8. Korzystny układ

Nie znałem tej części zamku, byłem w niej po raz pierwszy, więc trochę czasu minęło zanim znalazłem drogę do holu głównego. Pierwszym co zwróciło moją uwagę był druzgocący widok: morze ciał, leżących na kamiennej posadzce. Zarówno porcelanek jak i ludzi, z mojego klanu. Potrzaskane kości, rany cięte, głowy leżące dwa metry od tułowia, roztrzaskane maczugi, wygięte noże i miecze. Jednym słowem rzeź. Kogoś normalnego wmurowałoby w podłogę, ale nie mnie. Byłem przyzwyczajony do śmierci: otaczała  mnie od dnia narodzin, jak koc, jak ramiona okrutnej matki, która posuwa się do wszystkiego by przygotować dorastające dzieci do bezlitosnej przyszłości.

Nie było tu żywej duszy, więc uznałem, że wszyscy udali się do pokoi mojego ojca, który oczywiście zagarnął apartament samej królowej. Ostrożnie przechodziłem nad martwymi i starałem się nie patrzeć na ich twarze, w obawie iż rozpoznam kogoś bliskiego, na przykład Ala. Pomimo usilnych okazało się to niewykonalne. Do dziś mam w pamięci bladą twarz Aleksa, wokół  której rozsypały się jasnoróżowe włosy i strużkę ciemnoczerwonej krwi cieknącej z kącik ust. Kiedy Kinga się dowie jej łzom nie będzie końca. A może już wie, w końcu na ciele chłopaka leży biała lilia, jakby ktoś położył ją tu jako symbol żałoby.

Wielka szkoda, Aleksy był naprawdę wspaniałym kompanem. Może trochę nadpobudliwym, wulgarnym, niedelikatnym, oryginalnym, ale zawsze lojalnym, pełnym energii i życia. A teraz ta iskierka zgasła bezpowrotnie, odbierając mu przyszłość, a jego bliskim szczęście. Nigdy więcej nie spojrzy na nikogo tymi swoimi granatowymi  oczami: na matkę- zapaloną historyczkę, która z wielką pasją prowadziła kronikę gangu, mającą posłużyć kiedyś za pamiątkę przyszłym pokoleniom, na starszą siostrę: jeszcze większą fanatyczkę, niż jej rodzicielka, na ukochaną dziewczynę, z którą kłócił się całymi godzinami, uprzykrzając tym samym czas każdemu w odległości czterech mioteł*.

Z doszczętnie zepsutym humorem dotarłem do sypialni wodza Rozbójników. Zastukałem kilka razy w drzwi, tak mocno, że przypominało to raczej walenie dzikiego zwierzęcia w pręty więżącej go klatki. Otworzył mi ojciec, stoicko spokojny, jakby ta rzeź piętro niżej w ogóle nie miała miejsca. Typowe.

-O, Marin. A co ty tu robisz? Tikki mówiła, że jesteś w  kiepskim stanie, nie powinieneś teraz odpoczywać?- jego ton wyrażał troskę, tak samo jak wzrok matki, stojącej za nim, nieśmiało wychylającej się zza mężowego ramienia. W porównaniu do rosłego, barczystego mężczyzny wyglądała na jeszcze mniejszą niż w rzeczywistości.

-Jak zwykle koloryzowała.- nie chciałem im streszczać całej historii z Adrianną, nawet jeżeli po minach rodzicieli dostrzegłem, że mi nie wierzą. Zbyt dobrze znali swoją córkę, by uwierzyć w moje słowa, ale teraz mnie to nie obchodziło- Mogę wejść?- zapytałem.

-Wiesz, to chyba nie najlepszy moment...- zaczął Tom, ale przerwało mu chrząknięcie z głębi pokoju. Dorośli natychmiast spojrzeli w tamtą stronę, a ja wykorzystałem moment i przemykając obok nich wślizgnąłem się do środka. Tak jak się spodziewałem, była to ogromna sypialnia w iście elfim stylu: pełna przepychu, a za razem minimalistyczna: każdą możliwą powierzchnię zdobiły złote zdobienia, wykonane z, podziwu godną precyzją, jednak nie wstawiono wielu mebli: łóżko, tak wielkie, że spokojnie zmieściłoby się na nim dziesięć osób i nadal pozostałoby trochę luzu, biurko, oczywiście posprzątane, tak, że na drewnianej powierzchni stał tylko kryształowy kałamarz z atramentem oraz  piórem, a obok krzesło. I tyle. Oczywiście pomijając okna czy drzwi. Na ścianie nie wisiał nawet jeden obrazek, portret czy jakaś pamiątka, jakby to nie był czyjś prywatny pokój, a pomieszczenie nie zamieszkiwane od dłuższego czasu. Tylko pajęczyn i kurzu brak.

Na fotelu, który zupełnie nie pasował do wystroju wnętrza, z czego wywnioskowałem, że przeniesiono go  z innej części pałacu, siedział sędziwy porcelankowiec. Nie był biały, jak jego młodsi pobratymcy, tylko żółtawy i lekko popękany. Spojrzał na mnie jednocześnie z ciekawością i naganą, jakbym zrobił coś złego, jeżdżąc palcami po swojej koziej bródce.

- Kim jesteś?- zapytałem, opuszczając sobie jakiekolwiek formułki grzecznościowe.

-O to  samo mógłbym spytać ciebie, młodzieńcze.- odparł sceptycznie, unosząc jedną brew. W odpowiedzi skrzyżowałem ramion na piersi i rzuciłem najstraszniejsze spojrzenie jakie umiał.  Nawet nie drgnął.

-Chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia, po tym jak wtargnęliście na nasz teren i wymordowaliście wielu z naszych ludzi.

-Równie wielu z nas poległo.

-Sami się o  to prosiliście przychodząc tu!

-Marin, uspokój się. To nasz gość. - próbowała załagodzić sytuację Sabina. Bez skutku.

-Macie się wynosić, natychmiast!- mój temperament dał o sobie znać, wściekłość aż we mnie buzowała.

-Synu, uspokój się.- dopiero ostrzegawczy głos ojca doprowadził mnie do porządku. Wziąłem głęboki oddech, by ochłonąć, ale nadal rzucałem wrogie spojrzenia w kierunku nieznajomego- To wódz Porcelanek: Mistrz Fu. Ustalamy właśnie warunki rozejmu. 

-No cóż...- odezwał się ów Fu- ...wracając do podziału łupów. Chcecie tylko i wyłącznie dziewczynę, tak?

-Tak.

-Co?! Tato, to chore! Po co nam jakaś małolata?!- oburzyłem się. Czy szatyn zwariował na starość, czy to kryzys wieku średniego?! Zachowuje się irracjonalnie!

-Nie wiesz to się nie odzywaj. - zwrócił się z powrotem do staruszka-Możecie zabrać całą resztę, ale dopiero kiedy my stąd odejdziemy.

-Czyli kiedy? I dlaczego dopiero wtedy?

-Już za niecały miesiąc, może krócej. To chyba logiczne, że do tego czasu wolelibyśmy pozostać w pełni wyposażonym mieszkaniu, z pełną spiżarnią, a jak znam życie nie odpuścilibyście mebli czy wszelkich wyszukanych potraw.

-Jesteście pewni, że królowa nie wróci wcześniej?

-Nic na to nie wskazuje.

-Myślę, że to korzystne warunki...a takk swoją drogą, nie potrzebujemy jedzenia do życia, weźcie je sobie.

-Jak dla kogo.- wtrąciłem naburmuszony.

-Jeszcze raz się odezwiesz to wyjdziesz.- zagroził młodszy z negocjatorów, na co się zamknąłem.

Nagle moją czaszkę po raz kolejny rozerwał ten okropny ból, tak nagle jak poprzednio. Tyle, że tym razem nasilał się, nie ustając. Zacząłem krzyczeć, zaciskając palce na głowie, oczy zaczęły łzawić. Wszyscy spojrzeli w moim kierunku, a rodzice już po chwili stali obok, podtrzymując mnie bym nie upadł. Pewnie coś mówili, ale nie byłem w stanie ich usłyszeć. Wydawało mi się, że minęła wieczność, zanim uczucie przeszło, tak samo niespodziewanie jak się pojawiło. Nie posiadałem się z ulgi, rozluźniłem mięśnie i wziąłem kilka głębokich oddechów.

-Co to była?- krzyczała spanikowana rodzicielka, głaszcząc mnie po plecach. Tom nie odpowiedział jej, stał ze spuszczoną głową, jakby nie chciał nikomu spojrzeć w oczy. To było do niego niepodobne, ale w owym momencie miałem zaprzątnięte myśli dużo ciekawszymi myślami.

-Może dać ci ziół? Jestem uzdrowicielem...- zaczął Fu, a jego ton stał się na raz opiekuńczy i braterski.

- Nie, zioła nic tu nie dadzą. To wszystko robota tej czarodziejeczki. Czas skończyć ze żmijką raz na zawsze.

* odległość miotły: miara według systemu czarownic oznaczająca długość długość metra.

Hej, kosmoludki!

Tak, od dzisiaj jesteście koskoludkami, jakoś muszę was nazywać. Jak podoba się nowy rozdział? Mam wrażenie, że ostatnio jakoś mało akcji, tylko gadu-gadu, więc niedługo postaram się to zmienić Macie już podejrzenia co do powodów bólu głowy Marina i mocy uzdrawiania Marina? Piszcie w komentarzach i nie zapomnijcie o gwiazdkach!

PS. Pan na górze to Aleksy. Czy chcielibyście krótki rozdzialik o nim i Kindze? Mam zamiar kilka takich napisać po epilogu, w dalekiej przyszłości. Co wy na to?


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top