19.2 Ratusz
Tobias Barellos znajdował się tuż przy strzelistym oknie oszklonym dziesiątkami równych kwadratów. Zasiadał za szerokim urzędniczym biurkiem o skomplikowanych zdobieniach, które miało dwie drewniane nogi przypominające bardziej kolumienki, gdyż ciągnęły się na całą szerokość blatu. Burmistrz otworzył szufladę w prawej „kolumnie" i skwapliwie wrzucił do środka stos papierów. Na wierzchu zostały pieczątka, zakręcony kałamarz oraz suche pióro.
– Kto pozwolił wam wejść? – Burmistrz wgramolił się na nogi, prezentując w całej okazałości modny bufiasty kaftan z kwadratowym dekoltem, spod którego wystawała ozdobna, sfałdowana koszula. Ubranie opinało się na jego pokaźnym brzuchu, który już częściowo spoczął na blacie.
– Nikt nie pilnował drzwi – odparł Orion.
Burmistrz zmielił w ustach przekleństwo.
– I za co ja płacę tym darmozjadom – wycedził. – No już! Wynocha! Na wizytę trzeba umówić się wcześniej.
– Chcemy zostać wysłuchani. – Elein uniosła hardo głowę.
– Słowo daję, jeśli to są kolejne zażalenia dotyczące reperacji areny...
– Nie zdążyliśmy się przedstawić – przerwał mu Orion. – Jestem lord Orion herbu Niedźwiedź, a to Elein. Głowa rodu Wilhelmów.
Burmistrz zmierzył dziewczynę wzrokiem spod przymrużonych powiek.
– Wilhelmowie... – wymamrotał. – Te same rysy... zieleń oczu... wzrost... zdecydowanie wzrost... – Zamilkł, ale jego usta ciągle się poruszały, aż wreszcie oznajmił: – A więc mam przed oczami kolejnego Wilhelma? Istotnie przypomina mi panienka Edwarda. Bohaterowie hojnie obdarowali was tężyzną.
Elein pojaśniała na twarzy. Orion rozumiał jej radość. Skoro burmistrz znał jej ojca, choćby i z widzenia, być może będzie w stanie pomóc?
– Pańskie imię też mi się gdzieś obiło o uszy, tylko w jakim kontekście... – Tobias się zastanowił. – Już mam! To pan przegrał w finale turnieju najjaśniejszego króla Artura Trzeciego z niezrównanym Lancelotem herbu Wrona!
Orion sposępniał. Powinien być zadowolony. Burmistrz już dłużej się nie krzywił, a nawet prowadził przyjazną konwersację. Tylko czemu musiał ją rozpocząć właśnie TYM?
– Nie ma czego się wstydzić, lordzie Orionie – zapewnił Tobias. – Sankt Lancelot jest wyjątkowym rycerzem. Walka z nim to najwyższy zaszczyt.
– On przecież nie ma tytułu Sankt – wymamrotał rycerz.
– Słucham? – zdziwił się burmistrz.
– Interesują nas archiwa turniejowe – wtrąciła się Elein. – Chcemy się dowiedzieć, z kim walczył mój ojciec trzy lata temu.
Burmistrz zmarszczył czoło. Powoli usiadł.
– Zbliżcie się – polecił.
Orion podszedł do rządku drewnianych krzeseł ustawionych oparciem do ściany i chwycił dwa. Spróbował postawić je po drugiej stronie biurka, lecz burmistrz zaprotesował:
– Nie tu! Zniszczycie nóżkami dywan!
Rycerz zerknął w dół. Istotnie stał na szkarłatnym dywanie ozdobionym symetrycznymi wzorami czarnych słoneczników. Jeśli dobrze pamiętał, rosły wyłącznie na pustkowiach Desercji. Elein rozwiązała jego dylemat, podwijając dywan stopą. Burmistrz się skrzywił, ale tym razem nie skomentował, więc rycerz postawił krzesła i usiadł.
– Archiwa turniejowe – przypomniała się panna Wilhelm, przerywając tym samym dłużącą się ciszę.
– Zawsze były przechowywane w posiadłości rodu Janeve – odparł Tobias. Jego wielkie policzki pokrywał niezdrowy szkarłat. Czyżby się denerwował?
– Były? – Rycerz miał złe przeczucia.
– Pięć lat temu ową posiadłość strawił pożar – odparł burmistrz. – Mało co się ostało.
– Pożar? – żachnął się Orion. – Ilu zginęło?
– Niemal wszyscy. Przeżyła jedynie stara Cecylia.
Usta Elein poruszały się bezgłośnie. Wyglądała na wstrząśniętą. Orion postanowił skorzystać z okazji. Spróbuje zadać kilka pytań, które być może umkną w tej chwili uwadze jego towarzyszki.
– Co pan wie o pożarze? – zainteresował się.
– Niewiele – przyznał burmistrz. – Cecylia nie rozpowiadała o tym, a więc pozostają nam same plotki i domniemania. Słyszałem wiele fantazyjnych historii o upadku rodu Janeve. Niektórzy wymyślają, wyobraźcie sobie, że dosięgła ich kara samych Bohaterów...
Orion zmarszczył czoło. Zaczynało brzmieć znajomo.
– ... inni zaś twierdzą, że ogień wzniecił ród Czapli – ciągnął burmistrz. – A są to bzdury jakich mało. Byli też i tacy, którzy zarzekali się, iż widzieli sprawcę i był nim zaledwie jeden zbrojny... – Burmistrz zawahał się. – Nie zbrojny... Nazwali go inaczej... Rycerz! Właśnie tak.
Elein uniosła głowę i spojrzała na burmistrza z nowym zainteresowaniem. Oczywiście, że nie przegapiła takiej poszlaki...
– Jednakże prawda jest taka, że ród Janeve stał się ofiarą najzwyklejszego na świecie pecha – zawyrokował Tobias. – Iskra z paleniska albo przewrócona świeczka. Może się zdarzyć każdemu, nawet potomkom Bohaterów.
– Chcemy usłyszeć wszystko na temat owego rycerza – zażądała.
– Nie mówcie mi tylko, że dajecie wiarę absurdalnym wymysłom pospólstwa...
– Rycerz. Co waść o nim wie? – zapytała Elein.
– Nic. – Tobias zmarszczył nos. – Nie zajmują mnie plotki szerzące się wśród żebraków.
Na moment zapadła cisza. Elein przyglądała się burmistrzowi spode łba, lecz tamten również nie pozostawał jej dłużny. Namiastka życzliwości zdążyła gdzieś wyparować. Orion obawiał się, że jeśli nie zmieni umiejętnie tematu, zostaną wyproszeni.
– Gdzie znajdziemy Cecylię Janeve? – spróbował.
– Na cmentarzu. – Burmistrz przejechał się palcami po gęstym wąsie. – Zmarła trzy lata temu.
Orion się skrzywił. Dlaczego zawsze kiedy myślał, że znalazł dobry trop, ten okazywał się ślepą uliczką? Chciałby, żeby chociaż raz śledztwo przebiegało łatwo i przyjemnie. Z drugiej strony liczne trupy stanowiły dość jednoznaczną wskazówkę.
– Jak rozumiem zmarła z przyczyn naturalnych? – zapytał, a Elein przyjrzała mu się badawczo.
– Jak najbardziej. Stara Cecylia miała już osiemdziesiąt wiosen na karku, kiedyś ją szlag trafić musiał.
– Słucham?! – obruszyli się jednocześnie Orion i Elein.
– Nie przepadałem za Cecylią. – Burmistrz wcisnął się w potężne oparcie wystające dwie głowy ponad jego własną. – Była wielce wścibską i wredną osobistością.
– Skąd taka opinia? – Z głosu panny Wilhelm dało się odczytać zgorszenie. Orion w pełni ją popierał. O zmarłych nie powinno się mówić źle. Zwłaszcza jeśli uprzednio przeżyli utratę wszystkich bliskich.
– Z doznań osobistych – prychnął burmistrz. – Zapewne słyszeliście o tutejszych turniejach rycerskich?
Orion przytaknął.
– To właśnie ród Janeve pierwotnie zajmował się ich organizacją. Jednakże stara Cecylia przerwała tę piękną tradycję. Próbowałem jej przemówić do rozumu, uświadomić, że miasto posłuży wsparciem, ale starucha uparła się jak osioł. Przez tę bab... - Tobias przymknął na chwilę oczy. – Przez Cecylię turniej miał dwuletnią przerwę, a całe miasto poniosło straty materialne i niemal utraciło swoją wspaniałą reputację.
Rycerz zamrugał. Nigdy nie słyszał wiele o Janeve, a tego, co usłyszał, starczyłoby aż nadto, by nie chcieć zawitać do miasta bez naglącej konieczności.
– Czyli teraz turnieje organizuje urząd miasta? – drążyła Elein.
– Organizowaliśmy – zgodził się burmistrz. – Jednakże koszt okazał się niewspółmierny do zysku. A wszystko przez tę cholerną dwuletnią przerwę!
– A zatem powinniście mieć interesujące nas archiwa – stwierdził Orion. – Chodzi nam o turniej, który odbył się w dwieście siedemdziesiątym drugim roku. – Widząc wahanie na twarzy Tobiasa Barrelosa, już wiedział, co za chwilę usłyszy.
– Nie prowadziliśmy ewidencji – przyznał się burmistrz z ociąganiem.
Elein przewróciła oczami.
– Jak to w ogóle możliwe?! – zirytowała się. – Przecież musieliście odprowadzać podatki oraz...
– Proszę nie podnosić na mnie głosu – odparł Tobias, składając dłonie w piramidkę. – Nie wasza to sprawa czemu. Możecie wysłać oficjalne zażalenie do króla, lecz zapewniam, że zostanie zignorowane. Wy, młodzi, zawsze zapominacie, że to nie złoto jest najważniejsze, jeno tradycja!
– Zawsze może pan nie obciążać uczestników turnieju wpisowym – mruknął rycerz z przekąsem.
– I pozwolić hołocie splugawić świętą arenę? Chyba pan oszalał! Wpisowe pokrywają koszty organizacji, a udział daje chwałę i rozgłos...
– Którego uczestnicy turniejów nie otrzymali, ponieważ nie prowadziliście ewidencji! – syknęła Elein.
– Bzdury. – Tobias pokręcił głową. – Proszę wyjść na ulicę i zadać następujące pytanie pierwszej lepszej osobie: kto wygrał poprzedni turniej w Genevie? Gwarantuję, że usłyszy panienka odpowiedź.
– Gwarantuję, że ów ktoś nie wymieni mi ósemki finalistów – odgryzła się Elein. – Gwarantuję, że waszmość również ich nie wymieni!
Burmistrz pokraśniał na twarzy.
– Pozwólcie, że nie będę dyskutował o zawiłościach mojej pracy z kimś, kto nie ma o niej zielonego pojęcia – wydusił. – Jednakże, skoro tak bardzo nie leżą wam moje metody, mam dla was dobrą wiadomość. Bieżący turniej zorganizuje ród Czapli. Powinniście wziąć udział. Jestem przekonany, że uwiecznią na kartkach historii imiona wszystkich przegrańców, a więc owy „zaszczyt" nikogo tym razem nie ominie.
– Jej jednej wystarczy, aby wywrócić wasz turniej do góry nogami – odparł Orion, wskazują na Elein, po czym wstał. – Dziękujemy za poświęcony czas.
– Już wychodzicie? – zakłopotał się Tobias, lecz rycerz widział i słyszał, że są to pozory. – Chciałbym was zatrzymać, ale jak zapewne sami rozumiecie, już straciłem stanowczo za dużo czasu na ową „dyskusję". – Ostatnie słowo niemal wypluł.
Elein wstała, przestawiła krzesełka prosto na dywan, po czym stanęła na zagięciu i udała się do drzwi, depcząc wzory czarnych słoneczników. Wyszła bez pożegnania.
Burmistrz otworzył szeroko usta i tylko gapił się na swój dywan.
– Do widzenia – odparł Orion.
– Do wi... – Burmistrz urwał, bowiem rycerz szedł po śladach Elein, powtarzając jej kroki kropka w kropkę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top