Księga V
— Raczej wątpię, by stwarzała dla nas zagrożenie — stwierdził męski głos dochodzący zza jej pleców.
Odzyskała świadomość zaledwie parę minut wcześniej. Niestety znów na jej głowę został naciągnięty worek, przez który nic nie widziała. Po zapachu zorientowała się, że nie byli już na statku. Stęchlizna zmieszana z dziwnym odorem przepełniała powietrze. Chłód kamiennej posadzki, na której leżała, sprawiał, że drżała z zimna. Desperacko pragnęła wydostać się z potrzasku, w jakim bez wątpienia się znalazła. Strach jednak odebrał jej władzę nad ciałem. Bała się oddychać i zrobić cokolwiek, co zwróciłoby uwagę wroga.
— Prawdę powiedziawszy, jak na kobietę ma zaskakująco dużo siły, więc w sumie jest trochę groźna. — Rozpoznała baryton należący do mężczyzny, który ją przetrzymywał. — Jesteś pewien, panie, że chcesz ją zatrzymać?
Ostrożnie wypuściła wstrzymywane nieświadomie powietrze. Cisza panująca w pomieszczeniu była przerażająca. Dudnienie jej serca było nienaturalnie głośne, przez co miała wrażenie, że każdy ją słyszy. Skostniałe z zimna ciało nie pozwalało na rozluźnienie, a ból promieniujący z miejsca ukłucia igłą był irytujący. Do głowy nie przychodziła jej żadna substancja, która mogła wywołać taką reakcję.
— Wiesz, jaką radość sprawiło mi patrzenie, jak młóci powietrze mieczem i próbuje zabić cień? — pytanie skierował do swojego rozmówcy, a w tonie jego głosu można było wyczuć nutkę rozbawienia. — Widziałem w niej wtedy kota próbującego złapać trzymaną przeze mnie włóczkę. Podążała tam, gdzie jej kazałem. Miałem nad nią władzę, choć nie była tego świadoma. Gdybym mrokiem oplótł jednego z jej ludzi, bez wahania by go zabiła. Idealne narzędzie, rozumiesz?
Zagryzła do krwi wargę, aby nie wydobyć żadnego dźwięku. Na język cisnęły jej się epitety, których bogowie nigdy by nie wybaczyli. Nie przypominała sobie, aby ktoś był w pobliżu, gdy walczyła z dziwnym kształtem. Jakim więc cudem ją widział? Szczególnie z odległości setek mil. Walczyła z chęcią zabicia obu mężczyzn, jednak wiedziała, że takie rozwiązanie jej się nie opłaci. W komnacie znajdować mógł się ktoś jeszcze, dlatego udaremnienie ataku okazało się zbyt prawdopodobne. Zmusiła się do okiełznania gniewu. Nie miała wątpliwości, że towarzyszem oprawcy był cesarz. Wielki Pan Kontynentu. Melias Temberero, władca ludzi, którzy sprowadzili na Lazarię wojnę. Okrutny, a zarazem mądry człowiek. Zaskakujące więc było, że tak po prostu zdradzał swoje motywacje przy więźniu. Niestety te informacje okazały się nieprzydatne i jedynie pomnożyły kłębiące się w głowie Andrelli pytania. Zapewne uważali ją za niewielkie zagrożenie. Skoro tak było, to dlaczego wciąż czuła na nadgarstkach kajdany?
Może wcale nie jest tak potężny, jak powiadają? Przeszło jej przez myśl. Już drugi raz garcianie okazali swoją nieuwagę, co znów zamierzała wykorzystać.
— Zamierzasz kazać jej zabić swoich? Nawet jak na ciebie to przesada.
Cesarz roześmiał się, jakby było w tym coś zabawnego. Lazarię uważał za jeden wielki żart, a cierpienie jej ludu za kolejne wersje tego samego kawału. Zła sława wyprzedzała go o mile, dzięki czemu księżniczka wiedziała, że mówił poważnie. Mógł to zrobić bez mrugnięcia okiem, co ją przeraziło i jednocześnie rozwścieczyło. Jak bardzo bezdusznym trzeba być, aby zabijać dla kawałka ziemi?
— Na to przyjdzie jeszcze czas — mruknął tajemniczo. — Na tę chwilę musi zapłacić nam za wyrządzone krzywdy. Naprawdę ubolewam nad stratą twojego ojca. Był niezastąpiony.
Zmarszczyła czoło. Zdecydowanie wolała szybką śmierć, a tymczasem oni zamierzali ją męczyć. Ciekawa była, jak długo to potrwa i czy na koniec będzie w stanie w ogóle coś powiedzieć. Garcianie znani byli ze swojego okrucieństwa, więc mogła spodziewać się wszystkiego. Obawiała się, że czekały na nią lata katorgi. Z trudem podjęła decyzję, że jeśli będzie trzeba, sama poderżnie sobie gardło. Nie będą mieć satysfakcji z zabicia jej.
— Dziękuję, panie.
— Pogrzeb odbędzie się jutro zgodnie z tradycją. — Zamilkł na moment, po czym przeszedł parę kroków. — Obudź ją.
Natychmiast zamknęła oczy i unormowała oddech. Sekundę później worek został boleśnie zerwany z jej głowy, a w okolicach brzucha poczuła przejmujący ból. Kopnięcie sprawiło, że straciła dech. Kaszlnęła. Zaczęła łapczywie wciągać powietrze. Łzy ciekły po policzkach dziewczyny. W tle słyszała tylko śmiech obu mężczyzn.
— Moje nowe zwierzątko. — Usłyszała, kiedy jego dłoń delikatnie pogładziła jej policzek. Sprawił, że uniosła głowę i spojrzała na niego spod półprzymkniętych powiek. — Ukłoń się grzecznie przed nowym panem.
W czarnych ślepiach Meliasa widziała tylko nicość. Zahipnotyzowana ich głębią nie zwracała uwagi na jego słowa. Mrok w nich zdawał się nie mieć końca, pochłaniał jej odbicie i wszystko wokół. Zdała sobie sprawę, jak żałośnie w tamtej chwili wyglądała. Kuliła się z bólu przed wrogiem, który doprowadził do śmierci jej ojca i zapewne wielu bliskich osób. Znienawidziła go do szpiku kości. Pragnęła jego śmierci. Wyobrażała sobie, jak zaciska dłonie na szyi cesarza, a mimo to nie potrafiła się poruszyć. Zła na siebie prychnęła pod nosem.
— Nigdy — wyrzuciła z odrazą.
Patrzył na nią beznamiętnym wzrokiem. Nie miała zamiaru dłużej mu się przyglądać. Brzydziła się nim. Wzbudzał w niej jedynie chęć mordu, pogardę do całego narodu i nienawiść, o jaką nigdy wcześniej siebie nie podejrzewała. Chciała powiedzieć, że na sam jego widok zawartość żołądka podchodziła do gardła, ale byłoby to kłamstwem. Rzeczywistość okazała się niepokojąco odwrotna od tego, czego oczekiwała. Łagodne rysy twarzy, lekki i elegancki zarost, dłuższe hebanowe włosy. Musiała przyznać, że miał swój urok. Zresztą jak wszyscy dotąd poznani garcianie. Żaden z nich, choć ją przerażali, nie był brzydki. Może w innych okolicznościach nawet by z tego skorzystała, ale teraz walczyła o przetrwanie i tylko na tym pragnęła się skupić. Odsunęła kobiece pragnienia w kąt i skupiła się na czynach, jakie musiała zrobić, będąc królową upadłego królestwa.
— Uprzedzałem, że jest uparta — wtrącił się drugi oprawca.
— To dobrze, będzie lepsza zabawa — zarechotał władca i choć jego śmiech był przyjemny dla ucha, dziewczyna mimowolnie się wzdrygnęła.
— Nic wam nie powiem! — krzyknęła, a po chwili uderzenie spadło na jej twarz.
Ból był oszałamiający. Policzek piekł i pulsował, zrobiło się jej gorąco, a mroczki przysłoniły na krótki moment twarz ciemiężyciela. Jednak szybko nad tym zapanowała. Uśmiechnęła się szyderczo, ukazując czerwone od krwi zęby. Nie czekając ani chwili dłużej, splunęła w twarz cesarza.
— Już wszystko wiemy, więc po co ten opór — zrobił dłuższą pauzę, przez co spięła się jeszcze bardziej — księżniczko Andrello Apsarā?
Czas się dla niej zatrzymał. Szok sprawił, że brakowało jej słów, choć w głowie kłębiło się ich tysiące. Jedna myśl napierała na kolejną, tworząc chaos. Nie potrafiła skupić się na wymyśleniu odpowiedniej odpowiedzi. Straciła jedyny punkt zaskoczenia. Jako zwykła służąca wniknęłaby bez problemu w środowisko dworu, jednak jako królowa upadłego królestwa właściwie już nic nie mogła zrobić. Była na straconej pozycji. Za to obecni w pomieszczeniu mężczyźni zyskali ogromne pole manewru.
— Zabijecie mnie? — odezwała się po długich minutach milczenia. Nie było sensu zaprzeczać prawdzie.
Może i runęły wszystkie jej plany na zniszczenie imperium wroga, ale w żadnym razie nie zamierzała się poddawać. Miała jeszcze wiele do zaoferowania światu, lecz nie oznaczało to niczego dobrego dla Garcii. W sercu Andrelli pojawił się żar, a każda kłoda rzucona przez los podsycała płomienie, które z czasem miały przerodzić się w niszczycielski pożar. W zemstę. Wykorzysta każdą okazję, by wymierzyć cios w Meliasa.
— Kiedyś na pewno — poinformował, a następnie wstał.
Spoglądał na nią z góry, mierząc ją władczym spojrzeniem. Dzięki obszernemu, czarnemu kożuchowi wydawał się szerszy. Mimo to i tak nie dorównywał swoim pobratymcom. Cienie rzucane przez żółtawy blask lamp naftowych zawieszonych pod sufitem powodowały, że wyglądał groźniej. Skrzyżował ręce na piersi. Najwyraźniej oczekiwał, że dziewczyna będzie się przed nim kłaniać.
— Lepiej dla was, jeśli zabijecie mnie tu i teraz — powiedziała na tyle głośno, aby obaj ją usłyszeli.
— Chcesz uniknąć cierpienia? — prychnął stojący za carem mężczyzna.
— Raczej uprzedzić, że zachowując życie, będę robić wszystko, byście to wy go zaznali — zagroziła, co spotkało się z obrzydliwym rechotem ze strony dręczycieli.
Zacisnęła pięść. Miała na wyciągnięcie ręki możliwość uduszenia wroga, ale zrezygnowała z niej. Postanowiła poczekać, aż zyska ich zaufanie. Ponoć kobietom z łatwością przychodziła manipulacja płcią przeciwną. Skoro inne potrafiły, to ona też...
Westchnęła zirytowana. Jak głupia oczekiwała godnego traktowania z ich strony lub chociaż pozornej uprzejmości. Tymczasem zachowywali się gorzej od świń, które miała w zwyczaju dokarmiać podkradzionymi Lotcie przysmakami. Bez wątpienia byli dobrze wychowani, ale w ich oczach ona była tylko dzikuską, więc nawet nie zamierzali się starać. W końcu dla nich nie była już królową ani nawet księżniczką.
— Obiecuję Ci, że Vadim — wskazał na kompana — dotkliwie wybije ci takie pomysły z głowy, a za każdym razem, gdy będziesz czegoś próbować, ktoś z twoich ludzi zginie. Nie chcesz tego, prawda?
Drgnęła jej brew. Strach ściskał żołądek dziewczyny i z trudem powstrzymywała łzy bezradności. Groźba brzmiała zbyt poważnie, aby ją zignorować. Była gotowa do walki, ale co by to dało, skoro nie miałaby o kogo walczyć?
— Prawda — przytaknęła niechętnie.
Zignorowała pełen satysfakcji uśmiech wykrzywiający twarz cara.
— Ukłoń się — rozkazał.
Płaszczenie się przed nim było upokarzające. Nie należała do osób, które kłaniały się byle komu. Dla Andrelli Melias był tytanem w ludzkim ciele. Jej ojciec popełnił ogromny błąd, zawierając z nim umowę. Ktoś taki nigdy nie powinien zasiadać na tronie, ale rozumiała, dlaczego utrzymywał się u władzy. Bezwzględny, stanowczy i okrutny — ludzie bali się mu przeciwstawić.
Łańcuchy zazgrzytały, kiedy pochyliła się lekko. Wbiła wzrok w nierówne krawędzie kamieni. Trwała tak przez kilka sekund, które zdawały się długimi godzinami. Nie czuła się komfortowo. Pragnęła jak najszybciej to zakończyć, a gdy zaczęła wstawać, kątem oka zauważyła ruch. Był to Vadim, który niespodziewanie znalazł się za jej plecami. Lodowatą dłonią złapał za kark dziewczyny.
— Niżej — ryknął pogardliwym tonem, popychając ją.
Mogła znieść setki upokorzeń, ale w świetle wydarzeń z ostatnich dni tego było już za wiele. Nie dość, że napadli na jej dom, odebrali jedynego rodzica, grozili, porwali i torturowali niewinnych mieszkańców wyspy, to jeszcze oczekiwali, że będzie znosić takie traktowanie. Nazywali ją dzikuską, ale w rzeczywistości wcale nie byli lepsi. Nie wytrzymała.
Podparła się na drżących z wyczerpania dłoniach. Rzuciła ukradkowe spojrzenie na stojącego za nią mężczyznę. Bez zastanowienia kopnęła go w kolano. Stracił równowagę i gruchnął na podłogę. Widocznie nie spodziewał się ataku. Z buta Vadima wystawał uchwyt pistoletu. Idealna okazja. Chwyciła za niego, wstając z klęczek. Wymierzyła w cesarza. Instynktownie umieściła palec na spuście, a kciukiem odbezpieczyła broń. Setki razy widziała, jak robili to kłusownicy. W strzelaniu nie było nic trudnego, a przynajmniej tak jej się wydawało.
— Pomścij ojca — podpuszczał ją Melias.
Z irytacją zauważyła, że nie był zaskoczony jej zachowaniem. Jakby to przewidział. Uśmiechał się arogancko i spoglądał na nią lekceważąco. Nie bał się.
Strzeliła.
Jednak typowego dla tej czynności huku nie było, a jedynie odgłos przesuwanego mechanizmu. Spojrzała na pistolet z niedowierzaniem. Zepsuty? Wysunęła magazynek i wszystko stało się jasne. Brak naboi.
Kiedy zorientowała się, co zrobiła, miała ochotę palnąć sobie w łeb. Uniosła nienawistny wzrok na cesarza. Sprawdzał ją, a ona oblała test. Znała konsekwencje, a mimo to pozwoliła ponieść się emocjom. Z wrzaskiem rzuciła w niego bezużyteczną bronią. Nie miałaby nic przeciwko, gdyby jakimś cudem trafiła. Niestety sprawnie się uchylił.
— Wprowadzić staruchę! — krzyknął, po czym odezwał się do księżniczki: — Ostrzegałem, złotko.
Drzwi otworzyły się niemal natychmiast, a nieprzyjemny zgrzyt zawiasów przyprawił Andrellę o dreszcze. Bała się spojrzeć za siebie. Nie chciała wiedzieć, kogo skazała na śmierć. Wyrzuty sumienia opadły na jej barki. Nie był to fizyczny ciężar, ale i tak ugięły się pod nią kolana. Westchnąwszy, uniosła wzrok na cesarza. Podniósł sugestywnie brwi, po czym kiwnął głową. Dźwięk odbezpieczenia broni odbił się echem w pomieszczeniu. Zamknęła oczy, szykując się do najgorszego. Wystrzał jednak nie nastąpił. Otworzyła ostrożnie powieki i niemal od razu zapragnęła, by znów obraz spowiła błoga ciemność. Melias znalazł się niebezpiecznie blisko. Stał niecały metr przed nią. Cofnęła się przestraszona. Poruszał się bezszelestnie, niczym cień, którego próbowała zabić.
— Odwróć się, chcę, żebyś na to patrzyła — powiedział, zbliżając się o kolejny krok.
Zadrżała. Strach zawładnął ciałem dziewczyny. Serce kołatało jej w piersi, zapomniała, jak się oddycha, a do oczu napłynęły niechciane łzy. Zniecierpliwiony doskoczył do niej i złapał za ramiona. Szarpnęła się, ale uścisk był zbyt silny. Przez zaskoczenie nie zdążyła zareagować, gdy przycisnął ją do swojego torsu. Ciepło sprawiło, że na chwilę zapomniała, gdzie się znajdowali. Ciało Andrelli oplotły męskie dłonie, ale nie były tak delikatne, jak tego chciała. Obrócił ją wbrew woli, ale ta szybko wbiła wzrok w podłogę. Kamienie wydawały się bardziej interesujące od rozgrywających się wydarzeń.
— Spójrz na nią. Zobacz, do czego doprowadziłaś — szeptał spokojnym tonem do jej ucha. — To twoja wina.
Nie mogła tego słuchać. Kłamał. To on był odpowiedzialny za całe cierpienie lazarian. Andrella próbowała tylko bronić swoich, ale znów poległa. Pisnęła, gdy chwycił za jej brodę. Stawiała opór, ale w końcu spojrzała przed siebie.
Lotta.
— Zrobię wszystko, tylko ją zostaw — błagała, co spotkało się z szyderczym śmiechem.
— Trochę już na to za późno — poinformował.
Szarpnęła się gwałtownie, ale przytrzymał ją w uścisku. Tym razem nie udało jej się powstrzymać łez. Zawyła żałośnie, zwracając na siebie uwagę opiekunki. Mamka z trudem otworzyła podbite oczy, odnajdując wzrokiem podopieczną. Księżniczka poczuła ukłucie w piersi. Kobieta, która była dla niej jak druga matka klęczała przed nią skatowana z lufą pistoletu przystawioną do czoła. Zakrwawiona i w podartej sukni. Jednak uśmiechała się ciepło. Wpatrywała się w swoją panią z oddaniem i miłością. Andrella załkała. Był to dla niej zbyt bolesny widok.
— To twoja wina — powtórzył, tym razem oskarżycielskim tonem, a następnie znów skinął głową.
Wszystko zadziało się w ciągu paru sekund. Ogłuszający huk wystrzału. Kula trafiająca w sam środek czoła kobiety i krew wypływająca z dziury. Krzyk rozdzierający jej gardło. W zwolnionym tempie widziała opadające ciało Lotty. Chciała upaść wraz z nią. Odejść do świata bogów, gdzie żadne cierpienie ich nie dosięgnie. Jednak nie było to możliwe. Ukochana opiekunka była martwa, a na księżniczkę nie przyszedł jeszcze czas. Wpatrywała się otępiałym wzrokiem w kałużę szkarłatnego płynu. Nie dowierzała w to, co się właśnie wydarzyło. Zamknęła oczy, licząc, że jak je znów otworzy, wszystko wróci do normy. Myliła się.
Nawet się nie zorientowała, kiedy upadła na kolana. Cierpienie rozrywało ją od wewnątrz. Z trudem łapała powietrze, a łzy nieustannie płynęły po zaróżowionych policzkach. Został metr do ciała, ale łańcuch okazał się za krótki. Wrzasnęła rozpaczliwie. Chciała się do niej przytulić chociaż ten ostatni raz. Jednak tę przyjemność również jej odebrano. Odwróciła się gwałtownie gotowa na rzucenie się na wroga. Rozejrzała się gorączkowo po komnacie, ale nikogo nie dostrzegła. Zostawili ją samą.
— Pomszczę cię — przyrzekła.
♔♔♔
Kolejny rozdział: 24.12.2022 r.
(Przesunięcie publikacji spowodowane brakiem możliwości opublikowania 25.12.2022 r. rozdziału z powodu spędzania świąt z rodziną)
Ig: nataliazakrzewska_autorka
TikTok: natalia_zak_autorka
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top