, by mieć więcej miejsca. Dopiero wtedy przypomniał o oknie. Jednakże Olaf ciągle siedział na tyłku i tylko gapił się na Czarnego Rycerza podobnie jak gospodarz.
– Uciekaj! – ryknął Orion do karczmarza.
Łysy rzucił na podłogę szmatę i zanurkował na zaplecze. W tej samej chwili Czarny Rycerz zrobił coś nieodpowiedniego. Krzyknął na całe gardło:
– Do mnie, chłopaki!
To otrzeźwiło zmęczony umysł Oriona. Pozwolił oczom zatrzymać się dłużej na przybyszu i ze zgrozą stwierdził, że wygląda zupełnie inaczej niż przed chwilą. Zniknęła zgniła poświata oraz skomplikowane zdobienia na pancerzu. Zniknął poszarpany płaszcz, a sama zbroja i hełm zmieniły kształt. Teraz zgadzał się wyłącznie kolor.
Opuścił broń. Usłyszał, jak Olaf znowu zaczyna oddychać. Przyjaciel dopiero podniósł się zza ławy i przygotował do starcia. Całe szczęście, że nie nastąpiło. Inaczej zginąłby już dawno temu.
Ulga nie trwała długo. Drzwi odskoczyły z hukiem na bok, a do środka wbiegło dwóch bliźniaczych najemników. Tym razem mieli na sobie pełne zbroje w kolorze popiołu ozdobione herbem rodu Czapli, a w dłoniach dzierżyli długie miecze.
– A ty co? Guza szukasz? – warknął jeden z nich, wskazując na broń rycerza.
– Nie. – Orion pozwolił ostrzu dotknąć podłogi. – Wasz kompan niefortunnie dobrał uzbrojenie. Pomyliłem go z nieprzyjacielem.
– A kurwa mać! – zirytował się drugi bliźniak. – Mówiłem ci, Greg! Nie zakładaj tego rupiecia! Mówiłem! I jak niby mamy teraz to odkręcić!
– Nie moja wina! – zapiał mężczyzna w czarnej zbroi. – Gdybym nie krzyknął, to by mnie zarżnął jak prosię!
– Przecież masz na sobie zbroję, ty zakuty łbie! Mogłeś poczekać, aż faktycznie coś zrobi! – krzyknął najemnik. – A wy?! Co wy tu, do cholery, robicie?! Przecież miało was tu, kurwa, nie być!
– Chyba czekaliśmy na was – zawahał się Olaf.
– No toście się, kurwa, doczekali! – warknął najemnik.
– Daliśmy się wykiwać Elwirze – nie dowierzał jego brat. – Wrobiła nas...
– Skierowała was tu Elwira? – upewnił się Olaf.
– Mieliście być w „Grubym Smoku" – wycedził najemnik.
Drzwi się uchyliły, skrzypiąc tak potwornie, że wszyscy obecni zamilkli i zerknęli na postać na progu. Młody szlachcic w błyszczącej paradnej zbroi wmaszerował do środka, po czym zamknął za sobą drzwi na rygiel. Wyprostował się i poprawił wiązania hełmu ozdobionego czerwonym pióropuszem.
Orion nagle uświadomił sobie, że załagodzenie sporu się nie uda. Widział to w szalonych oczach Artura herbu Czapla, w jego zarozumiałym uśmiechu i oszczędnych gestach, którymi próbował dodać sobie splendoru.
– Wiedziałem, że knujecie – przemówił Artur. – Poniesiecie karę, gdy już zakończymy moją wendetę.
Orion się żachnął. Wendetę? Cóż za mocne określenie. Musi jak najszybciej wymyślić, co robić dalej. Najlepiej będzie, jeśli spróbują uciec. Sztuchnął Olafa, lecz nie doczekał się żadnej reakcji. Przyjaciel gapił się na Artura z ponurą miną, ściskając mieczyk i tarcze aż do białości palców.
– Gdzie Igor? – zaniepokoił się Greg.
– Leży przed karczmą – odparł Artur. – Nikt nie powstrzyma mnie przed zemstą.
– Co mu zrobiłeś?! – warknęli chórem bliźniacy.
– Uważajcie, na kogo podnosicie głos! – Atur wskazał mężczyzn mieczem. – Jest nieprzytomny, bo dostał po pysku. Trik podłapany od plebsu – dodał, spoglądając wymownie na Oriona.
– Zapewne arystokratyczne zwyczaje nakazują atakować nieuzbrojonego? – odgryzł się rycerz.
– Ależ byłeś uzbrojony, tylko zwyczajnie za wolny. – Artur wyszczerzył zęby. – Gdybyś trzymał swoje przyrodzenie w spodniach, do niczego by nie doszło.
– To nie tak... – zaczął Olaf, ale Orion powstrzymał go syknięciem.
– Nie ma potrzeby wyprowadzać go z błędu – szepnął, po czym powiedział głośno: – Nikt ze znanych mi arystokratów nie rozwiązuje sporów w sposób tak barbarzyński.
– Widzę, że plebs bawi się w arystokrację – zaśmiał się Artur. – Zapewne w kręgach, w których ty się obracasz, psie parszywy, powszechną jest kradzież! Gdzie mój rodowy miecz?!
– W bezpiecznym miejscu – odparł Orion. – Oddam ci go, jeśli schowasz broń i usiądziesz, by porozmawiać.
– Nie. Sam go zabiorę, gdy już przejdę przez twoje zwłoki!
Orion nie miał pomysłu na rozbrojenie sytuacji. Olaf ignorował jego sygnały, Artur uparcie dążył do walki i tylko najemnicy zdawali się skorzy do negocjacji. Niestety nie wyglądali, jakby mieli w tej sprawie coś do powiedzenia.
– Chyba muszę skorzystać z okazji i się przedstawić, skoro najwyraźniej za chwilę zginę – oznajmił rycerz. – Lord Orion herbu Niedźwiedź, władca na Ziemiach Marchijskich i zeszłoroczny finalista turnieju Gwynntoniańskiego. – Położył ostrze na barku. – Jesteś pewien, że chcesz ze mną walczyć?
Słowa podziałały na najemników, którzy odruchowo się cofnęli, lecz nie na Artura. Młody szlachcic wyszczerzył zęby.
– Finalista, ha! Bardzo ładne określenie na przegraną w finale – zakpił – Nie wyjdziesz stąd żywy, Orionie herbu Niedźwiedź.
– Tak śpieszno ci do miecza – spróbował ponownie rycerz. – A przecież możemy rozwiązać spór w sposób cywilizowany. Wyzwij mnie na pojedynek. Możesz nawet wybrać kogoś na swoje miejsce. Zgodzę się i na dwóch przeciwników.
– Przechwałki – wycedził Artur. – Koniec gadania! Walczmy!
– Paniczu, poczekaj – syknął jeden z bliźniaków, chwytając go za bark. Błyskawiczna reakcja uratowała go przed utratą palców. Po nieudanym ataku szlachcic obrócił się do przestraszonego mężczyzny.
– Macie mnie, skurwysyny, słuchać! – Wskazał bliźniaków mieczem. – Inaczej w przyszłości, gdy już zostanę głową rodu, zrobię z waszego życia piekło! Powiedziałem: walczmy!
Po tych słowach Artur wcale nie czekał na swoich ludzi, tylko bez wahania natarł na Oriona, który zgrabnie sparował i odepchnął go barkiem.
– Weź na siebie najemników! – zawołał Olaf. – Poradzę sobie ze smarkaczem!
Orionowi nie spodobał się ton przyjaciela, lecz zabrakło czasu na protesty. Zbił ostrze Grega, potknął się o ławę, którą następnie zwalił kopniakiem, po czym machnął bliźniakowi mieczem przed twarzą, zmuszając go do zachowania dystansu. Kątem oka widział, że Olaf istotnie powstrzymuje Artura przed dalszą szarżą. Niestety pozostała trójka była w całości skupiona na nim. Zapewne przez to, że objawił się im jako finalista turnieju. Nawet lepiej. Może uda się pokonać najemników bez zabijania. Wszystko będzie zależało od pierwszych kilkunastu sekund.
Poczekał na górne cięcie Grega i pozwolił ostrzu ześlizgnąć się po płazie miecza, dzięki czemu ustawił okrągłą głowicę tuż pod spodem przyłbicy przeciwnika. Zamachnął się. Zahaczona przyłbica podskoczyła do góry. Orion uderzył kilkakrotnie odsłoniętą szczękę przeciwnika rękojeścią miecza.
Olaf usłyszał huk. Popatrzył na ciało mężczyzny w czarnym pancerzu, które leżało już bez ruchu na podłodze, po czym znalazł wzrokiem przyjaciela, umykającego przed kombinacją cięć bliźniaków. Świetnie! Trzyma się!
Przyjął na tarczę kolejne silne, lecz niezgrabne cięcie, które ponownie pozostawił bez odpowiedzi. Szlachcic próbował go wyminąć, co skończyło się brzydką rysą na jego napierśniku oraz kolejnym napadem szału. Olaf oszczędnie wyłapał wszystkie pchnięcia i cięcia na tarczę. Nie zdążył się jeszcze spocić, a już słyszał szybki oddech przeciwnika. Doskonale. Niech się zmęczy. Może wtedy będzie skłonny do rozmowy. Zerknął na przyjaciela zajętego walką z bliźniakami, by się upewnić, że mógł grać na czas. Orion uskoczył przed pchnięciem i odpowiedział dolnym cięciem, które ku zdziwieniu Olafa trafiło w zbroję tuż pod osłoniętą pachą. Czyżby przyjaciel się powstrzymywał?
Musiał zareagować na zamaszyste pchnięcie Artura. Pozwolił ostrzu ześlizgnąć się z umbro, po czym przechylił tarczę, prowadząc miecz rywala w dół. Z satysfakcją usłyszał, jak brzęknął o podłogę.
– TY ŚMIECIU! – wrzasnął arystokrata, wznawiając gniewne ataki z jeszcze większą gorliwością.
Olaf oblizał suche wargi. Poniżenie zadziałało tak, jak się spodziewał. Artur pozbywał się sił w zatrważającym tempie. Przez moment ataki stały się mocne i chaotyczne, lecz każda kropla potu, która spływała po twarzy młodzika, zdawała się uszczuplać jego wigor.
– Jesteś... nikim! – wysapał Artur. – Nie obchodzisz... mnie! Zejdź mi... z drogi... a nie skończysz... jak twój przyjaciel!
OIaf w odpowiedzi zdzielił go mieczykiem w osłonięte kawarszem przedramię, przez co miecz wyleciał Arturowi z dłoni. Jednak zanim Olaf zdążył to wykorzystać, został zepchnięty do tyłu kopniakiem w tarczę. Szybko odzyskał balans, lecz nawet tak krótka chwila wystarczyła przeciwnikowi, by podnieść broń.
– ZABIJĘ! – ryknął Artur. Jego twarz płonęła od wysiłku i wstydu. – CIEBIE! JEGO! A POTEM TĘ ZDRADLIWĄ SUKĘ!
Olaf czuł się, jak gdyby w jego umyśle wzniecono ogień. Nagle zapomniał o taktyce oraz powściągliwości. Gniew wyostrzył wzrok, który natychmiast skupił na postawie rywala, wypatrując w niej nieprawidłowości. Nie musiał długo czekać. Impet zamaszystego cięcia pociągnął Artura za sobą, pozbawiając równowagi. Olaf upuścił tarczę, chwytając mieczyk oburącz, poczekał, aż wolne ostrze minie go o włos, i wyprowadził pchnięcie w szeroką szczelinę na boku napierśnika między wiązaniami.
Artur jęknął i upuścił miecz. Olaf naparł na rękojeść, zwalając szlachcica na podłogę. Smarkacz odważył się uderzyć Elwirę, a teraz otwarcie groził jej śmiercią?! Jak mógł pozwolić odejść komuś takiemu?! Olaf splunął. Nie widział już przed sobą młodzieńca, tylko parszywą, śliską żmiję, którą pozbawił okazji do ukąszenia!
Artur nie próbował walczyć. Leżał na podłodze i gapił się na swój zakrwawiony bok, charcząc z bólu.
– Ty... śmieciu... – wyjęczał. – Nawet nie wiesz... co zrobiłeś... Czy wiesz... kim jestem?!
– A czy ty wiesz, kim ja jestem? – zapytał Olaf. – Walczyłeś z dobrym przeciwnikiem, ale byłeś tak ślepy, że nie potrafiłeś tego dostrzec. To nie Orion, lecz ja jestem mężczyzną Elwiry. Nie skrzywdzisz jej już nigdy więcej!
Artur w odpowiedzi skierował na niego spojrzenie. Gapił się tak intensywnie, jak gdyby chciał zabrać ze sobą na drugi świat obraz mordercy. Nie rozpaczał. Nie błagał o życie. Wykrzywił jedynie wzgardliwie wargi. Jego oczy otworzyły się nagle szerzej, po czym straciły blask.
Bracia walczyli, jak gdyby mieli jedno ciało. Kiedy jeden uderzał w bark, drugi ciął w brzuch, a gdy klinga za cel obierała pierś, bliźniaczy atak mijał nogi o włos. Orion musiał uskakiwać raz za razem, niemal żałując, że nie skorzystał z kilku okazji i nie zabił przynajmniej jednego.
Najemnik schylił się i dźgnął. Jego brat pojawił się z prawa i rąbnął zamaszyście w szyję. Orion zgrzytnął zębami. Niech będzie. Pokaże im, na czym polega różnica poziomów! Uderzył kolanem o płaz ostrza, zmieniając tym samym tor pchnięcia, a impet odbitego mieczem uderzenia wykorzystał, by błyskawicznie ciąć ciągle skulonego bliźniaka w hełm, nasuwając mu go tym samym na oczy. Bracia spróbowali się wycofać, ale Orion nie pozwalał. Zasypał obydwu cięciami, podchodząc coraz bliżej, aż wreszcie posłał bliźniaka kopniakiem na podłogę, po czym skrzyżował klingę z jego bratem i pchnął tak mocno, że najemnik grzmotnął o ścianę. Zanim mężczyzna na podłodze zdążył się otrząsnąć, przed jego twarzą znalazł się sztych miecza.
– Tylko spokojnie – rzekł najemnik przy ścianie. – Nie zabijaj mi brata!
– Koniec walki! – krzyknął Olaf. Stał w lekkim rozkroku z uniesioną tarczą. Z końcówki jego miecza kapały krople krwi. – Smarkacz nie żyje!
Zapadła cisza. Orion spoglądał to na przyjaciela, to na zwłoki młodzieńca, próbując się przekonać, czy objawienia Olafa nie są przypadkiem głupim żartem. Nagle przypomniał sobie o drugim najemniku, którego mimo że miał tuż przed mieczem, nie pilnował już od ładnych parunastu sekund. Odskoczył do tyłu, uniósł ostrze, lecz żaden z bliźniaków nie ruszył się nawet o stopę.
– Ale łajno. – Najemnik przy ścianie schował miecz i zbliżył się do zwłok Artura. Długo przyglądał się olbrzymiej ranie kłutej. – A jak mówiłem, żeby wziął inny pancerz, to mi chrzanił, że każdy inny ogranicza jego ruchy. No to, kurwa, teraz empirycznie potwierdziliśmy, że miałem rację.
– Co robimy? – zapytał jego brat. Choć klinga już dawno zniknęła sprzed jego twarzy, dalej siedział na podłodze.
– A co mamy robić? – odparł najemnik. – Poddajemy się, bo już nie ma po co się bić. Jestem Damian.
Orion zwalczył odruch, by po prostu schować broń. Wpierw musiał zrozumieć, co właściwie zaszło. W jednej chwili sytuacja całkowicie wymknęła się spod kontroli, a jednocześnie cały bezsens walki został przerwany. Tylko co dalej? Jeśli wcześniej miał nadzieję na zakończenie zwady z rodem Czapli, teraz mógł ją porzucić razem z marzeniami sprzed klątwy.
– A ja jestem Daniel. – Mężczyzna siedzący na podłodze pomachał mu ręką. – A to Greg. – Wskazał na nieprzytomnego najemnika w czarnej zbroi.
– Niech szlag trafi Grega i jego zakuty łeb – nie wytrzymał Damian. – Tępy cep miał was wyprowadzić, gdybyście się jednak znaleźli w karczmie.
– Spieprzył sprawę – przytaknął Daniel.
Orion zrobił kolejny krok do tyłu i opuścił miecz. Nie spuszczał jednak z oczu Daniela, który wstał, otrzepał się i wzorem brata schował broń. Daniel przykucnął obok zwłok Artura i również przyjrzał się ranie na boku.
– Źle zawiązał rzemyki – zawyrokował.
– Bo jak zwykle się śpieszył – prychnął Damian.
– To nie miało się tak skończyć – wydusił Orion. – Nikt nie miał zginąć! Dlaczego to zrobiłeś, Olafie?!
Wojownik nie odpowiedział. Gapił się tylko na ciało młodzieńca z pustym wyrazem twarzy, a mieczyk dalej brudził podłogę krwią.
– Nie ma co rozpaczać. Trza miarkować – wtrącił się Damian. – Brachu, weź ocuć Grega, a ja pójdę po Igora. Musimy się zwijać z Janeve.
– Nie wracacie do swojego pana? – zapytał Orion.
– Jeśli wrócimy, skończymy jak świeże marchewki. – Daniel się wyprostował. – Pod ziemią znaczy się.
Orion czuł w głowie niebezpieczną pustkę. Musiał jak najszybciej coś wymyślić, inaczej w najlepszym wypadku trafią wraz z Olafem do lochu. Potrzebowali pomocy. Jakiejkolwiek! Nagle spojrzał wpierw na Daniela, który cucił Grega, a później na Damiana szamoczącego się z ryglem drzwi. Pomysł wydawał się absurdalny, lecz sytuacja wymagała nadzwyczajnych rozwiązań. Zresztą nie chciał już liczyć na rozsądek, gdyż zawiódł go bardziej niż Olaf. Zda się na przeczucie, które żądało, by natychmiast znalazł sojuszników.
– Szukacie może pracy? – zaproponował.
– Może i szukamy. – Damian się obejrzał. – Co proponujesz?
– Ryzykowne zadanie, ale później spokojną robotę w zamku na Ziemiach Marchijskich.
– Co na to powiesz, brachu? – zapytał najemnik.
– Jeno my czy cała czwórka? – upewnił się Daniel.
– Im więcej, tym lepiej – odparował Orion.
– Bierzemy. – Daniel stęknął, chwytając nieprzytomnego Grega pod pachami. – Weź mi pomóż przenieść tego cepa. Jakby nie patrzeć, od tej chwili to twój człowiek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top