26.2 Fatalna kobieta


– Zastanawia mnie jedna rzecz – rzekł Orion, kończąc wiązać Bryna do drewnianego koniowiązu. – Co jeśli nie będzie miejsca?

– Nie wiem – mruknęła Elein. – Pewnie wrócimy do Elwiry i odegramy cały spektakl jeszcze raz. – Odchrząknęła, po czym obniżyła głos. – Elwiro, Artur znajdzie mnie jednak w innej karczmie. Żegnaj po raz drugi.

Orion zakaszlał, próbując zdusić śmiech. Olaf stał tuż pod szyldem przedstawiającym pękatego smoka i na szczęście nie przejmował się ich rozmową.

– Wchodzimy wszyscy? – upewniła się Elein.

– Jesteśmy pod samym nosem straży – wyjaśnił Orion. – Tylko głupiec spróbowałby okraść nas w takim miejscu. – Wskazał ręką na drugą stronę ulicy. Znajdowały się tam koszary otoczone kamiennym murem. Ogromna czteropiętrowa budowla przypominała kształtem sześcian z wyciętym środkiem. Nawet teraz bram pilnowało dwóch wojskowych i dwóch strażników, a ze środka niosły się krzyki musztry.

– Albo chciwy strażnik – zauważyła Elein. – Pójdę z wami, ale będę miała na oku konie...

Zapewnienia wojowniczki utonęły w gwarze. Orion stanął w otwartych drzwiach, patrząc na zebraną w gospodzie nietrzeźwą masę. Kamienne mury chwilowo stały się bastionem rozhulałego rycerstwa. Gdyby chociaż ucztowali, siedząc za ławami. Niestety jakaś pierwotna siła popychała ich do nieustannego lawirowania między stołami i rzucania hardych przechwałek.

Olaf przecisnął się do środka jako pierwszy, a Orion podążył za nim i aż się skrzywił od mieszanki przykrych zapachów. Rozróżnił w niej pot, onuce, podłe piwo oraz kwaśny smród oddechów. Drogę Oriona zagrodził rycerz, który machał kuflem do grupki przyjaciół.

– Odsuń się! – warknął Orion, lecz został zignorowany. Westchnął i przesunął jegomościa na bok.

– Gdzie z łapami! Gdzie! – zapiał tamten, lecz umilkł, gdy dostrzegł, że ma przed oczami samą szeroką pierś. Uniósł wzrok i uśmiechnął się przepraszająco. – Mój błąd. Proszę przechodzić.

– Ty tam!

Orion obejrzał się. Jeden z „wojów" podniósł się zza ławy i wskazał Elein palcem.

– Nie wyglądasz mi na mężczyznę, kochasiu! – zakpił.

Dziewczyna groźnie zmarszczyła brwi. Szła powoli, pozwalając awanturnikowi w pełni sobie uświadomić, jak bardzo przecenił własne możliwości. Kiedy zatrzymała się tuż przy nim, złośliwiec rozejrzał się nerwowo po znajomych, lecz nie doczekał się wsparcia.

– Bo i nie jestem mężczyzną – wyjaśniła. – Podobnie jak ty. – Położyła ręce na jego barkach i posadziła go z powrotem na ławę.

Awanturnik poczerwieniał. Stęknął i spróbował wstać, a wtedy jego oczy otworzyły się szeroko. Gapił się z niedowierzaniem na dłoń zaciśniętą na jego barku.

– Nie rozrabiaj! – rozkazała Elein. – Nie mam dzisiaj nastroju, żeby się powstrzymywać. Zaczep mnie raz jeszcze, a wrócisz do domu, zanim weźmiesz udział w turnieju!

Jeden z towarzyszy zbrojnego nagle oprzytomniał. Poderwał się, lecz zamarł pod naciskiem spojrzenia Oriona.

– Siadaj! – syknął Orion.

Towarzysz zbrojnego powoli wrócił na miejsce.

– Chodźcie! – ponaglił Olaf. Jakimś cudem już stał przy ladzie.

Orion wraz z Elein ruszyli przez zbiorowisko. Na szczęście rycerstwu tłoczącemu się na ich drodze nie przeszkadzało, że byli przesuwani z boku na bok niczym meble. Wystarczyło mieć na uwadze ściskane przez nich kufle oraz pilnować, aby zawartość nie wydostała się poza naczynie.

– Dwa pokoje! – krzyczał Olaf do chudego mężczyzny z odstającymi uszami, który właśnie otwierał kolejną beczkę piwa. – DWA POKOJE!

– CO?! – Karczmarz oderwał się od beczki i zerknął na Olafa.

Brodacz pomachał mu sakiewką, na co gospodarz uniósł dłoń i wrócił do swojego zajęcia. Następnie zajął się rozlewaniem trunku do kufli, które ustawiał na ladzie niemal jeden na drugim. Rycerstwo rzuciło się na piwo niczym spragnione gęsi na wodę. Orion walczył, by ustać na nogach. Nie zważał już na okazjonalne potrącenia czy uderzenia, które i tak odbijały się od zbroi. Starał się jedynie upilnować sakiewki i miecza. Towarzystwo nie wyglądało na szemrane, ale któż ich tam wie?

Nietrzeźwa „masa rycerska", odpłynęła od lady, dzierżąc w górze kufle i śpiewając sprośne piosenki. Orion odetchnął, otarł z czoła pot i dopiero wtedy zauważył wściekłego Olafa rozciągniętego na podłodze. Pomógł przyjacielowi wstać.

– Nazywam się Leo! – przedstawił się gospodarz, opierając łokciem o szynkwas. – W czym mogę pomóc?!

– Dwa pokoje! – wycedził Olaf.

– Nie ma!

– Co?

– Mówię, że nie ma! – Leo podniósł głos, który nieznacznie się wybił ponad harmider.

Orion poczuł na barku dłoń, a następnie ciepły oddech przy uchu.

– No i wykrakałeś – szepnęła Elein.

– Jak to... JAK TO NIE MA?! – uniósł się Olaf.

– Nie ma co się tak denerwować! – uspokajał krzykiem gospodarz. – Turniej będzie, to i miejsce nie ma!

– Wiedziałam, że tak będzie – mruknęła Elein. Orion słyszał ją wyłącznie dlatego, że znajdowała się tuż przy nim. – I oczywiście, że musiało się to zdarzyć właśnie teraz...

– Jaki znowu turniej?! – oburzał się Olaf.

– Rycerski turniej! – odparł Orion, a Leo zgodził się skinieniem. – Ten sam, o którym trąbił lord Andre od ponad miesiąca!

– SZLAG BY TO... – zaczął Olaf, po czym zerknął błagalnie na Oriona. – Potrzebuję pomysłu, jak to odkręcić!

– Ale co ty chcesz odkręcić?! – zapytała Elein.

– Wszystko! Cały ten cholerny związek, w który sam się wpakowałem!

– Mówiłam ci, że to się tak... – Elein urwała, widząc karcący wzrok Oriona. – No co?!

– Później będziemy się obwiniać – odparł rycerz. – Skupmy się na rozwiązaniach.

– Dobrze gadasz! – poparł Olaf.

– Widzę dwie możliwości. – Orion przetarł powieki, próbując ułożyć myśli mimo hałasu. – Pierwsza: wrócić do Elwiry i powiedzieć, że będziemy w innym miejscu...

– Wykluczone! – zapiał Olaf. – Już wystarczająco straciłem tam twarz!

– Ja pójdę – zaproponowała Elein, lecz zabrzmiało to zbyt złowieszczo.

– Nikt nie pójdzie! – zaprzeczył Olaf. – Jaki jest drugi pomysł?

– Możemy poprosić gospodarza, by przekazał wiadomość Arturowi, kiedy się już zjawi.

Leo, który dotychczas tylko przysłuchiwał się rozmowie, nagle uśmiechnął się od ucha do ucha i zatarł ręce.

– To dziecinne! – zaoponowała Elein. – Tak się nie rozwiązuje proble...

– DOSKONAŁY POMYSŁ! – ryknął Olaf. – Karczmarzu, czy chciałbyś przekazać wiadomość?!

– To zależy! – Leo wsadził mały palec w ucho i z zapałem pokręcił. – Mam dość kiepską pamięć!

– To szkoda. – Orion oparł się o ladę i przysunął bliżej gospodarza. – Ci, którzy przyjdą nas szukać, jeśli nas nie znajdą, mogą się nieco zdenerwować.

Gospodarz się roześmiał i pokazał dwóch rosłych najemników czuwających przy wejściu.

– Widzisz ich? – zapytał. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie burdy potrafią ogarnąć. Dzisiaj już poskładali czterech rycerzy. Kimkolwiek nie są twoi „towarzysze", poradzimy sobie.

– Tak mówisz? – Elein oparła się tuż obok Oriona. – Co powiesz na samego Artura herbu Czapla wraz ze strażą rodową?

Leo przypominał rybę, którą niespodziewana fala wyrzuciła na ląd. Otwierał i zamykał usta, gapiąc się szeroko otwartymi oczami na całą trójkę.

– Widzę, że wiesz, na czym polega różnica między pijanym rycerstwem a wściekłym jak smok Arturem i jego siepaczami – ucieszyła się Elein. – To jak będzie? Pomożesz nam?

– Żeście wpadli jak stara Cecylia w szambo za miedziakiem. – Współczucie w głosie gospodarza cięło ucho fałszem. – Tak mi was żal, że wyświadczę wam tę przysługę na mój koszt. Gdzie się zatrzymacie?

– Jeszcze nie wiemy – odrzekł Orion. – Jak sam widzisz, mamy problem, żeby znaleźć miejsce.

– Spróbujecie szczęścia w gospodzie „Lisek Chytrusek"! – zasugerował żarliwie Leo. – Na miejscu powiedzcie, że przychodzicie z pozdrowieniami od Leo!

– Gdzie ją znajdziemy? – zapytała Elein.

– W dzielnicy Rzemieślników.

– Pięknie – westchnęła wojowniczka. – Właśnie tego nam dzisiaj brakowało do pełni szczęścia. Rozróby z robotnikami.

– To porządna gospoda! – zapewnił Leo. – Bójki się zdarzają, owszem, ale zawsze wieczorami, gdy... – Umilkł i wyjrzał za okno. – Nieważne... Wyglądacie, jakbyście niejedno już widzieli. Poradzicie sobie!

Orion skinął dziewczynie głową i razem ruszyli do wyjścia.

– Koniecznie wróćcie! – zawołał na pożegnanie karczmarz. – Przekażę wiadomość, tylko wróćcie i powiedzcie, gdzie będziecie!

– Która to już gospoda? – zapytała Elein.

– Ósma. – Orion musiał solidnie wytężyć oczy, by dostrzec przyjaciółkę w półmroku. – Jeśli urok osobisty Olafa znowu zawiedzie, będziemy musieli skorzystać z propozycji Leo.

– Nie podoba mi się to – mruknęła dziewczyna. – Poleganie na słowach szachraja! Wyprowadzka przez romanse cymbała! – Elein wydała z siebie gardłowe warknięcie i kopnęła murek gospody. – I to wszystko podczas turnieju! Kiedy znalezienie wolnego miejsca graniczy z cudem!

– Zdarza się – uspokajał rycerz, choć wcale nie był pewien, jak często takie rzeczy się zdarzają. – Zachowaj siły. Frustracja jeszcze nikomu nie pomogła.

– Łatwiej przyszłoby mi nad sobą zapanować, gdybym nie nadepnęła po raz drugi na te same grabie – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

– Co masz na myśli?

Drzwi gospody się uchyliły. Olaf zamknął je za sobą z trzaskiem, po czym pokręcił głową.

– A zatem „Lisek Chytrusek" – zawyrokował Orion. – Na koń towarzysze! Uda się!


– Czego tu? – Łysy gospodarz stał z rękami skrzyżowanymi na piersi i gapił się na przybyłych. Wyglądał tak samo nieprzyjaźnie jak jego gospoda. Może nieco mniej. W końcu nie był aż tak brudny i obskurny.

Odnosiło się wrażenie, jakby wszystko w pomieszczeniu zostało wykonane najniższym możliwym kosztem. Orion mógłby przysiąc, że ławy i stoły były w istocie żałosnymi próbami pijanego terminatora, który w nagrodę został wyrzucony przez mistrza na bruk. Drewniane elementy, z których składały się meble, miały różne grubości, kolory, a nawet długości. Żadnemu z gości to nie przeszkadzało, gdyż skupiali się głównie na szarpaninie dwóch wychudzonych jegomościów, którzy okładali się pięściami w rogu gospody, czemu wtórowały krzyki gapiów.

Orion czuł na sobie wzrok bywalców. Razem z Elein prezentowali się zbyt dostojnie. Zmielił w ustach przekleństwo. Że też ze wszystkich dni właśnie dzisiaj skorzystał z usług cyrulika! Gdyby chociaż zostawił niechlujny zarost, czułby się odrobinę bardziej na miejscu. Zebrani w gospodzie należeli wszak do pospólstwa, o czym świadczyły spracowane ręce, brudne i nieogolone twarze o podejrzliwych spojrzeniach, proste jopuły, a niekiedy i same połatane tuniki. Tylko kilku gości nosiło się inaczej, ale zaledwie jeden rzut oka wystarczył, aby upewnić się, że sięgają korzeniami do przestępczego półświatka.

– Pokoi nie ma!

Orion skupił się z powrotem na rozmowie Elein i łysego karczmarza.

– Jeśli to kwestia ceny... – zaczął.

– Mówię, że nie ma! – przerwał mu szorstko karczmarz. – Wyśta chyba z nieba pospadali, że przed turniejem przyjeżdżata i liczyta na pokój.

– Ech... – Elein wykrzywiła usta. – Przychodzimy z pozdrowieniami od Leo – mruknęła niechętnie.

– No to trza tak od razu! – Rysy twarzy łysego się wygładziły, a w kącikach ust zagościło coś na kształt uśmiechu. – Jest jeden wolny, ale ma trzy prycze.

– To może znajdzie się jeszcze jeden? – spróbował Orion.

– Drugiego byście nie dostali, nawet jakby Leo ucałował mnie we włochatą rzyć! – odburknął łysy. – Bierzeta czy nie?

– Bierzemy! – rzuciła skwapliwie dziewczyna.

– Pieniądze z góry, jeśliście niepiśmienni – odparł gospodarz. – Jeśliście piśmienni, to składacie podpis, a wtedy płacicie z nocy na noc. – Wyjął spod lady brudny rulon papieru i wskazał na nim miejsce.

– Szlag... – mruknął Orion.

– A jednak niepiśmienni. – Łysy wzruszył ramionami i schował rulon.

– Nie! – zaoponował rycerz. – Zapomniałem pióra i kałamarza. Oraz pieczęci... i laku... – Z trudem przełknął irytację. Chyba powinien wrócić do „Królowej"... Niestety, nie miał najmniejszej ochoty na konfrontację ze zrozpaczoną karczmarką. Może zrobi to jutro? Albo pojutrze? Albo nigdy?

– Czekaj. – Gospodarz sięgnął pod ladę. – Trzymajta! – Położył przyrządy piśmienne na blacie wraz z rulonem.

Orion chwycił pióro i się wzdrygnął. Chorągiewka lepiła się do dłoni, pozostawiając tłuste ślady. Zanurzył dudkę w kałamarzu, lecz szybko zorientował się, że musi wepchnąć pióro niemalże do połowy, by sięgnąć atramentu. Złożył podpis i podał gospodarzowi pięć miedziaków.

– Pokój jest na górze – tłumaczył karczmarz, wskazując na strome schody, które bardziej przypominały drabinę. – W stajni jest miejsce, ale nikt nie będzie się z końmi pieścił. Sami karmicie. Sami czyścicie. Jasne?

– Jasne.

– No to miłego.

Orion uścisnął gospodarzowi przedramię i razem z Elein wyszli z gospody.

– Co za dziura – mruknęła dziewczyna.

Nie był pewien, czy chodziło jej o ich nowy dom, czy też o wszystko wokół? Znajdowali się w samym sercu dzielnicy Rzemieślników. Okolica zdawała się nie mieć żadnej określonej struktury, a warsztaty oraz domy wyglądały, jakby ktoś postawił je bez ładu i składu. W powietrzu unosił się zapach palonego drewna. Orion uspokajał się myślą, że dym zapewne pochodzi z komina najbliższej kuźni lub warsztatu ceglarza. Niemożliwe przecież, żeby cała dzielnica płonęła? Zerknął na grupkę najemnych robotników, którzy spokojnie podążali za mężczyzną z pochodnią. Nie dostrzegał oznak paniki, raczej zwyczajne znużenie.

– Przyszliście w samą porę – poinformował Olaf. – Kilku gałganów za bardzo przyglądało się koniom. Wystraszyliście ich.

– Świetnie – odparł Orion.

– Co robimy dalej? – zapytała Elein.

– Zostawię wam zakwaterowanie – odparł Orion. – Ktoś musi powiedzieć biedaczynie Leo, gdzie będziemy, bo narobi w gacie.

– Zrobimy to jutro – zaoponowała dziewczyna.

– Kto wie co przyniesie jutro – westchnął Orion. – Nie czułbym się w porządku, gdybyśmy go tak zostawili. Sami go w to wpakowaliśmy.

– Nie my. Olaf – uściśliła Elein.

– Prawda – mruknął brodacz. – Ja pojadę...

– Nie, nie pojedziesz – zaprzeczył Orion. – Wyglądasz jak cień człowieka, a to zawsze ściąga kłopoty. – Zerknął na czarny firmament. – Pójdę pieszo. Łatwiej będzie się ukryć, jeśli najdzie potrzeba.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top